Zwierz obiecał napisać o telewizyjnych BAFTAch i na pewno to zrobi ale wczoraj nie znalazł czasu by przysiąść i zobaczyć ceremonię. Nagrody się przez jeden dzień nie zdewaluują a zamiast tego zwierz napisze wam o brytyjskiej telewizji, eksperymencie i najlepszym pomyśle na wieczór wyborczy jaki można sobie wyobrazić.
Doskonały pomysł na to jak zamienić wieczór wyborczy w coś ciekawszego od polityki
Jak może wiecie, zanim Polacy ruszyli do urn by wybierać prezydenta, Anglicy ruszyli do urn w swoich wyborach parlamentarnych. Teoretycznie wieczór wyborów winien być wypełniony przewidywaniami i rozważaniami, ewentualnie nerwowym podawaniem frekwencji wyborczej. Chyba, że ma się demokrację na tyle starą i stabilną by wykorzystać dzień wyborów na refleksje wykraczającą poza zwykłe – kto wygra. To też zrobiono w Anglii gdzie dokładnie w wieczór wyborczy Channel 4 wyemitował sztukę The Vote. Pomysł jest następujący – sztuka rozgrywa się w czasie rzeczywistym czyli w lokalu wyborczym w dniu glosowania. Kończy się równo z wybiciem dziesiątej – widzowie dostają zakończenie spektaklu a wszyscy wyniki wyborów. Sama zaś sztuka lekka i przyjemna dotyka problemu, o co tak właściwie w tych wyborach chodzi. Bo rzeczywiście – co zwierz zauważył nawet u swoich znajomych – wybory zwykle sprowadzamy do refleksji nad podziałami politycznymi, nie zawsze zastanawiając się nad samym znaczeniem posiadania praw do wrzucanie kartki do urny.
Mark Gatiss był w sztuce doskonały, zwierz zastanawia się czy taki wysęp kwalifikuje się pod nagrodę telewizyjną czy teatralną
Już sam pomysł jest ciekawy – sztuka rozgrywająca się w lokalu wyborczym aż prosi się o odpowiednią dawkę powagi i komedii. Tu zwycięża strona komediowa – ponieważ Anglicy nie mają w kraju ludzi, którzy na poważnie noszą ze sobą własne długopisy do komisji (w obawie przed znikopisami) mogą pozwolić sobie na dość dowcipne wyobrażenie sobie, jaką katastrofie mogłaby zaprowadzić drobna pomyłka przy wydawaniu kart do głosowania. Jest to chyba najzabawniejszy wątek sztuki – pokazujący zresztą jak chwiejne są podstawy całego systemu, w którym – mimo, że głosy liczone są w milionach każdy musi zostać oddany zgodnie z przestrzeganiem wszystkich procedur. Zresztą same procedury też są przedmiotem niekończących się problemów. Zasady dotyczące głosowania w Wielkiej Brytanii są jeszcze bardziej skomplikowane niż u nas (i chyba niż wszędzie) – do lokali wyborczych nie wpuszcza się mediów, nie wolno robić zdjęć, dzwonić… lista robi się co raz dłuższa a nasi pracownicy lokalu wyborczego, nic tylko pilnują czy głosujący nie złamali kolejnego przepisu. Komizm tej sytuacji – przy jednoczesnej powadze wyborów jest prosty do rozegrania. Jednocześnie widać,że twórcy sztuki delikatnie próbują zasugerować, że istniejące przepisy, poza tym że zmienne i zagmatwane (zmiana rejestracji głosujących jest naprawdę skomplikowana a jak dochodzi do tego brak dowodów osobistych, których w UK nie ma, to robi się jeszcze więcej problemów) to zupełnie nie przystają do współczesności. Zwłaszcza zakaz robienia zdjęć wydaje się trudny do utrzymania w świecie samych selfie.
Oj sporo było aktorów – przy czym znane nazwisko nie gwarantowało największej roli
Do tego dochodzą sami głosujący. Niekończąca się parada ludzi od których wszystko zależy a którzy nie do końca poważnie traktują swoje obywatelskie obowiązki. Są więc tacy którzy nie chcą głosować ale się zarejestrowali, i tacy którzy chcą głosować i się nie zarejestrowali, są głosujący po raz pierwszy (nie do końca wiedząc na kogo), tacy którzy głosują na rządzących i tacy którzy mogą skreślić własne imię i nazwisko. Przy czym sztuka dobrze rozdziela pomiędzy nich najważniejsze pytania i kwestie, związane z wyborami. Cudny jest moment gdy jeden z kandydatów, patrząc z wzruszeniem na swoje nazwisko na karcie do głosowania, słusznie sprawdza, że niby taka karta niesie za sobą niesłychane możliwości zmiany a nawet rewolucji ale nigdy nic się nie dzieje. Doskonałe jest też spojrzenie na młodych glosujących, oddających swój głos ochoczo ale bez najmniejszego rozeznania w świecie polityki, czy też ostatecznie ta refleksja nad tym jak bardzo prywatne są w gruncie rzeczy wybory i wrzucony do urny głos. Nie ma w tym ani patosu ani nadmiernie pedagogicznego zacięcia – raczej ciągłe przypominanie sobie jak dziwną instytucją jest możliwość głosowania. Przy czym co jest w tej rozegranej między bohaterami refleksji najciekawsze to fakt, że udało się dość sprawnie oddzielić ją od partii i stronnictw.
W sieci są głównie zdjęcia z prób. Głównie z tego jak Judi Dench przygotowuje się do kradzieży sztuki
Polityka i jej związek z klasami społecznymi jest tu zresztą chyba źródłem największego komizmu. Jest w sztuce przecudna scena w której aby wybadać poglądy polityczne głosującego (komisji nie wolno zapytać wprost), podaje się mu kubek z godłem Szkocji, czekając na reakcję, albo ten moment kiedy pojawia się w komisji prawdziwy człowiek pracy, spieszący na drugą zmianę i wszyscy przyglądają się mu trochę jak zwierzęciu w zoo. W lokalu pojawiają się też beneficjenci istniejącej sytuacji społeczno- ekonomicznej – duet przedziwny bo jednocześnie w pełni świadom tego, że bogacą się cudzą biedą, z drugiej – jest w tym rzadko spotykany u takich postaci, jakiś element niechęci do samych siebie. Samych polityków dzielnie reprezentuje zaś kandydat niezależny, człowiek jednego pomysłu (dowiadujemy się o nim tyle że nie oglądał OZ), który jest naprawdę przezabawny – zwłaszcza kiedy dostrzeże że jego hasło wyborcze zawiera kluczowy błąd ortograficzny. Do tego dochodzi jeszcze cudowne porównanie kolejnych ugrupowań z kolorami cukierków które z każdą minutą sztuki co raz bardziej się rozrasta. Wszystko zaś ze swobodą twórcy który raczej z rozbawieniem przygląda się polityce, jednocześnie nikogo nie oskarżając. To nie idee są słabym punktem glosowania tylko sami ludzie. Wtaczający się do lokali wyborczych pijani czy nie mogący przerwać rodzinnej kłótni nawet na czas glosowania.
The Vote to sztuka dowcipna i urocza a jednocześnie ważna i całkiem poważna
Sztuka jest dowcipna i lekka, ale nie byłaby nawet w połowie tak angażująca gdyby nie doskonali aktorzy. Na pierwszym plan wysuwa się Mark Gatiss jako przewodniczący komisji, z ambicjami by zaangażować się w lokalną politykę. Na początku sztuki jego bohater jest dowcipny, entuzjastyczny – ot taki pan z komisji który trochę patrzy na ręce, uśmiecha się i ma w telefonie numer do tłumacza który pomoże np. głosującej źle mówiącej po angielsku. Jednak z każdą minutą zamieszania jego mina rzednie, krawat się przekrzywia a on sam zamienia się w kupkę nieszczęścia. Niesłychanie wiarygodnie wyszła aktorowi ta przemiana, i w sumie dobrze że to do niego należy ostatnie słowo sztuki. Choć trzeba przyznać że Gatiss najlepiej gra gdy nie ma nic do powiedzenia i spojrzeniem, westchnieniem czy drobnym gestem pokazuje nam skalę rezygnacji swojego bohatera.
A może by tak co roku powtarzać „sztukę na wybory”
Doskonała jest Catherine Tate jako członkini komisji o specyficznym podejściu do demokracji. Zwierz widział Tate na deskach wcześniej w Wiele Hałasu o Nic i miał wrażenie jakby aktorka nie była jakoś fenomenalnie dobra w swojej roli. Tu zaś – gra kobietę która zwierzowi trochę przypomina Donnę z Doktora. Pewna siebie, wygadana, choć niekoniecznie wybitnie inteligentna ale z sercem po właściwej stronie. Przy czym Catherine Tate ma tą zdolność, że nie umie spalić dowcipu. Wszystko co mówi i robi na scenie zamienia się w komediowe złoto, nawet jeśli to tylko wyciąganie cukierków ze słoika. Zwierz śmiał się na głos z wielu jej scen co rzadko mu się zdarza. Dla kontrastu ostatnią członkinię komisji gra Nina Sosanya, której bohaterka dopiero pierwszy raz jest w komisji, ale na polityce zna się dobrze i ma własne polityczne ambicje. Niestety będzie to wieczór w czasie którego będzie się mogła na własnej skórze przekonać, że to nie jest tak proste zadanie jak myślała. Zwierz aktorkę bardzo lubi (natknął się na nią w niejednej produkcji) i przede wszystkim podoba mu się to jak jej gra kontrastuje z dość żywiołową Tate. Zresztą już na marginesie, marginesów – mamy w komisji małe „Doctor Who Reunion” bo cała trójka grała w serialu.
Cudowni politycy z jednomandatowych okręgów, którzy zawsze wiedzą że jest tylko jedna droga.
Oczywiście znane twarze pojawiają się także wśród przychodzących do komisji. Maleńką ale w sumie dowcipną rolę ma Jude Law (najwyraźniej akurat przechodził niedaleko West Endu kiedy kompletowano obsadę), natomiast w ostatniej części pojawia się Judi Dench. No słuchajcie to jest po prostu nie do wiary, jak dobra aktorka potrafi wejść i zabrać dla siebie całą scenę. Jest dowcipna, stanowcza, i lśni na tle wszystkich innych. To jedna z tych rzeczy których się nie da podrobić, kupić czy zapewnić sobie w żaden inny sposób. Aktorska charyzma, która kradnie wszystkim innym spektakl. Zwierz śmiał się przez te kilkanaście minut więcej razy niż przez całą sztukę, choć wcale nie jest tak, że wcześniej było śmieszniej a potem było gorzej. Po prostu część rzeczy nagle stała się śmieszna. Przy czym dla wyjaśnienia – Judi Dench gra tu starszą panią, która właśnie wyszła ze szpitala, jest na silnych proszkach przeciwbólowych i nie chce dzielić się z córką swoim prawem do głosu. Jest to tak przezabawne że choćby dla jej scen warto całą sztukę zobaczyć. Wszyscy pozostali aktorzy pojawiający się na scenie też się dobrze sprawili i w ogóle te półtorej godziny minęło błyskawicznie. Aż trochę żal że pomysł nakazywał skończyć sztukę równo z wynikami wyborów, bo można byłoby jeszcze oglądać ją długo oglądać (zwłaszcza wiedząc że mąż jednej z bohaterek uwielbia liczyć głosy).
W sztuce jest też trochę momentów dramatycznych. Choć nie ma dramatów (albo jest jeden wielki)
Zwierzowi jednak – oglądając The Vote – zrobiło się przykro. Bo mimo wszystko taka sztuka – mimo, że miejscami krytyczna, miejscami edukacyjna czy refleksyjna, jest przejawem wiary w demokrację i jej mechanizmy. Twórcy dowcipnej historii o komisji wyborczej nie musieli się bać że ktoś odczyta ich sztukę jako przepis na to, jak fałszować wybory, czy zakamuflowaną wiadomość dla jednej strony politycznej. Nikt nie podnosił głosów, że to przekaz niezgodny z ciszą wyborczą (której w Wielkiej Brytanii nie ma), albo wyraźnie faworyzujący jakąś stronę. Zresztą sama refleksja nad wyborami jest tu przepojona raczej lękiem że ludzie zapomną jakie to jest w sumie ważne i wspaniałe, niż irracjonalnym lękiem, że ktoś będzie te wybory fałszował, ustawiał czy pozbawiał ludzi głosu. Zwierz ma wrażenie, że przy obecnej temperaturze politycznych sporów, taka sztuka niestety nigdy nie zastąpiłaby w Polsce któregoś z poprzedzających ogłoszenie wyników wyborów, programów. A trochę szkoda. Jednocześnie z punktu widzenia samego łączenia sztuki z rzeczywistością The Vote jest sztuką znakomitą – bo w sumie ze zmienną puentą – w zależności od tego jakie informacje się usłyszysz się pod koniec takiej transmisji – tak będzie się tą sztukę postrzegało. Albo będzie to sztuka z dobrym zakończeniem albo – piękny przykład na to, że jednak nigdy żadnej rewolucji przy tym systemie nie będzie, a w ogóle wszystko jest do chrzanu. Zresztą zdaniem zwierza byłoby cudownie oglądać kolejne odcinki przy kolejnych wyborach – to takie dobre wykorzystywanie okazji by pokazać dobrą sztukę i poświęcić czas na chwilę refleksji. Nie trzeba byłoby nawet wiele zmieniać.
Cathetine Tate – jest doskonała, i jest taką komiczną duszą przedstawienia
No i właściwie tyle – zwierz bardzo zachęca was byście koniecznie znaleźli chwilę czasu na sztukę. Nawet jeśli nie jesteście szczególnie zainteresowani wyborami (choć akurat warto się zainteresować samym faktem bycia wyborcą) to sztuka jest po prostu śmieszna, dobrze zagrana i napisana. Nikt nie robi tak teatru jak Anglicy (czytaj – inteligentnie ale przystępnie) więc skoro dają to trzeba brać. No i może warto posłuchać jednak kilku mądrych zdań dotyczących tej naszej chwiejnej procedury wrzucania kartki do urny. Zwłaszcza, że jak wszyscy od wczoraj wiemy, niedługo znów nadejdzie okazja by sprawdzić jak nam to idzie.
Ps: Zwierz wie że obiecał BAFTY – jutro będzie z sukienkami i poważnym omówieniem ale na razie zwierz może wam powiedzieć że bardzo go ucieszyła nagroda dla Happy Valley i w ogóle ma wrażenie, że w tym roku doceniono trochę więcej produkcji o których głośno było przede wszystkim w Anglii a nie w internecie.
Ps2: Jak to jest – raz nie ma o czym pisać a czasem się wydaje że powinny być trzy wpisy dziennie by ze wszystkim nadążyć.