Home Ogólnie Wszystkie dobre filmy są do siebie podobne, każdy marny film jest marny na swój sposób* czyli Zwierz i problemy Anną

Wszystkie dobre filmy są do siebie podobne, każdy marny film jest marny na swój sposób* czyli Zwierz i problemy Anną

autor Zwierz

 

Hej

 Zwierz zazwyczaj pisząc recen­zję stara się nie odd­zielać swoich czuć związanych z treś­cią od swoich uczuć związanych z for­mą przekazu fil­mowego. Zwierz wychodzi najczęś­ciej z założe­nia, że argu­ment że film był ład­ny to takie pociesze­nie się, że nie udany prezent był zapakowany w śliczne pudełko. Pudełkiem co praw­da się nie pobaw­isz ale możesz postaw­ić na półce i cza­sem zerkać nieco bole­jąc, że nie zna­j­dowała się w nim lep­sza zawartość. Tak więc zwierz zazwyczaj sprowadza zach­wyty nad stroną wiz­ual­ną śred­nich filmów do jed­nego czy dwóch zdań skwitowanych wzrusze­niem ramion “i co z tego”. Trze­ba jed­nak przyz­nać, że najczęś­ciej owe ładne filmy, są po pros­tu dobrze nakrę­cone, mają spójne kadry i całkiem przy­jemne dla oka stro­je. W takim przy­pad­ku moż­na spoko­jnie wzruszyć ramion­a­mi i powró­cić do past­wienia się nad niezbyt dobrym aktorstwem czy dzi­u­rawym sce­nar­iuszem. Zazwyczaj, ale nie w przy­pad­ku Anny Kareniny.

 Annę Karen­inę krę­cić ponown­ie albo z pomysłem albo wcale. Reży­serowi pomysłu na nową Annę nie wystarczyło.

Anna Karen­i­na to film przepiękny. Przepiękny z kilku powodów. Po pier­wsze, reżyser o najbardziej plas­ty­cznym oku we współczes­nym kinie czyli Joe Wright postanow­ił zasza­leć z for­mą — przez pier­wsze dwadzieś­cia min­ut obser­wu­je­my niesamow­ity sceniczny taniec — w długich dynam­icznych uję­ci­ach (a właś­ci­wie w jed­nym długim uję­ciu o ile zwierz się nie myli) zmieni­a­ją się przed nami sym­bol­iczne scener­ie kole­jnych scen, świat w którym porusza­ją się bohaterowie jest zupełnie umowny podob­nie jak umowne są ich prze­sadne ruchy i gesty. W biurze wszyscy urzęd­ni­cy wykonu­ją te same gesty by w kole­jnej sce­nie zamienić się w kel­nerów w naj­mod­niejszej Moskiewskiej restau­racji. Potrze­ba jedynie krótkiej chwili by się w tej umownej prze­sad­nej ale mimo wszys­tko dynam­icznej, styl­istyce zakochać i potrak­tować ją jako ucieczkę przed kole­jny­mi, pow­tarzany­mi w kinie niemal do złudzenia obrazka­mi przepysznej carskiej Rosji, które wcześniej czy później zamieni­a­ją się w lau­rkę dla cza­sów okrut­nych lecz pięknych bo dawno min­ionych. W tym umownym świecie wszys­tko nabiera znaczenia — przepyszne toale­ty pań przes­ta­ją być tylko popisa­mi garder­o­biany  zaś wyt­worne i napus­zone gesty ofi­cerów sta­ją się  oczy­wiste i odzysku­ją odrobinę swego pier­wot­nego znaczenia. Szu­ranie buta­mi, całowanie kobi­et zamaszyś­cie w rękę, ruchy wach­larza — wszys­tko tak nien­at­u­ralne że nat­u­ralne jedynie w tym teatral­nym otocze­niu. I choć taka nar­rac­ja każe się reży­serowi pozby­wać wielu scen i pobocznych wątków (akc­ja bieg­nie początkowo niesły­chanie szy­bko) to jed­nak rozu­miemy go lep­iej niż zwyk­le — to sztu­ka a na sce­nie nie zmieś­ci się wszys­tko. Gdy­by Wright doprowadz­ił swój pomysł do koń­ca. Gdy­by przez cały czas film składał się z takiego wiru­jącego spek­tak­lu prze­suwa­ją­cych się deko­racji (czy tylko zwierz pod­czas pier­wszego uję­cia pomyślał o cud­ownej Rosyjskiej Arce?) — wtedy zwierz mach­nął­by ręką na niedostat­ki fabuły i potrak­tował­by ją jedynie jako pretekst do jed­nego z najpiękniejszych wiz­ual­nie spek­tak­li i ekspery­men­tów fil­mowych ostat­nich lat.

 Choć pomysły insc­eniza­cyjne są w więk­szoś­ci nowa­torskie to tu w sce­nie balu reżyser trochę prze­sadz­ił i przede wszys­tkim ścią­gał z samego siebie

 Nieste­ty tym co spraw­ia, że film aż na takie zach­wyty nie zasługu­je jest to, że w pewnym momen­cie ta wiz­ja reży­sera zawodzi. Tam gdzie trze­ba opuś­cić salon i towarzyst­wo, tam gdzie spek­takl zamienia się w oso­bisty dra­mat czy po pros­tu nar­rac­ja wyma­ga wprowadzenia przestrzeni nagle sce­na przes­ta­je wystar­czać. I tak film dość moc­no rozła­mu­je się wiz­ual­nie na duszne, umowne sce­ny teatralne (które oglą­da się znakomi­cie) i na odd­y­cha­jące sce­ny w przestrzeni, które jed­nak zde­cy­dowanie zbyt częs­to każą nam zająć się kule­jącą nieco his­torią, zami­ast dać się por­wać cud­ownej nar­racji.  Co więcej wyda­je się, że ta uciecz­ka do przestrzeni nie była reży­serowi aż tak bard­zo potrzeb­na, widać bowiem że umie roze­grać przestrzeń, pogodę i wszys­tko co nat­u­ralne także w sposób teatral­ny. Jest w filmie sce­na kiedy wezwany telegramem do rodzącej cud­ze dziecko żony Karenin drze kartkę i podrzu­ca ją do góry, jed­nak kawał­ki kart­ki nie spada­ją zami­ast niej na ramionach bohat­era pojaw­ia się sztuczny teatral­ny śnieg, który pada wokół niego. Takie zabie­gi każą podzi­wiać zdol­noś­ci i plas­ty­czną wrażli­wość reży­sera i przek­li­nać każdy moment gdy zastępu­je tą cud­owną umowność, dosłownoś­cią jaką przynosi kręce­nie w plen­erze czy w dają­cych więcej przestrzeni wnętrzach. Tam bowiem his­to­ria traci mag­ię, zaś cały film styl­isty­czną spójność (co więcej trud­no powiedzieć jaki jest klucz scen otwartych i zamknię­tych — sce­na roz­mowy Anny i Wrońskiego mogła­by się spoko­jnie toczyć na sce­nie a toczy się w lesie, sce­na wyś­cigów kon­nych proszą­ca się o przestrzeń toczy się nato­mi­ast w teatrze)

 Gdy tylko Wright schodzi ze sce­ny by zabrać nas do zde­cy­dowanie mniej dusznej przestrzeni np. stacji kole­jowej jego wspani­ała umow­na opowieść traci rytm a miejsce pięk­na zaj­mu­je wcale nie taka pory­wa­ją­ca historia

Tak więc gdy­by zwierz miał wys­taw­ić Annie Kareninie  ocenę bazu­jąc jedynie na wiz­ual­nym pomyśle — kto wie czy zwierz nie kaza­ł­by wam tego cacusz­ka naty­ch­mi­ast nie kupić i nie przyglą­dać się jak pięknie lśni. Choć­by dlat­ego, że to coś innego, nowego dającego argu­ment dlaczego w ogóle pory­wano się na kole­jną ekraniza­cję his­torii Kareniny. I choć niekiedy może się wydawać, że pewne zabie­gi są prze­sad­zone (serio chore­ografia w cza­sie balu budz­iła więcej śmiechu niż zach­wytu) albo że reżyser zży­na sam z siebie  (w tej samej sce­nie gdy ze sce­ny znika­ją wszyscy poza Karen­iną i Wrońskim co przy­pom­i­na niezwyk­le scenę z Dumy i Uprzedzenia tego samego reży­sera) to jed­nak to jest coś więcej niż tylko nakręce­nie ład­nych plen­erów i ludzi w ład­nych ubra­ni­ach. Nieste­ty prob­le­mem Anny Kareniny jest to, że w tym ślicznym opakowa­niu mieś­ci się co najm­niej dyskusyj­na zawartość.

I trochę jak na tym zdję­ciu — nie prob­lem w tym jak ludzie są ubrani czy jak wyglą­da­ją tylko że film jest jak kon­wer­sac­ja w której nie mówi sie nic ważnego mimo wielu pięknych słów.

Dlaczego dyskusyj­na? Otóż jak wszyscy wiedzą reżyser zde­cy­dował się na niesły­chanie ciekawy ruch obsad­owy. W roli porzu­canego Karen­i­na wys­tąpił Jude Law znany doty­chczas z tego, że jego pojaw­ie­nie się na ekranie powodowało szyb­sze bicie serc niewieś­ci­ch. Z kolei rolę Wrońskiego powierzył Aaronowi John­sonowi-Tylerowi, który co chy­ba najbardziej wszys­t­kich poruszyło jest od gra­jącej Annę Karen­inę Keiry Knight­ley nie tylko pięć lat młod­szy, ale i na sporo młod­szego od niej wyglą­da. Prawdę powiedzi­awszy na tle pozostałych bohaterów wyglą­da tak mło­do czy wręcz chłys­tkowa­to (serio to słowo wymyślono by opisy­wać takich mdłych blon­dynków z marnym wąsikiem), że zwierz poz­wolił sobie na paskud­ną uwagę, że papieros został przez reży­sera włożony w jego dłoń byśmy mieli pewność, że chłopak jest pełno­let­ni. Taka obsa­da rzecz jas­na naty­ch­mi­ast zmienia naszą optykę. Po pier­wsze Karenin Jude’a Law to bohater, który naty­ch­mi­ast budzi naszą sym­pa­tię a nawet współczu­cie. Jest w filmie sce­na w której Anna oświad­cza Kareni­nowi, że chce od niego defin­i­ty­wnie ode­jść, i jak głosi słyn­ny cytat z Simp­sonów — moż­na zro­bić pauzę i dostrzec dokład­ny moment, w którym serce bohat­era roz­pa­da się na mil­ion kawałków. Law nie gra bowiem mężczyzny, który swo­ją żonę ignoru­je zaję­ty robi­e­niem kari­ery. Wyda­je się, że wręcz prze­ci­wnie jest to człowiek cały czas wal­czą­cy z brakiem umiejęt­noś­ci okazy­wa­nia uczuć (nie tylko do żony ale także do syna, którego w tej inter­pre­tacji zde­cy­dowanie kocha), który rutynę uważa za najlep­szy sposób uporząd­kowa­nia życia, ale nie jest w tym suchy czy budzą­cych niechęć. Karenin Lawa, to postać, którą się lubi, co więcej której się wierzy i której  w ostate­cznym rozra­chunku się żału­je. Co więcej zwierz musi stwierdz­ić, że nieste­ty książ­ka i film rządzą się inny­mi prawa­mi. Nawet z kosz­marną fryzurą i wciąż trzy­ma­ją­cy się pros­to Jude Law, jest najprzys­to­jniejszym mężczyzną w całym filmie co jed­nak spraw­ia, że inaczej patrzymy na postępowanie bohater­ki. Do tego na nieko­rzyść takiego ruchu obsad­owego gra fakt, że powszech­nym jest obsadzanie w fil­mach jako par aktorów i aktorek pomiędzy który­mi jest spo­ra różni­ca wieku (zwierz pisał o tym tutaj) — tak więc mimo że Law jest od Keiry od 13 lat starszy to jed­nak w świecie fil­mowym nie mam między nimi takiej dużej różni­cy wieku.

Na tle roli Lawa Wrońs­ki John­sona-Tylera to postać iry­tu­ją­ca i właś­ci­wie zupełnie nie dopa­sowana do resz­ty obrazu.  Między nim a Keirą nie ma żad­nej chemii — dosłown­ie żad­nej — mimo długich spo­jrzeń, pocałunków, objęć i bard­zo dokład­nie wykadrowanych ujęć w łóżku obo­je wyda­ją się przez cały film być parą abso­lut­nie niedopa­sowaną. Co więcej młodzieńczy wygląd akto­ra spraw­ia, że od samego początku wyda­je się on być mężczyzną (a właś­ci­wie chłopakiem) zupełnie nie god­nym namięt­noś­ci jaką obdarza go Anna (a właś­ci­wie jaką deklaru­je Anna bo namięt­noś­ci tu nie ma żad­nej), zaś jej uczu­cie jest nie tylko nie zrozu­mi­ałe co den­er­wu­jące. Więcej chemii jest w jed­nej jego sce­nie z  ukochanym koniem niż we wszys­t­kich mają­cych por­wać roz­mowach z Anną. Nieste­ty cały arse­nał aktors­ki Wrońskiego to długie spo­jrzenia (przy­pom­i­na­jące jako żywo te, który­mi bohaterowie filmów o ucz­ni­ach zakochanych w nauczy­cielkach obdarza­ją obiek­ty swych uczuć) i smutne spo­jrze­nie zbitego psi­a­ka. Gdy w jed­nej ze scen przy­jeżdża po niego mat­ka by zabrać go z domu Karen­inów nie sposób pozbyć się wraże­nia, że mamy do czynienia z niegrzecznym chłopcem, który namieszał w życiu dorosłych a ter­az przy­chodzą po niego rodz­ice obiecu­jąc, że już się więcej nie będzie wygłu­pi­ał. Tak więc w tym filmie o wielkim melo­dra­ma­cie nie może być mowy, bo melo­dra­mat wyma­ga od nas byśmy uwierzyli w namięt­ność a tu namięt­noś­ci nie ma jest co najwyżej chore­ografia (zwierz wie, że wielu czytel­ników nie lubi wer­sji z Seanem Beanem z 1997 roku ale tam jak Wrońs­ki spoglą­dał na Karen­inę to czuło się, że obo­je są straceni, tu co najwyżej dwie oso­by się na siebie patrzą).

 Jest coś takiego w gra­ją­cym rolę Wrońskiego aktorze co każe krzy­czeć NIE. Serio wszys­tko w zwierzu uważa ten pomysł za kosz­marny, co więcej wyda­je się że naprawdę prob­lem nie jest tylko w wyglądzie ale w tym że Tay­lor ‑John­son nie jest dobrym aktorem, a właś­ci­wie nie jest wystar­cza­ją­co dobrym aktorem.

Na tym tle mamy Annę , która ma w tym filmie dwa zada­nia. Pier­wszym jest dobrze wyglą­dać. Serio wyda­je się, że Anna jest tu przede wszys­tkim odpowied­nikiem lśniącej brosz­ki przyp­iętej do prostej sukien­ki w jed­nej ze scen. Każ­da kole­j­na sce­na, to kole­j­na przepysz­na suk­nia, każ­da fryzu­ra to kole­jny piękny układ stroi­ka i spinek, biżu­te­ria lśni prawdzi­wym blask­iem, zaś sama Keira wyda­je się być ide­al­nym wyt­worem współczes­nego kino — bo jak stwierdz­ił brat zwierza, który udał się z nim do kina (i o zgro­zo ma zde­cy­dowanie wyższą opinię o filmie niż zwierz) — jest przepięk­na, nie widać po niej upły­wu cza­su, a do tego nie ma bius­tu więc każ­da suk­nia ukła­da się znakomi­cie i nie trze­ba manip­u­lować za bard­zo kamerą w cza­sie scen łóżkowych. Zwierz należy do frakcji, która podzi­wia urodę Keiry i musi przyz­nać, że dawno żad­na aktor­ka w żad­nym filmie nie była tak pięk­na. O ile to zadanie Keira speł­nia dobrze o tyle jej Anna Karen­i­na razi przede wszys­tkim nijakoś­cią. Nasze uczu­cia do bohater­ki powin­ny się zmieni­ać ale pozosta­ją właś­ci­wie niezmi­enne. Od samego początku wyda­je się być istotą iry­tu­jącą, ego­isty­czną i po pros­tu den­er­wu­jącą. Jeśli jest w Annie coś wyjątkowego (poza urodą) to tu ginie albo nie zosta­je wystar­cza­ją­co umiejęt­nie przekazane. Co więcej cały jej arse­nał aktors­ki jest jak na razie dość moc­no związany z graniem młodych kobi­et bez zobow­iązań więc w sce­nach gdzie ma grać matkę (niesły­chanie ważny ele­ment postaci) wypa­da niezwyk­le sztucznie — nie poma­ga też fakt, że jako żywo nie wyglą­da na kobi­etę która mogła­by mieć tak na oko dziesię­ci­o­let­niego syna. Zdaniem zwierza reżyser postąpił­by słusznie gdy­by dziecko było mniejsze (nawet jeśli to nie zgodne z treś­cią powieś­ci).  Z resztą trze­ba Keirze przyz­nać, że lep­iej wychodzi jej dru­ga his­terycz­na część fil­mu — co właś­ci­wie nie dzi­wi bo jej styl gry dobrze pasu­je do gra­nia his­teryczek, choć i tu jest raczej den­er­wu­ją­ca niż zdes­per­owana zaś jej dwu­biegunowość (którą częs­to diag­nozu­je się na pod­staw­ie opisu Anny) jest zagrana nieco zbyt prosty­mi środ­ka­mi. Niem­niej kiedy rzu­ca się pod pociąg (to chy­ba nie jest spoil­er po tylu lat­ach) to właś­ci­wie widz czu­je pewną ulgę, że został pozbaw­iony jej obecności.

 Anna jest ślicz­na a w stosownym momen­cie pojaw­ia się w czer­wonym szlafroku który pod­kreśla jej stan upadły. Ale iry­tu­je nas za wcześnie byśmy mogli być po jej stron­ie gdy wda­je się w romans.

Jak zauważyliś­cie zwierz pisał na początku nie o złej ale o kon­trow­er­syjnej obsadzie. Oto bowiem zwierza i bra­ta zwierza naszła pew­na myśl. Otóż jak krąży wieść gmin­na Tołs­toj nie był zad­owolony z tego jak została ode­brana jego powieść. Chci­ał z Anny uczynić postać złą, budzącą niechęć, god­ną potępi­enia a stworzył bohaterkę, której namięt­ność wszyscy starali się rozu­mieć a postępowanie roz­grzeszyć. Tym samym tropem szły kole­jne ekraniza­c­je roman­ty­cznie pod­kreśla­jąc uczu­cie Anny i Wrońskiego a winę za całą sytu­ację przenosząc z bohaterów na społeczeńst­wo, które nie mogło zrozu­mieć pory­wu ser­ca i kaza­ło bohater­ce żyć bez miłoś­ci.  Tak więc może fakt, że Wrońs­ki budzi naszą niechęć, a jego związek z Anną wyda­je się tak strasznie głupi i niel­og­iczny jest powrotem do źródła. Co jeśli nie mamy do czynienia z trag­iczną pomyłką obsad­ową tylko prze­myślanym krok­iem mają­cym pokazać nam, że ów romans z wielkiej miłoś­ci był tylko prze­jawem czys­tego egoiz­mu. Czy dało­by się to osiągnąć gdy­by Wrońs­ki nie był tak bezbar­wny, gdy­by nie był młod­szy od Anny co czyni go jeszcze bardziej nieod­powied­nim wyborem. Załóżmy że tak było. Wtedy nowa Anna Karen­i­na jawi się jako najbardziej kon­ser­waty­w­na inter­pre­tac­ja powieś­ci od lat! To dopiero zaskaku­ją­ca kon­kluz­ja. Nieste­ty zwierz obaw­ia się, że może to też być inter­pre­tac­ja zupełnie nie uprawniona.

O ile w głównym wątku dzieją się rzeczy dzi­wne i budzące pewną kon­ster­nację o tyle wszys­tko co dzieje się dookoła Wrońs­ki, Karenin , Anna jest bliskie doskon­ałoś­ci. Naresz­cie Lewin jest bohaterem młodym i niepewnym (zwierz strasznie się namęczył skąd zna akto­ra by w końcu przy­pom­nieć sobie że to jeden z Wes­leyów z Har­rego Pot­tera) co czyni jego metafizy­czne rozważa­nia zde­cy­dowanie bardziej strawny­mi. Także jego związek z Kit­ty został roze­grany tak, że jak powinien (zgod­nie z założe­ni­a­mi Tołs­to­ja) budzi naszą pełną sym­pa­tię i daje nam odpocząć od dramy Karen­inów. Ale show krad­nie wszys­tkim Matthew Mac­fy­den jako Obłońs­ki —  roman­su­ją­cy, nieco jowial­ny brat Anny — wszys­tkie jego sce­ny to pereł­ki i choć nie powinien budz­ić aż takiej sym­pa­tii to człowiek nie może doczekać się aż znów zobaczy go na ekranie. Świet­na rola, grana z równym zaan­gażowaniem nawet wtedy kiedy aktor pojaw­ia się w tle sce­ny. Z resztą równie dobrze sprawu­je się Kel­ly McDon­ald jako Dol­ly co czyni z nich tą nieszczęśli­wą rodz­inę, której nieszczęś­cie jest nam jakoś najbliższe. Po wielu tru­dach zwierz zori­en­tował się też że ta aktor­ka bez brwi, która tak brawurowo gra księżną Bet­sy to nikt inny tylko Ruth Wil­son — zwierz nigdy by jej nie poz­nał, gdy­by nie charak­terysty­czny krój ust i chro­powaty głos. Zach­wyceni powin­ni być też wiel­bi­ciele Dow­ton Abbey bo zna­jome twarze migną aż w dwóch rolach — Tomas Howes pojaw­ia się na ekranie na momen­cik, A Michelle Dock­ery robi to w czym jest najlep­sza — gra arys­tokratkę umiejącą dłu­go i lekko sarkasty­cznie mówić o niczym. Z resztą właś­ci­wie w tym filmie nie ma twarzy niez­nanych albo nie znanych zwier­zowi — no ale tak już jest w ang­iel­s­kich fil­mach (sześ­ciu aktorów !)

Matthew Mac­fy­den jest od daw­na jed­nym z ulu­bionych aktorów zwierza, tu jed­nak wybi­ja się przed resztę obsady tworząc ze swo­jej dru­go­planowej roli najwięk­szy aktors­ki popis w całym filmie.?

W ostate­cznym rozra­chunku dosta­je­my więc film, który pozostaw­ia widza w dzi­wnym stanie. Oto bowiem dostał film o tym jak namięt­noś­ci rujnu­ją życie człowieka, ale bez namięt­noś­ci. Film płynie przez pon­ad dwie godziny od sce­ny do sce­ny ale ani razu nie budzi w nas tego dobrze znanego wid­zowi filmów o rozterkach uczu­cia, że bohaterowie muszą się zaraz spotkać, pocałować, zapewnić o swoich uczu­ci­ach. Nic takiego na ekranie nie ma. Namięt­ność, roz­pacz, miłość są jedynie deklarac­ja­mi.  Umowność formy snutej opowieś­ci, nigdy nie powin­na prze­chodz­ić na umowność uczuć a trochę tu tak jest. Reżyser prosi nas byśmy uwierzyli, że w spo­jrze­niu tej kobi­ety i tego mężczyzny jest tyle uczu­cia, że mogą rzu­cić wszys­tko, że w zabaw­ie w szaradę przy stole jest nieu­dol­na pró­ba wyz­na­nia prawdzi­wej głębok­iej miłoś­ci, że przyję­cie z powrotem do domu zdradza­jącego męża jest możli­we, że jeden taniec może zru­jnować życie, że moż­na być mężem, który mija w drzwiach kochanka żony i nadal z nią mieszkać,  że moż­na w końcu kochać tak, że moment w którym miłość utracimy zaprowadzi nas tam skąd nie ma odwro­tu. Reżyser prosi, zapew­nia, mami. Ale my już powoli zamykamy pudełko. Śliczne ale puste.

 Reżyser prosi: uwierz­cie w dra­mat Anny, Zwierz mówi : Nie

Ps:  Zwierz chce dodać że najlep­szy możli­wy tytuł dla recen­zji Anny Kareniny w tym wyda­niu wymyśliła Rusty. Serio czap­ki z głów.??

*Zwierz nie mógł się pow­strzy­mać przed parafrazą ukochanego zda­nia z Anny Kareniny. Choć zda­je sobie sprawę że z prawdą ma to niewiele wspólnego :)

1 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online