Musicie wiedzieć, że jedna rzecz łączy osoby tak różne jak Zwierz i Michael Bay. Otóż zarówno Zwierz jak i człowiek któremu w filmach wybuchają nawet kamienie uwielbiają West Side Story. Michael Bay kilka razy nawet ukradł sposób prowadzenia kamery ze słynnej adaptacji musicalu. Zwierz niczego nie ukradł ale kocha musical całym sercem. I wcale nie jest pewien czy cieszy się, że właśnie zaczęły się prace nad jego remakiem.
Kiedy przegląda się amerykańskie strony Internetowe, West Side Story oceniane jest głównie przez pryzmat etniczności obsady. Dla wielu amerykanów nadal trudnym do przełknięcia jest fakt, że w musicalu który opowiadał o konflikcie dwóch gangów – w tym jednego portorykańskiego, role Marii I Bernardo – postaci o portorykańskim pochodzeniu, grali aktorzy zdecydowanie nie mający nic wspólnego z tym krajem. W 1961 roku nie był to zbyt duży problem – zwłaszcza, że nie ukrywajmy – sam fakt, że w głównej obsadzie znalazła się choć jedna aktorka portorykańskiego pochodzenia – Rita Moreno (dostała zresztą Oscara za swoją rolę Anity) to i tak było dużo. No ale dziś jest 2018 a nie 1961 rok więc oczekuje się od nowej adaptacji, że będzie pod tym względem bardziej poprawna i bliższa współczesnym standardom. Stąd spodziewana nowa adaptacja już zbiera plusy, bo w informacjach o castingu pojawiło się wskazanie, że do głównych ról zostaną wybrani Latynosi (poza Tonym, którego będzie grać biały* chłopak).
Co prawda Zwierz się zastanawia czy to znów nie będzie tak, że ostatecznie wybierze się kogoś o pochodzeniu z Meksyku i Kuby i stworzy się iluzję, że to żadna różnica skąd ktoś jest póki kolor skóry się zgadza (jakby naprawdę ludzie których łączy kolor skóry czy niekiedy cały kontynent z którego pochodzą byli identyczni. Trochę jakby założyć, że nie ma różnicy pomiędzy osobą z Holandii i Polski bo obie osoby są białe). Zwierz boi się trochę, że ostatecznie możemy – walcząc z tym strasznym whitewashingiem z lat 60, znów wylądować z produkcją w której też tylko jedną główną rolę gra ktoś z Portoryko, ale tym razem będzie to film dobry bo wszyscy inni też będą Latynosami. Czy tylko mi wydaje się, że to zupełne pomylenie koloru skóry z narodowością i miejscem pochodzenia? Wszak zupełnie kim innym jest ktoś kto dostał się do Stanów z Kuby a kim innym ktoś kto pochodzi z Portoryko, które oficjalnie jest częścią Stanów. Ale może to bardziej europejskie rozmyślania, gdzie chyba jednak wciąż kraj pochodzenia jest ważniejszy od koloru skóry. Z drugiej strony spokojnie można byłoby się spierać czy naprawdę aktor i osoba którą gra muszą pochodzić z tego samego kraju. Ostatecznie częścią aktorstwa jest udawanie, że jest się kimś zupełnie innym. Gdzie kończy się walka z wybielaniem aktorów a zaczyna utożsamianie aktorów z postaciami które grają – także pod względem etnicznym. To jest skomplikowany temat, i nie da się go prosto rozwiązać ale może się spokojnie okazać, że nowe West Side Story będzie budziło nie mniejsze kontrowersje niż stare. Przynajmniej pod tym względem.
Zresztą skoro tu jesteśmy – Zwierz boi się jeszcze jednego. Otóż kiedy robi się współcześnie duży musical to pojawia się sugestia, żeby obsadzić w nim jakieś znane nazwisko. Nikt przecież ci nie da kasy na musical z samymi debiutantami. Niestety nie zawsze obsadza się kogoś kto umie śpiewać. A to jest koszmar – bo dziś nie zrobi się tak jak z Natalie Wood za którą śpiewała Marnie Nixon – dziś ktoś będzie źle śpiewał jeden z najpiękniejszych musicali jakie są. Zważcie moje słowa – w ostatecznym rozrachunku nie zostaniemy z samymi debiutantami, bo trzeba mieć jakieś nazwisko do wstawienia na plakat. Inna sprawa to kwestia tańczenia – jedną z olbrzymich zalet oryginalnego musicalu był fakt, że zarówno Rita Moreno jak i George Chakiris byli bardzo uzdolnionymi tancerzami. Jasne – nie wszyscy w obsadzie byli tancerzami ale z czwórki głównej obsady dwoje było. Tymczasem – jak widać na zgłoszeniu do castingu – na razie szuka się głównie osób śpiewających – wskazując umiejętność tańczenia jako dodatkowy plus. Zwierz zastanawia się – czy naprawdę nie można od razu zaznaczyć, że zatrudni się tancerzy którzy umieją śpiewać – zwłaszcza do musicalu w którym tak istotną rolę odgrywa choreografia. No i to jest ten lęk do którego Zwierz będzie wracał – że choreografia (taka która wymaga czegoś więcej niż kilku miesięczny trening) nie będzie już taka ciekawa.
Skomplikowane kwestie rasowe i narodowościowe to jedna sprawa. Druga – to pytanie jak musical zostanie zmieniony. Oczywiście każde nowe wystawienie wiąże się ze zmianami – to Zwierzowi nie przeszkadza. Pytanie które towarzyszy Zwierzowi to – jakie to będą zmiany. Są bowiem takie poprawki które budzą entuzjazm Zwierza. Np. w 2009 roku wystawiono na Brodwayu West Side Story gdzie połowa piosenek była po hiszpańsku. Słowa z angielskiego przetłumaczył sam Lin Manuel-Miranda. Szybko się jednak okazało że amerykańska widownia zupełnie nie czuje związku z ludźmi którzy śpiewają w języku którego jednak większość osób nie zna. Ostatecznie wrócono do piosenek po angielsku. Tu pojawia się zresztą pytanie na co zdecyduje się Spielberg. Zdaniem Zwierza piosenki po hiszpańsku to doskonały zabieg ale z drugiej strony – amerykańska widownia nienawidzi czytać napisów – więc może się okazać że to jednak będzie za dużo. Druga sprawa to okres w którym rozgrywa się historia. Bazująca na Romeo i Julii historia rozgrywa się gdzieś w połowie lat 50. Ma to odwzorowanie w estetyce filmu ale także w jego stosunkowej niewinności – to znaczy poziom przemocy w musicalu znacznie odbiega od tego co znamy z lat późniejszych. Jeśli przyjrzymy się działaniom gangów to będą to tak straszne rzeczy jak zabieranie dzieciakom piłki, terroryzowanie boiska czy podkradanie rzeczy ze stosika z warzywami. Wiecie trochę inny poziom występków niż to się dziś kojarzy z gangami. Do tego cały dramat opiera się trochę na słabo przekazywanych wiadomościach i tym, że ktoś coś komuś musi powiedzieć bo trudno zadzwonić czy wysłać sms. Przeniesienie historii w inne czasy z jednej strony zawsze kusi (ktoś słusznie zauważył, że Spielberg mógłby zdobyć każdą ilość kasy gdyby przekonał studio że film będzie się dział w kochanych teraz latach 80) z drugiej – ta połowa lat 50 to całkiem dobra przestrzeń dla tej historii, która nie musi być bardziej realistyczna bo przecież to historia alegoryczna i w ogóle – daleka od takiego twardego realizmu.
Można oczywiście wprowadzić do musicalu sporo elementów realistycznych – żeby było mroczniej i prawdziwiej. Pytanie tylko jak wtedy sprawdzi się to co w West Side Story jest najlepsze – muzyka i choreografia. Widzicie jeśli chodzi o West Side Story to nie ma wątpliwości że to jeden z tych musicali gdzie naprawdę najwięcej mówią piosenki. I muszą one pasować do świata w którym się je śpiewa i do nastroju opowieści. Same w sobie są doskonałe – bardzo współczesne (na Boga – „America” to jedna z najlepszych piosenek o tym jakim kłamstwem jest amerykański sen), ale też często bardzo liryczne czy dowcipne. Powiem tak – wiem, że jest wielu zwolenników przesuwania historii w czasie (w końcu skoro tak robimy z Szekspirem to dlaczego nie z West Side Story) ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić tego chłopaka w skórzanej kurtce który w stylówce z lat osiemdziesiątych idzie ulicami śpiewając „Maria” – może to kwestia przyzwyczajenia – a może jakiegoś przywiązania do spójności muzyki i świata przedstawionego. Zresztą przyznam wam szczerze – bardzo się boję że w nowej adaptacji muzyka nie okaże się tak ważna. To zresztą jest klątwa ostatnich adaptacji musicali gdzie nie zawsze twórcy zwracają wystarczająco dużo uwagi na to jak muzyka opowiada historię (lub ewentualnie chcą zrobić tak artystyczny film, że wychodzą tacy Nędznicy gdzie wszystko jest pięknie i naturalistycznie ale kosztem jakości wykonania kolejnych utworów).
Druga sprawa to choreografia i sposób jej kręcenia. Zwierz obawia się, że współcześnie nikt nie zdecyduje się na członków młodzieżowych gangów którzy pokazują piękne układy baletowe. To zresztą jeden z najbardziej wyśmiewanych elementów musicalu – który pojawia się w formie parodii w różnych innych filmach czy animacjach. Ale jednocześnie – to właśnie jedna z największych zalet starego West Side Story które łączy ten taki uliczny i młodzieżowy temat z nowoczesnym baletem. To jak te sekwencje są nakręcone i ułożone, zmieniło trochę sposób patrzenia na choreografię w musicalu (zwłaszcza filmowym). Jednocześnie, było to coś naprawdę nowego, dynamicznego i do dziś – robiącego wrażenie. Dlaczego? Bo język takiej choreografii wcale się nie starzeje. Spójrzcie jeszcze raz na początkową sekwencję w West Side Story – z punktu widzenia tego jak się kręci dziś musicale i sceny choreografii to wciąż jest interesujące – pokazujące każdy ruch ale jednocześnie – zachowując dynamiczny ruch kamery, który zmienia perspektywę. Po co to wszystko pisze – z dwóch powodów – po pierwsze z lęku, że dziś ktoś uzna że młodzieżowe balety są nudne i przestarzałe (strasznie się boje tego unowocześnienia historii na siłę – co moim zdaniem jest bez sensu bo Zwierz oglądał West Side Story bodajże czterdzieści lat po premierze i ani przez moment nie pomyślał, że ogląda niezrozumiały staroć). Po drugie – jeśli nowe West Side Story będzie chciało się równać z oryginałem to też powinno zaproponować coś nowego ciekawego i nowatorskiego. No i tu pojawia się mój wielki problem – słabo wierzę, że Spielberg jest tym reżyserem który w kwestii musicalu będzie umiał zaproponować coś naprawdę nowego. Takiego, że pomyślimy „Och czegoś takiego nigdy nie było, rozpoczyna się nowy etap musicalowych adaptacji filmowych”. Spielberg robił nowatorskie rzeczy, ale obecnie zajmuje się głównie kręceniem bardzo poprawnych ale właśnie mało nowatorskich pod względem realizacyjnym rzeczy.
Na koniec jest jeszcze jedna kwestia tzn. Tony Kushner ma być scenarzystą nowego West Side Story. Oczywiście większość osób jak słyszy nazwisko Kushner to myśli „Och cudownie Anioły w Ameryce”. Tak… Kushner jako dramatopisarz rzeczywiście napisał jedną z najlepszych sztuk ostatnich dekad. Problem w tym, że ten sam Kushner jako scenarzysta współpracujący ze Spielbergiem napisał mu średnie „Monachium” i trudnego do zniesienia „Lincolna” (serio ten film jest tak koszmarnie napisany, że aż nie może Zwierz uwierzyć, że stoi za nim Kushner). Zwierz najbardziej boi się tego, że West Side Story z prostej historii z bardzo dobrym przesłaniem zamkniętym w muzyce i piosenkach (przesłaniem które wcale się jakoś tragicznie nie zdezaktualizowało) stanie się próbą wyjaśnienia zagmatwanej historii stosunków rasowych w Stanach. Co niestety może nie wypalić – albo jeszcze gorzej – może zepchnąć muzykę na drugi plan. Zresztą tu też pytanie – ile Kushner będzie miał do powiedzenia i na jak wiele wolności artystycznej mu pozwolą. Oczywiście to gdybanie ale można podejrzewać, że jeśli zatrudnia się zdolnego dramatopisarza który ma worek nagród to nie po to by potem mu powiedzieć, że w sumie nie może dodać niczego od siebie.
Zwierz doskonale zdaje sobie sprawę, że musicale mogą mieć wiele adaptacji, wystawień i ogólnie – jak każda sztuka – podlegają przemianą i reinterpretacji. Jednocześnie jednak – Zwierz ma wrażenie, że akurat w przypadku adaptacji West Side Story mamy do czynienia z rzadką adaptacją właściwie idealną. Może nie idealną pod względem kolory skóry aktorów, ale z całą pewnością pod względem zrozumienia materiału wyjściowego, poziomu realizacji, pomysłu na film. West Side Story to nie jest jedna z najlepszych adaptacji musicalu. To jeden z najlepszych filmów jakie są. Doskonale zagrany, ciekawie zrealizowany, nowatorski, intrygujący i przede wszystkim – szanujący materiał wyjściowy. Zdaniem zwierza – jedną z przyczyn dla których ta adaptacja tak dobrze się udała był fakt, że za reżyserię oprócz Roberta Wise odpowiadał także Jerome Robbins, twórca oryginalnej choreografii musicalu. Innymi słowy – ważne miejsce miał tu człowiek związany z teatrem – który sprawił, że musical doskonale sprawdza się jako dzieło filmowe, ale nie stracił swoich broadwayowskich korzeni. Dlatego tak intryguje – bo nie porzuca jednej tradycji na rzecz drugiej. Tak jak intrygował ludzi w latach sześćdziesiątych tak i dziś potrafi zachwycić. Bo to po prostu fenomenalny film. I jasne – możemy zrobić remake – ale czy naprawdę musimy. Zwierz czuje jakieś straszliwe zmęczenie na myśl o tych wszystkich sporach jakie nas czekają. Zwierz już teraz ma poczucie, że jakakolwiek adaptacja się ukaże to będzie to jakiś głos w dyskusji której twórcy pierwszego filmu nawet nie zaczęli. To strasznie skomplikowane kiedy już teraz mówi się o nowym West Side Story jako o filmie który ma powstać jako „naprawienie” starej wersji. Od razu mamy tu jakąś kategorię sporu. Ostatecznie – całość nadal nie będzie wybitnie realistyczna bo to wciąż jest Romeo i Julia w innych czasach z lepszymi piosenkami.
Wiem, że rozsądek nakazuje podchodzić z otwartym sercem do nowych adaptacji. Ale ja jakoś nie mam zupełnie zaufania do filmu Spielberga. Może dlatego, że mam jakieś dziwne wrażenie, że w latach sześćdziesiątych w sumie potrafiono robić musicale lepiej niż dziś. Może dlatego, że ostatnie lata były dla musicali filmowych bardzo słabe. Nie dlatego, że ich nie było, ale dlatego, że niewielu twórców umiało się pogodzić z tym, że fajnie żeby aktorzy potrafili śpiewać. A nawet ci którzy mieli dobrze śpiewających aktorów rzadko potrafili wspiąć się na wyżyny na które bez trudu wbiegali Bernstein i Sondheim. Zresztą skoro o Sondheimie mowa – zarówno Sweeney Todd jak i Into The Woods cierpiały na tragiczne spłaszczenie musicalu przez adaptację. Zresztą Zwierz bardzo się boi, że w nowej adaptacji mogą wypaść te trudniejsze ale ciekawsze muzycznie kawałki partytury Bernsteina. Ogólnie jakoś tak Zwierz nie ma poczucia, że to co dostanie będzie na pewno lepsze i nowocześniejsze. Ani też nie ma pewności, że rzeczywiście powie więcej o relacjach rasowych w Stanach. Oczywiście nie sposób ocenić nienakręconego filmu ale jest gdzieś taki (ponownie niepoparty dowodami) lęk, że to będzie jeden z tych średnich filmów który pod pozorem wielkiej nowości i lepszej oraz realistycznej wizji może zgubić to co najlepsze. Co oczywiście może być zupełną nieprawdą. Ale tak szczerze i z głębi serca – ja po prostu mam wrażenie, że Spielberg nie jest reżyserem który umiałby nowatorsko nakręcić musical.
Ps: Zwierz napisał ten tekst bo jego znajomy zwrócił uwagę ostatnio, że w ogóle mało jest w Inetrnecie takich fanowskich rantów. Gdzie ktoś po prostu pisze i narzeka – zamiast tylko omawiać i spokojnie komentować. I to jest trochę prawda że na drodze do profesjonalizacji gdzieś zgubiło się to takie fanowskie narzekanie, które niekoniecznie musi być niesłychanie przemyślane – ale jest prawdziwe i intuicyjne. Tak więc dziś macie takiego Zwierza.
*Piszę biały ale chodzi o to trudne do przetłumaczenia na polski „caucasian race”. Normalnie nie miałabym problemów ale tu wychodzi, że Tony jest biały w kontraście do kogoś s Portoryko a tam ludzie mają pełne spektrum koloru skóry – i trudno uznać, że mamy do czynienia z ludźmi którzy wszyscy wyglądają tak samo.