Zwierz ma wrażenie, że jest ostatnią z zainteresowanych osób która oglądała w ostatnich dniach Spotlight. Wszyscy znajomi zwierza zdążyli już wznieść zachwyty i naprawdę był najwyższy czas by zobaczyć film, który miał jedne z najlepszych recenzji wśród zeszłorocznych amerykańskich premier. Jednocześnie zaś jest to film zaskakująco blisko „domu” choć niekoniecznie w tym zakresie w jakim może się wydawać.
Spotlight to taki film gdzie ludzie głównie siedzą w pomieszczeniach i rozmawiają
Spotlight wpisuje się w szlachetną tradycję amerykańskich filmów reporterskich które dokumentują działania dzielnych dziennikarzy na tropie prawdy. Mało kto jest tak dumny ze swoich dziennikarzy jak amerykanie. Podczas kiedy w kinie Europejskim – ze szczególnym naciskiem na kino brytyjskie – dziennikarz stał się symbolem pogoni prasy za tanią sensacją, w Stanach wciąż żywe jest przekonanie, że praca reporterska służy nadzorowi instytucji państwowych i prywatnych a opublikowanie artykułu w gazecie może coś zmienić. Zaś prawo do opublikowania takiego a nie innego tekstu jest wielką amerykańską cnotą. Ta postawa przebija z filmu, który łapie moment na chwilę przed upadkiem. Jest rok 2001, Internet już istnieje, większe firmy medialne wykupują tradycyjne gazety, rzesza prenumeratorów powoli się zmniejsza, być może pojawią się jakiś cięcia, ale póki co – gazety jeszcze trwają i mają się na tyle dobrze by wierzyć, że dobrze przygotowany tekst może zatrząść miastem.
Długa jest amerykańska tradycja filmów o dzielnych dziennikarza i Spotlight dobrze się w nią wpisuje
Tekst nie byle jaki bo dotyczący molestowania w kościele. Zwierz powie szczerze – że choć temat poruszający – to jednak – jest to ku zaskoczeniu zwierza najsłabszy element całej opowieści. Nie dlatego, że sposób w jaki kościół przez lata ukrywał molestowanie dzieci przez księży nie jest poruszający. Chodzi raczej o prosty fakt, że jest rok 2016 i doskonale wiemy, iż odkrycie tego mechanizmu tak naprawdę – z punktu widzenia całego świata niewiele zmieniło. Albo inaczej – zdajemy sobie coraz bardziej sprawę, że żaden –nawet najlepiej przebadany i najlepiej udokumentowany cykl artykułów nic nie zmieni jeśli społeczeństwo nie będzie na to gotowe. W Bostonie doszło do pewnego przełomu – bo udało się złapać ten moment kiedy deprawacja władzy (bo przecież nie chodzi o wiarę czy kościół – chodzi o organizację skupiającą w sobie mnóstwo władzy) i nastawienie społeczeństwa spotkały się w jednym miejscu. Nie zmienia to jednak faktu, że niezależnie od tego jak długa jest lista przewin kościoła – a właściwie księży i w ilu krajach by się nie pojawiły doniesienia – póki społeczeństwo nie jest gotowe odpowiedzieć na takie zarzuty – póki artykuły prasowe pozostaną artykułami prasowymi.
Bardziej niż do refleksji nad kościołem film zachęca do pytania o możliwości współczesnego dziennikarstwa
Jednocześnie to z punktu widzenia rozliczeń z kościołem film mimo wszystko bardzo delikatny. Charakterystyczne jest oddzielanie przez filmowców kwestii wiary i nauczania od zachowań kościoła – w kilku miejscach daje się nam wyraźnie znać że te dwie sprawy trzeba i można rozgraniczyć. Inna sprawa – film stara się w sumie jak najmniej pokazywać nam to jak bardzo działania kościoła są możliwe w określonych warunkach społecznych. Co prawda jedna z bohaterek mówi, że inni parafianie skłaniali ją do milczenia ale jest to wątek bardzo poboczny – podobnie jak sugestia, że wśród księży też jest sporo ofiar molestowania. Oczywiście – jeśli przychodzimy do kina z nastawieniem że każde krytyczne słowo pod adresem kościoła katolickiego jest przełamaniem pewnej granicy – wtedy tak jest to film bardzo krytyczny. Ale z drugiej strony – bardziej kieruje nas to ku refleksji nad odpowiedzialnością osób stykających się z takim nadużyciem władzy, niż do refleksji nad samym kościołem i mechanizmem jego działania. Przy czym zdaniem zwierza nie wynika to ze strachu realizatorów opowieści tylko – paradoksalnie – z pewnego emocjonalnego dystansu do całej sprawy. Zwierz przez pół filmu miał wrażenie, że twórcy muszą – widzom niekoniecznie wychowanym w katolickim duchu – wyjaśnić jak działają mechanizmy kościoła katolickiego i dlaczego księża mogą – w określonych warunkach społecznych – tak bardzo naruszać prawo i zasady społeczne. Coś czego w Polsce raczej tłumaczyć nie trzeba. Zwierz nie zarzuca tego twórcom tylko po prostu ma wrażenie, że jesteśmy jednym z tych krajów w których na kluczową dla filmu sprawę będzie się patrzeć nieco inaczej.
Choć to produkcja amerykańska czy wręcz bostońska to jednak sporo uwag i diagnoz uderza bardzo blisko naszego domu
Jednocześnie Spotlight całkiem nieźle pokazuje, jak działa zamknięta wspólnota. Widzimy, że Boston – a właściwie jego elity – to taki charakterystyczny przypadek gdzie spora grupa ludzi na szczycie musi się znać. Miasto na tyle duże by byli to ludzie wpływowi i na tyle małe by mogli znać się z najlepszej szkoły. Film nie pozostawia złudzeń – w takich społecznościach zmiana nigdy nie wyjdzie ze środka. Nawet jeśli większość członków naszego dziennikarskiego zespołu jest do kościoła nastawiona krytycznie, nawet jeśli gdzieś po drodze straciła wiarę – to w takich warunkach w jakich żyją – raczej problemu drążyć nie będą. Nie ze złej woli – raczej z przyzwyczajenia do tego jak życie w społeczności wygląda. Potrzebny jest tu dopiero ktoś z zewnątrz – w tym przypadku nowy redaktor naczelny – człowiek zupełnie z danym miejscem nie związany – by nie tyle przeprowadzić śledztwo co wymusić na dziennikarzach wyjście z pewnej strefy komfortu. Bo o ile przyszpilenie historii jednego nadużycia władzy jeszcze tej granicy nie narusza, to wykrycie mechanizmu który niszczy pewną podstawę tożsamości całej społeczności (a widać że taką funkcję pełni nawet pasywne identyfikowanie się z kościołem) jest czymś co można zrobić tylko z zewnętrznej inspiracji. Zresztą w ogóle film podkreśla znaczenie ludzi, którzy są poza społecznością – czy to prawnik czy dziennikarz którzy nie pasują do zastanego społeczeństwa – mają odpowiedni dystans by je zmienić.
Aktorsko zdecydowanie wyróżnia się ze znakomitej obsady Mark Ruffalo
Nie oznacza to jednak, że film nie jest wyśmienity. Ale jego najsilniejszym punktem jest przede wszystkim zapis pracy dziennikarskiej i pytania o odpowiedzialność tych którzy piszą za to co dzieje się wokół nich. Do jakiego stopnia mają tylko raportować fakty a do jakiego – kojarzyć, śledzić i nie przegapić żadnej sytuacji mającej wpływ na życie społeczności. Kiedy nasi bohaterowie zaczynają czuć się za bardzo moralnymi zwycięzcami pojawia się kluczowe pytanie – jak to się stało, że wyście tego wcześniej nie zauważyli – mimo, że mieliście wszystkie sygnały. To bardzo dobry wątek filmu – zdecydowanie pokazujący nam tych szlachetnych dziennikarzy w innym świetle, ale przede wszystkim pytający o zadania jakie stoją przed dziennikarzem. Zresztą w ogóle film ten bardziej nawet niż do refleksji nad kościołem czy korumpującym wpływem władzy zmusza do refleksji nad stanem dziennikarstwa.
Internet nie pomoże – chce się dotrzeć do prawdy – trzeba iść do biblioteki
Widzicie zwierz spotkał się z opinią, że takich dziennikarzy już nie ma a na pewno nie w Polsce. Opinia nawet słuszna – bo takie dziennikarstwo jakie uprawia w filmie grupa Spotlight już prawie nie istnieje. Ale nie dlatego, że brakuje dociekliwych i pełnych pasji dziennikarzy. Problem czai się w tym co na ekranie pojawia się jako wątek poboczny. Kiedy jeden z naszych bohaterów spotyka się w pierwszych scenach z nowym redaktorem naczelnym, gdzie panowie omawiają działanie dość niezwykłego zespołu dziennikarskiego, słyszymy o konieczności cięcia kosztów. I to właściwie jest znak nowych czasów. Można mieć taki zespół jak Spotlight. Ale oznacza to, że trzeba jakiejś grupie reporterów zapłacić by przez parę miesięcy drążyli temat, chodzi od domu do domu, siedzieli w bibliotece, skorzystali z archiwum, przeczytali spis lokalnych księży strona po stronie. Takiego materiału nie dostanie się po tygodniu czy dwóch. Taki dziennikarz nie poświęci tyle czasu na działania jeśli nie będzie miał pewności, że gazeta mu na to pozwoli. Ale co raz mniej gazet może sobie na to pozwolić. Internet wymaga co raz większej szybkości, gazety – muszą walczyć o czytelnika albo o inne źródła pieniędzy. Dobrą pensję z rzadka otrzymują dziennikarze dostarczający co tydzień nowy tekst, co dopiero mówić o takich którzy dostarczyliby doskonały materiał po roku śledztwa. Jasne pewnie coś pisali po drodze ale sam fakt posiadania zespołu reporterskiego nie jest już oczywisty.
Zwierz cieszy się, że Michael Keaton wraca do większych i nagradzanych filmów. Bardzo dobrze robi produkcjom ta jego obecność
Zresztą o czym zwierz mówi. Widzieliście w filmie scenę z niesamowitym archiwum? Dla rozwiązania dziennikarskiego śledztwa kluczowe okazują się zasoby biblioteki, wycinki zbierane pieczołowicie i rozsyłane po działach. Problem w tym, że dziś większość gazet, ba nawet stacji telewizyjnych, zamyka takie archiwa. Jeśli chcecie zobaczyć jak fajne było archiwum telewizji – idźcie do Archiwum Akt Nowych – tam je znajdziecie – bo tam je przekazano gdy okazało się, że wszystko jest w Internecie. Swoje archiwum zamknęła jakiś czas temu Gazeta Wyborcza. Zwierz, wie bo codziennie cieszy się, że pracuje w jednym z ostatnich jakie jeszcze są utrzymywane przez gazety. A teraz będzie najśmieszniejsze – wcale nie jest tak, że wszystko jest w Internecie. Wręcz przeciwnie – bez wycinków naprawdę trudno czasem dostać się do tego momentu kiedy się wszystko zaczęło. Problem w tym, że kiedy gazeta traci gdzieś po drodze misję – a przy pewnych okolicznościach finansowych i rynkowych stracić musi (paradoks polega na tym, że na misję trzeba mieć kasę i wpływy ale mało kto mający kasę i wpływy jest zainteresowany misją) – to nikomu już aż tak bardzo nie zależy by dotrzeć do pełnego obrazu. I choć nadal jest mnóstwo dziennikarzy którzy chcą zmieniać świat to co raz trudniej uwierzyć w ten artykuł który po opublikowaniu naprawdę coś zmieni.
Zwierzowi podoba się postać i rola nowego „zewnętrznego” redaktora gazety który zmusza dziennikarzy do zmiany perspektywy
Stąd dla zwierza Spotlight bardziej niż refleksją nad jednym – bardzo ważnym – śledztwem stał się raczej głosem w sprawie roli dziennikarza. Swoistym przypomnieniem, że potrzebni nam są ludzie którzy będą mieli czas i możliwości szukać informacji i potrzebne nam są miejsca, w których znajdzie się przestrzeń na 600 tekstów poświęconych nadużyciom władzy. I czasem będzie to trudne, czasem trzeba będzie komuś dać nadzwyczajne przywileje (zwierz z podziwem przyglądał się temu jak wiele wolności dano dziennikarzom i jak bardzo pozwolono im działać w tajemnicy) i będzie trzeba wypłacać pensję zanim dostanie się ostateczny wynik – ale jednak się opłaca.
Film jest dość jednoznaczny w przekazie ale nie tak surowy jak mogłoby się wydawać
Oczywiście w przypadku omówienia filmu w okresie przed Oscarowym wypada pochylić się na chwilę nad kwestiami nominacji czy zwykłym technicznym omówieniem produkcji. Z całą pewnością Spotlight jest najbardziej zasłużonym zwycięzcą statuetki za najlepszą obsadę. To jeden z tych filmów gdzie bardzo czuć, że wszyscy grają razem i gdzie cały aktorski zespół robi odpowiednią atmosferę. Jeśli chodzi o nominacje na pierwszy plan wysuwa się Mark Ruffalo – zwierz rzeczywiście rozumie wszystkich którym się ta rola spodobała. Grany przez niego dziennikarz to człowiek całkowicie poświęcający się sprawie, może nieco za bardzo zaangażowany, może za bardzo porywczy. Ale jak dobrze widać że ma serce po właściwej stronie, że w każdej scenie gdzie odkrywa kolejne warstwy skandalu miesza się w nim jakaś ogromna wściekłość i jednocześnie smutek. Ruffalo jest doskonały – jego postać ma w sobie coś nerwowego i pełnego napięcia – co podkreśla mało twarzowa fryzura i postawa – cały czas spięta, jakby dziennikarz nigdy nie czuł się do końca swobodnie. Doskonały jest też Michael Keaton. Zwierz strasznie się cieszy, że aktor wrócił. Nie był to nigdy amant, więc wiek absolutnie mu nie szkodzi, zaś jest to naprawdę dobry aktor. Tu jako szef zespołu – człowiek spokojny z wiecznie podwiniętymi rękawami jest trochę tym naszym wymarzonym reporterem który dla prawdy nie zawaha się przeciwstawić nawet przyjaciołom. Nieco słabiej wypada Rachel McAdams – nie jest to zła rola, ale jej bohaterka raczej nie dostaje żadnej większej sceny pozwalającej w pełni rozwinąć skrzydła.
Zwierz musi przyznać, że nominacja dla Rachel McAdams jest troszkę na wyrost
Trudno w filmie mówić o prawdziwym drugim planie ale aktorzy w mniejszych rolach też sprawdzają się doskonale. Liev Schreiber wyśmienicie sprawdza się w roli redaktora naczelnego który przybywa spoza bostońskiego świata i rzuca nowe spojrzenie na dotychczasową sprawę. Nie jest łatwo grać kogoś przy kim widz od razu czuje, że jest wycofany ze świata który go otacza, ale tu udało się znakomicie. Co ciekawe, dopiero słuchając Schreibera w tym filmie, zwierz zdał sobie sprawę jaki aktor ma świetny głos. Bardzo dobry jest też Stanley Tucci w roli prawnika który zdecydował się poinformować prasę że kwestia molestowania może być bardziej skomplikowana niż się wydaje. Tucci jest doskonałym aktorem ale potrzebuje dobrego reżysera. Tu musiał mieć bardzo dobrego reżysera, bo kilka scen z jego udziałem to prawdziwe perełki. Na koniec zwierz musi powiedzieć, że cieszy go że do tak dobrego filmu załapał się John Slattery. Zwierz uważa że to jeden z najbardziej utalentowanych amerykańskich aktorów telewizyjnych (a pod Mad Men podziwia też jego zdolności reżyserskie, aktor wyreżyserował jeden ze zwierza ulubionych odcinków serialu) ale w kinie jakoś rzadko trafiał do produkcji gdzie mógł się pochwalić talentem.
Film ma bardzo dobry scenariusz – precyzyjny i klarowny – i tu zwierz widziałby największą szansę na wyróżnienie
Jeśli zwierz miałby za coś nagrodzić Spotlight to za precyzję scenariusza. Bo to jest film bardzo wyważony, bardzo stonowany, napisany tak by widz czuł, że jest to opowieść w pewien sposób rzetelna. Być może brakuje mu trochę ognia – zwłaszcza że znamy wszyscy puentę dochodzenia. Ale być może to jest właśnie ten zamiar – przeciwstawienia spokoju, rzetelności i pracy, tym wszystkim fajerwerkom i bieganinie jaka towarzyszy podążaniu za newsem a nie za wiedzą. Bo ostatecznie okazuje się, że największe przełomy i odkrycia kryją się w archiwach, bibliotekach i nad kserokopiarkami. Z żółtym notesikiem w ręku, długopisem i życzliwym uchem które wyłapie co najważniejsze z wypowiedzi rozmówcy. Na pozór wydaje się bardzo proste. Ale co raz rzadziej jest czas na papier, długopis i archiwum. Tylko problem w tym, że dziś redakcji nie stać na reflektory. A do odkrycia prawdy nie wystarczą żarówki.
Ps: Zwierz powinien rozwiązać konkurs Poldarkowy wczoraj ale gapa rozwiązuje dziś. Książki otrzymują : len. (za cudowne streszczenie Fioletowej Krowy), (K)LeKot~ (serio co się Hugo tak rozpisał wystarczyło kilka słów), Vivasco (za cudowny konsensus w przypadku Dumy i Uprzedzenia) i Agu (za Night Manager – nie wie zwierz o co chodzi z kurczaczkami ale czuje się zaintrygowany). Koniecznie prześlijcie swoje adresy imiona i nazwiska na mail: zwierzpopkulturalny@gmail.com
Ps2: Zwierz obejrzał cały sezon (sześć odcinków) Mercy Street i jest strasznie zawiedziony finałem. Tzn. Zawiedziony tym że chciałby jeszcze a to już ma być na razie koniec.