Zwierz musi wam się do czegoś przyznać. Fascynuje go Chris Pine. Hmm…powiecie, serio zwierzu – fascynacja przystojnym niebieskookim aktorem z Hollywood brzmi mało interesująco. Zwłaszcza, że przecież zwierz co pięć minut ma nowego ulubionego aktora. Spokojnie nie chodzi o błękit ócz Pine’a. Tym razem chodzi o ścieżki jego kariery.
Zacznijmy od tego, że Hollywood przeżywa dawno niewidzianą inwazję Chrisów. Mamy więc Chrisa Hemswortha – dużego, przystojnego blondyna z Australii, mamy Chrisa Evansa – w sumie też dużego szatyna z Ameryki i w końcu wspominanego Chrisa Pine’a, który do Hemswortha jest na tyle podobny że kilka lat temu Australijczyk mógł grać jego ojca. Co jest o tyle śmieszne że Hemsworth jest od Pine’a o trzy lata młodszy. Och piękno kinematografii. W każdym razie kariery naszych Chrisów układają się różnie – jednak jedno ich łączy – każdy powinien być szerzej znany dzięki roli ściśle związanej ze światem kultury popularnej. Hemsworth ma Thora, Evans Kapitana Amerykę a Pine – Kapitana Kirka. Na razie wszystko jest dość podobne. Tym co panów różni jest fakt, że z tej trójki Pine jest z całą pewnością najmniej popularny. Co nie jest aż tak dziwne biorąc pod uwagę, że nie stoi za nim olbrzymia machina promocyjna która każdego która grającego w MCU jest w stanie uczynić rozpoznawalnym i popularnym. Ale jednocześnie korzysta ze sławy jaką daje związek z jednym z największych fandomu na świecie czyli Star Treka.
Nie mniej zwierzowi nie chodzi o samo porównanie Chrisów. Raczej o to że Pine od dłuższego czasu sprawa wrażenie – pierwszoplanowego aktora drugoplanowego. Z jednej strony posiada wszystkie cechy jakie powinien posiadać popularny aktor pierwszego planu. Jest przystojny – w dokładnie taki nie wyróżniający się trudny do określenia sposób który tak bardzo lubi Hollywood. Szczęka szeroka, oczy niebieskie – czyli bohater pierwszego planu jak się patrzy. Atrakcyjny ale nie groźny. Albo ukochany dla głównej bohaterki – taki co to każda by takiego chciała mieć ale jakoś bez przesady żeby od razu najpiękniejszy na świecie. Do kina akcji tez się nada bo wiadomo, że jak taki typowy Anglosas to każdy może się z nim utożsamiać. Kobiety, dzieci i psy też. Do tego każde pokolenie takiego aktora potrzebuje – nie ważne czy umie grać czy nie bo to kwestia dobrego wyglądania na plakatach. Aktor pierwszoplanowy starego dobrego typu.
Początkowo wydawać się mogło, że rzeczywiście taka kariera Pine’a czeka. Po roli w drugiej odsłonie Pamiętnika Księżniczki (możecie się śmiać ale to jest taki film który być może z tych wszystkich widziało najwięcej osób) dostał w wieku zaledwie 28 lat (Jeżu zwierz sobie uświadomił że minął już ten wiek…) rolę Kapitana Krika. Patrząc na znaczenie Star Treka dla kultury popularnej i na znaczenie samego Kirka dla rebootowanego Star Treka trudno o lepszy wskaźnik wiary jaką pokładano w aktorze. Sama rola okazała się całkiem niezła – na nowego Star Treka wiele osób narzeka ale zwykle konkluzja jest podobna – nawet jeśli scenariusz nie ma sensu to obsada została wybrana dobrze. Nie zmienia to faktu, że Pine raczej po tym jednym występie nie został automatycznie aktorem pierwszej ligi, choć można uznać że został zakwalifikowany do tych młodych przystojnych aktorów których warto obsadzać w produkcjach które mają się podobać szerokiej widowni.
Wydawało się, że tu wszystko idzie w dobrym kierunku – Nieustraszony – film o pociągu który wyrwał się spod kontroli idealnie pasował do takiego schematu produkcji – Pine jako młody i jeszcze niezbyt znany grał drugie skrzypce przy doskonałym Denzelu Washingtonie ale film choć teoretycznie dość banalny spodobał się zasadniczo rzecz biorąc wszystkim. Nieco mniej spodobała się komedia „A więc wojna” (jeden z najbardziej znienawidzonych przez zwierza filmów) ale trudno uznawać ją za istotną dla kariery – bądź co bądź grał w niej Tom Hardy którego kariera nabrała w ostatnich latach takiego rozpędu że właściwie wszyscy czekają aż dostanie jakiegoś Oscara czy inne wyróżnienie potwierdzające jego znaczenie dla pokolenia aktorów po trzydziestce. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet w tym filmie został obsadzony zgodnie z wcześniejszymi założeniami – przystojny bohater kina akcji, który wydaje się idealnym potencjalnym ukochanym głównej bohaterki. Wydaje się, że momentem w którym można było zacząć obserwować że być może Pine nigdy nie podbije serc szerokiej widowni tak jak można się było tego spodziewać był nowy Jack Ryan. Zwierz lubi ten film z przyczyn nieobiektywnych ale jednocześnie – uważa go za dobry przykład produkcji która pokazuje pewne przesunięcie w kinie rozrywkowym. Historia szlachetnego analityka CIA który ratuje świat i robi potem zawrotną karierę polityczną doskonale sprawdzała się w latach 90 jednak od tamtego czasu świat niesłychanie się zmienił. Dzielny analityk przestał tak łatwo trafiać do serc widzów. Zaczęło mu czegoś brakować. Nadal młody, nadal przystojny i z piękną dziewczyną u boku ratował świat. Ale jakoś bez przekonania.
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie warto spojrzeć na emocje towarzyszące premierze drugiego Star Treka. Obecność przystojnego aktora w roli Kirka została zupełnie przesłonięta przez fakt, ze w Into Darkness miał się pojawić Benedict Cumberbatch – wyglądający jak kosmita nawet bez charakteryzacji brytyjski aktor znany głównie z tego, że doskonale grał aroganckiego geniusza, którego trudno byłoby sparować z jakąkolwiek bohaterką. Wydaje się, że choć mowa o zjawisku dużo szerszym to właśnie na tym spotkaniu dwóch aktorów – wywodzących się z zupełnie innych tradycji aktora pierwszoplanowego (choć nie z tak różnych tradycji aktorskich bo przecież Pine studiował aktorstwo w Wielkiej Brytanii) można dobrze pokazać pewne przesunięcie we współczesnym kinie. Inwazja brytyjskich aktorów o której sporo się mówi nie oznacza jedynie sięganie przez nich po lepsze metody czy po ciekawsze role. Oznacza też zmianę pozycji aktorów amerykańskich. Pine który jeszcze dwie dekady temu bez trudu mógłby zostać nowym Bradem Pittem teraz znalazł się w sytuacji w której bycie niebieskookim, niegroźnym blondynem z szeroką szczęką można uznać za problem a nie motor kariery.
Spójrzmy więc co dzieje się z karierą Chirsa Pine – otóż zmienia ona swój kurs. Od Jacka Ryana i Star Treka – dwóch produkcji gdzie jego bohater ma klasyczną pierwszoplanową rolę przechodzimy do zestawu mniej oczywistego. Szefowie Wrogowie 2 to komedia, Tajemnice Lasu – musical, Z jak Zachariasz – film niezależny w końcu Wet Hot American Summer – serial telewizyjny – parodiujący produkcje młodzieżowe. Pine po kolei obskakuje różne rodzaje filmów które wcześniej stanowiły dla aktorów pierwszoplanowych odskocznię – często w późniejszym momencie kariery. We wszystkich tych filmach jest durgo planowy. W Tajemnicach Lasu jego wygląd księcia z bajki zostaje potraktowany ironicznie – to co w Pamiętniku Księżniczki stanowiło swoiste dopełnienie baśni tu pozwala stworzyć postać która jest w pewien sposób zaprzeczeniem wszystkiego co o takim księciu wiadomo. Do tego aktor może śpiewać co jak wiadomo zawsze dobrze robi na karierę. W Z jak Zachariasz jest tym drugim – zakłócającym spokój, dalekim od pierwszego planu, nie tyle niebezpiecznym co burzącym układ między bohaterką a pierwszym nieznajomym którego spotkała. Z kolei zarówno Szefowie Wrogowie jak i Wet Hot American Summer to komedie – od lat najlepszy sposób potencjalnych aktorów pierwszego planu na wykorzystanie nawet małej roli. Nic tak nie bawi jak odkrycie że aktor który powinien w filmie ratować świat robi z siebie idiotę.
Wydaje się że pewien nowy pomysł na siebie mógł znaleźć Pine w nie takim złym – choć mało istotnym filmie „Czas próby”. Jego bohater jest tu na pierwszym planie. Ratuje ludzi, dokonuje szlachetnych i niesamowitych czynów. Ale nie jest charyzmatycznym bohaterem który ratuje wszystkich nawet nie mrugnąwszy okiem. Wręcz przeciwnie – jego postać to taki cichy człowiek, który co prawda w ciemną zimową noc popłynie na niemal niemożliwą misję ratowania rozbitków z tonącego statku, ale wcześniej będzie się bał zapytać swojego szefa czy może wziąć ślub ze swoją dziewczyną (choć to pytanie tylko zwyczajowe). „Czas próby” to pod tym względem dziwny film – gdzie mamy dwóch niemal równorzędnych bohaterów a żaden z nich nie jest klasycznym samcem alfa – co właśnie sprawia, że zyskują posłuch a ich heroiczne działania przynoszą sukces. Nie są ani charyzmatyczni, ani nie podbijają świata. Bohater grany przez Pine’a przez większość filmu patrzy gdzieś w dół.
Oczywiście sprawa nie jest aż tak prosta bo po „Czasie Próby” przyszedł trzeci Star Trek (w którym jednak nasz bohater nie jest jakimś specjalnym macho i z całą pewnością nie koncentruje na sobie całej uwagi widza) i Aż do piekła. Doskonale oceniany film, który choć opowiada o rabunkach na bank jest w istocie bliższy komentarzowi społecznemu na temat biedy, banków i poważnych amerykańskich problemów. Krytykom się bardzo podobało choć do wielkiego kinowego hitu produkcji bardzo daleko. W Polsce można film oglądać tylko w niektórych kinach – raczej nie multipleksach. W końcu Pine zagra w Wonder Woman, dołączając – bardzo po czasie do aktorów związanych ze światem super boahterów. Co jednak – zdaniem zwierza jest ciekawe, wygląda na to, że będzie on taką Peggy Carter DC – postacią drugoplanową, potencjalnym ukochanym Wonder Woman ale właściwie od samego początku swojego pobytu na ekranie skazanym na jeden film i późniejsze zapomnienie. Zwłaszcza że akcja Wonder Woman ma się rozgrywać w czasie pierwszej wojny światowej. Pine zachował swoje cechy ukochanego bohaterki filmu. Po drodze ta jednak stała się ważniejsza od niego.
Kariera Chrisa Pine powinna wyglądać inaczej. Ze szczęką której nie powstydziłby się Brad Pitt i z oczami które wyglądają jak podrasowane komputerowo powinien stać się jednym z najpopularniejszych gwiazdorów Hollywood. Takim który biega z pistoletem, strzela i całuje dziewczynę na szczycie wysokiego budynku. Albo chociażby super bohaterem – czego przecież był blisko – ponoć przegrał rolę Hala Jordana na ostatniej prostej. Choć akurat każdy kto wymigał się od grania w Zielonej Latarni może się uważać za szczęśliwca. Nie zmienia to jednak faktu, że nie sposób nie zadać sobie pytania dlaczego ten zupełnie dobry Chris z całkiem niezłymi zdolnościami aktorskimi i głosem który pozwala na śpiewnie duetu na nowej płycie Barbry Streisand cały czas sprawia wrażenie aktora drugiego planu. Czego nie jest w stanie nawet – przyznany mu kilka dni temu tytuł międzynarodowego mężczyzny roku przyznawany przez popularny magazyn GQ.
Wydaje się (a przynajmniej zwierzowi się wydaje), że jak zwierz wskazywał wcześniej – mamy jednak przesunięcie w Hollywood. Przesunięcie za które w dużym stopniu odpowiedzialna jest inwazja anglików (którzy choć przystojni to jednak nie pasujący do tego starego dobrego typu Anglosasa z szeroką szczęką) ale też porzucenie tego moralnego i pięknego dobrego bohatera. Nawet Kapitan Ameryka grany przez wspominanego wcześniej Chrisa Evansa w końcu okazał się mniej szlachetny niż przypuszczano. Jasne Pine mógłby konkurować o to miejsce które w każdym pokoleniu aktorskim przypada aktorom pokroju Brada Pitta – być aktualnym przystojnym niebieskookim facetem Hollywood. Ale po pierwsze – dziś nie jest to już tak oczywista potrzeba, po drugie chyba mimo wszystko wyprzedził go w tym Hemsworth. Może aktorsko nieco mniej utalentowany ale za to o bardzo sympatycznym wizerunku – łatwy do polubienia, obsadzenia i wypromowania. Pine może ginąć wśród innych aktorów Hemsworth się przynajmniej po wzroście wyróżnia. Przy czym – jeszcze nie tak dawno Chris Pine stanowiłby idealny materiał na popularnego aktora. I to znaczenie bardziej popularnego niż jest obecnie. Zwłaszcza że jego życie prywatne – poza jednym przypadkiem jazdy po alkoholu przez Nową Zelandię, nie obfituje w informacje rozbudzające wyobraźnie widzów. To nie jest jeden z tych aktorów których śledzi się na Instagramie, Twitterze czy Facebooku. Zresztą być może to jest do pewnego stopnia gwóźdź do trumny bo dziś brak skandalu czy chociażby uchylonych drzwi do prywatności – najlepiej ciekawej prywatności – mogą przeszkodzić. Co nie zmienia jednak faktu, że w sumie Pine z tego przesunięcia wychodzi jak na razie obronną ręką. Robi rzeczy ciekawsze od tych które – jak zwierz mniema zaproponowałoby mu kiedyś Hollywood. Miał już szansę pokazać, że gra, tańczy, śpiewa i potrafi być zabawnym. Rzeczy które aktorzy pierwszoplanowi robili trochę pokątnie czekając na ciekawą dużą propozycję stały się podstawą jego filmografii. Pod tym względem trochę przypomina Brada Pitta – choć nigdy nie osiągnął tego samego poziomu sławy.
Pine fascynuje zwierza. Tak jak fascynują zwierza wszystkie przypadki które nie do końca pasują do pewnego utartego schematu. Jednak o ile Chris Hemsworth lutuje młotem aż miło i doskonale się sprawdza w roli nowego wielkiego ulubieńca Hollywood, Chris Evans niechętnie patrzy na aktorstwo i szuka sobie jakiejś innej drogi to Pine jest trochę jak Pokemon który wyewoluował wbrew schematowi. Co sugeruje, że albo aktora czekają jeszcze równie ciekawe lata (co w sumie jest możliwe bo zdaniem zwierza grać to on umie – jak mu się pozwoli) albo w pewnym momencie w końcu ktoś się połapie że się taki dobry aktor piewszo planowy marnuje. W każdym razie coś się w świecie aktorów zmienia, co zwierza cieszy bo zmiany są fascynujące gdy się im człowiek przygląda. Pod Los Angeles są płyty tektoniczne więc czasem w Hollywood musi się coś zmienić i przesunąć. Choć oczywiście istnieje jeszcze jedno wyjaśnienie dla całego tego wpisu. Chris Pine może jeszcze nie być dobrym aktorem. Ale ponieważ zwierzowi tak dobrze się pisało to uznajmy to z bardzo niepewną hipotezę. I nie omawiajmy jej w komentarzach ;)
Ps: Zwierz jedzie w piątek na Copernicon. Postara się aby były wpisy regularnie ale ponieważ życie jest trudne, czasu mało a prelekcje ponoć nie piszą się same to może jutro nie będzie wpisu