Home Ogólnie You can’t always get wath you want czyli House z lekkim zawodem

You can’t always get wath you want czyli House z lekkim zawodem

autor Zwierz

 ?

Hej

 

 

Zwierz nie będzie ukrywał,  były lata, kiedy zwierza z serialem o doktorze Housie łączyła więź silna i emocjonalna. Po tym jak w czasie jeden wspaniałej przerwy świątecznej zwierz nadrobił pierwsze trzy sezony, oglądając je w Internecie z chińskimi podpisami, zaczęła się jego pasja. Wtedy jeszcze House nie był synonimem serialu, który oglądają wszyscy,  sam zwierz i tak dołączył do fanów dość późno, bo z nieznanych sobie przyczyn był przekonany, że House jest serialem komediowym (mózg czasem zawodzi nawet zwierza, a może to nazwisko Hugh Laurie naprowadziło go na ten sposób myślenia). W każdym razie czwarty sezon serialu zwierz oglądał już na bieżąco, biegnąc do domu, by zdążyć obejrzeć kolejny odcinek, zanim wyrzucą go z sieci. Zanim House pojawił się na półkach polskich sklepów z DVD zwierz przywoził sezon z każdej wycieczki za granicę. Pierwszy z Francji, Drugi z Austrii, Trzeci z Wielkiej Brytanii i Czwarty z Portugalii. Co więcej, zwierz biegał i namawiał na oglądanie wszystkich krewnych i znajomych. To właśnie po to, by nagrywać rodzinie pierwszy sezon Housa,  zwierz nauczył się korzystać z nagrywarki DVD.  Jednak w pewnym momencie, jak w sytuacji prawie każdego serialu zwierz poczuł się znużony.  Kolejne odcinki następowały po sobie, przynosząc zwierzowi coraz większe rozczarowanie, teksty stawały się coraz mniej dowcipne, przypadki medyczne coraz mniej zabawne,  sama koncepcja serialu coraz mniej atrakcyjna. W końcu w siódmym sezonie serial stracił dla zwierza cały urok i ostatni ósmy sezon zwierz oglądał już tylko jednym okiem. Jednak nawet mimo tego przedwczesnego rozstania zwierz nie mógł przegapić ostatniego odcinka tak ważnego w jego popkulturalnym życiu serialu. Dalej spoilery takie, że hej!

 

 

 House przez lata mógł mieć wzloty i upadki ale na pewno miał jedne z najlepszych plakatów promujących serial jakie zwierz widział. Spora w tym zasługa Hugh Laurie, który wygląda właściwie zawsze dobrze. Zwierz wrzucił do postu sentymentalnie kilka swoich ulubionych w tym ostatni, zdaniem zwierza najlepszy. Chyba jeszcze z pierwszego sezonu


 

Teoretycznie tytuł odcinka ”  Evrybody Dies” zapowiadał, że ostatnie spotkanie z Housem będzie przebiegać zgodnie z przewidywaniami zwierza. Widzicie zdaniem zwierz historia genialnego, acz aroganckiego lekarza powinna się źle kończyć. Dlaczego? Cóż zdaniem zwierza oczekiwanie na katastrofę, jest wpisane w sam koncept postaci Housa. Oto mamy człowieka, który właściwie non stop przekracza kolejne bariery, pali za sobą moty, ćpa, pije, jest niemiłym chamem rujnującym ludziom życie, ale też istotą samotną, nieumiejącą sobie poradzić z miłością czy przyjaźnią. Nasza sympatia do niego choć nie musi być zabarwiona litością, wynika po części (przynajmniej zdaniem zwierza) z faktu, że zdajemy sobie sprawę, że zaraz musi się stać coś strasznego, co położy kres jego egzystencji. I trochę w tę stronę prowadzili nas przez kolejne sezony scenarzyści, pokazując jak House traci miłość swojego życia, jak traci nadzieję na odzyskanie władzy w nodze, jak trafia do szpitala psychiatrycznego czy kończy swój jedyny związek, który teoretycznie mógł dać mu szczęście. Co więcej, kiedy pod koniec ósmego sezonu dostajemy informację, że Wilson jest chory i niewiele mu życia pozostało, zdajemy sobie sprawę, że owo wielkie niesamowite nieszczęście właśnie nadchodzi. Bo jak nie może być Sherlocka bez Watsona tak nie może być Housa bez Wilsona. Tak więc zwierz miał szczerą nadzieję, że bohater przegra walkę ze śmiercią (w sumie jest to motyw przewodni całego serialu) i przegra w sposób dość dramatyczny.

 

 

 

Niestety wydaje się, że zwierz jest nieco bardziej okrutny od amerykańskich producentów. Scenarzyści przez cały odcinek zwodzili widzów – oto House w płonącym budynku spotyka po kolei ważne postacie ze swojej przeszłości, rozważając czy warto wstać i ruszyć do wyjścia, czy może zostać, tam gdzie jest  i po prostu umrzeć. Takie rozmowy pozwoliły co prawda przywrócić na chwilę do serialu postacie, które nie mogłyby się tam inaczej znaleźć (bo albo są daleko jak Cameron czy Stacey, albo nie żyją jak Amber) ale zupełnie odebrały jakikolwiek element dramaturgii opowiadanej historii. Po pierwsze dlatego, że taki zabieg stosowano już w serialu kilka razy, w dużo dramatyczniejszych odcinkach (Chociażby w absolutnie świetnym i bardzo smutnym – House Head, Wilson Heart). Po drugie dlatego, że taka konwencja zamienia cały odcinek, w długie rozważania nad tym co jest dla bohatera ważne. Z jednej strony mogłoby to być ciekawe i zabawne, gdyby nie to, że serial bardzo często podejmował tematy – czy dla Housa jest ważniejsza zagadka, czy pacjent, czy fakt, że leczy ludzi z egoistycznych pobudek, czyni jego czyny lepszymi czy gorszymi, czy jest zdolny do miłości itp. Odcinek rzecz jasna nic nowego powiedzieć nie mógł,  stanowił więc ogólny przegląd faktów na temat bohatera. Co więcej, zwierz odniósł wrażenie, że autorzy scenariusza strasznie chcieli się cofnąć w czasie. To znaczy do momentu zanim, zaczęli uczłowieczać swojego bohatera, do chwili kiedy nie dawali nam odpowiedzi na nurtujące nas pytania odnośnie prawdziwych przekonań i motywacji Housa. Jakby dopiero pod koniec zorientowali się, że House może funkcjonować tylko wtedy kiedy jest dla widza zagadką. 

 

 

 

 

Niestety jednak nie da się cofnąć czasu więc zwierz oglądał ostatni odcinek zupełnie bez emocji. Nawet w chwili kiedy próbowano mu zasugerować, że House umarł bardziej niż śmierć bohatera ( w którą zwierz raczej nie wierzył) denerwowała go scena pogrzebu, na której kazano każdej postaci powiedzieć coś miłego o bardzo niemiłym człowieku. Zwierz uważa, że cała sekwencja była po prostu koszmarnie sztampowa łącznie z wybuchem Wilsona, który sam przecież umierający postanowił powiedzieć wszystkim zgromadzonym prawdę o zmarłym przyjacielu w scenie, która wydawała się zwierzowi wtórna do bólu. Problem polega na tym, że zwierz podobnie jak wielu widzów wolałby raczej odwrotne proporcje.  Bo na tym polegał ten serial – nie na oglądaniu życia lekarza, który umiał kochać, zmieniał ludzi na lepsze i codziennie ich czegoś uczył. Serial był perwersyjną przyjemnością oglądania życia kogoś, kto sabotuje sam siebie, jest niemiły  i  tylko dzięki swoim niesamowitym umiejętnościom jest tolerowany przez otoczenie. Zwierz słuchając, tych wszystkich sympatycznych rzeczy o Housie czuł, jakby sami scenarzyści postanowili pod koniec nie tyle zabić postać ile kompletnie ją zdekonstruować. Być może to jest ta śmierć, o której chcieli nam opowiedzieć. Paskudny dla lekarzy i pacjentów House umarł i już na pogrzebie zaczęła się rodzić pamięć wielkiego diagnosty, który leczył ludzi i wychował grono świetnych następców. Może to jest właściwa śmierć Housa.

 

 

 

Bo ta, której można było się spodziewać rzecz jasna nie nastąpiła. House przeżył (swoją śmierć sfingował, choć nie do końca jest jasne w jaki sposób), by spędzić z zaskakująco dobrze wyglądającym jak na terminalne stadium raka (oglądając filmy można pomyśleć, że ludzie tuż przed śmiercią wyglądają dokładnie tak samo, jak w pełni życia) Wilsonem ostatnie pięć miesięcy.  Co prawda House  nie pójdzie do więzienia, ale za to nie może już praktykować medycyny. No ale powiedzmy sobie szczerze, czy ktoś w tym serialu pamięta jeszcze o medycynie? To, co było w samym centrum opowieści przez lata, w ostatnim odcinku zupełnie umknęło. Sprawa medyczna (co do której zwierz miał olbrzymią nadzieję, że jest to toczeń) rozwiązana została w ciągu paru chwil, jako dodatek do rozważań. A przecież nie tak miało być. House zaczynał jako pochwała współczesnej medycyny, która w połączeniu z umysłem genialnego diagnosty potrafi pokonać śmierć. No ale najwyraźniej nie potrafi pokonać logiki serialu, który gdzieś po drodze zapomniał dlaczego, miliony ludzi pokochało historię. Bo nigdy nie chodziło tyko o Housa, zawsze chodziło o Housa i medycynę.  

 

 

 

           Teraz kiedy bohater odjeżdża w kierunku zachodzącego słońca, z piosenką „Enjoy youself” zachęcającą,  by niczego nie odkładać na jutro zwierz nie może się pogodzić z myślą, że scenarzyści stchórzyli. Bo House od samego początku wydawał się być historią snutą po coś. Tym czymś, przynajmniej z perspektywy zwierza powinna być puenta i to, co ważne smutna puenta. Jeśli ma być nią konstatacja, że trzeba żyć tu i teraz, że nie można zawsze zapobiec śmierci, ale można wziąć ile się chce z życia (och tak pada w tym odcinku Carpe Diem) to wydaje się ona straszliwie nie dopasowana do całej reszty historii. Chyba że przyjmiemy, iż opisywanie dziwnych przypadków medycznych ma być dla nas wskazówką, że podobnie jak nie spodziewamy się hiszpańskiej inkwizycji, tak nie możemy spodziewać się choroby i śmierci więc może dać sobie spokój. Problem w tym, że przez osiem lat to House był tym, który cały czas do znudzenia pokazywał, że  nie można przyjmować rzeczywistości po prostu taką, jaką jest tylko trzeba walczyć – nieważne czy chodzi o chorobę, czy o nasze przekonanie, że nie mamy żadnego wyjścia z sytuacji. Tak więc zwierzowi to carpe diem wydaje się jakieś takie przyczepione bohaterowi na siłę.

 

 

 

 

           Jednak najbardziej zwierz żałuje, że serial nie kończy się absolutnie definitywnie. Tak by nie można było się zastanawiać co będzie dalej. By w końcu pojawiła się nie droga, wiodąca bohaterów gdzieś poza granice naszych telewizorów, ale właśnie śmierć, która czyni rzeczy definitywnymi a przez to ważniejszymi. I co więcej zwierz ma wrażenie, że błędem jest uważać, że śmierć jednego czy dwóch bohaterów zawsze musi oznaczać złe zakończenie. Takie stwierdzenie wydaje się być zwłaszcza w przypadku Housa mylne. Jeśli pamiętacie cudowne zakończenie „Sześciu stóp pod ziemią”, które jest dla zwierza jak metr z Sevres, jeśli chodzi o to jak kończyć serial, to jest tam ostatnie dziesięć minut, które wszystko opowiada do końca, zamykając wszystkie drzwi, nie zostawiając niedomówień i właściwie doprowadzając wszystkich do płaczu. To najbardziej satysfakcjonujące zakończenie serialu, jakie zwierz widział. Dlaczego? Ponieważ Evrybody Dies. I jakby to głupio nie brzmiało, tylko takie zakończenie może być naprawdę satysfakcjonujące.

 

 

 

PS: Zwierz nie może się oprzeć wrażeniu, że największy problem z końcem Housa polega na tym, że na horyzoncie nie ma żadnych następców. Ale zwierz się nie przejmuje, bo ma brytyjską telewizję  oraz  swoje ukochane Mad Men ( którego ostatnim odcinkiem zwierz zachwyca się TU)

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online