Hej
Zwierz nie zaufał swoim złym przeczuciom i udał się do kina na Robin Hooda. Co prawd już ostatni film Ridleya Scotta Królestwo Niebieskie lekko zagotował krew zwierza ale z drugiej strony zwierz jak wszyscy łkał nieco na Gladiatorze – uznał więc że kolejne spotkanie Russela Crowe z Scottem może być interesujące – zwłaszcza że gra w filmie równie Catche Blanchett – po raz pierwszy dwa najcenniejsze spośród australijskich towarów eksportowych spotkały się razem w filmie. Niestety gdy tylko film się zaczął owa tolerancyjna część zwierza która zwykła szeptać mu do ucha że to tylko film wzięła sobie wolne – obudziła się natomiast ta część zwierza która przez pięć ostatnich lat studiowała historię. Widzicie Scott obiecywał nam że tym razem opowie prawdziwą historię Robin Hooda a nie jak wcześniej bajkę dla dzieci. Wszystko miało zostać oparte na faktach postacie stracić swój komiksowy charakter zaś całość miała otworzyć nam oczy. Niestety – jeśli coś jest prawdziwego w tym filmie to jest to trzeci rodzaj prawdy czyli gówno prawda. Scott radośnie pozwala angielskiemu królowi zginąć w czasie powrotu z krucjaty, kompletnie zapomina o angielskich posiadłościach we Francji, przypisuje autorstwo Wielkiej Karty Swobód człowiekowi z ludu i… cóż powiedzmy w ten sposób wymienianie wszystkich nieścisłości, przekłamań czy po prostu łgarstw historycznych w tym filmie wymagało by streszczenia wam całej fabuły a tego zwierz czynić nie chce. Zwierz pomija tu takie drobne nieścisłości jak szarżujący łucznicy, królowie szarżujący przed swoją armią, syn kamieniarza mówiący w kilku językach i potrafiący czytać ( jak wszyscy wiemy rzecz w XII wieku powszechna) czy pojawiające się wszędzie stwierdzenie że król jest winien lojalność swemu ludowi. Widzicie zwierz nie jest jakimś strasznym historycznym purystą – gdy Quentin Tarantino pozwolił bohaterom swego filmu wykończyć Hitlera zwierz skakał radośnie na krześle z zachwytu – dlaczego? Bo Quentin nie obiecywał że opowie historię prawdziwą. Tymczasem na konferencji prasowej w Cannes Rusell Crowe radośnie odpowiadał dziennikarzom że po obejrzeniu tego filmu dojdą do wniosku że historia została dotychczas źle opowiedziana. cóż może istotnie daleka była od prawdy ale nie łudźmy się – wersja Scotta ma mniej więcej tyle wspólnego z prawdą co animowana wersja Disneya. Możecie twierdzić ze zwierz jest przewrażliwiony ale to nie wina jego snobizmu ale wiary w siłę filmu – na sali oprócz zwierza była wycieczka szkolna – zwierz nie ma wątpliwości że opuściła ona salę z przekonaniem że w okolicach 1199 król Francji dokonał nieudanej inwazji na Anglię. Co więcej przekonają ich o tym materiały promocyjne mówiące że mają do czynienia z prawdziwą historią.
Zapytacie pewnie że ok – film nie jest zgodny z prawdą historyczną ale czy jest dobry. Cóż zwierz oglądał go wybuchając co chwila paskudnym rechotem historyka ale musi stwierdzić że nawet gdyby nie miał pojęcia o średniowiecznej Anglii oceniłby ten film bardzo chłodno. Wydaje się że Scott tak naprawdę nie ma dla Crowe nic nowego do zarania – ma on wyglądać mówić i zachowywać się tak samo jak Maximus tylko w innym kostiumie. O ile w pierwszej części budziło to zachwyt dziś chciałoby się czegoś więcej. Lady Marion w wykonaniu Blanchett to niestety kolejna współczesna kobieta przeniesiona w średniowiecze – sposób jak mówi ubiera się i zachowuje ma ze średniowieczem tyle wspólnego co Asterix ze starożytnością. Szkoda że teoretyczna dbałość o realia historyczne jaką nam obiecywano wysiada przy budowaniu postaci. Mark Strong jak główny łotr to niestety obecnie standard we wszystkich filmach – szkoda bo wydaje się że ten aktor ma do zaoferowania trochę więcej niż ponure spoglądanie na widownię. Najgorsze jednak w tym filmie jest to że choć oglądamy coś nowego cały czas tęsknimy za tradycyjną historią. Tak moi drodzy nie spodziewałam się ze kiedykolwiek to powiem ale chyba wolę tradycyjną wersję z Costnerem. A to naprawdę nie oznacza że film mi się podobał.