Hej
Zwierz powraca z cotygodniowym wpisem serialowym. Zwierz nie wiedział, że będzie z tego taki cykl ale okazuje się, że z różnych źródeł dochodzą do niego głosy, że istnieje zapotrzebowanie na zwierza wynurzenia serialowe. Cóż czytelnik nasz pan (w ograniczonym zakresie!) więc zwierz przychyla się do próśb. Tylko teraz zwierz musi zaznaczyć – nie będzie recenzował 2 Broke Girls i 30 rock – oba seriale zwierz nadal ogląda i nadal go bawią, ale jest strasznie trudno cokolwiek o nich napisać. Niekiedy są śmieszne niekiedy są mniej śmieszne ale ogólnie recenzowanie odcinków mija się tu z celem. Przynajmniej tych z tego tygodnia. Fajnie się je oglądały – mogą was bawić, mogą nie bawić, ale po prostu nie ma tu przestrzeni do recenzji. Zamiast tego zwierz poleci wam dwa seriale które poznał dzięki HBO GO (OK to naprawdę ostatni raz kiedy zwierz wspomina o tej usłudze – to silniejsze od niego). A i jeszcze jedno SPOILERY i to olbrzymie – tzn. jeśli nie widzieliście nie czytajcie!
Dowton Abbey – zwierz spotkał się z bardzo emocjonalnymi reakcjami na ten odcinek. Trzeba przyznać, że Followes poczuł się żądny łez widzów i zafundował nam odcinek pełen wrażeń (zgodnie z przewidywaniami zwierza, że najspokojniej jest przed burzą). Tak więc mamy rozwiązanie ze wszystkich paradoksalnie najprostsze – rodzi się dziecko, pojawiają się wątpliwości co do zdrowia matki i w ostatecznym rozrachunku Sybil umiera. I tu właśnie leją się łzy fanów a zwierz nieco kręci nosem. Dlaczego? Bo zwierz odniósł przykre wrażenie, że powoli rozgryza plan scenarzysty. Spójrzmy bliżej – po pierwsze współodpowiedzialnym śmierci zostaje tu Lord Grantham, który zdecydował się nie słuchać lokalnego lekarza tylko sprowadził – jak się okazuje niekompetentnego – specjalistę. Oczywiście winą za ten błąd obarcza go Cora oraz wielu widzów. I tak Fellowes który nakreślił bohatera prawie idealnego znalazł jedną z niewielu zbrodni jaką mógł popełnić nie wychodząc z postaci, która na zawsze psuje naszą opinię o nim. Druga sprawa to krojąca się dużo szersza wizja – w tym samym odcinku w którym umiera Sybil widzimy, że Matthew zaczyna już mieć wątpliwości czy doczeka się z Mary dziecka, a Edith zaczyna iść drogą niezależnej kobiety bez męża (ktoś słusznie z reszta pyta skąd się u Edith takie stanowcze poglądy skoro dotychczas w ogóle ich nie wypowiadała). Innymi słowy pojawia się pytanie czy przypadkiem Dowton nie trafi w ręce córki szofera. Co do śmierci Sybli to zwierz jest na scenarzystę zły – ponoć chodziło o to, że aktorka chciała mieć szansę na karierę filmową, nie mniej śmierć tej bohaterki nie tylko wydaje się nie pasować do serialu (a właściwie kierować go co raz bardziej ku telenoweli) ale co więcej odbiera fabule jedną bardzo ciekawą postać. Tak więc zwierz nie chlipał raczej się denerwował, bo wydaje się mu, że to jeden z tych zabiegów bardzo wykalkulowanych na konkretną reakcję publiczności, czego zwierz scenarzystom nie zabrania ale lubi tego nie widzieć – tu zaś widział chęć wyciśnięcia z niego łez jak na dłoni. Co więcej przyglądając się wątkom „pod schodami” ponownie dostrzegł spory brak równowagi którego aż tak nie było widać w pierwszym sezonie. Nie mniej jedno trzeba zaznaczyć, jest w tym odcinku scena w której bohaterka grana Maggie Smith przychodzi do domu swego syna wiedząc już że wnuczka nie żyje. W scenie tej postać ma do przejścia kilka metrów. Nigdy nie przypuszczał zwierz, że to napisze ale to chyba najlepiej zagrane parę kroków które widział. Bo jest w nich ciężar wieku, smutki i świadomości, że to jest tak najgorsza rzecz jakiej można się było spodziewać. Dla tej sceny cały odcinek obejrzeć warto. Nie mniej zwierz jakoś się szczególnie nie wzruszył. Może dlatego, że od dawna przewidział, że tak potoczy się akcja, może dlatego że co raz częściej widzi, że scenarzyście materia serialu rozłazi się w rękach. Ale nadal jest dobrze tylko nie aż tak dobrze jak było.
To niesamowite jak Maggie Smith potrafi grać nawet jeśli odcinek praktycznie nie ma scen z jej postacią to i tak wbuza ona przynajmniej w zwierzu największe emocje
Castle – zwierz nie ma słów by powiedzieć jak bardzo jest zaskoczony poziomem kolejnych odcinków. To rzadko się zdarza by w swoim piątym sezonie serial zyskał drugi oddech i serwował widzom tak wspaniałe odcinki. Jeśli jest serial, który pokazał, że da się złamać klątwę Moonlighting (tzn. nagły spadek popularności po spiknięciu bohaterów) to zdecydowanie jest to Castle. Dlaczego? Po pierwsze jak pokazuje ostatni odcinek gdzie Castle i Beckett wyjeżdżają pod miasto by spędzić romantyczny weekend da się nie zmieniać za bardzo dynamiki między bohaterami nawet jeśli są razem. Przez cały odcinek zamiast oglądać sceny romantyczne i głębokie zwierzenia widzimy dwójkę bohaterów, która przekomarza się ze sobą, prowadzi śledztwo i usilnie stara się zachować sekret, którego najwyraźniej zachować się nie da. Scenarzyści wykorzystali tu z resztą prostą sztuczkę – zwierz ogląda serial uważnie i nie zwrócił uwagi by bohaterowie czynili dużo więcej romantycznych wyznań niż zazwyczaj – można więc po prostu oglądać serial spokojnie zapominając że Castle i Beckett są razem. Poza tym na całe szczęście uczucie nie zmieniło im charakteru i oboje nadal mimo romantycznego weekendu nie mogą się powstrzymać by nie rozwiązać zagadki miejscowej zbrodni. Druga sprawa to wątek Ryana i Esposito którzy za wszelką cenę próbują rozgryźć z kim spotyka się Beckett – to przezabawny wątek zaś konkluzja (kiedy Ryan dowiaduje się że cały czas chodzi o Castle’a) dość ciekawa tzn. być może dziecinnie i nie profesjonalnie ale obaj policjanci ponad wszystko dbają nie tyle o plotkę co o dobro swojej szefowej. No a poza tym Castle uwodzi humorem i jednym z najładniejszych ukłonów w stronę fanów jaki zwierz może sobie wyobrazić. Otóż kiedy nasz bohater zastanawia się jakim jednym słowem winni określić swoją parę z Beckett po wymienieniu kilku opcji że najsłuszniejszą będzie „caskett” czyli określenie które od pierwszego sezonu stosują fani. Dla każdego wielbiciela serialu to super scena bo mówi „wiemy, że nas oglądacie, wiemy że nam kibicujecie, pamiętamy o was”. Tak więc zwierz trzyma kciuki za serial, który niespodziewanie znacznie awansował w jego hierachi seriali ulubionych.
Nie sposób opisać fanowskiego pisku jaki wydobywa się z piersi każdego kto wpisywał w wyszukiwarkę youtube caskett
Grey’s Anatomy – pisząca serial Shonda Rhimes musiała zdać sobie sprawę, że zrzuciła na głowy naszych bohaterów problem zbyt wielki by udać ze nic się nie stało. I tak jak ze strzelaniną poradziła sobie dość szybko tak kwestia katastrofy lotniczej będzie chyba nas jeszcze prześladowała. I słusznie – może nareszcie jakiś wątek nie przeminie w dwa odcinki – nasi bohaterowie są pod tym względem twardsi od kamienia biorąc pod uwagę ile im się przydarzyło. Co do reszty wątków to układają się one raz lepiej raz gorzej. Avery i Kepner jako nowa para która chce być razem i nie chce być razem są wystarczająco uroczy by zaspokoić widzów pragnących romansów, Alex wrócił do punktu wyjścia czyli zachowywania się jak świnia ale jak zwykle okazuje się, że jego intencje są lepsze niż przypuszczaliśmy. Prawdę powiedziawszy zwierz uważa, że bohaterowi należy się coś lepszego od życia – jakiś awans albo jakaś miła nie wyjeżdżająca i nie wariująca dziewczyna. Z kolei Cristina i Owen jak trochę wracają do punktu wyjścia. Zdaniem zwierza Cristina w ciągu dwóch najbliższych odcinków wróci do Seattle i kto wie czy nie do swojego męża. Logiki w tym niewiele ale powiedzmy sobie szczerze – chcemy widzieć ją na miejscu i chcemy by wróciła do Owena bo to jeden z lepiej napisanych związków w serialu. Fajnie też widzieć Bailey nie do końca zadowoloną ze swojej pozycji w szpitalu. Tej postaci należy się trochę zawodowych ambicji i fajnie gdyby nareszcie wpisano je do scenariusza. W sumie zwierza ma problem jedynie z wątkiem Arizony i Callie. Pretensje Arizony o amputacje nogi są zdaniem zwierza tak nie możliwe w przypadku osoby z wykształceniem medycznym (zdającej sobie sprawę że w przypadku zakażenia nie ma za bardzo opcji), że bardziej denerwują niż wzruszają. Ogólnie GA ma się dobrze choć zwierz uważa, że czas kończyć – zwłaszcza, że ostatnio co raz mniej mamy do czynienia z ciekawymi sprawami pacjentów a co raz więcej z lekarskimi roszadami, które choć miłe do oglądania właściwie nie mają żadnej puenty.
Zwierz ma poważny problem z pretensjami Arizony bo tej postaci zwierz powinien trochę żałować a wcale jej nie żałuje wręcz przeciwnie uważa ją za koszmarnie irytującą.
Gossip Girl – ostatni odcinek dobrze pokazuje dlaczego należy kończyć Gossip Girl. Oto nasi bohaterowie po raz nie wiadomo który wchodzą w dorosłość (serio wydawałoby się, że powinni to już mieć za sobą) – Blair ma ważny wywiad związany ze swoja kolekcją, Serena organizuje imprezę dobroczynną. Nawet jeśli nie wszystko idzie jak po maśle to widać, że problemy bohaterów są już bardzo dalekie od problemów szkoły średniej a szkolne metody działania zupełnie nie skuteczne. Z resztą kiedy pojawia się wśród nich licealistka to wydaje się zupełnie nie przystawać do świata dorosłych już mimo wszystko ludzi. I to jest problem – zaletą Gossip Girl było obserwowanie niesłychanie dramatycznych losów dzieciaków, którym tak naprawdę nic złego się nie działo. Oglądanie dramatycznych losów ludzi dorosłych nie jest tak fajne, zaś wykorzystywanie przez nich podstępów i szczwanych planów wydaje się bardzo dziecinne. Z resztą sami twórcy sugerują że nasi bohaterowie się mocno zestarzeli wkładając w usta młodej dziewczyny stwierdzenie, że Gossip Girl jest już tylko dla staruchów, którzy nie mając nic wspólnego ze szkolnym życiem. Do końca serialu pozostało niewiele czasu, więc zwierz nie będzie się za bardzo przejmował nielogicznymi szczegółami a bardziej skupi się na radosnym obserwowaniu fajnych ciuchów i nieco nierealnej wersji rzeczywistości. W sumie to jako pierwsze przyciągnęło go do serialu i woli w takiej właśnie atmosferze ten zdecydowanie za długo lecący serial pożegnać.
Ogólnie ten sezon ogląda sie jak na przyśpieszonym podglądzie – wszystko dzieje się dwa razy szybciej bo serial ma chyba tylko sześć czy siedem odcinków.
How I Met Your Mother – zwierz ma wrażenie, że bez takiego odcinka jaki zaserwowano nam w tym tygodniu nie może się obyć żaden serial komediowy, w którym którykolwiek z bohaterów ma dziecko. Innymi słowy dostajemy odcinek, w którym wszyscy walczą o to by być rodzicami chrzestnymi. Pomysł dobrze znany i nieco powiedzmy sobie zgrany, zwłaszcza, że wszyscy doskonale wiedza jak się taka rywalizacja skończy. Z resztą zwierz musi powiedzieć, że w przypadku tego odcinka dość fundamentalnie się z nim nie zgadza, bo nawet jeśli Lilly i Marschall bardzo lubią swoich znajomych to opiekę nad dzieckiem powinni raczej scedować na kogoś z rodziny. No ale to prywatne poglądy zwierza. W każdym razie zwierza powoli zaczyna denerwować fakt, że twórcy serialu zapomnieli, że powinni dokładać do odcinków jakikolwiek element związany z tytułem. Nawet jedno zdanie, które łącz historię z tym jak Ted poznał matkę swoich dzieci. Serio kiedyś tego było więcej a teraz właściwie zanikło.
Teoretycznie rywalizacja bohaterów powinna byc śmieszna ale zwierz ma wrażenie, że wysztko juz widział.
The Big Bang Theory – zwierz nie ma wiele do powiedzenia o odcinku w którym Howard powrócił z kosmosu (biedny przez nikogo nie witany a właściwie witany nie tak jak się tego spodziewał) poza tym, że strasznie się uśmiał. Koncepcja walki damsko męskiej, próba wytłumaczenia przez Shelodna słowa „Polish” na kilku obrazkach i ogólnie cała rywalizacja bardzo się zwierzowi spodobała. Głównie dlatego, że przypomniała mu dawne bardziej nerdowskie odcinki, gdzie nasi bohaterowie nieco obciachowo się bawili a myśmy się z tego śmiali. Poza tym powrócił mój ulubiony rodzaj nadmiernie pewnego siebie Shelodna. W ostatecznym rozrachunku odcinek był bardzo śmieszny a sam zwierz pomyślał że kilka gier (kręcenie się w kółko wokół miecza świetlnego) można byłoby zaadaptować do domowych imprez. W każdym razie sam odcinek to nic wielkiego ale w porównaniu z ostatnio słabnącą formą TBBT zdecydowanie na plus.
A z kolei TBBT choć nieco powtarzalne bardzo zwierza w tym tygodniu ubawiło.
A teraz dwa seriale które zwierz poleca:
Veep – zwierz natrafił na odcinki na HBO GO – Veep to amerykańska wersja angielskiego The Thrick Of It, czyli takiego mockumentary które koncentruje się na wysoko postawionych politykach. W wersji amerykańskiej mamy do czynienia z panią vice prezydent która jest co prawda daleka od Sary Palin ale ma skłonność do gaf. Obserwujemy codzienną pracę zarówno jej jak i jej biura prasowego. To jak ocenicie serial zależy od osobistych preferencji. Kto lubi takie absurdalne poczucie humoru, czy też uczucie zażenowania jakie towarzyszy oglądaniu nieporadności bohaterów to wtedy to zdecydowanie serial dla was. Jak zapewne wiecie Julia Louis-Dreyfus grająca główną rolę dostała Emmy za najlepszą rolę komediową. Prawdę powiedziawszy, zwierz nie za bardzo wie za co. Jej bohaterka jest śmieszna ale gdzie jej tam do postaci odgrywanej przez Amy Poehlerw bardzo podobnym w realizacji Parks and Recraction. Ogólnie jednak zwierz wysoko ocenia serial, który ładnie pokazuje jak koszmarnie paranoiczne są zasady kreowania wizerunku współczesnych polityków – to chyba największa zaleta serialu. Z drugiej strony wśród postaci drugoplanowych zwierz dostrzegł kilka które już zna – pewna siebie dziewczyna, facet którego wszyscy nienawidzą, ktoś zupełnie nie kompetentny itp. Nie mniej w ostatecznym rozrachunku zwierz serial zdecydowanie poleca, zwłaszcza fanom gatunku bo z całą pewnością się nie zawiodą. Z drugiej strony to ciekawe, bo zwierz zna angielski pierwowzór i jest on bez porównania zabawniejszy. To znaczy ciekawe nie jest to, że Anglicy zrobili lepszy serial ale to, że wydaje się iż amerykańska polityka dostarcza zdecydowanie większego pola do takiego komizmu. A w ogóle jeśli zwierz może wam napisać na marginesie to zdaniem zwierza nie ma lepszego mockumentary od brytyjskiego The Office – żaden inny serial równie dobrze nie wypunktował koszmarnego komizmu szarej rzeczywistości niż serial Gravaisa.
Veep ma w sobie spory potencjał komediowy ale w sumie to nic nowego.
Party Down – to nie jest nowy serial! To serial który zszedł już jakiś czas temu z ekranów ale zwierz nigdy nie miał okazji przyjrzeć się mu dokładniej. A szkoda bo pewnie już dawno by go polecał. Pomysł jest prosty – Party Down to firma cateringowa, która obsługuje imprezy w Hollywood. Każdy odcinek to inna impreza. Niemal wszyscy bohaterowie to niespełnieni aktorzy lub scenarzyści, którzy kelnerowanie teoretycznie traktują tylko jak pracę dorywczą ale w rzeczywistości staje się to ich stały zawód. Serial jest fajny z kilku powodów – po pierwsze mimo, że nasi bohaterowie to straszni nieudacznicy a miejscami zdarzają się pośród nich postacie bardzo denerwujące to i tak je lubimy. Zwierz nie wie czy to zasługa scenarzystów czy aktorów ale od razu czujemy jakiś związek z tą grupą ludzi, których wysokie ambicje spotkały się ze smutnymi realiami Hollywood. Druga sprawa to same przyjęcia na których kelnerują nasi bohaterowie – scenarzystom udało się ująć wszystkie typy imprez od pogrzebów po wielkie hollywoodzkie party. W sumie ilość ciekawych i dowcipnych obserwacji związanych z takimi wydarzeniami jest chyba największą zaletą serialu. Co więcej Party Down produkowała telewizja Starz, co oznacza, że w serialu nie ma typowej autocenzury i jest miejscami nawet ostrzej niż w HBO – ale to też zaleta bo historyjki z Hollywood i pruderia nie idą ze sobą w parze. Ogólnie serial strasznie się zwierzowi spodobał i trochę mu żal że już po wszystkim. Ale jeśli gdzieś złapiecie odcinki (w Polsce leci to jako „Melanż pod Muchą” WTF?) to bardzo radzę spróbować. Przynajmniej w zwierzowe poczucie humoru trafia ( i jeszcze jest tam Adam Scott, którego zwierz bardzo lubi)
A i zwierz obejrzał dwa odcinki drugiego sezonu Episodes i nadal nie może się zdecydować co począć z tym serialem. To znaczy, Matt LeBlanc jako Matt LeBlanc jest absolutnie świetny ale cały serial po wykorzystaniu swojego potencjału związanego z przerabianiem przez amerykanów wszystkiego co angielskie na wzorce amerykańskie jakby trochę stracił rozpęd. Ogląda się to nadal miło, ale zwierz jakby stracił nieco zainteresowanie. Ale ogólnie serial ma świetne recenzje więc może to ze zwierzem jest coś nie tak.
Dobra to tyle w tym tygodniu. Zwierz jak zwykle czuje się nieco winny wobec swoich nie serialowych czytelników, ale z drugiej strony w tym tygodniu było trochę naprawdę długich wpisów więc może będziecie mieli co nadrobić. Ogólnie zwierz lubi to rozwiązanie bo jeszcze nie wyzbył się chęci dzielenia się wszystkimi emocjami po obejrzeniu kolejnych odcinków seriali.
Ps: A jutro Anglicy. A potem obiecane mosty :P??