Hej
Wyprawa do teatru jest dla zwierza zawsze przedsięwzięciem przypominającym kupowanie losu na loterii. O ile do kina zwierz jest się w stanie wybrać w pełni świadomie (niekiedy nawet zbyt świadomie jak na gusta niektórych czytelników) o tyle do teatru zwierz trafia zawsze mniej więcej tak samo – przypadkowo, lub dlatego że ktoś podjął się zań wybóru spektaklu. O ile w przypadku kina, zwierz wie, kogo, w czym i w czyjej reżyserii będzie oglądał, jego wiedza teatralna najczęściej ogranicza się do kilku nazwisk z obsady, no i tytułu sztuki. Brak wiedzy oznacza z jednej strony większą otwartość (trudno mieć uprzedzenia wobec czegoś, o czym się nie czytało) z drugiej mniejszą pewność siebie. Zwierz ma pełną aparaturę (wytworzoną na własne potrzeby) by odróżnić dobry film od złego, natomiast spektakle ogląda już bez wszystkich recenzenckich narzędzi. Czy to dobrze? Z całą pewnością, jako widz sporo na tym zyskuje, z drugiej strony – jak już zwierz pisał. Rzadko zdarza mu się podjeść do sztuki emocjonalnie – wręcz przeciwnie cały czas siedzi i zastanawia się nad koncepcją tego, co widzi. Zwierz pisze te uwagi, bo wydaje się konieczne (po raz, który to już) zaznaczyć, że czytając zwierzowe uwagi teatralne, nie czytacie nikogo, kto wie, choć odrobinę lepiej od was. O ile w przypadku kina, zwierz może się pochwalić przeczytanymi książkami, obejrzanymi filmami i ciągnącą się od lat dziecinnych pasją, to w przypadku teatru jest po prostu kolejnym widzem wychodzącym ze spektaklu. Skoro już to ustaliliśmy to zwierz może wam powiedzieć, co myśli o Bolesławie Śmiałym w Teatrze Polskim.
Bolesław Śmiały w Teatrze Polskim, to jedno z tych przedstawień, na które zwierz pewnie by się nigdy nie wybrał gdyby go nie zaproszono. Biorąc pod uwagę, że zwierz jest pozytywnie zaskoczony produkcją, nie powinien być więcej odpowiedzialny za własne wybory teatralne.
Zacznijmy od zdania, które wypowiedzieć po spektaklu trzeba. Wyspiański wielkim poetą był. Zwierz wie, że nie wszyscy muszą się z nim zgodzić, (choć w sumie, dlaczego nie), ale Wyspiańskiego słucha się wspaniale. Zwłaszcza, że każdy, kto choć trochę zna jego twórczość (nawet z obowiązkowych lektur szkolnych) doskonale wie jak dobrze Wyspańskiemu wychodziły frazy niemal gotowe do cytowania. Choć Bolesław Śmiały w Polskim to właściwie dwie i pół sztuki w jednej (jest tu i Bolesław Śmiały i Skałka – drugi dramat Wyspiańskiego na ten sam temat, i fragmenty innych tekstów: „Argumentum do dramatu Króla Bolesława i Biskupa Stanisława”; „Not do Bolesława Śmiałego”; rapsodów – „Bolesław Śmiały”, „Święty Stanisław”.) to jednak różnic nie czuć. Co prawda pierwszą myślą po zakończeniu spektaklu jest jak najszybciej dostać się do tekstu wyjściowego, ale nie sposób intuicyjnie powiedzieć gdzie sztuki zostały ze sobą zszyte. Całość zaś brzmi doskonale właśnie dzięki poezji, choć ponownie chyba nie trzeba zbyt często podkreślać, że każdy ma do poezji inne ucho. Wyspiański zawsze do zwierza trafiał chyba, dlatego, że jego frazy są jednocześnie błyskotliwe i zrozumiałe. Co więcej trzeba przyznać aktorom Teatru Polskiego, że nie dali się przez frazę Wyspiańskiego pokonać i brzmią w niej naturalnie. Choć zwierz wiele by dał by oglądać jeden z późniejszych spektakli (przez pewien czas miał wrażenie, że większość aktorów jest na granicy poza którą zapomina się kwestię) to jednak z całą pewnością nie miał do czynienia z recytacją, co jak wiadomo jest polski teatrów zmorą (być może jest zmorą teatrów zagranicznych ale zwierz nie bywa więc się nie wypowiada).
Sam zarys dramatu – nierozwiązanego ani przez historyków ani przez dramaturga konfliktu pomiędzy Bolesławem Śmiałym a biskupem Stanisławem wydaje się być nieco drugorzędny. To znaczy oczywiście, ciekawie jest popatrzeć i posłuchać argumentów obu stron, (choć właściwie bardziej słuchamy tu króla) i nawet zastanowić się nad tym jak bardzo istotny jest to spór (zarówno w czasach Wyspiańskiego jak i dzisiaj), ale prawda jest taka, że całość raczej nie daje, jako historia jakiejś wielkiej satysfakcji czy oświecenia. Przy czym żeby było jasne, to nie jest sztuka historyczna, tylko refleksje dramaturga nad tym bądź, co bądź fascynującym kawałkiem naszej historii. Oznacza, że Piastowie mówią o narodzie a konflikt podsyca rzucona klątwa. Jeśli ktokolwiek spodziewał się równego, pozbawionego metafizycznych treści, dialogu racji piastowskiego króla i średniowiecznego biskupa to się raczej tego nie doczeka. Tylko trudno uznać to za wadę, bo chyba nikt nie wybiera się na Bolesława Śmiałego z pytaniem, „co będzie dalej” czy „kto wygrał”. Najciekawiej zresztą wypada w sztuce refleksja nad „śmiałością” Bolesława – przydomek zdaje się tu być jednocześnie powodem do dumy (ciągle powracające wspomnienia z wojennych wypraw) jak i ciążącą wadą charakteru niepozwalającą się ugiąć. Król wypada zresztą zdecydowanie ciekawiej od biskupa, który przynamniej w tym wystawieniu wydaje się postacią mniej interesującą. Ale ponownie cała ta sztuka opiera się na doskonałej poezji a tej w scenach z biskupem jest sporo. Przy czym zwierz ma pewien problem z epilogiem sztuki wygłaszanym przez Seweryna, który nieco za bardzo tłumaczy widowni, jakie powinny być wnioski i o czym sztuka była. Zdecydowanie spektakl – oparty o i tak bardzo pocięty tekst, by sobie bez tego epilogu poradził.
Co do samego wystawienia zwierz jest dość pozytywnie zaskoczony, choć ma kilka uwag. Zacznijmy jednak do tego, co zwierzowi się spodobało. Przede wszystkim Bolesław Śmiały jest sztuką dobrze zagraną. Co prawda nie ma w przedstawieniu ról wybitnych, ale nie ma też ról słabych. Piotr Cyrwus odgrywając Bolesława Śmiałego, pokazuje największy dramat polskiego aktora, który potrafi dobrze grać tylko nie za bardzo ma, w czym. Zwierz na całe szczęście polskich telenoweli nie ogląda, więc dobry występ Cyrwusa nie był dla nie jakimś zaskoczeniem, ale podejrzewa, ze pilniejszy widz telewizji polskiej może być nieco skonfundowany. Trochę żal, że Biskup w wykonaniu Krystiana Modzelewskiego nie jest postacią wyraźniejszą, bardzo dobrze wypada za to Paweł Krucz jako brat Króla. Natomiast Seweryn, jako Aktor wydaje się być nieco zbędną postacią w całym spektaklu. Co do pomysłów realizatorskich (wszystko rozgrywa się w minimalistycznych dekoracjach, na scenie jest dużo ziemi i błota) zwierz nie ma zastrzeżeń, choć większość spektaklu spędził zastanawiając się, czy fakt, iż spełniająca rolę stołu/trapu spuszczana i podnoszona ku górze belka, przekrzywia się, dlatego że taki był zamysł reżysera czy dlatego, że coś nie zadziałało mechanicznie (co było trochę dekoncentrujące). Jednak poza tym twórcy poradzili sobie doskonale grając jak to ostatnio modę w polskim teatrze mgłą i światłem. Jedyne, do czego zwierz ma naprawdę zastrzeżenia to ruch sceniczny. Zwierz nie jest ekspertem, ale miał wrażenie, że zwłaszcza w przypadku kobiet składał się z samych klisz. Tu się aktorka trochę pomiota po scenie, żeby było wiadomo, że jest wiedźmowata, tam pokaże uda żeby było wiadomo, że rozwiązła – wszystko wedle tego samego schematu. Co więcej trzy czterech występujących w przedstawieniu aktorek trzy wyglądały dokładnie tak samo, co sprawia, że zwierz dałby głowę, że zamiast trzech ciemnowłosych bohaterek z rozwianymi włosami i do tego w takich szarawych łachmanach miał tylko dwie.
Ostatecznie jednak całość jest zaskakująco satysfakcjonująca, zwłaszcza, że odwołuje się do tego rodzaju teatru, o którym często zapominają i widzowie i krytycy. Czyli jest to coś więcej niż popołudniowa farsa dla widzów, którzy nie chodzą do teatru, jeśli nie znają tytułu sztuki z innych mediów, nie jest to artystyczne przedstawienie gdzie nikt do końca nie wie, o co chodzi i wszyscy muszą przeczytać program by zorientować się co właśnie widzieli, nie jest to też produkcja która jak wiele wystawień klasyki ma ściągnąć wycieczki szkolne. To teatr, który każe widzowi myśleć, ale jednocześnie nie posługuje się tak skomplikowaną metaforą by nie dało się jej przejrzeć, który nie trzyma widza trzech godzin na niewygodnym krześle, i nie wymaga od niego by zastanawiał się gdzie kończy się rymowany wers. Innymi słowy to całkiem dobry teatr. Choć powiedzmy sobie szczerze. Jeśli wychodzi się z tego spektaklu z jakimkolwiek podziwem, to jest to podziw dla Wyspiańskiego. Jak zwierz zauważył już wcześniej, Wyspiański dobrym poetą był.
Ps: Zwierz pisał o loterii przy wyborze spektaklu, ale tym razem zwierz udał się na skutek przecudownego zbiegu okoliczności. Otóż jednego dnia na skrzynkę mailową zwierza przyszły dwie informacje. Jedna od znajomego z pytaniem czy zwierz nie udałby się na Bolesław Śmiałego, bo sztuka zapowiada się ciekawie. Druga wiadomość była od Teatru Polskiego, z pytaniem czy zwierz nie udałby się na Bolesława Śmiałego, bo przedstawienie zapowiada się ciekawie. No nie da się takich zbiegów mail ominąć. Ale trzeba przyznać, że Teatr Polski chyba chce wyrosnąć na najbardziej kochający blogerów teatr Warszawy. Czemu zwierz się nie sprzeciwia :)
Ps2: Jak może wiecie zwierz nie jest fanem klaskana, na wczorajszym spektaklu miał dowód na to, dlaczego nie przepada za klaskaniem. Otóż, kiedy tylko zrobiono wyciemnienie po bardzo dramatycznej scenie blisko końca, widownia zaczęła automatycznie klaskać. Problem w tym, że sztuka się nie skończyła zaś epilog zdawał się już rozprzężonej widowni nie interesować aż tak bardzo. Zwierz naprawdę woli świat bez oklasków, choć rozumie, dlaczego aktorzy chcą być oklaskiwani a ludzie chcą klaskać.