Hej
Zwierz uwielbia Kraków, zawsze go lubił i nigdy nie rozumiał antagonizmów (bądź domniemanych antagonizmów) Krakowsko-Warszawskich. W Krakowie zwierz ma zawsze wrażenie, że żyje pełną życia. Być może dlatego, że zwierz zawsze ma tu umówione spotkanie, ciekawe rozmowy do przeprowadzenia i przygody do przeżycia. Może dlatego, że tu zawsze nie ma miejsca w pierwszej knajpie więc chodzi się od drzwi do drzwi przyglądając się kłębiącym się tłumom ludzi, którzy wolą wyjść na miasto niż siedzieć w domach. Może dlatego, że tu wszędzie jest w miarę blisko i można się tak przyjemnie przespacerować, Tym razem zwierz wybrał się do Krakowa na Imladris czyli Krakowskie Weekendy z Fantastyką gdzie obiecał opowiedzieć o Doktorze i fan artach do Hobbita. Ale w weekend taki jak ten, nie mogło się obyć bez przygód i nowych znajomości.
Sam Imladris toczył się spokojnie w niewielkiej szkole podstawowej „na końcu świata”. Prawda jest taka, że szkoła mieści się na terenie Huty i choć od hoteliku w którym mieszkał zwierz był tam kawałek, to jednak od szkoły gdzie mieszkała część uczestników konwentów było naprawdę dwa kroki. Organizacyjnie wszystko było przeprowadzone bardzo dobrze. Zaopiekowano się zwierzem jak prawdziwym VIPem (założenie jest takie, że będąc VIPem traci się wszystkie umiejętności przeżycia więc trzeba go wszędzie zawieść i się nim zaopiekować bo inaczej niechybnie zginie). Opiekę nad zwierzem przejęła Wiedźma i choć na żywo widziałyśmy się pierwszy raz w życiu to po niecałej godzinie zgadzałyśmy się ze sobą, że zdecydowanie internet jest najlepszym miejscem do poznawania ludzi. Niemniej na akredytację nie trzeba było czekać, sale były oznaczone (choć szkoda że nie oznaczono ich odrobinę lepiej) zaś wszędzie był komputer rzutnik i na całe szczęście widownia. Jedyny problem zwierza to fakt, że w konwentowym programie prezentacje zwierza miały tytuły zupełnie nie adekwatne do jego treści. Strasznie trudno informować ludzi, że znajdują się na prezentacji która będzie o czymś zupełnie innym. Ale nawet po takim ogłoszeniu nikt nie opuścił sali.
Zwierzowi trudno powiedzieć jak poszły prezentacje. Na pewno jedną z nich dostaniecie jutro w ramach postu, bo zdaniem zwierza to bardzo fajny temat na wpis. Zwierz będzie musiał tylko ją zapisać (zwierz mówi z głowy) plus dodać ilustracje. Natomiast po konwentowych występach zwierz udał się na spotkanie z czytelnikami. Zwierz postawił trudne zadanie znalezienia mu miejsca z dobrym wi-fi i dobrym jedzonkiem i tak znalazł się w naprawdę fajnej Tribeca Cafe, z której naprawdę nie chce się wychodzić (takie miłe, jasne pomieszczenie z dużymi stolikami i bardzo wygodnymi krzesłami). Po raz kolejny okazało się, że takie fanowskie spotkania mają jedną i tą samą wadę. Ile by nie trwało ile by się nie rozmawiało zawsze jest za krótko. Serio mimo, że rozwiałyśmy od czwartej do siódmej to wszystkie miałyśmy przeczucie, że dopiero zaczynamy. Zwierzowi zawsze jest przykro, że nie może pogadać dłużej, ale ponieważ pożegnanie brzmiało „Do zobaczenia w Edynburgu” zwierz z radością patrzy w przyszłość.
Tymczasem na zwierza czekała wieczorna przygoda. Razem z dobrą duszą w postaci Agaty zwierz zanurzył się w ciemną gęstwinę miasta by wypłynąć obok akademików AGH. Tam dzielny fandom Doktora opierając się przeciwnościom systemu (serio poziom pań siedzących na recepcji jest poniżej wszelkiej krytyki. Tak nieprzyjemnych osób zwierz nie widział od dobrej dekady) zarezerwowały salę telewizyjną (wypraszając z niej widzów meczu Bundesligi co było dowodem na determinację i odwagę grupy) i urządziły mały pokaz. Pojawiło się nas na nim kilkoro w tym delegacja zza wschodniej granicy.Po opanowaniu pilota i wyłączeniu lektora można było już przeżywać niesłychane telewizyjne wydarzenie. Zwierz swoje wrażenie opisał już wczoraj, ale musi stwierdzić, że nie wybrałby innego miejsca na oglądanie Doktora. To właśnie w takiej trochę surrealistycznej dla zwierza scenerii, z osobami, które miał okazję poznać dopiero co jest prawdziwym dowodem na siłę oddziaływania serialu. Bo zwierz nie czuł się dziwnie czy obco. Wszak był wśród swoich w 77 milionowej rzeszy widzów jubileuszowego odcinka na całym świecie. Innymi słowy gdziekolwiek jesteś jeśli jesteś wśród Whovian jesteś u siebie.
Po powrocie do Hotelu, napisaniu wpisu i pasjonujące dyskusji zwierz położył się spać. Obudziło go dopiero pukanie do drzwi. Ujmijmy to tak, zwierz mógł wstać wcześniej. Z drugiej jednak strony gdy pojawił się na spotkaniu autorskim o godzinie jedenastej czekało na niego aż… trzech zainteresowanych uczestników. Ale to nawet przyjemniej – można było pogadać, ponarzekać, wymienić się anegdotami i kontaktami. Na dodatek zwierz został podwójnie obdarowany bo zarówno dostał plakat z Katowickiego Makbeta jak i cudowną opaskę na rękę a jeśli dodamy do tego fakt, że zwierz dzień wcześniej został przez Cyd ozdobiony Henną z Dalekiem to można powiedzieć, że naprawdę go rozpieszczono. A na dodatek kiedy już wychodził nie tylko został zatrzymany na mały pokaz zdjęć z Londynu (a właściwie ze studia filmowego pod Londynem gdzie kręcono Harrego Pottera) ale także odprowadzony na tramwaj, gdzie z Patrykiem swoim czytelnikiem, odbył długą i fascynującą rozmowę o tym, że Śpiąca Królewna jest zdecydowanie lepsza od Kopciuszka. Serio dyskutowanie o filmach Disneya czyni zwierza szczęśliwszym. Wszystkich powinno. Reszta dnia (padało) została przez zwierza oddana konsumpcji (zwierzowi udało się znaleźć trzy papryczki – włoską knajpę w której kiedyś jadł jedną z najlepszych pizz w swoim życiu) i poszukiwania idealnego połączenia kawiarni i dostawcy internetu (zwierz poleca Castor Coffe, które ma moja ulubioną krówkową kawę, doskonałe wi-fi i jeszcze kontakty przy każdym stoliku).
Żegnając się z Krakowem zwierz myśli, że to jest jednak cudowne jak dzięki blogowaniu życie zwierza stało się bardziej kolorowe. Gdyby nie Blog zwierz pewnie nigdy nie miałby powodu by pod koniec listopada udać się na Weekend do Krakowa, nie spędziłby kilku godzin rozmawiając ze swoimi czytelniczkami, na pewno nie siedziałby w akademiku AGH oglądając Doktora Who i pewnie spędziłby weekend w domu zupełnie nie świadomy jak może być fajnie. I pomyśleć, tyle prawdziwych życiowych przeżyć. Wszystko dzięki Internetowi.I jak tu teraz głosić wizję towarzyskiej apokalipsy.
Ps: To taki wpis bonusowy bo do zwierza doszły słuchy, że ponoć nie wszyscy oddychają angielską telewizją.