P0 ostatnim odcinku Doktora zwierz miał bardzo mieszane uczucia. Niby nie było tak źle, ale samo zebranie się do oglądania odcinka zajęło wieki, nie mówiąc już o samym odcinku, który nie wywołał w zwierzu dzikiego entuzjazmu. Przede wszystkim zwierz zorientował się, że zapobieganie międzynarodowemu kryzysowi niekoniecznie oznacza to samo co przygoda. Nie mniej nowy odcinek jest bardzo przygodowy, bardzo doktorowy i bardzo się zwierzowi podoba (pomniejsze spoilery)
Znów nie ma podpisów pod zdjęciami. To znak że zwierz ma po prostu mnóstwo na głowie, i ilustruje wpis dużo później niż zwykle
Teoretycznie mamy sytuację w której Doktor znajduje się mniej więcej raz na sezon. Mamy więc stację kosmiczną która nie odpowiada na żadne sygnały, dziwne zdarzenia, przyciemnione światło i coś co kryje się w cieniu. Ten rodzaj przygód jest tak popularny, że w sumie już w tym sezonie się pojawił – pamiętacie odcinek z bazą pod wodą? W sumie w zarysie odcinek jest dość podobny. Coś w cieniu, ciemność, dzień i noc, oraz kilkoro bohaterów, którzy rzecz jasna mają różne charaktery i różnie odnoszą się do tego co dzieje się wokół nich. Skoro jesteśmy przy bohaterach to zwierz musi przyznać, że choć ich zestaw jest dość banalny (dowódca, żartowniś, człowiek z zupełnie innym poglądem na wszystko i klon) to trochę szkoda że nie dało się ich poznać lepiej (są tylko naszkicowani co ma sens z punktu widzenia odcinka ale trochę za dużo jest postaci które po prostu biegają). Zwłaszcza zwierza zaintrygowały hodowane na potrzeby wojska bezmyślne klony (właściwie quasi klony),które jak pokazuje nam odcinek takie bezmyślne nie są. Pomysł jest dobry, wykonanie też, ale jakby nie do końca wiadomo jakie jest miejsce tego wątku w historii. Chciałoby się wiedzieć nieco więcej o tych klonach. Ale to może akurat zwierz ma takie poczucie, że jak się wprowadza jakąś inną formę życia to od razu robi się ona zdecydowanie ciekawsza od wszystkich innych bohaterów.
Co wyróżnia ten odcinek? Przede wszystkim kwestia perspektywy w odcinku. Zostajemy poinformowani, że zobaczymy nagranie którego nie powinniśmy oglądać. Oto bowiem wydarzyły się rzeczy straszne i to co pojawi się przed naszymi oczyma ma zrekonstruować tragedię stacji kosmicznej na orbicie Neptuna. Oczywiście takie informacje od razu sprawiają, że zaczynamy obserwować historię, od razu zakładając że skończy się źle. Ale nie tylko o taką perspektywę chodzi. Intrygująca jest tu bowiem przede wszystkim praca kamery. Nigdy nie oglądamy zdarzeń z obiektywnej perspektywy szerokiego planu. Na wydarzenia zawsze spoglądamy czyimiś oczyma, członków załogi, Clary czy też – jak się wydaje – rozwieszonych na całym statku kamer, rejestrujących co dzieje się w każdym pomieszczeniu. Zabieg prosty ale zdecydowanie zmieniający sposób oglądania odcinka. Po pierwsze od początku rozumiemy, że osoba którą obserwujemy może nie widzieć wszystkiego, po drugie natychmiast zaczynamy się zastanawiać czy na pewno widzimy prawdę. W końcu nie koniecznie musimy przyjąć tą perspektywę którą zakładamy. Widzimy, że Doktor do nas mówi, ale czy mamy pewność, że patrzymy oczyma Clary? Co więcej – ponieważ jest to zabieg dość niezwykły, który raczej nie pojawia się w każdym odcinku od samego początku zaczynamy się zastanawiamy się dlaczego twórcy zdecydowali się na takie a nie inne prowadzenia kamery. Zresztą szybko okazuje się, że nasze podejrzenia są uzasadnione. Zwierz nie będzie tłumaczył skąd wziął się taki pomysł ale trzeba przyznać, że doskonale wpływa na jakość odcinka i sposób w jaki się go ogląda. Jeśli nie można zmienić za wiele w treści to sam sposób jej podania okazuje się kluczowy.
Poza tym odcinek układa się zgodnie ze swoistymi wytycznymi takiej opowieści o Doktorze, zanim czegokolwiek się dowiemy będzie sporo biegania, uciekania przed potworami (tam zawsze są jakieś potwory) i mnóstwo bardzo sprytnych wybiegów Doktora. Jednocześnie jest to chyba pierwszy odcinek w sezonie, który a.) nie jest podzielony na dwie części, b.) w którym Clara i Doktor nie zostają rozdzieleni. Wiecie dlaczego? Bo odcinek napisał Mark Gatiss. I to strasznie widać – jego Doktor, mimo że porządnie wściekły jak to na 12 przystało i odpowiednio nieczuły (ponownie cecha 12) jest zdecydowanie bardziej Doktorowy. Kiedy okazuje się, że tym czego w 38 wieku pozbawia się ludzi jest sen, wygłosi bardzo Doktorową mowę, przetykaną cytatami z Szekspira, w której udowadniać będzie że nie ma nic piękniejszego nad sen (zwierz bardzo się z tą opinią zgadza).
Jednak Gatiss nie byłby sobą gdyby ten odcinek nie był jednak odrobinę inny i nie miał własnego osobnego znaczka jakości scenarzysty. I rzeczywiście jeśli obejrzymy całość, to znajdziemy w odcinku trop który prowadzi nas do tych wszystkich filmów i programów z pogranicza horroru (czy samego horroru) które opierają się na pomyśle, że to sam program jest tym czego powinniśmy się bać. Wszak uprzedzano nas że mamy nie oglądać. Puenta odcinka – której zwierz tutaj mimo wszystko nie zdradzi, jest absolutnie przecudowna, i całość zyskuje dzięki temu zupełnie nową jakość. Zwierz – jak sami widzicie – często narzeka na Doktora w tym sezonie, ale ten odcinek naprawdę strasznie się zwierzowi podobał. Było w nim coś co nawiązywało za równo do takich telewizyjnych formatów jak Strefa Mroku czy Opowieści z Krypty, jak i jakieś dalekie wspomnienie Blink gdzie też kluczową rolę odgrywało nagranie. Oczywiście tu koncepcja jest inna, ale pomysł by samo oglądnie odcinka czy nagrania w jakiś sposób wpływało na rzeczywistość, to rzecz zawsze budząca dreszcz niepokoju. W końcu cały Ring opiera się na takiej koncepcji. Oczywiście tu sprawa wygląda nieco inaczej, ale zwierz lubi takie przekraczanie granic rzeczywistości i fikcji, które działa tym lepiej, że Doktora powinno się przecież oglądać wieczorem, jeśli jest się młodszym – tuż przed snem. Widać, że Gatiss chciałby nas może nie przestraszyć ale nieco pobawić się naszymi lękami. Co w sumie robi za każdym razem kiedy zaczyna pisać odcinek.
Co więcej, to doskonały przykład na to, że na odcinek Doktora trzeba mieć pomysł. Pomysł na tyle dobry, by widz wiedział że coś jest nie tak i że gdzieś tam powinna pojawić się puenta, czy zwrot akcji, ale nie do końca wiedział co by to miało być. Zresztą sam Doktor powtarzający cały czas, że coś jest nie tak skłania nas do podważania absolutnie każdego elementu opowieści. Co rzeczywiście skłania, zgodnie z zapowiedzią, do bardzo uważnego oglądania. Co ostatecznie się opłaca, bo to jest jeden z tych dziwnie satysfakcjonujących odcinków, które nawet jeśli nie cieszą jakoś super w czasie oglądania to dają przyjemne uczucie zadowolenia po zakończonym seansie. Co więcej, przekonują zwierza że zdecydowanie woli kiedy historia zawiera się w 45 minutach a nie 90. To jest cudny pomysł na jeden odcinek – ale gdyby chciano z niego zrobić dwuodcinkowca pewne zwierz nieco by narzekał. A tak może spokojnie powiedzieć, że to zdecydowanie – jak na razie – jego ulubiony odcinek 9 serii. Bawił się doskonale, nie znudził i jeszcze dostał to czego zawsze oczekuje i na co zawsze czeka kiedy ogląda Doktora – dobrą puentę.
Ps: Doktor, Doktorem ale drugi odcinek London Spy!
Ps2: Zwierz przygotowuje się na odcięcie się od świata – wyszła Bitwa Pięciu Armii na 5 płytowym DVD. A to oznacza prawdziwy koniec Śródziemia…