Home Film Komu świeci gwiazda? czyli Zwierz o Narodzinach Gwiazdy

Komu świeci gwiazda? czyli Zwierz o Narodzinach Gwiazdy

autor Zwierz
Komu świeci gwiazda? czyli Zwierz o Narodzinach Gwiazdy

Są takie his­to­rie, które Hol­ly­wood opowia­da w kółko. W przy­pad­ku „Nar­o­dzin Gwiazdy” opowiadamy sobie tą samą opowieść już po raz czwarty, za każdym razem wraca­jąc do tego samego prob­le­mu – kobi­ety która odnosi sukces, i mężczyzny którego ten sukces niszczy. Pytanie czy w 2018 roku jest to kwes­t­ia na którą może­my spo­jrzeć tak samo jak w 1937. Po obe­jrze­niu wer­sji Bradleya Coopera mam wraże­nie, że ta his­to­ria dziś powin­na się zupełnie inaczej kończyć, a może zaczy­nać, a może po pros­tu już czas o niej zapom­nieć. (wpis zaw­iera spoilery)

Zarys wszys­t­kich czterech „Nar­o­dzin Gwiazdy” jest zawsze taki sam. Mło­da dziew­czy­na, z oczy­wistym tal­en­tem i marzeni­a­mi prag­nie dla siebie artysty­cznej kari­ery. Spo­ty­ka mężczyznę (najpierw akto­ra, w późniejszych wer­s­jach muzy­ka), zakochu­je się w nim a on pozwala jej rozwinąć artysty­czne skrzy­dła. Ona zaczy­na odnosić sukcesy, on coraz bardziej popa­da w zapom­nie­nie. Ona jest nagradzana, on ją na roz­da­niu nagród kom­pro­mi­tu­je. Ona chce poświę­cić swo­ją kari­erę dla ratowa­nia ich związku, On odbiera sobie życie, zda­jąc sobie sprawę, że ona się dla niego poświę­ca. Ona wys­tępu­je ostat­ni raz  w filmie składa­jąc hołd mężowi.

 

Ten schemat opowieś­ci jest jed­nak czymś zupełnie innym w kinie przed­wo­jen­nym, kinie lat pięćdziesią­tych, siedemdziesią­tych i w końcu współcześnie. Mężczyz­na przed wojną, który nie mógł ścier­pieć sukce­su żony – czy nawet być nazwany jej nazwiskiem – rzeczy­wiś­cie mógł się jaw­ić jako człowiek w sytu­acji trag­icznej czy niety­powej. Choć już wtedy dostrzegano że jego zachowanie nie jest właś­ci­wie – jed­nak trage­dia doty­czyła głównie jego. W lat­ach pięćdziesią­tych poświęce­nie kobi­ety dla mężczyzny, było przez widza trak­towane dużo bardziej domyśl­nie – stąd ponown­ie – wyco­fanie się przez mężczyznę z kadru moż­na uznać za bardziej szla­chetne. Wszak sko­ro od kobi­ety wyma­ga się poświęce­nia to jedyny sposób by ją od niego ura­tować to się wyp­isać z his­torii. Wer­s­ja z lat siedemdziesią­tych choć już brała pod uwagę nową falę fem­i­niz­mu wciąż toczyła się w świecie w którym zaz­drość o kobiecy sukces niekoniecznie mogła być uznana za coś dzi­wnego. Mężczyz­na mógł oczeki­wać że żona zro­bi mu tą grzeczność i nie wybi­je się pon­ad jego osiągnięcia.

 

W 2018 jesteśmy jed­nak w innym momen­cie. Ostat­nie dekady wal­ki o równość płci spraw­iły, że dziś pewne stałe ele­men­ty his­torii wybrzmiewa­ją inaczej. Mężczyz­na zaz­dros­ny o sukces żony w 2018 roku to facet zupełnie inny niż ten sprzed kilku dekad. Trud­niej nam go zrozu­mieć, trud­niej z nim empaty­zować, trud­niej w końcu zrozu­mieć jego ciągłą pre­ten­sję. To co mogło być zaskocze­niem dla bohat­era sprzed dekad dla współczes­nego mężczyzny powin­no być oczy­wis­toś­cią – każ­da oso­ba bez wzglę­du na płeć, z którą się zwiążesz może odnieść więk­szy sukces niż ty. Jeśli nie umiesz sobie z tym poradz­ić to masz spory prob­lem. Dru­ga sprawa to trag­iczne zakończe­nie. O ile przez dekady samobójst­wo bohat­era moż­na było potrak­tować jako uwol­nie­nie żony z pewnej sytu­acji z której nie mogła się inaczej wydostać – narzu­canego społecznie obow­iązku poświęce­nia, o tyle dziś wyda­je się, że samobójst­wo bohat­era jest przede wszys­tkim ode­braniem dziew­czynie spraw­c­zoś­ci. O całym prze­biegu związku decy­du­je mężczyz­na. Bohater­ka abso­lut­nie nie musi się poświę­cać – jeśli tego chce – i nie jest to poświęce­nie ostate­czne (bo nie jest – bohater­ka chce skró­cić trasę kon­cer­tową, a nie rzu­cić scenę) – jest jej prawem. Współcześnie samobójst­wo z tego powodu czy­tamy już zupełnie inaczej — nie ma w nim poświęce­nia które jest jedynym wyjś­ciem dla bohater­ki — jest gestem który moż­na czy­tać przez pryz­mat domyśl­nej depresji bohat­era, ale poza tym — wyda­je się być jed­nak niebez­piecznym pokazy­waniem samobójst­wa jako roman­ty­cznego wyjś­cia z trag­icznej sytu­acji . Moż­na się zas­tanaw­iać dlaczego bohater nie zde­cy­dował się po pros­tu na rozwód. Coś co nie koniecznie było możli­we jako dobre zakończe­nie (czy w ogóle) w 1937 czy przyjęte w lat­ach pięćdziesią­tych, współcześnie było­by zakończe­niem gorzkim ale chy­ba ciekawszym, a przede wszys­tkim log­iczniejszym. Bohater popeł­ni­a­ją­cy samobójst­wo w 1937 roku robi to też po to by uniknąć skan­dalu roz­wodu, bohater popeł­ni­a­ją­cy samobójst­wo w 2018 roku fun­du­je żonie skan­dal wielokrot­nie przewyższa­ją­cy ten który towarzyszył­by kole­jne­mu gwiaz­dorskiemu rozwodowi.

 

Bradley Coop­er – w pod­wójnej roli akto­ra i reży­sera, postanow­ił wzbo­gacić his­torię swo­jego bohat­era. Dowiadu­je­my się więcej o jego pochodze­niu, źródłach jego uza­leżnienia, relac­jach z rodz­iną. Cała ta oprawa ma nam dać do zrozu­mienia, że kon­tekst zachowa­nia bohat­era jest dużo szer­szy niż tylko zaz­drość o sławę. Może­my to czy­tać jako świadome rozsz­erze­nie roli – która ma pokazać jak ksz­tał­tu­je się toksy­cz­na męskość która posyła facetów na dno. Co jest o tyle słuszne że to co było domyśl­nym spo­jrze­niem na świat w 1938 roku już takie nie jest w 2018. Ale z drugiej strony – zamienia się to w pewnym momen­cie w taką litanię wyjaśnień – on taki jest bo ojciec, on taki jest bo brat, on taki jest bo tal­ent, on taki jest bo alko­hol, on taki jest bo słuch, on taki jest bo narko­ty­ki. Mil­iony wyjaśnień które mają nas przekon­ać, że tak naprawdę nie facet jest zły tylko ksz­tał­tu­ją­ca go kul­tura. I nie było­by w tym nic złego, tylko w ostate­cznoś­ci dosta­je­my film o dość paskud­nym face­cie, którego wszys­tko uspraw­iedli­wia. Film ma spraw­ić że poczu­je­my współczu­cie wobec mężczyzny którego rozwala własne uza­leżnie­nie, duma czy zaz­drość. I ponown­ie nie było­by w tym nic złego, gdy­by nie dwie sprawy. Po pier­wsze – tą his­torię znamy na wylot, to bard­zo smutne jak muzyk pije i jest niezbyt miły ale czy naprawdę tylko to umiemy opowiadać o mężczyz­nach? Szuka­jąc zawsze tego wyjaśnienia poza nimi, zde­j­mu­jąc z nich odpowiedzial­ność. W końcu pod­danie się temu wszys­tkiemu – społeczeńst­wu, małoś­ci, zaz­droś­ci, to też jest jak­iś wybór (nie tylko mężczyzny, każdej jed­nos­t­ki). Film zupełnie pomi­ja że bohater trochę wybrał zanurze­nie się w tym wszys­tkim a nawet jeśli nie wybrał — to świadomie w nim trwa (bo decyzję o zami­an­ie try­bu życia pod­jąć może). Po drugie – mam poważny prob­lem z tym, że w połącze­niu z his­torią o związku i miłoś­ci całość ma pos­mak takiego niebez­piecznego tłu­maczenia nieprzy­jem­nego alko­ho­li­ka przed jego bliski­mi. Cały czas miałam wraże­nie, że oglą­dam takie tłu­macze­nie dlaczego X pije ale nie moż­na mieć pre­ten­sji. No więc już ten wątek w kul­turze prz­er­abi­al­iśmy wielokrot­nie – udręc­zonych twór­ców którzy są tacy delikat­ni że mogą wszys­t­kich trak­tować jak szmaty. Może gdy­by bohater nie był alko­ho­likiem – tylko po pros­tu był paskud­ny film nie tworzył­by takiego poczu­cia dyskom­for­tu. I ponown­ie jak już pisałam — alko­holizm wiele tłu­maczy, ale jed­nocześnie nie daje ostate­cznego rozgrzeszenia.

Mam też prob­lem z wątkiem muzy­ki w tym filmie. Bohater spo­ty­ka dziew­czynę, daje jej prze­pustkę do świa­ta wielkiej muzy­ki. Ally robi kari­erę – rzeczy­wiś­cie niekoniecznie na włas­nych zasadach, zmieni­a­jąc kolor włosów, ubranie, śpiewane tek­sty. Grany przez Bradleya bohater ma o to do niej pre­ten­sje. Film całym sercem jest za tym, że są dwie muzy­ki – ta prawdzi­wa, którą moż­na coś światu powiedzieć i ta sztucz­na stwor­zona na potrze­by rozry­w­ki, Choć argu­men­ty bohat­era mają być dowo­dem jego zaz­droś­ci to twór­cy spec­jal­nie zestaw­ia­ją płyt­ki tekst popowej piosen­ki, z głęb­szy­mi tek­sta­mi wcześniejszych piosenek. Mam z tym wątkiem prob­lem z dwóch powodów. Po pier­wsze – ponieważ reżyser i w ogóle cały film kon­cen­tru­je się na mężczyźnie, argu­men­ty bohater­ki – że z tym sys­te­mem nie moż­na wygrać jak się jest kobi­etą, zupełnie się rozpły­wa­ją. Kiedy Ally na początku fil­mu mówi, że nos stanął jej na przeszkodzi do zro­bi­enia kari­ery, wspani­ały rock­man na białym koniu tłu­maczy jej że to nie nos ale lęk ją pow­strzy­mu­je. Kiedy Ally robi kari­erę dos­tosowu­jąc się do wyma­gań wytwórni też jest nie dobrze. I choć obo­je się kłócą to prze­cież muzy­ka pro­dukowana przez Ally jest pokazana jako gorsza i płyt­sza. A najbardziej wkurza­jące jest to, ze sama Gaga najlepiej pokaza­ła, ze między peruką, wyzy­wa­ją­cym stro­jem, skom­p­likowanym ukła­dem tanecznym a głęb­szą treś­cią niekoniecznie jest taka grani­ca, jak to sugeru­je film. Nie mniej – mam wraże­nie, że ostate­cznie twór­cy może i bohat­era nie lubią, ale wcale nie jest tak że nie przyz­na­ją mu racji odnośnie jakoś­ci muzy­ki wykony­wanej przez Ally. Bied­na dziew­czy­na powin­na doro­bić się jakiejś traumy i uza­leżnienia od alko­holu pewnie wtedy by mogła dostać tytuł prawdzi­wej gwiazdy.

 

Każdy reżyser Nar­o­dzin Gwiazdy musi zde­cy­dować o kim bardziej będzie ta his­to­ria. O dziew­czynie której kari­era oznacza roz­pad związku i tragedię, czy o mężczyźnie który nie jest w stanie poradz­ić sobie z sukce­sem żony. Nie mam wąt­pli­woś­ci, że Coop­er świadomie nakrę­cił film o mężczyźnie. Miał do tego pra­wo. W końcu dobrze opowiedziane męskie his­to­rie są potrzeb­ne. Co nie zmienia fak­tu, że cały czas miałam wraże­nie, że ten film zagadu­je nar­rację Ally. Ilekroć dziew­czy­na pod­nosi głos, zosta­je ucis­zona, naprowad­zona, czy sprowad­zona na „właś­ci­wą ścieżkę” przez mężczyzn. Nawet kiedy Ally pod koniec fil­mu przeży­wa to co się stało, pojaw­ia się mężczyz­na który wyjaśni jej jaka jest właś­ci­wa nar­rac­ja o jej włas­nym związku. Kiedy Ally na początku nie chce się wiązać z rockmen­em, pojaw­ia się ojciec który niemal będzie ją pchał w jego ramiona bo sława. Spraw­c­zość Ally jest w tym filmie niemalże zerowa. Wszys­tko się z nią robi, jej dzieje, jej przy­trafia. Nawet jej piosen­ka zosta­je jej zabrana- przy­na­jm­niej częś­ciowo przez mężczyznę. Bez pyta­nia, co warto zaz­naczyć. Jedyną zupełnie nieza­leżną decyzją jaką dziew­czy­na pode­j­mu­je przez cały film jest powiedze­nie spotkane­mu w barze rock­manowi, że następ­nego dnia ma pracę i nie pojedzie z nim na kon­cert. Boże jakie to rozsądne. Piszę o tym bo ład­nie pokazu­je jak sukces kobi­ety w tym filmie jest tak naprawdę sukce­sem mężczyzn osiąg­nię­tym poprzez tal­ent kobi­ety.  I tu już może­my się kłó­cić – czy to spec­jal­nie jest pokazane jak bard­zo kobi­eta­mi w show biz­ne­sie rządzą mężczyźni, czy to jest tak bard­zo film o face­cie, że nic bez męskiego pier­wiast­ka nie może się tu obyć. Ewen­tu­al­nie – jak to cza­sem w sce­nar­iuszach bywa – ponieważ w filmie jest tylko jed­na kobi­eta to właś­ci­wie jest oczy­wiste że nie może nic zro­bić bez mężczyzn. Zresztą moż­na było­by się pochylić nad tym jak łat­wo zro­bić film o kobiecie bez kobiet.

 

Odnoszę też wraże­nie, że pewne fil­mowe sce­ny stały się z cza­sem dużo bardziej okrutne niż był­by w ory­gi­nale. Dziś kiedy patrzymy na zachowanie bohat­era wobec jego dziew­czyny, a potem żony – widz­imy je zupełnie inaczej niż wid­ow­n­ia, trzy­dzieś­ci czy sześćdziesiąt lat temu. W tym związku jest dużo więcej prze­mo­cy niż było wcześniej. Pouczenia doty­czące muzy­ki, sce­na przy wan­nie, zaręczyny czy sce­na na roz­da­niu nagród, z racji tego, że roz­gry­wa się współcześnie stała się bez porów­na­nia bardziej okrut­na niż pewnie była­by we wcześniejszych wer­s­jach opowieś­ci. Miałam dokład­nie takie samo wraże­nie jak pod­czas oglą­da­nia Wiele hała­su o nic – w reży­serii Jos­sa Whe­do­na – prze­niesie­nie tej aku­rat sztu­ki we współczes­ność spraw­iło, że stała się ona trud­na do oglą­da­nia – bo współcześnie ubrany mężczyz­na lżą­cy kobi­etę, że ta nie jest dziewicą jest jed­nak czymś zupełnie innym niż te dwie posta­cie w kostiu­mach z epo­ki czy w ogóle z przeszłoś­ci. Cały czas miałam wraże­nie, że ten wymi­ar his­torii trochę twór­com się wymknął. A właś­ci­wie – że świado­mi tej zmi­any nie umieli znaleźć zupełnie nowych ram dla his­torii. Co w sum­ie jest kluc­zowym prob­le­mem całego filmu.

 

Poroz­maw­ia­jmy chwilę o aktorstwie. Mam tu prob­lem. Nie mam wąt­pli­woś­ci, że Bradley Coop­er bard­zo chci­ał­by dostać za tą rolę Oscara. W sum­ie mu się należy – zagrał artys­tę który zma­gał się z uza­leżnie­niem i przed­w­cześnie zmarł. Gdy­by tylko Rami Malek go nie wszedł mu w paradę gra­jąc prawdzi­wego artys­tę to pewnie mógł­by już tulić wirtu­al­ną stat­uetkę Oscara do pier­si. Bradley nie gra źle, choć moim zdaniem – zdarza­ły mu się lep­sze role. Dobrze wychodzi mu pokazanie takiej wiecznej nietrzeź­woś­ci – bohater nie musi pić na ekranie żebyśmy czuli od niego zapach alko­holu i przepocone ciuchy. Dobrze też śpiewa – nie trud­no uwierzyć, że mógł­by być pop­u­larnym, lubianym piosenkarzem u którego na kon­cer­tach w Ari­zonie pojaw­ia­ją się tłumy.  Zach­wyca­ją­ca jest też Lady Gaga, zwłaszcza na początku gra z taką szczeroś­cią i delikat­noś­cią, że aż chce się klaskać, że udało się jej stworzyć rolę bez ani odrobiny fałszu. Jej gra jest doskon­ała i w sum­ie nie ukry­wam – aż trud­no uwierzyć, że to gra­ją­ca piosenkar­ka, bo wyczu­cie kamery, różni­cow­anie emocji, granie drob­nym gestem czy zmi­aną tonu opanowała jak­by robiła to od lat. Plus, Boże jaki ona ma niesamow­ity głos. Taki, że jak zaczy­na śpiewać to człowiek chce z nią iść razem przez tą melodię i czuć wszys­tko to co ona czu­je. Trochę trud­no uwierzyć w fil­mową rzeczy­wis­tość gdzie tak niesamow­ity tal­ent musi zostać wyłowiony dopiero przy­pad­kiem. Moż­na się nawet pokłó­cić czy ona nie za dobrze śpiewa jak na osobę która od lat robi to tylko ama­torsko (według filmu).

 

Na czym pole­ga prob­lem? Na tym, że oni obo­je moim zdaniem nie ma między nimi ekra­nowej chemii. A właś­ci­wie mają nie tą chemię którą powin­ni. W pier­wszych sce­nach kiedy spo­tyka­ją się w barze i rusza­ją w noc, powin­niśmy czuć takie porozu­mie­nie dusz, zau­rocze­nie, poz­nanie pomi­mo różnic kla­sowych, sławy, wieku. Tym­cza­sem film zupełnie nie umie nam dać tego uczu­cia tak byśmy w nie uwierzyli. Bohater spraw­ia wraże­nie nieprzy­jem­nie natar­czy­wego, sama Gaga gra tak jak­by była bardziej spłos­zona i prz­er­ażona niż zain­try­gowana. Z tru­dem oglą­dałam ten frag­ment fil­mu cały czas mając wraże­nie, ze to jest dokład­nie ten moment opowieś­ci w którym bohater­ka powin­na jak najszy­b­ciej spław­ić natrę­ta. Zas­tanaw­iam się czy gdy­by tak była jakaś kobi­eta za kamerą wyszło­by to tak samo. Dru­ga sprawa, to fakt, że potem ich związek – ten moment w którym może­my zrozu­mieć co ich łączy jest pokazany na przyśpiesze­niu. Resz­ta to pokazy­wanie ich w zasadzie osob­no. I tak ponieważ chemia między aktora­mi nie jest oczy­wista, wielkie uczu­cie które ma cemen­tować opowieść jakoś zupełnie się nie pojaw­ia. Jeśli to było zamierze­nie, to moim zdaniem niesłuszne bo odbiera fil­mowi emocjon­al­nej głębi.

 

No właśnie. Emocjon­al­na głębia. W filmie który kręcimy po raz któryś jeśli nie umiemy zapro­ponować nowej his­torii czy zupełnie nowego tropu może­my zapro­ponować taki emocjon­al­ny kop że wszys­tko się chowa. Ale ten film mam wraże­nie zami­ast emocji fun­du­je nam pogadan­ki i sen­tenc­je rodem z pamięt­ników „Jak być bard­zo męskim, ale jed­nak odrobinę egzal­towanym mężczyzną”. Bohaterowie mało mówią, dużo wygłasza­ją. Ktoś odnosi sukces, ktoś stacza się na dół. Ten kto był pier­wszy jest ostat­ni. Sukces kosz­tu­je (choć dłuższy rachunek wys­taw­ia się jed­nak kobiecie). Nie możesz jed­nocześnie być utal­en­towany i żyć w świecie, musisz czymś zagłuszyć ból, dlat­ego twór­cy piją. O zobacz twór­ca pije, ale to nie jest aż taki paskud­ny pijak jak zwyk­le, bo wiecie ma swo­je zdanie na tem­at muzy­ki. Może nawet przez chwilę być odstręcza­ją­cy ale to w sum­ie wiel­ka trage­dia, bo prze­cież to nie jest pijak tylko upada­ją­ca gwiaz­da. I tak dalej. Nie ukry­wam – zaczy­nam być zmęc­zona tą nar­racją, którą ser­wu­je się nam w różnych układach – albo się­ga­jąc po biografie, albo się­ga­jąc po fik­cyjne his­to­rie. Ostate­cznie zawsze mają zwyciężyć okolicznoś­ci łagodzące. I choć rozu­miem, że one częs­to zachodzą, to mam wraże­nie, że w naszej kul­turze wciąż trochę za częs­to opowiadamy o cier­pi­eni­ach piją­cych muzyków, a trochę za mało o ludzi­ach którzy cier­pią przez piją­cych muzyków. Za częs­to powody są gdzie indziej (zwyk­le sięgamy do rodz­iców) i ten ele­ment wyboru – który prze­cież zawsze gdzieś tam się musi pojaw­iać, zosta­je zepch­nię­ty na trze­ci plan. Tym­cza­sem nie każdy kto miał ciężkie dziecińst­wo albo jest utal­en­towanym muzykiem czy pis­arzem zostanie alko­ho­likiem. To nie jest kląt­wa, to jest do pewnego (choć oczy­wiś­cie ist­nieją predys­pozy­c­je i tego nie moż­na negować – dlat­ego do osób uza­leżnionych nie powin­niśmy pod­chodz­ić wyłącznie z agresją i pre­ten­sją) stop­nia dro­ga życiowa. Co więcej o ile sam alko­holizm jest chorobą, to nie wszys­tko może roz­grzeszyć. Pewne rzeczy jed­nak mogą zostać pod­dane oce­nie (może­my rozu­mieć że alko­ho­lik sam z nałogu nie wyjdzie i że do niego wró­ci ale jed­nocześnie — jeśli rani innych to nie jest zupełnie roz­grzes­zony tylko samą chorobą).  Może ratunkiem dla Nar­o­dzin Gwiazdy było­by choć raz opowiedzieć tą his­torię naprawdę tylko z per­spek­ty­wy Ally.

 

 

Na koniec zas­tanaw­iam się jak ten film  mogą czy­tać współcześni mężczyźni. Może­my to przeczy­tać oczy­wiś­cie jako przy­powieść – zobacz ten pan był taki męs­ki, ze się zapił, był zaz­dros­ny i umarł bo męskość mu kaza­ła. Prob­lem w tym, że wyda­je się, że mężczyz­na z 2018 roku zabi­jać się nie będzie, a wskazanie mu jakichś drzwi wyjś­ciowych z sytu­acji było­by całkiem spoko. Np. bohater się roz­wodzi, bierze na siebie odpowiedzial­ność za swo­je czyny, rozu­mie, że nie jest pęp­kiem świa­ta. Tam gdzie nar­rac­ja sta­je się potenc­jal­nie naj­ciekawsza, ury­wa się, i na ekranie nie ma nic poza toksy­czną męskoś­cią. Jeśli oglą­da to ktoś zanur­zony w tej kul­turze to w sum­ie nie jest po tym filmie tak bard­zo jed­noz­naczne, że to samobójst­wo to zły pomysł. Wręcz prze­ci­wnie – jest tak pokazane, że spoko­jnie część widzów przeczy­ta je jako słuszne hon­orowe rozwiązanie. Zobacz widzu,  on nie poz­wolił się kobiecie poświę­cić, był taki szla­chet­ny, a ter­az ona śpiewa roman­ty­czną piosenkę – to chy­ba dobrze chłop zro­bił co nie?  Co schemat toksy­cznej męskoś­ci umac­nia a nie mu zaprzecza. Zwłaszcza, że bohater może i jest niemiłym pijakiem ale poza tym jest fajnym inteligent­nym artys­tą. To może jed­nak ma trochę racji? Mam wraże­nie, że sporo jest w tym filmie kon­fuzji. Bo wcale nie jest takie oczy­wiste, że wybór bohat­era został potę­pi­ony. A jeśli trak­tować samobójst­wo jako dowód wzię­cia na siebie odpowiedzial­noś­ci za swo­je czyny, to jest to jeszcze gorzej. W ostat­nich sce­nach fil­mu znów wszys­tko kon­cen­tru­je się na jego ego, jego uczu­cia,  a nie na innych. Bohater nawet pod koniec nie myśli o żonie tylko o sobie, o tym jak ON jest ciężarem. Jak­by zupełnie nie wiedzi­ał czym jest samobójst­wo oso­by bliskiej.  Nawet w sce­nie finałowej, kiedy Lady Gaga śpiewa roman­ty­czną bal­ladę, film staw­ia w cen­trum bardziej jego niż ją (jego piosen­ka, przebit­ki na niego, spo­jrze­nie w niebo – to jest dla niego, a nie o niej). Ostate­cznie film trochę nie wie co chce powiedzieć face­towi z 2018. Może dlat­ego, że to jed­nak his­to­ria sprzed dziewięćdziesię­ciu lat. Mimo współczes­nych deko­racji. To trochę smutne że uważamy, że przez te dekady face­ci się zupełnie nie zmie­nili.  Bo choć wiele ele­men­tów się nie zmieniło to jest w tym coś upu­pi­a­jącego, że ta his­to­ria musi się ułożyć tak samo.

 

 

Nar­o­dziny Gwiazdy kiedy pojaw­iły się pier­wszy raz na fes­ti­walach zostały okrzyknięte przez wielu recen­zen­tów najwięk­szym pew­ni­akiem tegorocznego sezonu nagród. Jed­nak z cza­sem entuz­jazm opadł i dziś częś­ciej mówi się o Oscarze dla Gagi i za piosenkę (nie dzi­wię się Shal­low jest prze­j­mu­jące i doskon­ałe). Mam taką podłą myśl, że postrze­ganie fil­mu zmieniło się kiedy zami­ast recen­zen­tów (którzy są głównie mężczyz­na­mi) o filmie zaczęły pisać kobi­ety które poszły do kina. Bo nie da się ukryć  — reakc­ja moich koleżanek na film była drasty­cznie róż­na niż recen­zen­tów gaze­towych. Być może to jed­na z tych pro­dukcji, której odbiór naprawdę zależy od płci. Nie mniej – miałam nadzieję, że Coop­er do tej opowieś­ci o toksy­cznej męskoś­ci dorzu­ci nieco więcej współczes­nej głębi. Tym cza­sem mam wraże­nie, że tak się skupił na tłu­macze­niu nam dlaczego jego bohater zachowu­je się jak­by był wyję­ty z 1937 roku (albo z innej starszej wer­sji), że gdzieś mu umknęło, że ta his­to­ria wyma­ga nieco więcej poprawek. Kto wie może najważniejszą było­by usiąść nad kartką i napisać ją od nowa. Zupełnie. Bo takie zupełnie współczesne Nar­o­dziny Gwiazdy by się przy­dały. Ale te które nakrę­cił Coop­er są jak ławka pod moim domem. Co roku mal­owano ją na nowo, więc w pewnych miejs­cach far­ba odpryski­wała pokazu­jąc poprzed­ni kolor. Ławka była w pewnym momen­cie zupełnie łaci­a­ta, i taka jest his­to­ria w tym filmie – łaci­a­ta poprzed­ni­mi inter­pre­tac­ja­mi. I w wielu fil­mach to wzbo­ga­ca ale w filmie opowiada­ją­cym o relac­jach damsko męs­kich w kon­tekś­cie sukce­su zawodowego, właśnie te łaty spraw­ia­ją, że jest go trud­no oglądać.

 

Wiem że film wielu osobom się podobał. Być może to kwes­t­ia różni­cy doświad­czeń, nastaw­ienia, wrażli­woś­ci – nie jest to film zły real­iza­torsko. Nie ma w nim żad­nych klasy­cznych błędów snu­cia opowieś­ci. Coop­er nie daje po sobie poz­nać że sta­je za kamerą po raz pier­wszy. Tworzy film spójny, z dobry­mi zdję­ci­a­mi, doskon­ałą obsadą, i rzeczy­wiś­cie spina­jącą wszys­tko w całość muzyką. To nie jest tak jak częs­to się zdarza film którego nie sposób obe­jrzeć (choć Mateusz z tru­dem prze­brnął przez scenę roz­da­nia Gram­my, bo najwyraźniej ma mniejszą odporność na takie zachowa­nia niż ja). Ale właśnie też na tym pole­ga mój prob­lem. To jest film który ma wszys­tkie ele­men­ty które wskazu­ją na dobry film, poza his­torią która sporą część wid­owni odrzu­ca, i niesamowicie frus­tru­je. Co w sum­ie samo w sobie jest frus­tru­jące bo łatwiej się oce­nia źle film który na każdym etapie ma w sobie błędy niż taki, który mając wszys­tko by osiągnąć sukces ostate­cznie zawodzi.  Choć nie mam wąt­pli­woś­ci, że za dwadzieś­cia lat ktoś znów nakrę­ci Nar­o­dziny Gwiazdy. Oby tym razem zdarł całą far­bę i zaczął od nowa.

Ps: Wiem, że nie napisałam jeszcze kto wygrał Gwiezd­no Wojen­ny konkurs. Przepraszam ale muszę znaleźć chwilę cza­su. Zro­bię to w następ­nym wpisie.

Ps2: W sum­ie  mimo, że napisałam tak dłu­gi tekst to nadal mam wraże­nie, że ten film den­er­wu­je mnie bardziej nawet nie tym co mówi tylko jak bard­zo Coop­er reżyser w tym filmie kocha Coopera akto­ra przez co nie może nabrać real­nego dys­tan­su do poczy­nań bohatera.

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online