Home Ogólnie W Wielkim grają Wagnera, zachlapmy go na smierć czyli Tonący Holender

W Wielkim grają Wagnera, zachlapmy go na smierć czyli Tonący Holender

autor Zwierz

 

Hej

 

 

Kiedyś w cza­sie leni­wego niedziel­nego popołud­nia zwierz oglą­dał w telewiz­ji Par­si­fala Wag­n­era. Ponieważ opera po pros­tu leci­ała, nie prz­ery­wa­jąc rodzinie proza­icznych czyn­noś­ci, ojciec zwierza został popros­zony o zro­bi­e­nie herbaty. Wychodząc z poko­ju rzu­cił w kierunku zwierza zdanie: “Jak zobaczysz Świętego Graala to mnie zawołaj”. Nie jest to zdanie, które słyszy się częs­to  w niedzielne popołud­nia ( zwłaszcza jeśli nie spędza się ich na Came­locie), ale ide­al­nie odd­a­je idee oglą­da­nia Wag­n­era. Siedzi się kil­ka godzin i czeka się na muzy­cznego świętego Graala, który od cza­su do cza­su lśni tak moc­no, że niemal oślepia. Idąc dalej tym tropem zwierz musi jed­noz­nacznie stwierdz­ić, że wys­taw­ia­jące­mu Lata­jącego Holen­dra w Operze Nar­o­dowej Tre­lińskiemu do szuka­jącego Graala Par­si­fala bard­zo daleko.

 


 Ci którzy spodziewa­ją się zobaczyć taki obrazek na sce­nie nieco się zaw­iodą bo nic takiego na sce­nie nie wys­tępu­je. (Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)

 

Na początku zaczni­jmy od tego co oczy­wiste dla abso­lut­nie wszys­t­kich. Co robi woda kiedy się w niej bie­ga, albo szy­bko chodzi, albo kiedy spuszcza się ją hek­tolitra­mi spod sufi­tu na scenę? Zwierz spieszy z odpowiedz­ią — wyda­je dźwięk. Niekiedy chlupie, niekiedy szmerze, niekiedy przy­pom­i­na ulewę — pozornie zwierz nie odkry­wa przed wami nic nowego. Znane powszech­nie fak­ty doty­czące stanu ciekłego H2O. Czemu więc zapom­ni­ał o nich reżyser spek­tak­lu? Hek­tolit­ry wody na sce­nie,  pojaw­ia­ją się już na samym początku w trak­cie uwer­tu­ry i już wtedy widać, że melo­manowi łat­wo nie będzie. Jeśli chce­cie odt­worzyć atmos­ferę spek­tak­lu we włas­nym domu,  najlepiej odkręć­cie prysznic w łazience i w poko­ju obok  puść­cie sobie Wag­n­era, potem poproś­cie kogoś by w najważniejszych momen­tach zaczął pluskać opę­tańc­zo wodą (im więcej plusków tym bliżej jesteś­cie prawdy scenicznej) aż do momen­tu kiedy część muzy­ki zostanie przez kosz­marne pluskanie zupełnie zagłus­zona. Jeśli chce­cie jeszcze dokład­niejszego otworzenia sytu­acji,  powin­niś­cie znaleźć też w okol­i­cy jak­iś podle­wany trawnik i zsyn­chro­ni­zować najbardziej wzrusza­ją­cy dia­log miłos­ny Opery,  z momentem włączenia się spryski­waczy . Wtedy poczu­je­cie się dokład­nie jak w Teatrze Wielkim.  Zwierz chci­ał­by tu być iron­iczny ale jest aut­en­ty­cznie wściekły.  Pluskanie zdomi­nowało wys­taw­ie­nie, co więcej kotara odd­ziela­ją­ca pluska­ją­cych się śpiewaków od wid­owni spraw­iła, że  zwierz śred­nio cokol­wiek widzi­ał, bo dodatkowe ciemne wys­taw­ie­nie pogłębi­ała szarość kotary,  na której cały czas wyświ­et­lano roz­chodzące się krę­gi wody, czy fale co prawdę powiedzi­awszy czyniło spek­takl fizy­cznie trud­nym do oglą­da­nia dla zwierza.  Z resztą ode­brało to zwier­zowi najwięk­szą przy­jem­ność związaną z oglą­daniem Opery na żywo czyli poczu­cie, że nic go nie odd­ziela od wykonawców.

 

 

Zgod­nie z najnowszy­mi Oper­owy­mi tren­da­mi w każdej Operze musi pojaw­ić się naga kobi­eta — tu pojaw­ia się już przy uwer­turze odciąża­jąc pozostałe aktor­ki. Pytanie zwierza czym jest kulo-bom­b­ka pozosta­je otwarte. (Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)


 

Gdy­by jeszcze za tym całym opę­tańczym pluskaniem stała jakaś spój­na i inteligent­na wiz­ja reży­sera. Ale nie,  Tre­lińs­ki od pewnego cza­su nie musi się martwić czy mu coś wys­taw­ią czy nie,  więc jego insc­eniza­c­je stacza­ją się po równi pochyłej. Tu mamy więc pro­log — przy­wodzą­cy na myśl scenę z Melan­cholii Von Tiera —  gdzie tancer­ka zdziera z siebie strój ślub­ny ( kosz­marnie przy tym pluszcząc) by w końcu nago odtańczyć coś pomiędzy śmier­cią a mod­l­itwą do czegoś co wyglą­da jak połącze­nie kuli dyskotekowej z bom­bką. Zwierz nawet rozu­mie naw­iązanie — w końcu Holen­der śpiewa, że wybaw­ić mógł­by go tylko koniec świa­ta, podob­nie czu­je pan­na mło­da z fil­mu Von Tiera ( gdzie z resztą koniec świa­ta naprawdę nad­chodzi) więc aluz­ja jest dobra i czytel­na. Gorzej z tą bom­bką, która pojaw­ia się w przed­staw­ie­niu jeszcze kil­ka razy. Zwierz nie miał prob­le­mu z umiejs­cowie­niem jej w sym­bo­l­ice sztu­ki ( czy­taj : wiedzi­ał kiedy wjedzie na scenę) — teo­re­ty­cznie mógł­by to być księżyc ale to zbyt banalne, z drugiej strony może to ta bla­da twarz Holen­dra Tułacza ale to wyda­je się zbyt wydu­mane. Zwierz musi powiedzieć, że jest mu trochę przykro, że nawet w przekomicznym streszcze­niu opery ( więk­szość streszczeń Oper jest komicz­na ale to z pro­gra­mu jest abso­lut­nie zabójcze) mu tego nie wytłu­maczyli. Z resztą zagadek jest więcej — po spotka­niu się Holen­dra z  Dalan­dem w cza­sie zaw­iera­nia decy­du­jącej o całym dra­ma­cie umowy,  kiedy żeglarz przyrze­ka mu rękę swej cór­ki,  przez połowę  ich dia­logu śpiew skutecznie zagłusza para chlapią­cych mary­narzy płci męskiej tańczą­cych wal­ca po sce­nie. Zwierz nadal nie rozu­mie. To znaczy rozu­mie, bo jak mary­narze, to mary­narskie stro­je, jak mary­narskie stro­je to geje, jak geje i opera to muszą być na sce­nie, jak muszą być na sce­nie to muszą tańczyć, jak musza tańczyć to razem, jak tańczą razem to wal­ca, jak wal­ca w wodzie to chlupią. Ale co to wszys­tko robiło w Lata­ją­cym Holen­drze? Tego zwierz już nie rozu­mie — bo jeśli to jest wiz­ja wiecznie potę­pi­onej zało­gi naszego anty-bohat­era to społeczność gejows­ka naty­ch­mi­ast powin­na wnieść jak­iś protest. Ale wyda­je się, że po pros­tu ten ele­ment nie ma sen­su. Jak wiele rzeczy w tym przedstawieniu.

 

 

 

 Tam gdzie wodą chlupią tam Wag­n­era nie sły­chać. I co z tego że to ładne kiedy nie zawsze o to chodzi.(Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)


Z resztą o ile pier­wsze­mu aktowi,  nie da się odmówić pewnej urody,  niek­tórych poje­dynczych scen,  o tyle w drugim akcie następu­je kosz­marny wręcz marazm, tak jak­by reżyser wyszedł i nie wró­cił. Sce­na opowieś­ci Sen­ty jest jeszcze ład­na, ale zaraz po tym zaczy­na się zbiorowe chlu­panie tancerek i chóru który mio­ta się jak opę­tany w wodzie. Zwierz z resztą wyraża głębok­ie współczu­cie wobec chórzys­tek  Opery Nar­o­dowej. Kiedyś chórzys­t­ka musi­ała ład­nie śpiewać, dziś musi nie tylko śpiewać ale także gani­ać po sce­nie w bieliźnie i gumi­akach,  a i tak na pier­wszy plan wysuwa się szczu­plutkie tancer­ki. Ale z drugiej strony chórzys­tkom lep­iej niż chórzys­tom, których Tre­lińs­ki zgod­nie ze swo­ją zasadą wyrzu­ca ze sce­ny na trze­ci balkon. Ale wróćmy do drugiego aktu — kiedy w końcu dochodzi do najważniejszych momen­tów — roz­mowy Sen­ty z Erykiem i Holen­drem reży­se­ria kom­plet­nie sia­da. Sprowadza się właś­ci­wie do tego, że bohaterowie krążą wokół deko­racji . Co gorsza deko­rac­ja jest tak zbu­dowana, że w jed­nym miejs­cu wytłu­mia głos — zwierz zwró­cił uwagę, że wszys­t­kich śpiewaków, którzy tam stanęli było przez chwilę gorzej sły­chać. Co więcej  Tre­lińs­ki nie mógł się pow­strzy­mać i nawet do tej wod­nej opery wrzu­cił neon — widzi­cie w każdej insc­eniza­cji Tre­lińskiego ( zwierz widzi­ał 5 czy 6) jest neon. Za pier­wszym razem zwier­zowi nawet się podobało. Nie mniej kiedy zaświecił mu nawet tu ( zupełnie bez sen­su) zwierz poczuł że widzi coś na co reżyser naprawdę nie miał pomysłu. Ale i to zwierz by wybaczył gdy­by nie fakt, że w połowie due­tu miłos­nego między Sen­tą a Holen­drem włączył się spryski­wacz do trawników radośnie psu­jąc efekt. O sor­ry. To chy­ba właśnie był efekt.

 

 Dziś pra­ca w teatrze wyma­ga co raz więk­szego poświęce­nia. Kiedyś trze­ba było umieć śpiewać dziś trze­ba też umieć moknąć.(Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)


Z kolei to co dzieje się na początku trze­ciego aktu to krymi­nał. Nie da się inaczej nazwać zapluska­nia  najpiękniejszego chóru w operze,  czyli słyn­nego chóru żeglarzy. Zwierz może tego frag­men­tu słuchać w kółko — tym razem jed­nak więk­szość wyko­na­nia zagłuszył mu tłum kobi­et na sce­nie prze­branych — a jakże — w suknie ślub­ne. Na dodatek w sukni  ślub­nej jest też wspom­ni­any w chórze Stern­ik. Zwierz ponown­ie wysil­ił móz­gown­icę by wytłu­maczyć sobie dlaczego stern­ik jest prze­brany w suknię ślub­ną. Nadal nie wie — choć porzu­cano mu możli­woś­ci trans­gen­derowej inter­pre­tacji tego frag­men­tu. Ale zwierz bard­zo nie chci­ał­by iść w tą stronę. A sko­ro przy suk­ni­ach ślub­nych jesteśmy,  to w sukni takiej pod koniec opery moknie Sen­ta kiedy to Eryk strzela do Holen­dra. Widzi­cie kiedy na sce­nie się strzela to zazwyczaj wystar­czy nor­mal­ny huk. Ale nie w tym przed­staw­ie­niu — tu huk był taki, że pół pub­licznoś­ci pod­skoczyło. Trochę jak­by kapis­zon pod koniec był najważniejszym ele­mentem całej his­torii. Do tego zwierz nadal nie rozu­mie, dlaczego zgas­zony neon z aktu drugiego,  stał niemal na środ­ku sce­ny w akcie trzec­im — jedy­na odpowiedź wyda­je się zwier­zowi taka, że nie moż­na było go zdemontować.

 

 Być może chlu­pa­nia ze sce­ny nie było sły­chać w dal­szych rzę­dach ale czy reżyser może założyć, że pier­wsze kilka­naś­cie rzędów parteru będzie musi­ało sobie Wag­n­era odsłuchać ponown­ie po powro­cie do domu? (Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)

 


Ale za negaty­wne uczu­cia zwierza nie jest odpowiedzial­ny li tylko i jedynie reżyser. Drugą zbrod­nią po chlu­pa­niu na Wag­n­erze,  jest złe dyry­gowanie Wag­nerem. Rani Calderon zde­cy­dowanie taką zbrod­nię popełnił. Zwierz wielokrot­nie pisał, że z dyry­gen­tem jest tak, że jak dobrze dyrygu­je to tego nie sły­chać , ale jak źle dyrygu­je to sły­chać i to bard­zo. Calderon dyry­gował tak, że po pier­wszym akcie zwierz nie był w stanie uwierzyć, że mu się nie wydawało. Za krótkie frazy, za cicho, za mało płyn­nie, za bard­zo rwanie ale przede wszys­tkim bez odpowied­niego dla Wag­n­era ges­tu. Muzy­ka rwała się do tego stop­nia, że w pewnym momen­cie pub­liczność zaczęła klaskać przed końcem sce­ny zde­zori­en­towana zde­cy­dowanie za długą pauzą. Co więcej w tym przed­staw­ie­niu dyry­gent winien być szczegól­nie pewny siebie, sko­ro musi się prze­bić przez szum i pluskanie wody, ale Calderon dyry­gował tak jak­by wolał byśmy zami­ast muzy­ki słyszeli szum spryski­wacza.  Zwierz co praw­da nie buczał po zakończe­niu przed­staw­ienia ( zwiał ode­brać swo­je rzeczy z szat­ni bo klaskać mu nie zamierzał) ale jego zna­jomy został i wybuczał dyry­gen­ta w imie­niu swoim i zwierza — bard­zo z resztą słusznie. Są pewne rzeczy, których Wag­nerowi się nie robi, nawet jeśli się jest Izrael­skim dyrygentem.

 

 

Posucha­j­cie sobie tego chlapiąc ręka­mi w wan­nie — dostaniecie te same przeży­cia które fun­du­je Opera, tylko  nieco taniej (Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)


Co ciekawe to na co zwierz zazwyczaj narze­ka w Operze czyli wyko­nanie było jedynym moc­nym punk­tem całego przed­staw­ienia ( no może poza niezłą scenografią). Choć Johannes von Duis­burg  jako Holen­der zwierza nie por­wał,  to jed­nak nie ma mu nic do zarzuce­nia. Z kolei Lise Lind­strom jako Sen­ta była świet­na — niek­tórzy kry­ty­cy zarzu­ca­ją jej że nie ma odpowied­niej skali gło­su, innym przeszkadza bar­wa. Zwier­zowi bar­wa jej gło­su wyjątkowo się podobała, ale jeszcze bardziej podobało się zwier­zowi jak dobrze grała swo­ją bohaterkę — od samego początku nawet zan­im jeszcze zacznie  śpiewać  jest Sen­tą. Naprawdę rzad­ko widzi się śpiewacz­ki tak dobrze gra­jące. Wykon­aw­c­zo zwier­zowi najbardziej podobał się Alek­sander Teliga — zwierz słyszał go wcześniej w Katii Kabanowej  ( przed­staw­ie­niu,  które zwierz nosi w sobie jako wzór tego jak porusza­ją­ca może być opera) i tu jako Daland zde­cy­dowanie zwierza nie zaw­iódł. W sum­ie cała obsa­da śpiewa dobrze może z wyjątkiem Charlesa Work­mana w roli Ery­ka, który nie jest fatal­ny ale w jed­nym miejs­cu tak streasznie nie trafił w nutę, że zwierza aż uszy zabolały.

 

 

 W tle Deko­racji do drugiego aktu wspom­ni­any przez zwierza neon — najwyraźniej Tre­lińs­ki chci­ał nim przy­witać wszys­t­kich swoich stałych widzów.(Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)


No i tu właśnie chy­ba zwierz musi stwierdz­ić poczuł najwięk­szy ból. Bo to co stało się z Holen­drem w Operze Nar­o­dowej to najlep­szy przykład tego co się dzieje, kiedy muzy­ka sta­je się dru­gorzęd­na wobec wiz­ji reży­sera. Gdy­by jeszcze reży­serem przed­staw­ienia był ktoś spoza kręgu pracu­ją­cych przy real­iza­cji oper, ale nie to dzieło dyrek­to­ra artysty­cznego Opery Nar­o­dowej. Jak Dyrek­tor Artysty­czny Opery może tak nie dbać o muzykę we włas­nym przed­staw­ie­niu? Bo ma wiz­ję w której jest mnóst­wo wody? Trze­ba było się zde­cy­dować na inną real­iza­cję — być może taką,  na którą trze­ba było by się bardziej zas­tanow­ić, ale po której wid­zowie nie wychodzili by przeko­nani, że w par­ty­turze Wag­n­era rozle­ga się chlupotanie. Taki brak sza­cunku dla muzy­ki jest zdaniem zwierza abso­lut­nie skan­dal­iczny i świad­czy o dość szkodli­wym trendzie pole­ga­ją­cym na tym, że Opery wys­taw­ia się co raz bardziej ekstrawa­gancko do raz mniej dba­jąc o to co ważne czyli właśnie o spójność tego co dzieje się na sce­nie z tym co wypły­wa z kanału orkiestry. Co więcej zwierz był­by jeszcze ( ze sporym wysiłkiem) gotowy wybaczyć Tre­lińskiemu  gdy­by jego wod­na wiz­ja była chlupoczą­co porusza­ją­ca. Ale nie — woda wyda­je się być jedynie świet­nym wabikiem na pub­liczność, bo naprawdę cały spek­takl wyda­je się zro­biony bez wiz­ji. Ponoć jak twierdz­ił Tre­lińs­ki całość miała opowiadać o znud­zonym samot­nym życiem singlu.  Jak ktoś słusznie powiedzi­ał reży­serom powin­no się zabronić wypowiada­nia w wywiadach po tylko sobie robią krzywdę.

 

 

 Zwierz jest naprawdę ciekawy dlaczego Stern­ik chodzi w sukni ślub­nej. A i żeby było jasne — te wszys­tkie cud­owne odbi­cia nie są widoczne dla widzów z parteru — być może jest to w całoś­ci przed­staw­ie­nie dla widzów z balkonów którzy gorzej słyszą plus­ki za to widzą taflę wody. (Fot. Krzysztof Bielińs­ki?)

 

Naj­gorsze jest to, że Wag­n­era w Warsza­w­ie od lat nie było. Tak więc Holen­der będzie dla bard­zo wielu widzów spotkaniem pier­wszym z muzykiem. Wybór wczes­nego dzieła kom­pozy­to­ra zwierza ucieszył bo to jego ulu­biony Wag­n­er, ale wielu zmartwił bo to jed­nak jeszcze nie TEN Wag­n­er. Jed­nak po obe­jrze­niu tej sztu­ki trze­ba dziękować bogu że to nie był Par­si­fal. I tu ład­nie wracamy do wspom­i­nanego spoko­jnego niedziel­nego popołud­nia kiedy zwierz oglą­dał Wag­n­era w telewiz­ji, mal­ował paznok­cie i pił herbatę. Fakt, że tamten spek­takl wywarł na nim więk­sze wraże­nie- zarówno muzy­cznie jak i este­ty­cznie win­no być najlep­szym przykła­dem jak nie udany jest Holen­der w Operze Narodowej.??

 

ps: Uprzedza­jąc możli­wy wątek dyskusji o wol­noś­ci wiz­ji artysty­cznej. Zwierz dopuszcza wol­ność wiz­ji artysty­cznej. Ale nie dopuszcza wiz­ji artysty­cznej reży­sera, która uniemożli­wia w pełnie cieszenia się muzyką. Bo do Opery idzie się dla muzy­ki. Zawsze.

 

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online