Hej
Zwierz przyzna wam szczerze, że dzisiejszy wpis powstał trochę z gapiostwa zwierza, który tak strasznie zasłuchał się w komentarzu reżyserskim do najnowszego Jacka Ryana, że zupełnie zapomniał napisać notki. Tak właśnie jest kiedy nawet średni film dostaje komentarz Branagha (to niesamowite ale jest to chyba jedyny znany zwierzowi reżyser który potrafi mówić, niemal na jednym oddechu przez CAŁY swój film). No ale właśnie, wychodząc dziś od strony reżyserów zwierz chciałby pochylić się nad kilkoma przykładami aktorsko reżyserskich tandemów we współczesnym (zwierz zna takie tandemy w kinie klasycznym ale musiałby zrobić większy research). Przyszło to zwierzowi kiedy oczywiście w napisach końcowych Jacka Ryana pojawiła się informacja, że muzykę do filmu napisał Patrick Doyle, który od pierwszego filmu pisze muzykę do filmów Branagha. Oczywiście reżyserom zdarzają się (nawet często) stałe współprace z np. tymi samymi operatorami (co nie dziwi zupełnie biorąc pod uwagę, że operator jest jednak kluczowy dla wizualnej strony filmu) ale powiedzmy sobie szczerze, najczęściej rozmawiamy i zastanawiamy się nad tym jak dobór wciąż tych samych aktorów wpływa na jakość filmu. Zwierz pisał (chciał dodać niedawno ale zorientował się że w 2009) że największym problemem jest zbytni komfort w jaki niekiedy popadają twórcy przyzwyczajeni do swoich aktorów. Ale co ciekawe, zjawisko ciągłej współpracy z tymi samymi ludźmi przyjmuje niekiedy charakter na granicy przesądu. Zwierz wybrał kilka przykładów które zdaniem zwierza pokazują różne odcienie takich stałych aktorsko reżyserskich współpracy. I to ważne bo zwierz nie ma zamiaru w swoim wpisie objąć całości zjawiska – jedynie pokazać pewne jego aspekty (to dla tych którzy być może wypomną potem zwierzowi że kogoś pominął)
Jasne aktor ma najlepszy kontakt z reżyserem kiedy to ta sama osoba ale ciekawiej jest kiedy są to osoby dwie, które artystycznie się dopełniają
Quentin Tarantino/ Uma Thurman – zwierz wybrał tą współpracę na początek, bo to zdaniem zwierza jest jedna z co raz rzadszych sytuacji gdy mamy aktorkę która jest dla autora wyraźną muzą. Tarantino zdecydowanie pisząc role dla Thurman miał na myśli dokładnie tą a nie żadną inna aktorkę – gdyby zwierz miał być szczery to można uznać Kill Bill za jeden długi list miłosny, jaki Tarantino posłał Umie począwszy od jego lekkiej obsesji na punkcie stóp aktorki a skończywszy na poświęceniu właściwie całego filmu jej postaci. Przy czym co ciekawe – to jedna z tych współpracy której intensywność wynika raczej z zaangażowania samego reżysera niż z ilości filmów. W sumie Thurman nie pojawia się przecież we wszystkich filmach Tarantino a jakby policzyć – w większej ilość jej nie ma niż jest. Co ciekawe – choć nie ma wątpliwości, że Tarantino potrafi aktorów odkrywać dla szerszej widowni i dostrzec przy tym pełnie ich możliwości (doskonały przykład Christophera Waltza który zdaniem zwierza został w Hollywood naprawdę doceniony tylko przez Tarantino który umiał dostrzec że nie jest on aktorem tylko od grania „tych złych”) to jednak nigdy nie ma się wrażenia takiego uwielbienia reżysera dla aktorki jak w przypadku filmów i ujęć w których pojawia się Uma. Zwierz wie, że dla niektórych wizja aktorki, jako muzy jest obraźliwa. Jednak powiedzmy sobie szczerze – Tarantino nigdy nie sprowadza postaci granej przez Thurman wyłącznie do ozdobnika – wręcz przeciwnie można się pokusić o stwierdzenie, – że jej postać w Kill Billu jest wręcz przeciwieństwem ładnej postaci, która nie ma nic do zrobienia. Bez niej nie ma filmu. Zwierz musi powiedzieć, że zawsze z olbrzymią przyjemnością (jak może zauważyliście zwierz uwielbia Tarantino) przygląda się jak tego typu współprace aktorsko reżyserskie owocują nie tylko ciekawymi rolami, ale i dobrymi filmami. Jednocześnie nie wtłaczając nikogo w proste role aktorki jednego reżysera, czy reżysera jednej aktorki.
Wes Anderson/ Bill Murray – Anderson współpracuje z bardzo wieloma aktorami, z których większość ochoczo wraca na następny plan filmowy poszerzając listę aktorską do granic możliwości przeciętnego plakatu filmowego. Jednak spośród wszystkich powracających w kolejnych obsadach aktorów zwierz uważa, że szczególną uwagę należy zwrócić na Billa Murraya. Reżysersko aktorski związek Andersona z Murrayem jest ciekawym przykładem niespodziewanej zamiany ról. W chwili kiedy Anderson rekrutował Murraya do ich wspólnego pierwszego projektu (Rushomore) nie było go za bardzo stać na aktora. Murray zgodził się zagrać za dużo, dużo niższą stawkę przyciągając do zaledwie drugiego filmu reżysera całkiem sporą uwagę (jak na taką produkcję). Od tamtego czasu Murray pełni w filmach Andersona trochę rolę króliczej łapki – pojawia się nawet w niewielkich rolach gwarantując powodzenie projektu. Ale prawda jest taka, że Murray któremu Anderson dawał jednak zdecydowanie większe role pasuje do świata reżysera jak mało który aktor. Anderson ze swoimi sentymentalnymi i melancholijnymi filmami i Murray z humorem skrytym za poważną wręcz smutną twarzą doskonale się uzupełniają. Co więcej filmy Andersona doskonale zgrały się z drugą fazą kariery Murraya w której jest on chyba najbardziej poważanym poważnym aktorem komediowym (to skrót myślowy który zwierz ma nadzieje jest zrozumiały) we współczesnym kinie. Cała współpraca wypadła więc dobrze dla obu stron choć dziś Murray to aktor który często gra u Andersona choć zaczynało się do Andersona – reżysera u którego zagrał Murray
Joe Wright/ Kiera Knightley– o muzach mówiąc. Wright i Keria Knightley współpracowali razem przy kilku filmach. Co zwierza najbardziej fascynuje to fakt, że reżyser jak żaden inny potrafi podkreślić urodę aktorki – jej zielona kreacja w Pokucie, scena kiedy wchodzi z rozpuszczonymi włosami do pokoju w Dumie i Uprzedzeniu, cała Anna Karenina. Widać na pierwszy rzut oka, że reżyser jest wizualnie zakochany w tym jak aktorka wygląda w kreacjach z epoki – niezależnie od epoki w której rozgrywa się film. Z drugiej strony – widać, że na wizualnym zachwycie reżysera współpraca się nie kończy – we wszystkich wspólnych produkcjach postać kobieca wysuwa się na pierwszy plan – za każdym razem mając wyraźnie zarysowany charakter a często stanowiąc centrum filmu. Co zwierzowi natomiast nie do końca w tej współpracy pasuje to fakt, że mimo iż współpraca trochę już trwa zdaje się że tak naprawdę Wright ma na Keirę jeden pomysł – zwierz może się mylić ale widzi tyle podobieństw w sposobie kręcenia jednocześnie pewnej siebie ale delikatnej postaci kobiecej – od Pokuty po Annę Kareninę, że ma wrażenie iż reżyser nie chce by aktorka poszła z interpretacją w zupełnie inną stronę. I o ile grało to w przypadku Pokuty gdzie mamy postać młodą bardzo skołowaną to w przypadku Kareniny już ten schemat nie wyszedł. Nie mniej dla zwierza ta współpraca jest fascynująca właśnie ze względu na aspekt wizualny. Tak strasznie widać, że reżyser lubi kiedy Keria ładnie wygląda w kadrze. I rzeczywiście – u niego w kadrze Keria wygląda piękniej niż kiedykolwiek.
Tim Burton/Johnny Depp – zdaniem zwierza modelowy przykład współpracy w której zbyt dobra znajomość aktora I reżysera nie wyszły im na dobre. Zwierz nie ma wątpliwości że pierwsze filmy Burtona i Deppa były dla nich obu spotkaniem o którym mogli pewnie tylko marzyć – zarówno Edward Nożycoręki jak i Ed Wood czy Jeździec bez Głowy dowodzą że czasem reżyser znajduje idealnego aktora a aktor reżysera. Problem zaczął się pojawiać dużo później kiedy okazało się że po krótkiej fazie eksperymentów Burton postanowił obsadzać Deppa niemal zawsze w tej samej roli. Co więcej – pomysł Burtona nie tylko sprowadzał się do sposobu prowadzenia aktora ale także wyglądu (jak twierdzi brat zwierza Burton po zobaczenia Deppa po raz pierwszy musiał zakrzyknąć „A ciebie pomalujemy na biało!”) – którego niemal zawsze zobaczymy filmach Burtona w makijażu. Problem w tym, że przy takiej stałej współpracy – gdzie reżyser ma jeden pomysł na aktora, zaś sam aktor ma jeden pomysł jak odpowiedzieć na wizję reżysera, dostajemy ciąg filmów gdzie nikt się nie rozwija. Zwierz wini za ten stan bardziej Burtona – głównie dlatego, ze podobną szkodę poczynił Helenie Bonham Carter którą zawsze obsadza wedle tego samego klucza nie dając się niesłychanie zdolnej aktorce w pełni rozwinąć w jego produkcjach. Zdaniem zwierza i dla Deppa i dla Burtona byłoby lepiej by od siebie odpoczęli i zdecydowali się na kolejną współpracę dopiero wtedy kiedy będą mieli na siebie jakieś nowe pomysły.
Martin Scorsese/ Leonardo DiCaprio – Scorsese był przez wiele lat dość słusznie kojarzony ze współpracą z DeNiro która to współpraca zaowocowała jednymi z najlepszych ról w historii kina. Jednak zwierza bardziej fascynowała zawsze współpraca Scorsese z DiCaprio. Dlaczego? Wydaje się, że reżyser dość desperacko potrzebował aktora, od którego będzie mógł wymagać wszystkiego, zaś DiCaprio dość desperacko potrzebował reżysera który pozwoli mu rozwinąć swoją dość specyficzną karierę opartą właściwie wyłącznie na dużych i wymagających rolach pierwszoplanowych. Choć ich spotkanie może się wydać dziwne to w sumie trochę trudno mu się dziwić. Zarówno reżyser jak i aktor mają ta umiejętność dostosowywania stylu do opowiadanej historii. Co więcej DiCaprio jest trochę jak aktor bez przydziału – można mu dać do ręki pistolet, można mu kazać wariować można w końcu zatrudnić go w roli bogatego dupka – i wszędzie będzie wyglądał mniej więcej na miejscu. Ciekawe są też przygody obu panów z Akademią. Choć Scorsese niewątpliwie jest jednym z najwybitniejszych reżyserów współczesnego kina został doceniony późno i dopiero za swój nie najwybitniejszy film. Z kolei DiCaprio mimo dostrzeżenia go bardzo wcześnie wciąż jest wiecznym nigdy nie nagrodzonym kandydatem. Mimo, że trudno dziś w Hollywood o aktora który miałby na koncie więcej potencjalnie Oscarowych ról. Jednak co jest najciekawsze w tej współpracy – i co zwierzowi się najbardziej podoba to właśnie fakt, że reżyser nie ma jednego pomysłu na aktora. Dzięki temu taka współpraca może trwać i trwać nigdy się widowni nie nudząc (a pisze to zwierz który nie cierpi DiCaprio).
Woody Allen/Scarlett Johansson – wszyscy wiemy, że Woody Allen miał więcej filmowych muz niż wynosi przydział przeciętnego – nawet tak płodnego jak Allen- reżysera. Zwierz chciał jednak zwrócić uwagę na jego współpracę z Johansson. Dlaczego? Ponieważ zdaniem zwierza Allen jest jednym z nielicznych reżyserów którzy dostrzegli, że Johansson jest aktorką którą mogą wykorzystać wszechstronnie. Pomysł by ta sama dziewczyna we Wszystko Gra grała uwodzicielkę, wręcz chodzący seks zaś w Scoop była niezbyt pewną siebie młodą dziennikarką w niezbyt ciekawych ciuchach mógł wyjść jedynie od osoby która była w stanie co prawda wykorzystać wygląd i ekranową prezencję Scarlett ale się na niej nie zatrzymać. Jeśli spojrzymy na Scarlett u Allena zahaczymy, że choć reżyser zdecydował się na kilka współpracy z tą samą aktorką to nigdy nie kazał jej dwa razy grać dokładnie tego samego. Cóż daniem zwierza świadczy bardzo dobrze o Allenie jako reżyserze. Z drugiej strony – wydaje się, że Scarlett najlepiej gra u niego właśnie wtedy kiedy obsadza ją zgodnie ze schematem. I choć ten schemat obsadzania aktorki w roli seksownej uwodzicielskiej dziewczyny może denerwować, to jej w sumie delikatna i nie mogąca sobie znaleźć miejsca w świecie bohaterka ze Wszystko Gra jest jedną z najlepszych ról Scarlett. Co ciekawe Allen decyduje się na zatrudnianie aktorów bardzo szybko nie zawsze dobrze ich znając, czasem widząc tylko zdjęcia czy inne filmy. Nie dyskutuje też z nimi długo przed rozpoczęciem produkcji jak i też nie robi wielu dubli. Ale zdecydowanie musi coś widzieć w aktorkach czego nie spodziewałby się widz.
Steve McQueen/ Michel Fassbender – dla każdego reżysera jest momentem przełomowym ten kiedy znajdzie aktora o podobnej wrażliwości. McQueen znalazł Fassbendera przy pierwszym filmie i do tej pory najwyraźniej się na nim nie zawiódł. Przy czym zdaniem zwierza za sukces ich kolejnych wspólnych produkcji odpowiadają przede wszystkim dwa czynniki. Po pierwsze – fakt, że Fassbender jest jednym z tych aktorów którzy są gotowi oddać dla roli wszystko (od chudnięcia przez pokazywanie się nago) po drugie – zdaniem zwierza ważniejsze – jest gotowy grać postacie dla widza niejednoznaczne czy wręcz przez niego nie lubiane. To z kolei daje reżyserowi doskonały punkt wyjścia do kreowania niejednoznacznych bohaterów, którzy zmuszają widza do ciągłego analizowania swojego stosunku do przedstawionej historii. Poczynając od Głodu gdzie musimy podjąć decyzję co czujemy do głównego bohatera, przez budząc ambiwalentne uczucia Wstyd aż po Zniewolonego gdzie mamy się złapać na tym, że bohatera nienawidzimy ale w jakiś sposób mu współczujemy. Zwierz nie wyobraża sobie, że McQueen byłby to w stanie osiągnąć nie mając pod bokiem aktora, który nie boi się właśnie takich w sumie dość antypatycznych ról. Przy czym dla zwierza to jest jedna z tych dobrych współpracy gdzie reżyser wykorzystuje korzyści jakie daje mu posiadanie takiego a nie innego aktora na podorędziu ale nie każe mu w kółko powtarzać tego samego. W sumie trudno się dziwić, że obu ta współpraca wyszła na dobre.
Ridley Scott/Russel Crowe – czy macie czasem wrażenie, że część reżyserów chciałoby być konkretnymi aktorami? Zwierz ma wrażenie, że Tim Burton czasem patrzy na Johnnego Deppa i myśli sobie, że chciałby nim być. Zwierz ma też wrażenie, że Ridley Scott chciałby być Russelem Crowe. Zwierz wie, że to oczywiście psychologia dla ubogich duchem ale kiedy patrzy na współpracę aktora i reżysera zawsze ma wrażenie, że reżyser spełnia w postaciach granych przez Australijczyka swoje marzenia na temat tego jaki powinien być mężczyzna. Nie ważne czy mówimy o rzymskim Gladiatorze czy o Robin Hoodzie czy nawet o facecie który dziedziczy winnice – dla zwierza wszystko sprawia wrażenie pewnej dość nawet spójnej projekcji wzoru męskości. Przy czym zwierz ma wrażenie, że obaj Panowie trochę się w swojej współpracy rozleniwili. Ponoć obaj bardzo się przyjaźnią co zdaniem zwierza zawsze stwarza niebezpieczeństwo na planie filmowym. Zwierz zawsze do znudzenia powtarza, że jego zdaniem dobre filmy biorą się z braku komfortu. Jeśli wszyscy na planie dobrze się bawią i doskonale razem czują zaskakująco często dostajemy średni film. Ale nawet nie o przyjaźń chodzi – raczej o powtarzający się wciąż schemat postaci a co za tym idzie – mniejsze wyzwanie dla aktora. Russel Crowe mógłby równie dobrze biegać po Robin Hoodzie w rzymskim mundurze tak blisko jest jego bohaterowi do Maximusa.
Steven Soderbergh/ Julia Roberts – nie jest to najbardziej oczywiste zestawienie na tej liście ale ciekawe z kilku powodów. Otóż jeśli spojrzycie na współpracę Soderbergha z Clooneyem to zobaczycie ciekawy paradoks reżysera który zatrudnia telewizyjnego aktora by potem współpracować już z gwiazdą kina. W przypadku Soderbergha i Julii Roberts jest inaczej – reżyser bierze gwiazdę kina i daje jej zupełnie nową rolę. Julia Roberts czekała bardzo długo aż znajdzie się reżyser gotowy powierzyć jej inną rolę niż bycie po prostu ładną amerykańską dziewczyną. Fakt że dopiero w Erin Brokovitch miała okazję potwierdzić coś co właściwie był wiadomo na początku jej kariery (tzn. że umie grać jak chce) można uznać za ciekawe lustrzane odbicie relacji Soderbergha z Clooneyem. Jednak co zwierza bardziej intryguje w tej współpracy to fakt, że później Soderbergh wykorzystał aktorkę w najbardziej sztampowej roli – jako piękność pomiędzy dwoma mężczyznami, kobietę która sama nie ma zbyt wiele do powiedzenia mimo, że o nią toczy się gra. Nie mniej wydaje się, że Soderbergh otworzył Roberts drzwi do mniejszych i ciekawszych projektów zatrudniając ją do małych filmów (np. Full Frontal) wskazując innym reżyserom że nie koniecznie trzeba mieć dwadzieścia milionów na gaże aktorki w kieszeni by móc ją zatrudnić. I choć sama współpraca nie przyniosła wachlarza poruszających filmów to z pewnością wyznaczyła dwa przełomowe momenty – z jednej strony dla Julii Roberts która potwierdziła że jest aktorką o szerokiej gamie możliwości, z drugiej dla soderbergha który pokazał, że może spokojnie kręcić filmy z bardzo sławną obsadą.
Joanna Hogg/Tom Hiddleston – zwierz przywołuje tą współpracę na koniec bo bawi zwierza pewien niespodziewany zwrot jaki się dokonał. Hogg zatrudniając Hiddlestona do swoich dwóch filmów wzięła po prostu młodego aktora właściwie bez większego dorobku i powierzyła mu dość spore role w swoich dwóch filmach słusznie dostrzegając talent aktorski. Hiddleston często przyznawał, że te jedne z pierwszych filmów w jego filmografii pozwoliły mu się potem dużo pewnej nazywać aktorem. Jednak kiedy doszło do trzeciego filmu Hogg (Exhibition) sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. W ciągu kilku lat z aktora który był zupełnie nieznany a co za tym idzie – doskonale pasujący do dość naturalistycznego świata przedstawionego filmów Hogg – z Hiddlestona zrobiła się międzynarodowa gwiazda. Co nie zmienia faktu, że pojawił się on w trzecim filmie reżyserki – w bardzo malutkiej roli – chyba jedynie zaznaczającej pewien filmowy związek aktora i reżyserki. Dla zwierza to zawsze powód do rozmyślań ile w tym skomplikowanym świecie kinematografii jest przesądu który nakazuje reżyserowi czy reżyserce sprowadzić jeszcze na chwilkę aktora by mieć pewność że film uda się jak dwa poprzednie. Zresztą wielu reżyserów ma właśnie takich aktorów na szczęście.
Zwierz patrzy i jest całkiem zadowolony ze swojego wyboru – zdaje sobie sprawę że pominął kilka oczywistych zestawień ale nie chodziło mu o to by wszystkich wymienić tylko zastanowić się nad pewnymi aspektami takiej stałej współpracy. Zwierz przyzna wam jednak szczerze, że mimo wielu pozytywnych przykładów nadal nie jest pewny czy taka stała współpraca to najlepsza rzecz jaka się reżyserowi i aktorowi może przytrafić. Chyba sporo zależy od tego jaki mają na siebie pomysł. Jeśli reżyser i aktor (aktorka) wciąż szukają nowych pomysłów i dróg i jeśli na pierwszym palnie postawiona jest różnorodność – wtedy ciężko znaleźć się w sytuacji kiedy nie ma nic nowego do dodania. Co nie zmienia faktu, że zwierz jest wielkim fanem świeżego spojrzenia na aktorów – zwłaszcza wtedy kiedy reżyser jest im w stanie zaproponować coś wbrew ich dotychczasowym rolom. Zwierza nic nie cieszy bardziej niż filmowe zaskoczenia czy świadomość, że aktor może być zupełnie inny. Ale jakby się nad tym zastanowić to ciągłe poszukiwanie nowego jest tak dość ogólnie po prostu wyznacznikiem dobrego kina. Niezależnie czy twórcy znali się wcześniej czy też poznali się pierwszy raz na przesłuchaniu.
Ps: Jutro recenzja Jak Wytresować Sobie smoka może odrobinę później niż zwykle.