Home Film Tarantino nie ma cierpliwości czyli Django zmienia to czego zmienić nie może

Tarantino nie ma cierpliwości czyli Django zmienia to czego zmienić nie może

autor Zwierz
Tarantino nie ma cierpliwości czyli Django zmienia to czego zmienić nie może

Hej

Jest coś takiego w filmach Tarantino co działa na kinomańską duszę zwierza jak narkotyk. Nawet jeśli na kilka minut przed seansem zwierz nie czuje zbytniego entuzjazmu, to wystarczą pierwsze sekundy filmu by zwierza opanowała specyficzna kinowa euforia. Kinowa euforia to rzadko spotykany stan ducha, w którym zapominamy o wszystkim co wydarzyło się poza salą kinową, o obowiązkach, zmartwieniach i zadaniach. Przez czas seansu pozwalamy by wypełniła nas czysta radość z oglądania filmu. Zwierz myśli, że tak silna reakcja wiąże się z faktem, że w przypadku filmów Tarantino zwierz czuje, że to podarek od jednego kinomana dla drugiego.  A Tarantino jest jednym z największych żyjących kinomanów, i zdaniem zwierza co raz lepszym reżyserem.

W przypadku Django (D jest nieme) mamy do czynienia z połączeniem dwóch tematów, które w historii kinematografii nigdy wcześniej się nie spotkały. Z jednej strony Django to klasyczny hołd dla Spagetti Westernu. Mamy muzykę brzmiącą zupełnie jak Morricone (jeśli zwierza wzrok nie myli to dołożył się on do ścieżki dźwiękowej),  krwawe porachunku, mało romantyczną wizję dzikiego zachodu i bohatera, który bardzo przypomina tych niemal legendarnych łowców nagród z filmów w których grał Eastwood. Do tego kilka znakomicie dobranych elementów filmowej narracji (jak zbliżenia,  oraz dramatyczne przybliżenie kamery), charakterystyczne napisy i już wiemy, że Tarantino po raz kolejny zdecydował się na zabawę z filmową konwencją.  Zabawę znakomicie wyreżyserowaną, błyskotliwie napisaną i doskonale zagraną. Ale Tarantino nie byłby sobą gdyby nie zdecydował się zmiksować tej dobrze znanej konwencji z problemem, który nigdy nie został przedstawiony w ten sposób. Bowiem produkcja Tarantino jest niesłychanie inteligentnym filmem o niewolnictwie. W amerykańskiej kinematografii filmy o niewolnictwie zazwyczaj szły tropem wyznaczonym przez produkcje Spielberga. Długie, poruszające produkcje, o niegodziwości białych i o pełnym godności cierpieniu czarnoskórych.  Ponure, ciężkie filmy, w których podział na tych dobrych i tych złych wydawał się dość jasno wytyczony, i które poruszały ale właściwie nie zostawały w pamięci. Albo zostawały, jako ważny film o ważnych sprawach. Taki do, którego wraca się niechętnie, albo pod przymusem. Tarantino zdecydował się na produkcję zupełnie inną. Zdaniem zwierza bardzo słusznie.

Django to postać, która być może jest przesadzona ale w sumie napisana zgodnie ze wszystkimi prawami gatunku. To taki trochę mściciel znikąd.  

Po pierwsze zróżnicował bohaterów do tego stopnia, że nie tracąc silnej moralnej wymowy, film zrobił się zdecydowanie mniej jednoznaczny.  Mamy więc uwolnionego Django, który z jednej strony pała rządzą zemsty, ale przede wszystkim działa z prywatnych pobudek (chce uwolnić swoją żonę). Oznacza to, że jego działania są przede wszystkim nastawione na to by jak najszybciej, bez zbędnych problemów odnaleźć żonę i zagwarantować jej wolność. Nie będzie się bez potrzeby narażał, nie będzie bez potrzeby wykazywał się szlachetnym zachowaniem, będzie zaś grał i to grał z pełnym przekonaniem. Widać to zwłaszcza, w absolutnie przejmującej, scenie ze zbiegłym niewolnikiem (zwierz pisze ogólnie bo właśnie to, że nie wiemy co będzie dalej czyni z filmu taką dobrą zabawę). Dzieją się rzeczy strasznie ale Django pozostaje niewzruszony. Jedyny moment, w którym w jego oku pojawi się  ślad łzy, to chwila gdy widzi fatalny stan w jakim jest jego żona.  Przeciwwagą dla Django jest Dr. Schultz. Ten niemiecki łowca nagród, wydaje się być, mimo swojego opartego na zabijaniu przestępców zawodu, człowiekiem o najwyższym poziomie moralności. To człowiek, który brzydzi się niewolnictwem, nie może bezradnie przyglądać się cierpieniu i nie dyskutuje o kwestii równości. Tarantino słusznie uczynił go Europejczykiem (choć bardzo przewrotnie Niemcem), jakby sugerując, że ten poziom wrażliwości, bierze się ze spotkania człowieka kulturalnego, z tym jeszcze dzikim krajem, jakim są Stany Zjednoczone.  Jego niechęć i niezgoda na to co widzi, nie wynikają więc jedynie ze szlachetnego charakteru, ale także z zetknięcia z czymś tak dalekim od norm współczesnej mu, zachodniej cywilizacji.

Obok tych dwóch postaci mamy jeszcze te, nie mniej intrygujące, na drugim planie. Grany przez Leonardo DiCaprio Calvin Candie to postać fascynująca.  Jego okrucieństwo wobec czarnoskórych podyktowane jest przede wszystkim przekonaniem o swojej wyższości. Wyższości udowodnionej wszak naukowo. Scena, w której wyjmuje czaszkę i zaczyna swój wykład frenologii, jest z jednej strony fascynująca, z drugiej przerażająca. Jednocześnie pięknie pokazuje, jak naukowa teoria staje się idealną podkładką pod osobiste przekonania właściciela plantacji, oraz jego skłonności do okrucieństwa. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Candie byłby wobec swoich niewolników równie okrutny, nawet gdyby nie miał naukowych dowodów, wyższości swojej rasy. Co ciekawe to właśnie Candie  jest godny przyznać, że raz na jakiś czas zdarza się jednostka wyjątkowa, taka jak Django wobec, którego nie stosują się zasady o jakich mówi. To taki łaskawy rasista widzący wyróżniające się przypadki. Zwierz jest ciekawy czy Tarantino specjalnie czy mimochodem napisał postać, która tak idealnie pasuje do obrazu dziewiętnastowiecznego rasisty, który dopuszcza do siebie możliwość, poprawy przedstawicieli innych ras. Zwłaszcza, że do tego wszystkiego jest to postać zainteresowana też fizycznością swoich niewolników – jego pasją są wszak murzyńskie zapasy. Jednak Candie jest naprawdę ciekawy, na tle swojego służącego. Grany przez Samuela L. Jacksona Stephen to jedna z najciekawszych postaci, jaką ostatnio umieszczono na ekranie. Z jednej strony wydaje się być starym, zniedołężniałym służącym, powtarzającym jak echo słowa swojego pana. Wydaje się nam, że oto widzimy na ekranie, ten stereotypowy obraz lojalnego niewolnika, który tak zrósł się ze swoim Panem, że ten w swej łaskawości pozwala mu na odrobinę bezczelności. Ale cały ten obraz znika w jednej scenie,  w bibliotece- Jackson idealnie zmienia ton głosu, postawę, sposób zachowania i nagle zaczynamy zadawać sobie pytanie, czy układ między panem a niewolnikiem, nie wygląda zupełnie  inaczej. Czy to przypadkiem  Candie nie jest echem Stephena. Czy cała plantacja nie jest zarządzana przez niewolnika, który ignorując cierpienia innych (a nawet będąc najsurowszym w egzekwowaniu kar) stworzył sobie świat,  w którym bycie niewolnikiem daje mu więcej przywilejów niż bycie człowiekiem wolnym. Stephen to niewolnik, który będąc bielszy od białych wygrywa dla siebie sporą przestrzeń wolności i władzy.  Co więcej Tarantino każe się nam zastanawiać, czy to nie jest mechanizm, który działa od lat (zwierz zastanawia się czy specjalnie pojawiło się drobne nawiązanie do Koloru Purpury czy zwierz widział za dużo filmów). Wszak przed Stephanem było wielu służących przez pokolenia panom plantacji niewolników.

 Postać odgrywana przez Samuela L. Jacksona to jedna z najlepiej napisanych postaci jaką zwierz widział na ekranie. Tarantino odważnie stworzył w filmie o niewolnictwie postać, która wymyka się schematom dobrego i złego.

Warto w tym momencie powiedzieć dwa słowa o aktorstwie. Tarantino zawsze pisał filmy, mając określonych aktorów w głowie i wydaje się, że to chyba najlepsza rzecz jaka może się przydarzyć. Wszyscy w filmie grają koncertowo. Co prawda Jamie Foxx obsadzony w tytułowej roli gra najsłabiej, ale ten jego dość minimalistyczny sposób gry, sprawdza się w przypadku bohatera, który trochę przypomina bezimiennych jeźdźców znikąd.  Zresztą trzeba Foxxowi przyznać, że znakomicie gra oczami, tak że  jest w stanie sporo przekazać, nie zmieniając wyrazu twarzy. Jednak jego postać blednie przy bohaterze granym przez Christophera Waltza. Serio, winniśmy sypać płatki róż pod stopy Tarantino, że odkrył aktora dla zachodniego kina. Waltz to czysty talent – wszyscy ci, którzy widzieli go w rolach bezdusznych złych, powinni zerwać się do owacji na stojąco, przyglądając się jego postaci w tym filmie. Dr. Schultz to z jednej strony zabójca, który z zimną krwią strzela do przestępców, z drugiej strony człowiek o niesłychanie wysokich standardach moralnych. Przez cały film ani przez moment nie widzimy go zdenerwowanego, odzywa się zawsze tym spokojnym niemal czułym tonem głosu. Jest w nim olbrzymia pewność siebie, która sprawia, że w każdej chwili mamy wrażenie, że tylko on z obecnych wie co będzie dalej.  Waltz stworzył postać kompletną. Wszystkie gesty jego bohatera, spojrzenia, sposób podkręcania brody, czy powolne i dokładne wykonywanie kolejnych gestów, pasują do siebie jak elementy układanki, której wzór zna tylko aktor.  Na taką swobodną a jednocześnie bardzo przemyślaną grę, patrzy się z prawdziwą przyjemnością. Zwierz uważa, że Oscar dla Waltza powinien zostać przesłany do aktora, dwadzieścia minut po pierwszym seansie filmu. Po co się ma fatygować do Los Angeles.   Znakomity jest też Leonardo DiCaprio. Tarantino dał mu niezwykłą szansę przydzielając mu mniejszą niż zazwyczaj rolę (to pierwszy raz od 16 lat kiedy DiCaprio nie jest pierwszym nazwiskiem w napisach końcowych wyłączając filmy gdzie obsadzę wyliczano alfabetycznie).  DiCaprio pokazał w filmie, że potrafi zagrać zupełnie inaczej niż się spodziewaliśmy. Jego stosunkowo niewielka rola, jest zagrana  niemal wszystkimi dostępnymi aktorom środkami. Aktor znakomicie balansuje pomiędzy  absolutnym spokojem a furią, pomiędzy niesamowitym okrucieństwem postaci a jej południową uprzejmością.  Wydaje się też, że aktorowi prawdziwą przyjemność sprawiło granie z południowym akcentem. Wypowiada swoje kwestie w tak pięknie zaciągający i spokojny sposób, że w samej ich melodii zawiera się sporo informacji o bohaterze.  O Samuelu L. Jacksonie zwierz już pisał, ale tu też nie dość zachwytów.  Jackson jest aktorem nadpobudliwym, grającym prawie we wszystkim co się nadarzy. Oznacza to, że często widzimy go w rolach, które nie ukrywajmy, każą wątpić w jego talent aktorski. Ale wystarczy jedna rola u Tarantino byśmy przypomnieli sobie dlaczego te jeden z najważniejszych aktorów współczesnego Hollywood. Jego postać to dwie osoby w jednej – pokorny staruszek i absolutnie sprawny bezwzględny typ w jednym. A wszystko bez zmiany ubrania czy charakteryzacji – jedynie dzięki  różnicy w tonie głosu i postawie udaje mu się zróżnicować dwie strony swojego bohatera.

Jak sami widzicie, nie jest to więc taki prosty film, w którym czarny strzela do białych i można radośnie klaskać. Choć oczywiście, Tarantino zawarł w filmie niespotykaną u innych reżyserów dawkę przemocy (nie chodzi nawet o ilość ale o jakość – Tarantino jako jeden z niewielu reżyserów pamięta, że człowiek postrzelony nie umiera od razu za to straszliwie krzyczy), to jednak  zwierz musi powiedzieć, że jest to w wielu przypadkach przemoc absolutnie uzasadniona.  Nie da się obejrzeć tego Django zachowując w sercu tą miłą wizję południa jaką karmimy się czytając  Przeminęło z Wiatrem. Południe u Tarantino jest w jakiś sposób obrzydliwie, odstręczające i wypełnione ludźmi pozbawionymi moralności. Przy czym owa brzydota kryje się w ludziach i ich zachowanych – posiadłości nadal są piękne, trawniki pełne soczystej zieleni, drzewa dają cień. I w tym cieniu dzieją się rzeczy absolutnie paskudne. Zwierz może z czystym sercem powiedzieć, że gdyby film był zagrany na samych poważnych nutach to owo okrucieństwo nie działałoby tak mocno. Ale właśnie dzięki pozornie lekkiej konwencji, dzięki olbrzymiej dawce poczucia humoru te sceny pozostają w pamięci i budzą ten rodzaj oburzenia na przeszłość, który spotyka każdego z nas kiedy uczymy się o strasznych rzeczach.

Zwierz wspomniał, że film jest zabawny więc właściwie należy to stwierdzenie rozwinąć. Przy całym ciężarze tematu, całej grze z konwencją i znakomitych kreacjach film jest niesamowicie śmieszny.  Jest w nim scena spotkania  zamaskowanych oburzonych białych gotowych zabić naszego bohatera i jego przyjaciela, która jest być może jedną z najzabawniejszych i najbardziej ośmieszających ku klux klan scen w historii  kina (równająca się jedynie z tą z Bracie Gdzie Jesteś). Ponad to jest to film Tarantino więc dialogi są odrobinę bardziej niż trochę błyskotliwe i nie przestają być takie, nawet w najbardziej dramatycznych momentach. Przy czym to taki rodzaj humoru, bez którego nie da się nakręcić tego typu filmu.  Bez niego byłaby to produkcja zbyt ciężkostrawna.  Zwierz spotkał się ze stwierdzeniem, że film jest za długi, i że się rozłazi. Zwierz może z ręką na sercu powiedzieć, że od dawna z większym żalem nie oglądał  napisów końcowych, bo przecież chciałoby się jeszcze trochę.

Niektórzy zadają sobie pytanie, czy Tarantino postąpił słusznie, decydując się na Spaghetti Western z niewolnictwem w tle. Spike Lee, jeden ze słynniejszych reżyserów afroamerykańskich, skrytykował Tarantino, pisząc że cierpienie milionów niewolników, to nie był żaden western ale Holocaust. Zdaniem zwierza to absolutnie chybiona krytyka. Tarantino, chyba jako jeden z niewielu we współczesnym kinie, zrozumiał na czym polega rola filmu. Prawdziwe kino nie odwzorowuje, tylko tworzy, nie pyta jak było, tylko mówi jak ma być. Tak jak w Bękartach Wojny, gdzie Tarantino dokonał niemożliwej zemsty, mordując Hitlera, tak w Django daje uwolnionemu niewolnikowi pistolet do ręki i pozwala strzelać do białych.  Tym samym filmy Tarantino czynią to, co może uczynić tylko kino. Zmieniają przeszłość, kształtują historię, zgodnie z naszym poczuciem, tego co dobre a co złe, daje głos tym, którzy dostali go zbyt późno. Buntuje się przeciw faktom, nie dopuszcza do głosu tego czego zmienić się nie da. Oczywiście, że historia jest bajką,  wymyśloną wiele lat po wydarzeniach. Oczywiście nie zmieni tego, że nie było Django, wielkiej zemsty, ani miłego niemieckiego łowcy nagród, gotowego oddać  wolność napotkanemu niewolnikowi.  Ale właśnie dlatego, że taka historia się nie wydarzyła powinniśmy ja opowiedzieć.  Skoro nie mogliśmy dać wolności tym, którzy żyli naprawdę, dajmy ją tym, których wymyślimy. Paradoksalnie taka niezgoda na przeszłość to większy hołd niż łzy ronione nad smutnym losem niewolników z południa. Podsumowując. Django nie jest najwybitniejszym filmem Tarantino. Zwierz może nawet stwierdzić, że nie jest równie genialny co Bękarty Wojny. Ale zdaniem zwierza udowadnia, że Tarantino wciąż jest jednym z zaskakująco niewielu ludzi w fabryce snów, który NAPRAWDĘ wie o co chodzi w kręceniu filmów.

 Choć nie o to chodzi w tej scenie to jest to właściwie historia niewolnictwa w USA w jednym ujęciu. No i jak nie kochać Tarantino.

Ps: Zwierz musi powiedzieć, że zaczyna rozumieć politykę Cinema City nie pozwalającą na zakup wyłącznie jednego biletu kiedy na sali zostały tylko dwa miejsca (środa jest tańsza). Sfrustrowany zwierz nie mógł kupić jednego biletu więc zadzwonił po przyjaciela i oglądali razem. Co więcej kino naprawdę zyskało, bo zachwycony filmem przyjaciel zwierza, zupełnie się na niego nie wybierał.

Ps2: Dziś będzie jeszcze notka dotycząca konkursu na blog roku bo od dziś można oddawać głosy.

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online