Hej
Zwierz odgrażał się, że będzie oglądał się przez ramię nieco częściej, więc dziś czas na kolejny wpis z tego cyklu. Tu akurat nie mamy do czynienia z żadnym zbiegiem okoliczności tylko z ukochaną formą wpisów zwierza, czyli pisanie o czymś co się uwielbia. Zwierz lubi być krytyczny ale uwielbia się też zachwycać, że nie zdarza się to aż tak często to zwierz tym bardziej na ten wpis się cieszy. Zwłaszcza, że jego brak rzucił się zwierzowi dość wyraźnie w oczy kiedy robił swój masterpost, poświęcony recenzjom seriali brytyjskich (teraz trzeba go będzie uzupełnić). W każdym razie zwierz musi wam przyznać, że jak tylko stworzył tą serię wpisów o czasach telewizyjnie minionych to od razu z radością pomyślał, że właśnie stworzył sobie pretekst do napisania o tym serialu. A o czym będzie? O chyba najmniej oczywistym genialnym połączeniu na świecie czyli i o Blackpool. Brytyjskim serialu kryminalnym, z silmy wątkiem romansowym, który jednocześnie jest… musicalem. Takim w którym się tańczy, śpiewa i ma nie do końca realistyczne sekwencje. Brzmi niedorzecznie? Spoko tak samo myślał zwierz. Jak bardzo się mylił.
Zwierz długo zastanawiał się nad ilustracjami ale w końcu postanowił poświęcić je wszystkie motywowi przewodniemu czyli ciągłemu spożywaniu jakichś przekąsek przez bohatera serialu. Zwierz robi to min. dlatego, że teraz bohater Tennanta w Boradchurch prawie nic nie je (gidy z tego tumblr)
Jeśli nazwa miejscowości Blackpool nic wam nie mówi, to zwierz spieszy donieść, że to coś w rodzaju brytyjskiego może nie Las Vegas ale Atlantic City (ponownie jeśli nie kojarzycie drodzy czytelnicy to Atlantic City to takie Vegas dla ubogich, choć jak na nasze standardy i tak jest tam sporo luksusu). Plaża (niezbyt piękna) wesołe miasteczka, kolejka górska i cale mnóstwo miejsc gdzie można przegrać fortunę na automatach. Jest nadmorska promenada, wata cukrowa i mnóstwo gości, których nie stać by poszukać rozrywki w jakimś cieplejszym miejscu. Można tu urządzić wieczór kawalerski, przyjechać z kolegami, czy przepuścić całą pensję w odpustowym niby kasynie. W zależności od filmów i programów Blackpool jest wyśmiewane, idealizowane albo pokazywane jako siedlisko zła wszelkiego. Takie miejsce, którego Anglicy chyba się trochę wstydzą a jednocześnie spora część z nich pamięta wycieczki do Blackpool z dzieciństwa. Zwierz nie wie czy mamy taki odpowiednik nad Polskim morzem ale ważne jest by zrozumieć, że dla większości anglików już sama nazwa miasta uruchamia cały cykl dość oczywistych skojarzeń.
I to właśnie w tym mało glamour (zresztą wszystko dzieje się poza sezonem, kiedy pogoda nie dopisuje a turystów właściwie nie ma) Blackpool ktoś popełnia morderstwo. Chłopak, który ginie nie wygląda na szczególnie ciekawego i chyba nikt by po nim szczególnie nie płakał. Ważniejsze jest to gdzie ginie. Jego ciało można bowiem znaleźć w niby kasynie (a właściwie w zwykłym salonie gry( Ripleya Holdena – miejscowego biznesmena, szanowanego obywatela miasta, którego interesy nie zawsze są czyste a ambicje niesamowicie wysokie. Holden ma właściwie wszystko czego można by zamarzyć, dobrze prosperujący interes (choć trzeba przyznać, że wszystko zależy od odpowiedniego manipulowania inwestorami), piękną żonę, dwoje nastoletnich dzieci, ładny dom. Nawet morderstwo nie powinno mu popsuć planów postawienia pierwszego prawdziwego kasyna w mieście, skoro szef miejscowej policji to jego dobry kumpel. Holden ma ambicje znacznie przerastające skromne Blackpool i pewność siebie, która zgubiła nie jednego lokalnego „biznesmena”.
I właśnie w filmie widzimy jak powoli pozornie idealna sytuacja zaczyna się komplikować. Szybko się okazuje, że nie wszystko pójdzie po maśle. Do miasta oddelegowano bowiem nowego policjanta – ciągle coś jedzącego, zadającego strasznie dużo pytać (z przecudownym szkockim akcentem) Petera Carlisele, który wraz ze swoim podkomendnym wcale nie ma ochoty przyjąć wersji o nieszczęśliwym wypadku. Węszy, podpytuje, porównuje wersje wydarzeń i wcale nie chce odpuścić. Co więcej jakby tego było mało w trakcie śledztwa Carlisele zakocha się w żonie podejrzanego od pierwszego wejrzenia i to jak przyjdzie nam zobaczyć raczej z wzajemnością. A jakby tego było mało córka Holdena oświadczy, że ma romans z facetem w wieku jej ojca, zaś syn cały czas będzie się zachowywał jakby coś ukrywał. Powoli świat Holdena zaczyna się rozpadać, choć co warto podkreślić – nie wszystko jest stracone, zaś sam film daleki jest od dramatu, wręcz przeciwnie lekko ciągnie w takim bardziej sentymentalnym kierunku, gdzie raczej wszystko jeszcze będzie dobrze.
I wszystko byłoby zupełnie normalnie gdyby bohaterowie tej intrygi raz na jakiś czas nie zaczynali śpiewać. Tak Blackpool to musical. Ale… no właśnie. Po pierwsze nietypowy jest sposób wykonania piosenek. Bo aktorzy nie śpiewają sami ale raczej wtórują oryginalnym wykonaniom, tak że czasem nie słychać ich głosów, tylko oryginalnego wykonawcę. Pomysł irytujący dla wielkich fanów aktorów (chciałoby się ich słyszeć samodzielnie) ale zapewne pozwalający wyjść z twarzą nawet tym członkom ekipy, którzy nie śpiewali za dobrze. To jest jakieś wyjście – zwłaszcza, że ostatni trend – śpiewać każdy może, zaczyna być odrobine irytujący. Poza tym, mamy wszystkie klasyczne dla musicalu elementy w postaci scen z choreografią, zilustrowanych piosenkami wyobrażeń bohaterów, czy w końcu po prostu śpiewania zamiast dialogu. Brzmi szalenie? Bo jest zwłaszcza, że ścieżka dźwiękowa składa się z niesamowicie eklektycznego zbioru piosenek od Elvisa przez Nancy Sinatrę (These Boots Are Made For Walking w wykonaniu obu Davidów jest cudowne) po piosenki Johnnego Nasha. Utwory pojawiają się w serialu dokładnie tak jak powinny w porządnym musicalu gdzie ludzie po prostu w pewnym momencie zaczynają śpiewać. I wiecie co? To jest tak szalone że działa.
Dlaczego? przede wszystkim ze względu na obsadę. W trzech najważniejszych rolach – obsadzono kolejno Davida Tennanta, Davida Morriseya i Sarah Parish. Cała trójka należy do stałej wypróbowanej stajni aktorów grających dla BBC i można bez problemu zrobić wykres na który naniesie się w ilu produkcjach wcześniej i później się spotkali (wszyscy grali w Doktorze Who ale tam grał każdy angielski aktor związany przysięgą z BBC). Nie będzie dla was chyba tajemnicą, że zwierz sięgnął po serial dla Tennanta. I zdecydowanie się nie zawiódł. Aktor znakomicie gra beznadziejnie zakochanego detektywa, który stoi przed nie dającym się ominąć konfliktem interesów. Trzeba tu dodać, że jego bohater w prawie każdej scenie coś je, to wcale nie jest takie łatwe grać i jeść jednocześnie. No a poza tym to taka sympatyczna ciekawostka (potem bohater z pewnego ważnego powodu jeść przestaje). Z kolei David Morrisey (jeden z najciekawszy angielskich aktorów, który powoli przebija się za sprawą Walking Dead w USA) jest niemal stworzony do grania postaci które po angielsku określa się słowem „bully” a zwierz nie wie, jak to przetłumaczyć na Polski. Bo właśnie taki dokuczający, nie do końca przyjemny, wyżywający się na słabszych jest jego bohater. Ale… no właśnie na przestrzeni kilku odcinków przekonamy się, że nic nie jest takie proste, że on też potrafi być sympatyczny i opiekuńczy i że jego postawa, też jest do pewnego stopnia grą. To postać chyba najlepiej napisana i chyba nie ma się co dziwić, ze scenarzyści to właśnie jemu poświęcili drugą część Blackpool – już zdecydowanie krótsze i w sumie gorsze „Viva Blackpool”. Na sam koniec trójkąta dopełnia znakomita Sarah Parish w roli niezbyt szczęśliwej żony, dobrej kobiety, która ma to nieszczęście się zakochać. Ale nie oznacza to, że będzie postępować wyłącznie zgodnie z porywami serca, wręcz przeciwnie będzie w niej sporo wątpliwości. Zwierz, który nie należy do grupy widzów, którzy mają problem z bohaterkami decydującymi się na romans, tu był pod wrażeniem, jak scenarzyści zdecydowali się jednak rozgrać wyrzuty sumienia i poczucie lojalności bohaterki. Tak, że do końca pozostaje ona w naszych oczach najporządniejszą osobą z całego towarzystwa. Oczywiście zwierz chyba nie musi dodawać, że wszystkie role łącznie z drugoplanowymi są znakomicie zagrane.
Ale nie tylko gra aktorska decyduje o tym, że dziwne połączenie zadziałało. Po prostu to serial, który za nic nie przeprasza, niczego nie tłumaczy tylko po prostu jest jaki jest. Nie pyta widza czy mu się takie wyjście podoba, nie próbuje uzasadnić nagłych wstawek muzycznych, nie sili się na nadmierny realizm, czasem wystrzeliwuje w kosmos z zupełnie odjechanymi scenami. Jeśli przyjmiemy tą dziwną niestandardową konwencję to bardzo szybko fakt, że detektywi też śpiewają stanie się dla nas oczywiste. Jeśli owa zupełnie niespotykana forma narracji do nas nie trafi – wtedy przepadło – ze stratą dla nas bo Blackpool ogląda się z niesamowitą przyjemnością, zaś ze ścieżki dźwiękowej można sobie ułożyć całkiem sympatyczną lekko retor playlistę (dobrą do słuchania w środkach komunikacji publicznej). Zwłaszcza, że trzeba przyznać, że piosenki dobrano tak, że stają się idealnym dopełnieniem dialogów na ekranie. Jeśli się wsłuchać w ich słowa, to można niekiedy stwierdzić, że właściwie wszystko co powinno zostać powiedziane zostało wyśpiewane.
Z Blackpool wiąże się zresztą ciekawa historia. Zwierz wcale nie usłyszał o tym serialu pierwszy raz z powodu Davida. O nie. Pierwszy raz zwierz usłyszał o nim kiedy Hugh Jackman wraz z żona kupili prawa do serialu i wyprodukowali pierwszy odcinek serii. Jackman zagrał pomniejszą rolę by przyciągać widzów. Nie wyszło. Serial nie tyle się nie spodobał co wzbudził gwałtowną niechęć. Na Imdb jest oceniony na 3 i do dziś stanowi przykład jednego z najbardziej nie udanych telewizyjnych przedsięwzięć. Okazuje się bowiem, że taka radosna zabawa nie sprawdza się na wszystkich widzach. Zwierz nie twierdzi, że ci z USA są mniej kumaci od tych z Anglii ale… powiedzmy sobie tak, ci którzy mają do czynienia z BBC wiedzą, że zawsze nawet z najdziwniejszego pomysłu może wyjść coś wspaniałego, fani amerykańscy chyba nie mają takiego zaufania.
Jeśli nadal nie jesteście pewni drodzy czytelnicy czy warto, zaryzykować, to zwierz nie jest wam w stanie wiele pomóc. Sam podchodził do serialu jak do jeża myśląc, że przecież to się nie może udać. Potem obejrzał całość jednym ciągiem i niemal łkał, że nie ma więcej. W tym zalewie produkcji, które wszystkie są takie same, może czas dać szanse serialowi, w którym oprócz morderstwa i romansu są jeszcze tańce i śpiewy. Może się okazać, że jest to połączenie dużo lepsze niż się wam wydawało i wcale nie stojące w sprzeczności z próba opowiedzenia ciekawej, nieoczywistej i zupełnie innej historii. W końcu czegóż chcieć więcej (no poza większą ilością odcinków Blackpool, który jak wszystko co dobre był oczywiście mini serialem)
Ps: Zwierz wrócił do Blackpool pod wpływem Broadchurch – obie postacie grane przez Tennanta wydają się być jednym bohaterem tylko po upływie pewnego czasu i utracie pewnych złudzeń. A o Broadchurch zwierz właśnie napisał nie na bloga więc trzymajcie kciuki by się pokazało.
Ps2: Zwierz ma przemyślnie podłe plany na kilka wpisów. Zobaczymy co z tego wyjdzie.??