You trafiło kilka tygodni temu na Netflixa i od razu stało się specyficznym przebojem. Krytycy wcale się nim tak bardzo nie zachwycali. Widzowie niekoniecznie twierdzili, że nic lepszego nie nakręcono. Ale klikali na kolejne odcinki. Tak bardzo że już dziś wiadomo, że w planach jest nie tylko drugi ale i trzeci sezon serialu. Pod względem fabularnym serial „You” nie jest ani szczególnie błyskotliwy ani szczególnie odkrywczy. Mamy młodą, nieco zbyt ufną dziewczynę, chłopaka który ją stalkuje, przyjaciół którzy niekoniecznie widzą zagrożenie. Mamy też , poczucie zagrożenia bo bohater z każdym odcinkiem posuwa się coraz dalej. Nic nowego. Dlaczego więc produkcja, która do znanych schematów nie wnosi wiele nowego jest jednym z tych seriali które jak chipsy – konsumuje się nie mogąc przestać?
Od razu powiem, że to niekoniecznie będzie recenzja serialu ale raczej pewna analiza tego jak został zrobiony. Dlaczego nie będzie to recenzja? Bo w sumie można ją sprowadzić do jednego zdania – bardzo przeciętny fabularnie serial, który ogląda się całą noc, klikając „następny odcinek”. W wielu przypadkach korzysta on z utartych tropów, czy wręcz stereotypowych rozwiązań fabularnych. Postacie zarysowane są grubą kreską, a przebieg zdarzeń wydaje się bardzo daleki od prawdopodobnego. Bohaterów zbyt często ratuje przypadek, szczęście czy niewyjaśniony do końca splot okoliczności. Tym co jest w nim naprawdę fascynujący to jak twórcy osiągnęli ten efekt wciągania widza w historię. Korzystając zarówno z tego co wiemy o prawidłach prowadzenia narracji jak i dodając coś co będzie bezpośrednio rezonowało z naszym codziennym życiem. Na potrzeby tej analizy konieczne są spoilery ale ponieważ ten serial zdaje się podbijać serca widzów błyskawicznie a jest na Netflix już od jakiegoś czasu to pewnie część z was już widziała całość.
Po pierwsze – tym co You robi doskonale to pokazuje jak bardzo social media ułatwiły stalkerom życie. Oczywiście na potrzeby serialu logowanie się do chmury czy podglądanie kogoś przez skradzionego Iphone jest dużo prostsze niż w realnym życiu ale wciąż – to jest nowy obraz stalkera. Takiego który już nie musi za tobą chodzić krok w krok, by śledzić twoje życie, takiego który nie musi czaić się w krzakach czy kupować lornetę. Wystarczy mu sprawny komputer i trochę przedsiębiorczości i wie już o tobie wszystko (nawet jeśli serial dostrzega, że w jakimś stopniu jest to kreacja). Nie musi być też geniuszem komputerowym, czy nawet mistrzem technologii. Wszystko zostaje podane mu na tacy, a podstawowa znajomość nawyków użytkowników social media pozwala mu się włamać do komputera czy na stronę. Bez dramatycznych scen gdzie ktoś po nocy wali w klawiaturę wszystkimi dwudziestoma palcami. Fakt, że po emisji serialu sporo osób przestawiło ustawienia swoich kont na social media na prywatne, pokazuje że to poczucie zagrożenia nie towarzyszy nam na co dzień – wręcz przeciwnie, sporo osób o tym nie myśli. Wprowadzenie elementu śledzenia czyjejś cyfrowej obecności (coś co filmy często traktują z humorem i pobłażaniem) nie jest zupełnie nowe ale tu pokazane nieźle. Być może dlatego, że wszyscy bohaterowie są w takim wieku, że nie ma wątpliwości, że już powinni się nieco orientować w zagrożeniach social media. Jednocześnie serial posuwa nam wizję, w której prywatność jest zupełnie iluzoryczna. Choć przeszkadza nam brak okien w mieszkaniu bohaterki to jej zachowania w social media nie wydają się ekstremalne. Póki nie zainteresuje się nią ktoś o złych intencjach. To ciekawy trop bo trochę sugeruje, że potencjalnie każda osoba w social media może stać się ofiarą takiego traktowania. Co nie jest dalekie od prawdy.
Druga sprawa – film dość dobrze gra ze schematem tego jak wygląda stalker i jak się zachowuje. Oczywiście bohater – Joe, jest trochę taką „stalkerską Mary Sue’ – wychodzą mu rzeczy, które nigdy nie wyszłyby w normalnym życiu, chyba że ktoś miałby niesamowite wprost szczęście. Jego motywacje są przedstawione w dość prosty sposób, a skuteczność jego działania jest możliwa tylko dlatego, że akcja musi posuwać się do przodu. Ale jednocześnie – jest to młody, atrakcyjny i inteligentny mężczyzna. Pomaga chłopcu z mieszkania obok, karmi go i otacza opieką. Pracuje w księgarni i zna wartość i sposób konserwowania starych książek. Co zresztą czyni go potencjalnie bardzo atrakcyjnym dla takich hipsterskich przedstawicieli młodego pokolenia. To żaden facet z ciemnego zaułka. Kiedy w końcu jego związek z Beck dochodzi do skutku to rzeczywiście na pierwszy rzut oka wydaje się dla niej idealnym kochającym partnerem. Nie jest w sposób oczywisty odpychający i agresywny. To oczywiście sprawia że widz ma ciekawą i wciągającą ale też niebezpieczną perspektywę. Bo Joe jest postacią zdecydowanie interesującą i intrygującą. Trudno mu kibicować ale jednocześnie – jak w przypadku wielu produkcji opowiadających o zbrodniach z perspektywy sprawcy – trudno się od niego zupełnie odciąć. Kiedy Joe po raz kolejny unika kary czy tarapatów odczuwamy ulgę, bo historia będzie się toczyć dalej. Bo to jest nasz bohater (Joe jest narratorem serialu). Joe ma cechy bohatera pozytywnego ale jego działania są jednoznacznie negatywne. Serial dość długo ukrywa przed nami wyjaśnienie dlaczego potencjalnie miły facet zachowuje się tak jak się zachowuje. Kiedy ostatecznie scenarzyści próbują nieco wyjaśnić jego postępowanie przebytą traumą – wychodzi im to gorzej niż czynienie z Joe postaci tajemniczej i wewnętrznie skonfliktowanej.
Dlaczego to perspektywa niebezpieczna? Bo choć śledzenie przestępcy wciąga (o czym doskonale wiedział już Szekspir – kiedy jego bohaterowie deklarowali nam ze sceny – na boku – co mają zamiar zrobić, czyniąc nas wspólnikami swoich działań) to można za bardzo poczuć się jego przyjacielem. Nie wiem czy widzieliście ale na Twitterze można znaleźć mnóstwo wyznać miłości względem postaci Joe – który części obserwatorek i obserwatorów wydaje się ciekawą torturowaną duszą która kocha za bardzo. Na całe szczęście odtwórca tej roli Penn Badgley chodzi po Twitterze i przypomina zachwyconym widzom, że jednak nie należy inwestować zbyt wielu uczuć w odgrywanego przez niego bohatera. Niestety to jest zawsze niebezpieczeństwo kiedy gra się ze schematem i czyni się przestępcę w jakiś sposób fascynującym a niekoniecznie odrzucającym. Zwłaszcza, że twórcy zdecydowali się obdarzyć bohatera dodatkową traumą, która uruchamia tu mordercze zachowanie. Chwała im jednak za to, że bohater nie jest w żadnym momencie pokazywany jako chory, czy zaburzony – raczej jako człowiek dla którego pewien daleki od normy sposób myślenia jest racjonalny. Gdyby gdzieś tam w serialu pojawiła się jednoznaczna diagnoza łatwo byłoby o prostą stygmatyzację. Joe pozostaje w dużym stopniu bohaterem idealnie nierealistycznym, książkowym, przez co dużo łatwiej wybaczyć tej postaci taką dość nawiną charakterystykę.
Jednak przede wszystkim serial doskonale gra schematami produkcji romantycznej. Mamy tu więc klasyczne „urocze spotkanie” kiedy dziewczyna spotyka chłopaka w księgarni, mamy bohaterski ratunek na peronie metra, mamy w końcu bieganie ulicą po nocy, rzucanie kamykiem w okno, wspólne zwyczaje, własne kody, nawet pojawia się kwestia miłości i znajomych oraz miłości i inspiracji do pracy. W serialu pojawiają się klisze z komedii romantycznych i melodramatów, które dobrze znamy i uczymy się przypisywać im konkretne emocje. Kiedy Joe biegnie po nocy do swojej ukochanej wyznać jej w końcu miłość, to automatycznie pragniemy by wpuściła go do siebie, bo to jest przecież schemat znany z romansów. I właśnie tu moim zdaniem kryje się klucz do popularności serialu. Bo on rozgrywa elementy romansowe niemal idealnie zgodnie ze schematem, jednocześnie dodając do nich świadomość, że jedna z zaangażowanych osób jest stalkerem i mordercą. To sprawia, że tworzy się specyficzna mieszanka – z jednej strony – oglądamy historię która przecież zawsze powinna kończy się happy endem, z drugiej – wiemy, że jesteśmy świadkami czegoś bardzo niepokojącego. To sprawia, że nie tylko inaczej patrzymy na bohaterów ale też na same romantyczne schematy. Czy te wszystkie przypadkowe spotkania rzeczywiście mogłyby być takie przypadkowe, czy te wszystkie przeszkody w związku nie powinny być znakiem, że dwie osoby naprawdę do siebie nie pasują. Serial nigdy tak naprawdę nie staje się kryminałem czy sensacją. Jest z tego przyciągającego olbrzymią uwagę gatunku – niebezpiecznego romansu. Coś co powinno odrzucać ale fascynuje.
Co ciekawe nawet seks zostaje w tym serialu pokazany bardziej w kontekście komedii romantycznej niż thrillera. Pierwsze zbliżenie bohaterów jest wręcz kuriozalnie nieudane. Dopiero kiedy lepiej się zrozumieją i poznają, oboje znajdą zaspokojenie. Pierwszy nieudany stosunek staje się dowcipem, kolejną perypetią którą bohaterowie musza pokonać żeby się do siebie zbliżyć. Choć w niektórych scenach serial sugeruje, że życie seksualne wszystkich bohaterów jest dużo bardziej aktywne niż w komediach romantycznych, to sama historia zbliżeń głównej pary jest rozgrywana w dużo bardziej standardowej konwencji. Właśnie po to by była to bardziej para z komedii romantycznej czy melodramatu niż z erotycznego thrillera. Bo to film serial, który wpisuje w stalking w schemat „miłości za bardzo”. Co oznacza, że pewnie nie jedna młoda i romantyczna dusza, dostrzeże w nim głównie miłość. No a ponieważ miłość trudna cieszy się w naszej kulturze zaskakująco wysokim poważaniem, to sama narracja zamiast odrzucać wciąga, bo niejeden widz pewnie ma nadzieję, że te wspólne emocjonalne przeżycia bohaterów zbliżą, a Joe wyzwoli się ze stalkerskiej manii, jak tylko ustatkuje się przy ukochanej.
Kolejna sprawa – która, co trudno powiedzieć na pewno – sprawia, że serial jest dużo ciekawszy – jest kwestia samej Beck – obiektu uczuć Joe. Otóż nie jestem w stanie stwierdzić czy taki był dokładnie zamiar twórców, ale nie jest to dziewczyna idealna, więcej jest to dziewczyna dość irytująca. Beck to typowa studentka pisania, która robi wszystko tylko nie pisze. Przedstawicielka młodego pokolenia która lubi życie ponad stan ale jednocześnie nie uważa by pojawianie się na czas w pracy było czymś czego należy się jakoś szczególnie trzymać. Beck podejmuje głupie decyzje, umawia się z koszmarnym dupkiem i na Tinderze szuka miłości. Jest zaprzeczeniem pewnego schematu opowiadania o bohaterkach, które albo są zupełnie niewinne i zbyt pozytywnie nastawione do świata, albo pewne siebie, niezależne odnoszące sukces. Beck jest irytująca bo jest dokładnie taka jaka nie powinna być bohaterka. Rozkojarzona, nieuważna, kapryśna, nie umiejąca sobie poradzić ze swoimi emocjami. Do tego kłamie, nie wie czego chce i zamiast być sobą ciągle udaje kogoś innego. Znajome dobiera głównie po to żeby utrzymać wysoki status, sama zachowuje się jakby miała coś ważnego do powiedzenia światu ale większość jej opowieści jest dość banalna. Do tego nie jest przykładem chodzącej moralności – kiedy ma ochotę na romans to się w ów romans wda, być może starając się wypełnić pustkę jaką w jej życiu zostawił ojciec, który z uzależnienia wyleczył się dopiero po odejściu od rodziny.
Jeśli uczynienie z Beck postaci irytującej było zamiarem scenarzystów to trzeba im przyznać – zrobili doskonały krok w odpowiednim kierunku. Gdyby Beck była idealna wtedy uczucia widowni zbyt łatwo zdystansować się do bohatera i jego działań (co i tak powinien zrobić bo bohater jest stalkerem) jednak ponieważ wybrał na swoja ofiarę dziewczynę, którą tak ewidentnie idealizuje, widz niekoniecznie ma pierwszy odruch by solidaryzować się z dziewczyną. Co oczywiście jest niepoprawne jeśli się nad tym zastanowimy, ale jednocześnie – cechy wykazywane przez bohaterkę zwykle są pokazywane w kulturze jako negatywne i irytujące. Z drugiej strony być może twórcy pragnęli pokazać, że nawet dość irytujące dziewczyny, które mają w życiu wielkie ambicje i mało zapału, które romansują z dupkami albo facetami z Tindera nie zasługują na obsesyjnych stalkerów. Gdyby to był zamysł twórców można byłoby im uścisnąć rękę, że udało im się zrobić serial o przystojnym stalkerze, jednocześnie mówiąc coś ważnego o naszym postrzeganiu schematów zachowania kobiet. Nie mniej tu musimy założyć, że to twórcy chcieli osiągnąć, a nie że bohaterka wyszła im taka trochę przypadkiem, bo niektóre cechy które są w niej irytujące mogłyby zostać przez część osób uznane za atrakcyjne. W każdym razie fakt, że wielu widzów było zirytowanych zachowanie Beck postrzegam jako jedną z najbardziej przyciągających sił serialu. Nie lubimy dziewczyny, więc kiedy pakuje się w kolejne kłopoty mamy mniej wyrzutów sumienia a więcej satysfakcji. Ten mechanizm działa dość prosto – zwłaszcza, że serial nie rozgrywa się w bardzo realistycznej konwencji (co pozwala na chwilę odłożyć wyrzuty sumienia że kibicuje się mordercy).
Kolejna sprawa która przyciąga widzów do serialu to wątek przyjaciółki Beck – która okazuje się ma na jej punkcie obsesję. Wprowadzenie drugiej postaci która ma obsesję na punkcie bohaterki – zwłaszcza postaci kobiecej nie ma za wiele sensu i nie jest jakoś bardzo prawdopodobne. Chyba, że znów spojrzymy na schematy narracji. Rywalizacja stalkerów przede wszystkim zdejmuje z produkcji prostą dychotomię – kobiety ofiary, mężczyźni napastnicy. Przy czym warto zwrócić uwagę, że obsesja Peach jest zupełnie inna niż obsesja Joe. Joe działa w imię źle rozumianych uczuć romantycznych. Z kolei Peach ma w sobie tłumiony homoseksualizm który prowadzi ją do obsesji. To o tyle ciekawe, że ten wątek – kobiety której represjonowana seksualność czyni z niej stalkerkę drugiej kobiety dość dobrze znamy – pojawia się w kinematografii to tu to tam, pod postacią teoretycznie najlepszej przyjaciółki. To tani trop – chyba sięgający jeszcze lat osiemdziesiątych. Ale jednak działający na wyobraźnię. Dlaczego – chyba właśnie dlatego, że sięga do tych najbardziej klasycznych mechanizmów budowania napięcia – gdzie kontrola, seks i przemoc są blisko siebie. Dodajmy do tego jeszcze różnice w statusie społecznym, wielkie pieniądze i voila – mamy wątek który gdyby potraktować go nieco mniej poważnie spokojnie mógłby się znaleźć w Dynastii. Zresztą w ogóle serial często odwołuje się do takich psychologicznych przesądów za dwa grosze. Doskonale widać to w wątku z psychoterapeutą, gdzie przedstawienie terapii, ale też w ogóle jego samego, przypomina wspomniane już thrillery z lat osiemdziesiątych. Kto wiem, że na fali nostalgii niektóre wątki i tropy znów robią się modne.
Ostatnia kwestia jest już może wyłącznie moją własną intuicją może pewnym dostrzeżeniem intencji twórców. Otóż jak wiadomo twórca może dawać widzowi jakieś wskazówki jak ma intepretować stworzony przez niego świat. Czasem – daje mu jasno do zrozumienia, że wszystko jest na poważnie, czasem wręcz przeciwnie, mruga do niego z ekranu i przypomina co jakiś czas że zdaje sobie sprawę z narracyjnych absurdów. W przypadku You twórcy moim zdaniem nie mrugają do nas z ekranu, a jednocześnie – są tak poważni w sprzedawaniu nam nie koniecznie bogatej w sensy fabuły, że nie sposób nie dostrzec, że zapraszają nas bardziej do zabawy niż głębokiej refleksji. Jeśli przyjąć tą intuicję za realną, You byłoby świadomie przygotowanym koktajlem tych tropów które wiemy, że są zużyte, stereotypowe i bezsensowne ale nadal mamy na nie ochotę. To zupełnie jak jedzenie ekskluzywnych chipsów. Kiedy chcesz chipsy, i doskonale wiesz, że żadna ilość soli morskiej nie zmieni faktu, że to nie jest zdrowe jedzenie. Ale cieszy się, że ktoś podał ci tą przekąskę w papierowej torbie z ładnie naszkicowaną solą morską.
You w pewien sposób stawia wyzwanie widzowi który chce by dawne wątki zginęły i już się więcej nie pojawiały. Zmusza do znalezienia jakiegoś wyjaśnienia (stąd moim zdaniem artykuły które twierdzą, że You to komentarz na temat tego dlaczego współczesnym kobietom tak trudno randkować) dlaczego wracamy do tych koszmarków, jakim jest sympatia dla stalkera, fascynacja jego wkraczaniem w przestrzeń prywatną ofiary, czy słabość do wrzuconej w filmowe ramy psychologii. Dodajmy do tego piękne książki, z odrobiną łatwych do odczytania nawiązań i dostajemy idealny serial dla współczesnej widowni która wie, że nie powinna się dobrze bawić ale bawi się znakomicie. Na całe szczęście na te potrzeby wymyślono określenie „guilty pleasure”. I nawet jeśli się go nie lubi to ono tu pasuje idealnie.
Problem You polega na tym, że to jak pisałam jest paczka chipsów. I jest jedna zasada dotycząca paczek chipsów. Jeśli zjesz jedną jak chomik, i zaczyna ci być głupio to nie koniecznie czekasz na kogoś kto przyniesie ci drugą. Nie jestem przekonana, że kolejne sezony You to dobry pomysł. Opowiedzenie tej historii – która zresztą jest dość luźną adaptacją książki -jakkolwiek nieco niestrawne sprawia przyjemność, a przynajmniej pozwala wyłączyć mózg na jakiś czas. Kolejne sezony nie wydają mi się potrzebne – zwłaszcza, że bohaterowie nie mają znów tak wiele do zaoferowania. Twist jakim jest pozostawienie złoczyńcy na wolności, zawsze dobrze się sprawdza. Gra z tym obowiązkowym dobrym zakończeniem jest jednym z najlepszych rozwiązań na jakie zdecydowali się scenarzyści. Bo dobre zakończenie jest dla widza banalne, każde inne – stanowi jakiś oddech. Jednocześnie fakt, że Joe zabija Beck pozwala przypomnieć widzom o co toczy się tu gra. Ciągnięcie tego dalej nie ma sensu. Im mniej wiemy o Joe tym lepiej – przynajmniej nie przywiązujemy się do niego za bardzo. Do tego obserwowanie jak Joe będzie zwodził policję (o ile ta się kiedykolwiek zjawi) wpędzi serial w jeszcze bardziej kuriozalne podziemia nieprawdopodobieństwa. Joe jest typową postacią na jedną opowieść. Im dalej w las tym moim zdaniem- będzie gorzej.
Na samym końcu należałoby dodać dwa słowa o społecznym koszcie opowiadania sobie takich historii. Spokojnie nie będę w was widzów rzucać kamieniem. Sama obejrzałam serial za jednym zamachem. Problem w tym, że niestety – każdy twórca podejmujący temat stalkingu i opowiadający go z perspektywy przystojnego, inteligentnego stalkera utrudnia dobre rozpoznanie tego zjawiska przez społeczeństwo. Stalking wciąż ma pewne romantyczne obudowanie, wciąż uznawany jest przez wielu za pochlebstwo dla kobiety. Choć bohaterka tarci tu życie, to jak wskazują internetowe reakcje – widzowie i tak byli bardziej przywiązani do śledzącego ją mężczyzny. Co więcej nawiązanie, częściowo do schematu melodramatu czy komedii romantycznej jeszcze bardziej osadza stalking w znanych ramach. Można podejrzewać że część osób potraktuje to jako ironiczny komentarz do kultury, ale wciąż dam głowę, że nie jednemu widzowi serialu You Joe zawrócił w głowie. Zaś Beck go denerwowała. I cieszą się, ze Joe jeszcze z nimi zostanie. I to jednak jest pewien koszt tej zabawy. Koszt który płacą osoby stalkowane którym potem trudno jest wyjaśnić jak bardzo traumatyczne i wcale ani odrobinę romantyczne doświadczenie ich spotkało.
You moim zdaniem całkiem dużo mówi o nas jako o widzach. Jak bardzo lubimy pewne schematy, jak wystarczy tylko odrobinę nimi zagrać i można nas przyciągnąć, nawet do dość miałkiej a niekiedy po prostu idiotycznej opowieści. You nie jest mistrzostwem jeśli chodzi o treść historii, ale muszę przyznać, że odpowiedzialni za serial ludzie wiedzieli jak opowiedzieć historię żeby przykuć nas do telewizorów czy komputerów. Dlatego, mimo że nie mam zbyt wysokiej opinii o You, muszę przyznać, że cieszę się że serial obejrzałam. Dano nic miałam takiej frajdy ze śledzenia jak historia jest opowiadana. Ale jak pisałam – mam wątpliwości czy należy ją snuć dalej. Ja bym skończyła na tych dziesięciu odcinkach. Bo to co przyniosło produkcji popularność może się szybko okazać jej największą słabością.
PS: Nagrodę za konkurs Gwiezdnowojenny dostaje autorka komentarza podpisana Nuka Cola. Poszę napisz do mnie na maila, żeby dostać nagrodę.