Zastanawiałam się czy napisać ten wpis ale w końcu doszłam do wniosku, że dlaczego by nie. W końcu jestem z wami od prawie dziesięciu lat i skoro znacie mnie tak długo, możecie się dowiedzieć jeszcze trochę. Zwłaszcza, że mam podejrzenie, że to nie tylko moja sprawa. Nawet jeśli dziś piszę z bardzo indywidualnej perspektywy. A będzie o tym jak paskudne uczucia czają się za węgłem. I jak cholernie trudno przed nimi uciec [ We wpisie pojawią się spoilery do filmu Roma, ostatniego sezonu The Ranch i do drugiego sezonu Friends from Collage).
Scenarzyści kochają ciążę. To taki wspaniały zabieg narracyjny. Kobieta nie może zajść w ciążę, kobieta zachodzi w ciążę, kobieta zachodzi w ciążę z niewłaściwym mężczyzną, kobieta zachodzi w ciążę z właściwym mężczyzną, kobieta roni, kobieta rodzi za wcześnie, kobieta rodzi w terminie, kobieta rodzi zdrowe dziecko, kobieta rodzi martwe dziecko, wszyscy są szczęśliwi, nikt nie jest szczęśliwy. Życie, śmierć, dramaty i komplikacje. Fantastyczny wątek. Kto wie, może najważniejszy w kinematografii. Problem w tym, że scenarzyści kochają często rzeczy, które niekoniecznie są dalekie od życia, a kiedy są bliskie życiu, wtedy zimna dłoń łapie cię za serce w trakcie seansu.
Romę Cuarona oglądałam jakieś dwa tygodnie po operacji. Doskonały film. Ale pojawia się w nim wątek niekoniecznie chcianej ciąży bohaterki. Kiedy w filmie bohaterka trafia do szpitala i diagnozują że jest w ciąży, to dziewczyna nie jest zachwycona. Pamiętam, że oglądanie tego fragmentu filmu było dla mnie trudne. Głównie dlatego, że jej zazdrościłam. Bohaterka rodzi potem martwe dziecko. Gdzieś w połowie oglądania tych scen musiałam spauzować. Nie były straszne pod względem pokazywania całej sytuacji. Nie były też nieetyczne – w końcu scenarzysta ma do nich prawo. Ale w tym momencie były one tak nieprzyjemne jakbym oglądała coś co dzieje się naprawdę, prawdziwym ludziom a nie filmowy bohaterom. Film obejrzałam do końca. Nie mam wątpliwości, że jest doskonały. Ale nie ukrywam – nie obejrzę go na pewno w ciągu najbliższych paru lat.
W tym samym czasie włączyłam The Ranch – jasne serial niby komediowy, nigdy nie był jednak szczególnie optymistyczny. Wiedziałam, że jest w nim bohaterka w ciąży. Ale przyznam, uznałam że skoro w serialu był już jeden wątek poronienia to mi darują. Tym razem bohaterka trafiła do szpitala i natychmiast na salę operacyjną. Spauzowałam odcinek. Sezonu do końca nie obejrzałam. Mimo, że wiem że bohaterce nic nie jest (to w końcu serial komediowy – nikogo nie wykończą jeśli nie zmuszą ich do tego skandale) to jakoś… jakoś nie miałam już żadnej radości z oglądania tej produkcji. Sama byłam zaskoczona o ile lepiej oglądało mi się cokolwiek innego. A przecież scenarzyści opowiadali o tym etapie ciąży w którym nigdy nie byłam. Ale wiecie to jest takie uczucie, jakby się oblało jakiś egzamin, dajmy na to maturę a we wszystkich serialach ludzie ten egzamin zdawali i machali dumnie wynikami. Niby wiesz że to fikcja niby wiesz, że to nie do końca to samo, a robi ci się jednak przykro.
Wtedy kiedy oglądałam Romę wydawało mi się, że to najgorsze uczucie jakie będę czuła oglądając serial. Ale nie, w komedio dramacie Friends form Collage mamy wątek bohaterki która długo nie może zajść w ciążę. W końcu w ciążę zachodzi co jest olbrzymią komplikacją dla wszystkich. Scena w której bohaterka leży u lekarza na USG ciążowym i dowiaduje się w którym jest tygodniu ciąży, teoretycznie ma być dramatyczno zabawna. Bohaterka jest w gabinecie z jednym mężczyzną ale nie ma wątpliwości, że jeśli ciąża jest wynikiem przypadkowego seksu z byłym mężem. Jednak jedyne o czym byłam w stanie myśleć, to, że bohaterka widzi na ekranie to czego ja nie zobaczyłam. Czego brak był powodem wszystkich moich problemów. Nawet tydzień ciąży się zgadza. Bohaterka ma się stawić za kilka tygodni na ponowne badanie. Ja musiałam się stawić na Ostry dyżur. I wiecie najsmutniejsze jest to że włączyłam ten serial żeby sobie poprawić humor na koniec dnia. I zupełnie się nie spodziewałam, że pójdę spać smutniejsza niż przed serialem.
Podaję te trzy przykłady ale w ostatnich tygodniach było ich więcej. Scenarzyści naprawdę kochają wątek ciąży. Kochają też wzruszające USG i oczekiwanie na wyniki testu ciążowego. No i oczywiście wszystkie kobiety wymiotują i już wiedzą. Cholera istnieje tyle ciążowych objawów. Ale filmowcy uważają, że nic poza wymiotami, które nawet nie dotyczą wszystkich kobiet, się nie liczy. Jak kobieta wymiotuje to po prostu wiesz, że nie ma możliwości, żeby zjadła nieświeżą krewetkę. Nawet moje ulubione Bridget Jones Baby stało się – z racji swojej tematyki, na pewien czas nie oglądalne. Ale akurat do takich filmów nie mam pretensji. Gorzej że ten wątek pojawia się w niemal każdym gatunku, niemal w każdej produkcji. Na Boga! Pół odcinka czwartego sezonu Pełniejszej Chaty które byłam w stanie obejrzeć miało ciężarną. Jeśli człowiek zacznie zwracać uwagę na takie wątki to cholernie trudno je ominąć. Właściwie – nie sposób.
Ostatnio się nad tym zastanawiałam. Czy naprawdę skoro już opisujemy czy ktoś w filmie bawi się nożem, klnie, pokazuje gołą pierś nie możemy gdzieś małymi literkami dopisać czegoś co by chroniło przed tym. Wiecie to jest naprawdę jak chodzenie po polu minowym – co więcej – po tym polu minowym przecież chodzi mnóstwo kobiet. Jasne – nie można wszystkich ostrzec przed wszystkim. Ale to jest jedna taka mała rzecz która byłaby idealna. Mam nawet takie marzenie by na Netflix był „tryb bezciążowy” który wyrzuca w kosmos wszystkie seriale i filmy z ciążą. Za dużo jest momentów w życiu kobiety kiedy się tego po prostu nie da oglądać. Albo żeby chociaż pojawiło się takie fajne ostrzeżenie. Skoro możemy ludzi ostrzegać przez rzeczą tak niewinną jak filmowa naga pierś czy rzeczą tak staromodną jak przekleństwa to co byście powiedzieli na ostrzeganie kobiet przed wątkiem który przypomni im o jednej z popularniejszych życiowych traum? Brzmi podejrzanie rozsądnie. Serio to jest tak strasznie paskudne kiedy próbujesz o czymś nie myśleć, a nawet kretyńska rozrywka wpycha ci to w gardło (choć jak mówią moi znajomi – jest ratunek w koreańskich dramach – tam się prawie nikt nie dotyka więc szansa na ciążę jest mniejsza).
Jasne wiem, że to może się dla niektórych osób wydać zupełnie bezsensowne. I w sumie do pewnego stopnia – niewykonalne. Co nie zmienia faktu, że jak następnym razem będziecie się zastanawiać dlaczego non stop wasza ciocia pyta was dlaczego jeszcze nie macie miliona pociech, to pamiętajcie że podsyła to każdy scenarzysta który wpada na genialny pomysł by dodać trochę dramaturgii przez ciążę. Dzięki temu bohaterki seriali mnożą się jak króliki (co ciekawe kiedy aktorki są w ciąży to jest to zwykle problem dla produkcji) i non stop okazuje się, że po wielu perypetiach wszyscy mają pięknego berbecia, którego gra półroczne dziecko żeby nikt nigdy nie zobaczył jak wygląda noworodek (i dobrze noworodki mają lepsze rzeczy do roboty niż granie w filmach). Zdaję sobie też sprawę, że to w sumie nie jest takie proste bo ludzie mają różne rzeczy, których nie lubią oglądać – Mateusz nie lubi produkcji gdzie jest przemoc wobec kobiet, wiec staramy się takich nie oglądać. Ale jednocześnie – nasze osobiste niechęci względem pewnych wątków, a fakt, że nie jesteśmy w stanie uciec przed wątkami, które budzą nasze złe wspomnienia – to jest pewna różnica. I jasne – np. alkoholizm u mnóstwa osób przywodzi złe wspomnienia. Ale jak oglądasz komedię to tam rzadko jest alkoholik. W przypadku ciąży one są w każdym gatunku. Co więcej – granie dramatyzmem ciąży zdarza się zarówno w filmach artystycznych jak i w sitcomach. No kurwa wszędzie.
Wiem, że to taki dość osobisty wpis – ale pomyślałam, jak to często mi się zdarza, że może nie jestem sama. Że może ktoś mnie czyta i myśli sobie, że jest nadwrażliwy, wyłączając serial czy film w trakcie bo nie jest w stanie znieść jakiegoś wątku (to nie musi być ciąża, mam koleżankę której nie można pokazywać żadnych filmów z alkoholikami, bo to za bardzo przywołuje wspomnienia). No więc niestety tak działa kultura – budzi w nas uczucia i wspomnienia. To jest straszne ale jeśli coś czujecie to znaczy, że jednak jesteście po prostu osobami które współodczuwają z bohaterami serialu czy filmu albo książki. Świadczy to o sile kultury. Oraz w przypadku tych wszystkich ciąż – trochę o lenistwie scenarzystów. W każdym razie trzymajcie się i nic nie jest z wami nie tak. Po prostu macie uczucia. Lepiej je mieć niż ich nie mieć. Ale jak się ma to się płaci cenę.
Ps: Jasne że w ciążę może zajść każdy kto ma macicę, ale jednocześnie nie zapominajmy, że presja na heteroseksualne kobiety by się rozmnożyły – zwłaszcza presja rodziny – istnieje w naszym społeczeństwie. Podobnie jak tabu wobec poronień czy straty dziecka, które jest dużo silniejsze w bardziej konserwatywnych częściach społeczeństwa, gdzie nie wypada o tym mówić.
Ps2: Nie martwcie się o mnie za bardzo. Przejdzie mi. Za miesiąc, dwa. Może kiedyś uda mi się mieć dziecko i w ogóle będę miała w nosie takie wątki. Więc wiecie w tym przypadku – czas jest naszym sprzymierzeńcem.