Gdynia, morze, wakacje. Co w takich pięknych warunkach przyrody może zrobić zwierz? Odpowiedź jest absolutnie oczywista. Iść do kina. Jednak nie oceniajcie zwierza surowo. Wieczór zimny i deszczowy a repertuar kina kusi Magic Mike XXL o którego kampanii promocyjnej (i tylko kampanii bo filmu zwierz nie oceniał) zwierz poświęcił już na blogu wpis. Cóż było robić. Trzeba było obejrzeć. I dobrze bo wnioski są jeszcze ciekawsze niż można się byłoby spodziewać.
Magic Mike XXL to taka urocza próba zaradzeniu temu, że świat jest zły. W zamyśle twórców ma oferować kobietom na sali kinowej to samo co występ bohaterów oferuje kobietom w filmie. Co w przypadku zwierza oznacza całe mnóstwo refleksji
Zacznijmy od tego, że zwierza sam temat przewodni Magic Mike nie za bardzo interesuje. Wierzcie lub nie ale zwierz nie należy do grupy kobie którym idealnie wyrzeźbiona muskulatura coś robi a wicie się panów na scenie budzi raczej uczucie zażenowania. Zwierz ma wobec tego z Magic Mike problem zasadniczy to znaczy, oglądając uczucie kiedy panowie tańczą dla pań (poza jednym przypadkiem o czym zaraz) czy z paniami zwierza ogarniało uczucie daleko idącego poczucia zażenowania i dyskomfortu (o którym też częściowo dalej) – głównie dlatego, że ma wrażenie, że nigdy przenigdy nie chciałby się w takiej sytuacji znaleźć. Jednocześnie jednak ten dystans (przerywany napadami śmiechu bo Magic Mike XXL to film miejscami niesamowicie zabawny) sprawił, że bardziej od dość pretekstowej fabuły filmu zwierza zainteresowały pewne założenia odnośnie świata przedstawionego, jaki możemy w filmie znaleźć. Przy czym zwierz nie poświęci zbyt wiele czasu (o ile jakikolwiek) na streszczanie fabuły bo naprawdę, naprawdę uznanie, że w filmie jest fabuła warta streszczania byłoby nieco zbyt daleko posuniętym przejawem optymizmu. Ale nie martwcie się, nie jest to wada filmu nie dla fabuły go kręcono. Zresztą w sumie – już tak zupełnie na marginesie – odświeżające jest kiedy bohaterowie nie potrzebują zbyt wielu motywacyjnych mów by podjąć jakieś działanie w swoim życiu. Miło czasem kiedy ktoś zachowuje się na ekranie odrobinę nieracjonalnie ale za to akcja idzie do przodu.
Striptizerzy w Magic Mike jawią się jako mobilna grupa wsparcia dla kobiet bez względu na wiek, pochodzenie czy urodę. Wypiją wino, będą prawić komplementy i znikną rano.
Nie ma wątpliwości że Magic Mike dzieje się w świecie nieszczęśliwych kobiet. Kobiet które same w sobie zasługują na wszystko (najbardziej romantyczna rzecz w tym filmie to naleśniki i bekon więc zwierz rozumie że chodzi naprawdę o wszystko) ale nie są doceniane. Wszystko przez facetów. Ci to tchórze i szuje – jeden w drugiego. Nie szanują swoich kobiet, ukrywają przed nimi posiadanie żon, nie chcą uprawiać seksu przy zapalonym świetle, odchodzą do innej albo do innego. Nie ważne czy mówimy o kobietach młodych czy starszych, córkach czy matkach, szczupłych czy grubszych, białych czy czarnoskórych. Niemal wszystkie kobiety w tym filmie mają powód by mieć na pieńku z facetami. Dlaczego? Jeden z naszych specjalistów od rozrywki dla pań mówi z nie małym podziwem i zaskoczeniem „Oni ich w ogóle nie słuchają. Wystarczy posłuchać czego chcą i dzieje się magia”. Tymczasem faceci zupełnie nie rozumieją po co słuchać kobiet, a nawet gdy ich słuchają – nie są zainteresowani by wziąć to sobie do serca. Jedynymi którzy naprawdę wiedzą jak do kobiet mówić są nasi bohaterowie – zespół męskich striptizerów – niby specjaliści od seksownego rozbierania się na scenie ale bardziej grupa terapeutyczna, która potrafi poprawić humor rozwódce z południowym akcentem, młodej dziewczynie czy przypadkowej zagubionej fotograficzce. Bo wystarczy kobiety posłuchać, przypomnieć jaka jest piękna i że powinna być wielbiona a już rozkwita niczym ten kwiat pielęgnowany przez ogrodnika.
Tam gdzie w pierwszej części mieliśmy do czynienia z refleksją nad kosztami takiego a nie innego trybu życia w dwójce mamy humor. Co jest pewnym sposobem na rozładowanie sytuacji że robimy film o rozbierających się panach
Dlaczego nasi bohaterowie są tacy dobrzy w pomaganiu kobietom? Nie dlatego, że się rozbierają – wręcz przeciwnie wszyscy traktują rozbieranie się dla pań jako działalność na boku, jednocześnie pielęgnując własne sny o czymś więcej (film bardzo poważnie traktuje marzenia o własnym food tracku z proteinowymi jogurtami czy marzenia o wydaniu płyty). Siłą naszych bohaterów jest ich przyjaźń i umiejętność porozumienia się i zidentyfikowania czego naprawdę chcą. To nie są w najmniejszym stopniu macho. To sympatyczni faceci (już nie tacy młodzi), co prawda pełni lęk ów (co jeśli okaże się, że marzenia nie wypalą) ale jednocześnie znajdujący pocieszenie w szczerzej przyjaźni – takiej w której spokojnie można mówić o emocjach, płakać czy nawet wyznawać sobie miłość zamykając oczy (co ma nieprzyjemne konsekwencje gdy na takie wyznania zbiera się kierowy samochodu). Oczywiście mają swoje problemy ale jeśli tylko spojrzą w głąb samych siebie (do czego się ochoczo wzajemnie namawiają) to znajdą to co jest ich prawdziwą pasją i jeszcze wyrażą to w tańcu. Na tyle pewni siebie by móc doradzać kobietom, na tyle nie pewni i wrażliwi by rozumieć ich rozterki. Oczywiście wszyscy pewni swojej hetero seksualności do granic która pozwala z niej żartować (nigdy jednak nie przekraczając granicy bo wtedy zamiast mężczyzn terapeutów staliby się kimś kogo nasza kultura traktuje zupełnie inaczej – kumplem gejem który może poradzić ale nie ukoi). No i oczywiście wszyscy mają idealne sylwetki co im w tej pracy terapeutycznej nie przeszkadza. Jednocześnie ci faceci ze snów są trochę jak fatamorgana, przychodzą, oświadczają że bóg jest kobietą, tańczą wielbią i pozwalają się na chwilę oderwać od koszmarnej codzienności. W nagrodę można im rzucić jednodolarówkę co im zupełnie wystarcza bo tańczą dla przyjemności i dla pokazania kobietom ile są warte.
Magic Mike to taki idealny film na wyjście kobiet do kina, pogada z nimi o frustracjach i rozbawi. Jednocześnie sprawnie unikając tematu jak zmienić rzeczywistość
Spotkanie tych dwóch światów w filmie Magic Mike prowadzi jednak (przynajmniej zwierza) do dość smutnej refleksji. Występy naszych bohaterów są ucieczką ale świat kobiet dla których tańczą pozostaje taki sam. Kiedy patrzymy na wywoływane do tańca kobiety widzimy, że zachodzi tu zmiana. To niekoniecznie są panny na wieczorach kawalerskich, niekoniecznie najładniejsze i najszczuplejsze dziewczyny z tłumu. Wręcz przeciwnie film zdecydowanie przełamuje bariery jeśli chodzi o pokazywanie kobiet (takich przeciętnych) w filmie tego typu – nasi panowie tańczą dla dziewczyn grubych i przeciętnych, na równi jak dla dziewczyn pięknych i szczupłych. Wydaje się, że film kieruje swoje przesłanie do pewnej grupy kobiet. Tych którym teoretycznie spełnił się amerykański sen – mąż poznany w liceum, niekoniecznie idealny ale obowiązkowy, dzieci, cisza w sypiali. Życie teoretycznie zgodne z planem ale nie satysfakcjonujące, i to niekoniecznie w sferze seksu ale tej emocjonalnej. Bo w sumie w tej części Magic Mike bardziej niż o seks chodzi o poczucie własnej wartości, uwielbienie itp. Nie na darmo konferansjerka naszych tancerzy mówi do kobiet „królowe” i przypomina im że każda bez wyjątku jest piękna. Im więcej takich zapewnień tym bardziej brzmią one jak pusta mantra którą trzeba sobie powtarzać, bo świat poza pokazem striptizerów nie chce tych faktów potwierdzić.
Nasi bohaterowie właściwie nie mają w tym filmie większych zmartwień bo mają siebie. To jedna z tych uroczych produkcji gdzie prawdziwa przyjaźń okazuje się remedium na większość problemów
Przy czym Magic Mike jest filmem uroczym, budzącym uśmiech – miejscami niesamowicie zabawnym. Co nie zmienia faktu, że te wielbione w nocnym klubie czy na konferencji panie wracają potem do swojego zwykłego życia. W jednym z ujęć kamera – wbrew standardowi filmów popularnych – przygląda się niemal naturalistycznej scenie tańca striptizera dla bardzo grubej i niezbyt atrakcyjnej kobiety. Scena pozostaje właściwie bez komentarza – jakby reżyser chciał tą sceną widzą sprowokować – pokazać mu iluzję tego świata (wszak widać że mamy do czynienia z czymś sztucznym) ale jednocześnie statyczność całej sekwencji każe się koncentrować na reakcji kobiety, która jest nieco zaskoczona nieco rozbawiona układem wyraźnie przeznaczonym dla kobiety mniejszej i szczuplejszej. Zaś sam striptizer pozostaje niewzruszony, totalny profesjonalista który od samego początku wie co robi i dlaczego, nie zmieniając swojego wypracowanego układu. Widz zostaje z tą sceną sam i musi zadać sobie pytanie czy ogląda coś smutnego, czy wręcz przeciwnie – dającego nadzieję. Scena pozornie drugoplanowa w Gdyńskim kinie wywołała trochę poruszenia. Między innymi dlatego, że wyrwała nas ze świata wyłącznie pięknych i idealnych ludzi. Jednocześnie to jest jeden z powodów dla których Magic Mike XXL sprawia nieco problemów, żeby to ładnie określić … percepcyjnych. Zestawienie takich scen z momentami czysto, wręcz idiotycznie rozrywkowymi (niekoniecznie związanymi z rozbieraniem się) każe się zastanawiać, co właściwie twórcy chcieli osiągnąć. Tak jakby nie byli do końca pewni czy mogą się puścić konwencji (dość jednak niejednoznacznej) pierwszego filmu a jednocześnie nie mieli do końca pomysłu na film nowy. Zresztą takich zgrzytów jest w produkcji więcej, co niestety nie działa na korzyść całości.
Gdyby film napisał jakąkolwiek bohaterkę lepiej niż tylko szkicując jej charakter zwierz może i by uwierzył kiedy cudnie słodki Tatum tłumaczy że Bóg jest kobietą. Ale tak to widzi w tym jedynie ładne stwierdzenie za którym niewiele stoi
Pod tym względem Magic Mike – film który się właściwie nie kończy tylko urywa (słusznie bo właściwie problemu o którym mówi nie da się rozwiązać) jest ciekawym produktem który nie będąc zbyt głębokim dotyka czegoś bardzo ważnego. Co nie zmienia faktu, że zwierz ma pewne zastrzeżenia. Otóż zastrzeżenia są dwa. Pierwsze – to wspomniana akcja promocyjna która nie tyko była jak zwierz pisał dość wulgarna ale też świadomie wypaczała znaczenie części scen. To ciekawe że jedna z najzabawniejszych scen w filmie ( jeden z naszych tancerzy tańczy dla smutnej kasjerki w sklepie) była tak sprzedawana by nie było w niej ani odrobiny humoru. Podobnie jak taniec Channinga Tatuma z początku filmu – w reklamach denerwująco pełen podtekstów w filmie – złagodzony przez poczucie zabawy czy humor. W ogóle gdyby zdecydowano się w zwiastunach pokazać nieco więcej luzu byłaby to zdecydowanie lepsza akcja promocyjna. To jednak symptomatyczne że dystrybutorzy postawili na seks i uprzedmiotowienie. Zwierz nie jest do końca pewien czy przemawiał za tym niespodziewany sukces pierwszego filmu (gdzie akcja promocyjna też nie była do końca spójna z filmem) czy po prostu brak świadomości że nie wszystko powinno się tak samo sprzedawać. I tak promocja robi filmowi niedźwiedzią przysługę, bo właściwie reklamuje wszystko tyko nie film, który ostatecznie dostaje widz.
Im dłużej siępatrzyna film tym więcej widzi się w nim pozostałości po sposobie narracji i reżyserii pierwszej części. Zdaniem zwierza to są najciekawsze fragmenty produkcji
Druga sprawa to kwestia samego tańca. Przez większość czasu układy taneczne prezentowane w filmie starają się uciec od tego tradycyjnego układu – facet kręci kobiecie różnymi częściami ciała przed nosem. Wychodzimy więc z nocnych klubów, dodajemy dużo więcej show i umowności a tradycyjne stroje od strażaka po marynarza dosłownie lądują za oknem. Jest mniej duchoty, więcej zabawy i umowności. To dobra taktyka bo fajnie tańczących ludzi wszyscy lubią oglądać i niekoniecznie potrzebują do tego seksualnych podtekstów. Problem zaczyna się wtedy gdy – w dwóch układach wykonywanych przez Tatuma (skomplikowanych i budzących podziw ze względu na sprawność aktora) wracamy do tego pozorowania seksu do tego absolutnie jednoznacznego charakteru tańca. Nagle ta konwencja nie pasuje – nie złagodzona humorem, bez intymności (ostatni taniec odbywa się na scenie) całość staje się jakoś dziwnie odrzucająca i nie pasująca do tego filmu. Te kobiety które cały czas mają być wielbione są niemal rzucane po całej scenie . Kamera dość dobrze zresztą łapie reakcje dziewczyn trochę rozbawionych ale głównie przerażonych tą utratą kontroli. Przy czym nie dotyczy to wszystkich występów – tam gdzie obecny jest humor sytuacja jest jak najbardziej sympatyczna – trochę sugerująca że nie ma się czego bać, wstydzić i że wszyscy bez względu na pleć możemy się dobrze bawić. Ale te rozeskualizowane układy do tego nowego Magic Mike średnio pasują – znów cofają nas do jakiegoś baru z pierwszej części gdzie praca striptizera jednak pokazana była jako coś czemu niekoniecznie warto z uśmiechem poświęcić życie. Zwierz zresztą ma wrażenie, że te sceny w ogóle do filmu nie pasują. I stoją w jakiejś sprzeczności z jego w sumie pozytywnym przesłaniem – gdzie najważniejsze jest łapanie chwili i szukanie choć odrobiny szczęścia w świecie który ogólnie za dobry nie jest.
Świat jest zły, kobiety sfrustrowane, panowie umięśnieni. Czy jednak to na pewno oznacza że film jest feministyczny? Jeśli tak to czy nie jest smutne,że tak niesko przyszło nam ustawiać poprzeczkę (nawet jeśli Magic Mike XXL cieszy?)
Aktorsko Magic Mike nikomu nie stawia jakichś wielkich zadań, ale ekipa wypada całkiem dobrze, choć trudno mówić tu o jakiś poruszających czy zapadających w pamięć rolach. Channing Tatum to istota z punktu widzenia zwierza zupełnie nie pociągająca ale za to absolutnie przeurocza. Zresztą jego sposób podawania dialogu sprawia wrażenie improwizowanego co przynajmniej z punktu widzenia zwierza gwarantuje sympatię do Mike’a – fajnego chłopaka który robi ładne meble i ogólnie jest porządny. Taka postać, którą chce się lubić nawet jeśli ma osobowości tyle co chomik. Joe Mangianello cudownie gra „drama queen” całej ekipy – człowieka który jest trochę zazdrosny i trochę rozczarowany swoim życiem. Jednak nawet gdyby nic nie grał to jego mina kiedy widzi inną grupę odstawiającą numer na podstawie Zmierzchu zasługiwałaby na jakąś nagrodę, zwłaszcza gdy skarży się, że ktoś robi coś o wampirach (aktor grał w poważniejszym – przynajmniej na początku – serialu o wampirach czyli True Blood). Jak zwykle miłym elementem obsady jest Matt Bomer. Matt Bomer to chodzący dowód na to, że istnieją ludzie na oko niemal perfekcyjni. Rysy twarzy idealnie gładkie, oko idealnie niebieskie, umie śpiewać i tańczyć i jeszcze taki ładnie zbudowany. Zdaniem zwierza co prawda jest nieco „za ładny” ale w filmie doskonale się sprawdza jako uduchowiony członek ekipy, medytujący i mówiący dużo o emocjach. Cała reszta ekipy sprawdza się dokładnie tak jak powinna – na tyle sympatyczni b ich polubić na tyle bezbarwni byśmy nie żałowali, że nie poświęcono im więcej czasu. Ciekawym pomysłem obsadowym jest wybranie Jady Pinkett Smith do roli konferansjerki naszych bohaterów. Jest to z jednej strony krok w przód (ponownie możemy się zastanawiać nad relacjami płci, wieku i rasy) ale … zwierz cały czas miał wrażenie, że to w ogóle nie jest postać. Nie dostaje ani jednej sceny w której robiłaby cokolwiek co pozwalałoby poznać jej charakter, działania, motywacje. To postać której właściwie nie ma.Zresztą to właściwie dotyczy wszystkich kobiecych postaci w tym filmie. W sumie najbardziej rzobudowaną rolę ma Andy McDowell a i ona jest niewielka. Cała reszta bohaterek właściwie nie istnieje jako postacie. To raczej szkice do postaci.
W sumie wszystko w tej produkcji jest tymczasowe – zatrudnienie naszych boaterów, zespół na czas występów, ucieczka od świata oferowana kobietom. Zanim zdążymy wrócić do codzienności film się kończy. Bo wtedy przestaje być śmiesznie.
W Stanach Zjednoczonych niedawno dyskutowano czy Magic Mike nie jest aby produkcją feministyczną. Paradoksalnie próba znalezienia odpowiedzi na to pytanie stawia nas w kropce. Bo z jednej strony to jest produkcja prościutka z fabułą tak pretekstową, że bardziej się nie da. Do tego jak zwierz już pisał uprzedmiotowienie męskiego ciała, odwoływanie się do schematu patrzących i tańczących czy w końcu kilka nie za bardzo wybrednych żartów sugerują, że mamy raczej do czynienia z produkcją w której co prawda Bóg jest kobietą, ale nikt w niego nie wierzy. Powtarzane kobietom kilku motywacyjnych haseł nie jest do końca tym samym co nakręcenie produkcji feministycznej (ostatecznie wciąż jest to film o mężczyznach). Z drugiej jednak strony Magic Mike jest filmem zaskakująco szczerze podchodzącym do rzeczywistości w jakiej żyją kobiety, nastawionym na doraźne załatanie ran jakie pozostawiają w ich życiu nieodpowiedni mężczyźni. Jednak tym co w filmie jest tak naprawdę najbardziej skłaniające się do feminizmu (a może tylko do poszukiwania kobiecego widza) jest wzbogacenie wizerunku kobiety na ekranie. Zwierz dawno nie widział kobiety tak zróżnicowanych w filmie, ze sporą reprezentacją kobiet z nadwagą. Pytanie ile w tym szczerego serca a ile sugestii, że to właśnie te kobiety szukają albo tańczących panów albo filmu o nich. Co nie zmienia jednak faktu, że amerykańskie społeczeństwo dawno nie wyglądało na ekranie tak prawdziwie. Łącznie ze scenami które mogą budzić miliony pytań bo pokazują olbrzymie rasowe podziały w branży kobiecej rozrywki. Oto w pewnym punkcie swojej wyprawy nasi panowie trafiają do klubu w którym dla czarnoskórych kobiet tańczą czarnoskórzy mężczyźni. Wszystko prowadzi czarnoskóra kobieta. Czy to przypadek? Czy wręcz przeciwnie układy między białymi a czarnoskórymi mieszkańcami Stanów Zjednoczonych są tak skomplikowane że trudno sobie wyobrazić białego mężczyznę tańczącego dla grupy czarnoskórych kobiet i na odwrót. Ten ścisły podział i jednoczesne podwójne dno wszelkich relacji między bohaterami (nachodzą na siebie kwestie rasy i płci ) to dla widza amerykańskiego rzeczy zapewne bardzo oczywiste i czytelne dla widza polskiego (a może tylko dla zwierza) punkt wyjścia do refleksji nad tym jak bardzo są napięte stosunki rasowe w Stanach. Rzecz niby na marginesie ale jednak interesująca zwłaszcza, że film dzieje się bardzo „teraz” (dokładniej na początku lipca 2015). Zwierz jednak wahałby się przed stwierdzeniem, że to film feministyczny. Wciąż postacie kobiece są tu napisane bez porównania gorzej niż męskie (co jest jakby oczywiste bo faceci są w centrum opowieści, ale jednocześnie szkoda że postacie kobiece nie są jednak bardziej wyraźne i mają jakieś głębsze motywacje czy historie). Ale przede wszystkim – to film który proponuje co prawda ucieczkę od prawd złego świata ale ich nie podważa. Tak kobiety powinny mieć lepszych kochanków słuchających je facetów ale wciąż jest to ten sam świat. Jasne zwierz nie wyobraża sobie że w filmie takim jak Magic Mike XXL pojawią się jakieś rewolucyjne wątki ale nazwanie kobiet „królowymi”nie czyni z filmu feministycznego dzieła. Nie znaczy, że film ocieka seksizmem. Nie ocieka. Bardzo ładnie udaje mu się wielu rzeczy – pozornie oczywistych – uniknąć. Nikogo też nie ocenia. Ogólnie trochę jak Mike który ucieka od rzeczywistości (dziewczyna jednak go nie kochała tak jak on jej) tak sam film ucieka od konfrontowania się z pewnymi elementami świata w którym żyjemy. Zwierz nie ma pretensji. W końcu nikt nie idzie na film o striptizerach by zobaczyć dramat… po raz drugi.
Zwierz wierzy, że Magic Mike XXL ma dobre intencje. I wierzy że ludzi bawi. Ale wciąż to jest dość przygnębiająca diagnoza naszego świata.
Czytając recenzję zwierza można dojść do wniosku, że Magic Mike XXL idzie po części drogą Magic Mike który starał się pod pozorami filmu gdzie rozbierają się panowie opowiedzieć jednak o czymś więcej. W istocie Magic Mike XXL jest od pierwszej części bez porównania lżejszy i dowcipniejszy. Co prawda Steven Soderbergh (reżyser pierwszego filmu) jest w produkcji widoczny (zwierz z przyjaciółką od razu zobaczyły typową dla niego pracę kamery i montaż) ale jednak daleko mu od kina flirtującego z produkcjami niezależnymi. Ale to właśnie lekkość nowej odsłony filmu o rozbierających si panach sprawia, że więcej refleksji poświęca się temu czemu taka rozrywka ma służyć. Film właściwie ma nam dostarczyć tego czego kobietom na ekranie dostarczają występy striptizerów. Ostatnie zdanie w filmie właściwie odnosi się do wszystkich widzów – czy poprawiliśmy wam humor. I rzeczywiście pod tym względem Magic Mike XXL odnosi triumf. Poprawia humor. Ale trochę jak taniec przystojnego pana – na chwilę, bo potem świat jest dokładnie taki sam jak wcześniej. Na to tancerz nic nie jest w stanie poradzić. Dlatego, zanim dojdzie do nas że to nie ma sensu, film łagodnie się kończy pozostawiając roześmianą widownię. Przynajmniej na chwilę. I tak się zwierz zastanawia czy właściwie nie należałoby oglądać filmów w odwrotnej kolejności. Magic Mike XXL jako produkcji która pokazuje nam jak bywa przyjemnie. I Magic Mike jako o kosztach utrzymywania tego złudzenia.
Ps: Zwierz ma wrażenie, że ten film może być zupełnie inny jeśli nie ma się takiego dojmującego wrażenia, że produkcja opowiada o czymś co właściwie możemy oglądać tylko z zewnątrz. Zwierz ani przez moment nie chciał się znaleźć blisko bohaterów i cieszył się, kiedy ruch kamery pokazywał mu że ma do czynienia z subiektywną materią filmu. Serio jeśli zwierz miałby sobie wyobrazić piekło na pewno byłoby podobne do baru ze striptizem.
Ps2: Zwierz zakończył swoje wojaże Trójmiejskie i musi wam powiedzieć, że absolutnie uwielbia wszystkie trzy miasta które odwiedził. A na Jarmarku Dominikańskim kupił sobie breloczek do kluczy z TARDIS co w ogóle czyni go wielce szczęśliwym i jeszcze bardziej zakochanym w nadmorskich kurortach.