Hej
Zwierz musi się wam przyznać – ma olbrzymią słabość do francuskich komedii. Nawet tych najgorszych – choć te rzadko są sprowadzone do Polski. Do nas trafia dość specyficzny wybór filmów z Francji – głównie te które cieszyły się największą popularnością lub te których prawie nikt nie widział ale zostały nagrodzone na międzynarodowych festiwalach. Zwierz wie, że wiele osób uważa francuskie kino za dobre wtedy kiedy jest społecznie zaangażowane czy wyrafinowane ale jest to chyba jedyna kinematografia nie anglojęzyczna w której zwierza bawi właśnie to kino najbardziej popularne. Być może dlatego, że to jedna z nielicznych okazji zobaczyć jak wygląda kino kierowane do szerokiej europejskiej widowni. Ale też można dzięki obserwacji takich filmów dostrzec jak amerykańskie schematy są przepisywane na europejskie realia społeczne. Dlatego kiedy usłyszał o „Za jakie grzechy dobry Boże”. Koniecznie musiał iść do kina.
Film to dobry przykład na to jak o sprawach trudnych i niełatwych czasem najłatwiej opowiedzieć korzystając z zabiegów komediowych
Wydawać by się mogło że punkt wyjścia filmu jest zbyt drażliwy by stać się tematem komedii. Oto typowi francuscy przedstawiciele wyższej klasy średniej ze sporym domem na prowincji, katolicy, biali jak śnieg. wydają po kolei swoje córki za mąż. A te jak na złość zamiast wybierać niezbyt urodziwych przedstawicieli towarzystw ubezpieczeniowych z odpowiednim nazwiskiem, wyznaniem i kolorem skóry opowiadają się za nową Francją. Po kolei rodzice oddają swoją córkę, więc potomkowi imigrantów Arabskich, Żydowskich, Chińskich a gdy najmłodsza okazuje się przyprowadzać do domu co prawda katolika ale za to ciemnoskórego to rodzice zbliżają się do krawędzi załamania nerwowego. Bo jakże to może być, że takie śliczne francuskie dziewczyny nie były sobie w stanie znaleźć żadnego „porządnego” kawalera. Biorąc pod uwagę napięte stosunki społeczne we Francji i zawsze trudny do inteligentnego wyśmiania problem rasizmu raczej nie sposób się spodziewać dobrej komedii. Tymczasem twórcom udało się stworzyć film który próbuje się mierzyć z największym obecnym problemem społecznym Francji jednocześnie cały czas utrzymując lekki i przyjemny ton.
Film wygrywa tym że pokazuje nie tylko tarcia na linii teściowie zięciowie ale też pokazuje że i oni mają wzajemne uprzedzenia między sobą
Dlaczego? Po pierwsze od samego początku widz ma przeczucie a właściwie pewność że wie jak to się skończy. To jedna z tych historii która opiera swoje przekonanie o możliwości porozumienia się między bardzo różniącymi się między sobą ludźmi wtedy kiedy się poznają i dostrzegą, że większość różnic jest powierzchowna. Zresztą jak film sugeruje – niezależnie od wyznań i koloru skóry matki zawsze są matkami, ojcowie ojcami a pragnienie dobra swoich dzieci stoi na pierwszym miejscu. Druga sprawa to wskazanie, że uprzedzenia względem inności nie są domeną żadnej z grup – nie zależnie od koloru skóry czy wyznania można być uprzedzonym, można rzucić głupim żartem czy odwołać się do stereotypu. Choć teoretycznie wydawać by się mogło, że jedynie koszmarny teść („prawdziwy francuz”) będzie tu problemem to dodatkowo nauczyć się ze sobą żyć musza też zięciowie pochodzący z różnych kultur i też żyjący ze swoimi uprzedzeniami. Na sam koniec warto dodać, że owe konfrontacje są najczęściej przeprowadzone dowcipnie a wychodzenie z siebie teścia przyjmuje niekiedy przekomiczne formy (zwłaszcza kiedy zaczynają eskalować jego uspokajające działania w rodzinnym ogrodzie).
Starcie Starej i Nowej Francji to temat drażliwy i niełatwy – fakt że się śmiejemy jest jakimś osiągnięciem
Oczywiście część komizmu bierze się tu z naśmiewania się z uprzedzeń ale nie cały. Spora część filmu byłaby, bowiem śmieszna nawet gdyby film nie podnosił kwestii różnic wyznań czy koloru skóry. To ten typowy przykład lekkiego francuskiego filmu który jak wiele komedii od czasu do czasu przestrzela ale jednak bywa też miejscami okrutnie zabawny. Takim zupełnie normalnym komizmem – który niestety niekoniecznie można znaleźć w filmach amerykańskich czy brytyjskich gdzie pewien rodzaj humoru albo jest doprowadzony do ściany (i budzi raczej zażenowanie) albo zupełnie nienaturalny. Przy czym warto stwierdzić że to jest nieco inna komedia u nas i we Francji. Choć cała sytuacja jest obowiązkowo komediowo przerysowana to jednak dla nas daleka. Wydaje się, że części widowni (choć zapewne rozbawionej do łez) trudno jest dokładnie wychwycić kontekst sceny gdy trzej zięciowie podrywają się by ze łzami w oczach śpiewać Marsyliankę w trakcie rozmowy o piłkarzach. Bo iluż Polaków wie, że problem śpiewania Marsylianki na meczach przez francuskich piłkarzy o imigranckim pochodzeniu stanowi problem. Podobnie jak w ogóle cała kwestia nazywania bohaterów Arabami czy Chińczykami kiedy są w istocie Francuzami – co jak wiadomo z jednej strony wydaje się bardzo postępowe z drugiej bardzo zwiększa frustracje młodych ludzi o imigranckich korzeniach którzy niby są francuzami ale mało kto ich tak do końca traktuje. Twórcy filmu starają się komizmem obłaskawić nastroje w dzisiejszej Francji. Bo rzeczywiście antagonizmy rosną, a w takich przypadkach rośnie też postawy pełne stereotypów czy rasizmu. Film pokazuje, że ludzie żyjąc z taką wizją świata mają właściwie dwa wybory albo się odseparować albo poobrażać wszystkich dookoła. Doskonale widać tu jak w wątku matki wyzwolonych córek – twórcy stworzyli wizję osoby, której nic z odcinania się od rodziny nie przychodzi. Gdy w końcu udaje się jej po znakomicie pokazanej terapii (zabawny fragment filmu nie związany ze stereotypami narodowościowymi) przezwyciężyć uprzedzenia staje się inną osobą a problemy nie są tak wielkie. Ojciec rodziny potrzebuje nieco więcej czasu ale ostatecznie wszyscy wiemy, że wystarczy znaleźć tą jedną nić zrozumienia by wszystko potoczyło się w dobrym kierunku. Szkoda tylko, że w całej tej zawierusze giną gdzieś najważniejsze bohaterki całej historii – kolejne córki które jednak z jakiegoś powodu zdecydowały się wyjść poza swoją grupę i wybrać sobie nieco innych narzeczonych. Niestety niewiele o nich wiemy i to jest zdaniem zwierza największa wada komedii.
Oczywiście mamy do czynienia z wizją wyidealizowaną ale to komedia a nie dramat obyczajowy
Robienie komedii o rasizmie nie jest proste. Po pierwsze trzeba przyznać że istnieje, że jest powszechny i że rasistą może być każdy. Trzeba się z niego jednocześnie naśmiewać z drugiej strony pokazać tak by jednak widz mógł troszkę polubić błądzących bohaterów. Jak zwierz wcześniej napisał w filmie udało się z tego wybrnąć w dość prosty sposób. Nie ma tu ani jednej osoby zupełnie wolnej od uprzedzeń. Właściwie wszyscy których widzimy w filmie mają uprzedzenia wobec innych – przez co diagnozujemy chorobę ludzi a nie jednostek. Przy czym film jest mimo wszystko produkcją która omija największe mielizny. Bo właściwie cała akcja rozgrywa się w sytuacji kiedy kolejnym zięciem ma zostać czarnoskóry. Wyśmianie uprzedzeń wobec czarnoskórych idzie jak po maśle – zwłaszcza że przecież jako katolik jest i tak blisko rodzinnych tradycji. Przyjęcie do rodziny muzułmanina nie jest nam pokazane – być może dlatego, że twórcy zdają sobie sprawę, że zbyt wiele osób zgadzałoby się z rasistowskimi zastrzeżeniami pod tym adresem. Podobnie obecność w rodzinie chińczyka – osoby która teoretycznie przynależy do zupełnie innej kultury mogło być trudnym testem – tego nam się jednak też nie pokazuje bo wiele osób darzy chińczyków i w ogóle Azjatów dużą niechęcią (pamiętajmy że to film kręcony na rynek francuski gdzie jest zdecydowanie więcej czarnoskórych obywateli od pokoleń). Nie jest to więc film aż tak odważny jak twierdzi część obserwatorów co wskazuje na tym, że nie opowiada o napięciach wyimaginowanych ale naprawdę istniejących we francuskim społeczeństwie – które niestety zwraca się ku co raz bardziej radykalnym postawom.
Twórcy filmu odwołują się do dość powszechnego przekonania że w ostatecznym rozrachunku matki to matki, ojcowie to ojcowie i wszyscy chcą przede wszystkim widzieć swoje dzieci szczęśliwymi
Wiele osób zadaje sobie pytanie czy taka komedia to na pewno dobry pomysł. Dla wielu widzów (przynajmniej z tego co zwierz widział w rozmowach) przyznanie istnienia rasizmu u bohaterów których lubimy wiąże się trochę z ich akceptacją. Zaś temat jest zbyt poważny by traktować go pobłażliwie i rysować wizje udanej metamorfozy charakteru. Otóż zdaniem zwierza jest trochę tematów o których dobrze porozmawiać wyśmiewając je zupełnie. Nie dlatego, że to najlepsze wyjście, ale dlatego że na poważnie trafią do niewielu osób, niewielu osobom pozwolą zweryfikować swoją postawę czy dostrzec że mają problem. Przesłanie komedii jest jasne – jeśli się otworzymy i poznamy to okaże się, ze różnic wielkich nie ma, problemów wielkich też nie a razem możemy stworzyć dobrą rodzinę opierając się o to co nas łączy a nie dzieli. Postawia idealistyczna ale warta sformułowania i propagowania zwłaszcza tam gdzie ludzie są co raz bardziej przekonani, że najlepszym sposobem na dalszą egzystencje będzie zamykanie się w swoich enklawach w strachu przed tymi którzy nadejdą. Jednocześnie film nie wyśmiewa się z politycznej poprawności czy nie czyni jej tematem filmu. Wręcz przeciwnie ładnie obchodzi temat sprowadzając całą sprawę do relacji międzyludzkich. No i do dość ciekawego pytania – czego nasi bohaterowie się tak naprawdę boją. Bo co warte zauważenia – ich zięciowie bez względu na pochodzenie wykonują bardzo szanowane zawody – są prawnikami czy bankierami. Zresztą doskonała jest scena kiedy w drugiej połowie filmu – teść w końcu krzyknie „Mój zięć jest prawnikiem” po raz pierwszy stawiając zawód członka rodziny ponad jego pochodzenie. I to jest taki moment, kiedy nie ma wątpliwości że wszystko będzie dobrze. Jasne jest to wizja uproszczona ale udawanie, że rasizmu nie ma, nie śmianie się z cudzych uprzedzeń i stereotypów prowadzi do tego, że o problemie rozmawia się mniej a nie więcej. Tą lekką komedię obejrzało siedemnaście milionów widzów. Którym trudno nawet przy salwach śmiechu, byłoby nie dostrzec, że oglądają film o jednoznacznym przesłaniu.
Prawdę powiedziawszy ostatni zięć jest taki przystojny, że trudno byłoby go nie przyjąć z otwartymi ramionami
No właśnie skoro przy salwach śmiechu jesteśmy. Zwierz musi powiedzieć, że jak rzadko miał wrażenie, że jest na zupełnie innym filmie niż większość widzów. Serio śmiał się w zupełnie innych momentach. A śmiał się bardzo często. Dużo częściej niż na komediach amerykańskich ale może to dlatego, że po prostu jeśli jest się rzadko eksponowanym na pewien rodzaj humoru to bawi bardziej. Przy czym nie róbcie błędu polegającego na porównywaniu dwóch francuskich filmów tylko, dlatego, że akurat były w Polskich kinach. Widział zwierz sporo recenzji próbujących porównać tą komedię do Nietykalnych. Ale tu przecież jest zupełnie inna estetyka, zupełnie inny sposób narracji i zupełnie inny widz. Problemy jednak czają się te same bo Francja zamiast jedna i zróżnicowana robi się mocno podzielona – co rzeczywiście też było widać w Nietykalnych. Ale tu podobieństwa się kończą. W każdym razie zwierz poleca tą komedię która ma jednak serce we właściwym miejscu i wyśmiewa hurtem nasze wszystkie uprzedzenia i oferuje happy end. Otrzymany co prawda kosztem realizmu. Ale przecież nie po wizje tego co naprawdę może się stać idzie widz na taki film. Inaczej na pewno nie byłoby nam do śmiechu.
Ps: Zwierz wybywa dziś na Secret Santa (pamiętacie że to już dziś w Jasiu i Małgosi o 18?) a was bardzo prosi, żebyście jeśli bierzecie udział w innych miastach nie zapomnieli zrobić zdjęć swoim prezentom i uczestnikom spotkania – zwierzowi bardzo na tym zależy.
PS2: Zwierz bardzo nie lubi na swoim blogu jakichkolwiek rasistowskich uwag. Tak więc jeśli wasze uwagi są tego typu to nie zostawiajcie ich na blogu zwierza.