Home Ogólnie Zwierz ma serce z kamienia czyli Zimowa Opowieść jako baśń bez magii

Zwierz ma serce z kamienia czyli Zimowa Opowieść jako baśń bez magii

autor Zwierz

Hej

Zwierz jest trochę jak Tewie Mleczarz. Kiedy wychodzi z kina – nieza­leżnie czy zad­owolony czy znies­mac­zony zawsze stara się pomyśleć, co moż­na by o pro­dukcji powiedzieć „ z drugiej strony”. Zwierz negocju­je każdy zach­wyt i każde straszne rozczarowanie. Bo widzi­cie zwierz wcale nie chce być złośli­wy – naprawdę, nie po to chodzi do kina by oglą­dać złe filmy i choć złośli­we recen­z­je pisze się o stokroć zabawniej niż te dobre, to jed­nak, kiedy pisze się recen­zję fil­mu dobrego to człowiek się jakoś rozwi­ja. Szukanie słów pochwały jest zde­cy­dowanie trud­niejsze niż szukanie słów kry­ty­ki i nie moż­na być dobrym kry­tykiem, jeśli nie umie się znaleźć jed­nych i drugich. Zwierz, więc negocjował ze sobą wiele razy, stara­jąc się być ucz­ci­wym i rzetel­nym w takim stop­niu jak tylko moż­na być ucz­ci­wym i rzetel­nym w sytu­acji, gdy opisu­je się własne wraże­nie. Ale cza­sem tak jak Tewie Mleczarz trze­ba powiedzieć stop. Zwierz całą drogę tramwa­jem do domu negocjował ze sobą postawę wzglę­dem Zimowej Opowieś­ci. Zadawał sobie pyta­nia, szukał uspraw­iedli­wień. Ale dość. Cza­sem trze­ba powiedzieć, co się czu­je. Zimowa Opowieść to film zły. Bard­zo zły. Żeby nie powiedzieć kosz­marny. Recen­z­ja zaw­iera spoil­ery, ale bez spoil­erów zwierz swo­jej postawy wyjaw­ić nie umie.  Zresztą ma dzi­wne wraże­nie, że nikt, kto ten film oglą­da nie ma wąt­pli­woś­ci, jakie będzie zakończenie.

Jak zwró­ciła uwagę koleżan­ka zwierza — już sam tagline fil­mu sugeru­je, że w kinie może być ciężko.

 

Baśnie, baj­ki  i bajecz­ki – zwierz nie jest na tyle zaśle­pi­ony swo­ją niechę­cią do fil­mu by nie dostrzec, że cała his­to­ria ma struk­turę Baśni czy Mitu od której nie moż­na wyma­gać by speł­ni­ała wszys­tkie nasze oczeki­wa­nia doty­czące logi­ki roz­wo­ju fabuły. W Baśni jest miejsce i na lata­jącego konia i na cuda i na anioły oraz dziew­czę­ta widzące struk­turę wszechświa­ta. Zwierz to wszys­tko rozu­mie i nawet sam nie jest szczegól­nie prze­ci­wny temu by dać się raz na jak­iś czas ponieść wyobraźni. Tylko, dlaczego nasi twór­cy dali się ponieść wyobraźni jakieś pięć cen­tymetrów nad ziemię. Cała his­to­ria złożona jest, bowiem z klisz, sen­ty­men­tu naj­gorszego sor­tu i ele­men­tów nie tyle znanych, co kosz­marnie wręcz zgranych. Co więcej gdy­by his­to­ria trak­towała samą siebie z dys­tansem moż­na było­by jakoś przeżyć wszys­tkie klisze – wszak, co dru­gi film we współczes­nym kinie gra kliszą. Ale nie, film cały czas prag­nie nas przekon­ać, że pod tą grą kry­je się jakieś niesły­chanie głębok­ie znacze­nie, co pod­kreśla mnóst­wo, mnóst­wo wielce znaczą­cych zdań rzu­canych przez bohaterów tam gdzie zwyk­le są dialo­gi. I tak pod koniec człowiek wychodzi z kina zmęc­zony, zniechę­cony i przeko­nany, że do dobrej baśni trze­ba zde­cy­dowanie więcej niż lata­jącego białego konia i wal­ki dobra ze złem. A w tej roman­ty­cznej mag­icznej opowieś­ci braku­je a.) jakiegokol­wiek roman­su, który moż­na by poczuć a nie tylko wys­nuć z deklaracji bohaterów b.) magii.

Sko­ro baj­ka to obow­iązkowy biały koń, sko­ro bohater to obow­iązkowo na białym koniu ratu­je dziew­czę, sko­ro dziew­czę ura­towane a bohater w tara­p­at­ach to koń dosłown­ie rozwi­ja skrzy­dła. Jak w bajce. Tylko jakoś dzi­wne bez magii.

Szla­chet­ni Rabus­ie i Pan­ny Suchot­nicz­ki – No właśnie, nasz bohater to rzecz jas­na szla­chet­ny rabuś, siero­ta, którego rodz­ice w napadzie niesły­chanej innowa­cyjnoś­ci spuś­cili na małym mod­elu łódecz­ki na morze po tym jak ich obo­j­ga nie przyję­to do Stanów Zjed­noc­zonych (bo a jakże mieli suchoty – ogól­nie to ciekawe bo ojca bohat­era gra Matt Bromer i choć śliczny jak z obraz­ka to trud­no zrozu­mieć czemu przyjął tak mikroskopi­jną rólkę). Zwierz jakoś nie szczegól­nie nad nimi bolał, bo serio ktokol­wiek puszcza dziecko w mod­elu statku na morskie fale (nawet, jeśli to tylko sym­bol­iczne zaz­nacze­nie splą­tanego losu naszego bohat­era) na współczu­cie nie za bard­zo zasługu­je. No, ale jest nasz bohater, zdol­ny do mechani­ki niesły­chanie i jest nasza dziew­czy­na suchot­nicz­ka, ślicz­na jak obrazek. Jeśli miłość to od pier­wszego wejrzenia, mimo, że dziew­czę­ciu oczy­wiś­cie niewiele cza­su do śmier­ci zostało. Na dodatek dziew­czę jest lec­zone przez wys­taw­ian­ie na chłód (łącznie z chodze­niem boso po śniegu i spaniem pod gwiaz­da­mi) chy­ba wyłącznie po to by upewnić się, że na sto pro­cent umrze na zapale­nie płuc zan­im umrze na gruźlicę. Uczu­cie między tym dwo­jgiem ma nas por­wać, ale praw­da jest taka, że choć obo­je są dla siebie mili i ich pier­wsze spotkanie ma nawet całkiem uroczy prze­bieg, to nieste­ty im dalej tym częś­ciej wypa­tru­je się, kiedy dziew­czę w końcu zejdzie. Ma ono, bowiem poza piękny­mi włosa­mi i ujmu­ją­cym uśmiechem skłon­ność do wygłasza­nia sen­ty­men­tal­nych banałów w iloś­ci­ach hur­towych. Do tego, ponieważ gra ją znana z Dow­ton Abbey Jes­si­ca Brown Find­lay wygłasza je takim spoko­jnym schryp­nię­tym głosem, który choć ład­ny to jed­nak nie pory­wa.  A kiedy dziew­czę w końcu ze świa­ta schodzi to nieste­ty w towarzys­t­wie lekkiego chi­chotu (nie TYLKO zwierza), jako iż schodzi w sposób tak niezręczny, że aż stra­ch. Zaś nasz bohater żyje, bo dziew­czę za bard­zo kochał­by zem­rzeć. I choć sam pomysł miesza­nia dwóch porząd­ków cza­sowych ani nowy, ani aż tak strasznie iry­tu­ją­cy, to nieste­ty Col­in Farell bard­zo postarał się by snuć się po ekranie z tym samą miną udręc­zonego potępień­ca, tak by człowiek i jemu życzył jak najszyb­szego zgonu. Ogól­nie Farell strasznie w tym filmie nie ma, co grać, więc nawet zwierz nie ma do niego pre­ten­sji, że trud­no na jego twarzy jakieś emoc­je rozpoz­nać (to już w Ratu­jąc Pana Banksa był stokroć lepszy).

Pier­wsze spotkanie bohaterów to jedyny moment kiedy film ma odrobinę uroku i odrobinę humoru. Nieste­ty potem ona wraca do metafizy­cznego kona­nia na suchoty a on do snu­cia się po świecie i bycia szlachetnym.

Źli noszą czarne kapelusze – jak wiado­mo gdzie wiel­ka miłość i inter­wenc­je boskie tam też muszą być ci źli. Na całe szczęś­cie łat­wo ich rozpoz­nać, konie mają czarne (i bez skrzy­deł), płaszcze mają czarne, kapelusze mają czarne i wyglą­da­ją jak  Dupond i Dupont  dwóch polic­jan­tów z komik­sów o Tin Tinie. Prze­wodzi im zły nad zły­mi, czyli Rus­sel Crowe z groźną miną i blizną na policzku. Szy­bko okazu­je się, że to nie jacyś tam Irlandz­cy gang­sterzy tylko bard­zo zbi­urokraty­zowane demo­ny zaj­mu­jące się wykony­waniem pole­ceń Lucyfera w Nowym Jorku inny­mi słowy porząd­na Del­e­gatu­ra Zła na Świat (określe­nie by Ponu­ra). Zwierz to przełknął nawet wtedy, kiedy Lucyfer­em okazał się luza­c­ki Will Smith, który chy­ba w ogóle nie zde­cy­dował się uraczyć tego fil­mu grą aktorską. Co trochę ode­j­mu­je jego postaci powa­gi, i wyglą­da jak­by Mor­gan Free­man był zaję­ty. Gorzej z tym, że Rus­sel Crowe łazi po ekranie ze wściekłą miną i właś­ci­wie tyle. Ale zwierz musi przyz­nać, że grał ze wszys­t­kich najlepiej, choć zwierz nie wie czy do koń­ca w zgodzie ze sce­nar­iuszem. Niem­niej zwierz będzie ucz­ci­wy – jego postaci zwierz kibi­cow­ał jak najbardziej i kiedy okaza­ło się, że wiel­ka wal­ka z dobrem i złem roze­gra się w formie trady­cyjnego mor­do­bi­cia (jakże­by inaczej) zwierz szcz­erze kibi­cow­ał bohaterowi Crowa – zwłaszcza, że prezen­tował on w filmie unikalny styl wal­ki głową. W każdym razie jak zobaczy­cie człowieka w czarnym mel­oniku prze­jdź­cie na drugą stronę uli­cy, bo diaboł.

Rus­sel Crowe bie­ga po ekranie szcz­erząc zęby i spoglą­da­jąc złowro­go ale i tak go lubimy. Swój chłop, które­mu praw­ie jak temu aniołowi z fil­mu Capry człowiek by skrzy­dła dopraw­ił.  Tylko zwierz ma wraże­nie, że wbrew intencji scenarzysty.

Samotne mat­ki i kon­a­jące dzieciąt­ka – dobra dajmy na to, że his­to­rie o miłoś­ci, która pokonu­je śmierć udało­by się przełknąć. Zwierz ma serce z kamienia i praw­dopodob­nie nie ma kanalików łzowych i wzrusza się wyłącznie oglą­da­jąc filmy o Orkach ale może uznać, że jeszcze chodzą na świecie dusze wrażli­wsze. Zwłaszcza, że film ma pre­mierę w okoli­cach walen­tynek, moż­na zabrać ukochanego, przy­tulić się i pomarzyć, że tak będziem się kochać, że nic nas nie tknie. Potenc­jal­nie bardziej to roman­ty­czne niż tonię­cie na statkach. Ale na Boga, kiedy okazu­je się, że nasz bohater pokon­ał śmierć, co by ocal­ić chorą na raka małą dziew­czynkę (wychowywaną przez pozbaw­ioną osobowoś­ci samot­ną matkę, bo tylko takie wychowu­ją chore dzieci) i że aby ją ocal­ić musi ją położyć w łóżku w oranżerii domu, w którym skon­ała jego ukochana i ucałować dziew­czątko w czółko. Nie to jest ten moment, w którym zwierz mówi Stop. Serio jest jakaś grani­ca. Zwierz staw­ia granice na ratowa­niu wielką miłoś­cią do zmarłej ukochanej, małych dzieci przed śmier­cią z powodu nowot­woru. Taki zwierz jest nieczuły.  Co więcej ma wraże­nie, że bard­zo mały jest tar­get osób odpowied­nio czułych.

Twór­cy fil­mu bard­zo zad­bali by bohater­ka grana przez Jen­nifer Con­nel­ly na 100% nie miała charak­teru. Żad­nego. Null.

Mądrzy Indi­an­ie i nieśmiertelne starusz­ki– jak zwierz już wspom­ni­ał, rozu­mie bajkową kon­wencję. Ale nawet w niej szu­ka czegoś nowego, odb­ie­ga­jącego od schematu.  W końcu baśniowy świat powinien wyz­wolić a nie pętać. Tym­cza­sem wszędzie tam gdzie się da film wpy­cha go w świat schematu. Jeśli w filmie pojawi się Indi­an­in to na chwilkę i tylko po to by powiedzieć nasze­mu bohaterowi, że ten biały koń, który czekał na niego na uli­cy i który ewident­nie umie latać to duch opiekuńczy, o którym jego lud śpiewa pieśni. Koniec roli. Jeśli w filmie pojaw­ia się urocza młod­sza sios­tra naszej bohater­ki (a jakże przeu­rocze dziecię, które jest nad wiek mądre) to o dzi­wo, mimo, że w 1916 ma tak 8–10 lat to w 2014 okazu­je się być całkiem sprawną redak­torką naczel­ną cza­sopis­ma. OK zwierz wszys­tko rozu­mie, świat jest bajkowy dobro wal­czy ze złem, redak­torzy naczel­ni cza­sop­ism mają po 108 lat i są w świet­nej formie. Ale tu nie ma nic nowego. Żadne zdanie ani młodej ani starej bohater­ki nie wynosi do his­torii nic, czego by się wcześniej nie słysza­ło. Książę na białym koniu i pocałunek na łożu wśród kwiatów — wszys­tko już widzieliśmy. Nawet najbardziej porusza­jące (zdaniem sce­narzysty, reży­sera i pro­du­cen­ta bo to tam sama oso­ba) zda­nia nie brzmią świeżo. Wiel­ki męczą­cy w nad­mi­arze spis wszel­kich możli­wych klisz.

Zwierz tylko czekał aż bohater­ka powie “Kiedy 108 lat doży­jesz nie tak dobrze wyglą­dać będziesz”. A dla zain­tere­sowanych gra­ją­ca bohaterkę Eva Marie Saint ma 89 lat. Troszkę mniej.

Puste ulice, mikro­filmy i rozżar­zone piece – zwierz wie, że po bajkach nie należy spodziewać się real­iz­mu. Kiedy koniom pojaw­ia­ją się świ­etliste skrzy­dła należy odłożyć racjon­alne spo­jrze­nie na bok. Prob­lem w tym, że film w żad­nym momen­cie nie jest na tyle mag­iczny, (mimo że strasznie stara się nas do tego przekon­ać mówiąc dużo o cud­ach, gwiaz­dach cud­ownych gwiaz­dach i gwiaz­dowych cud­ach) by kom­plet­nie zarzu­cić myśle­nie o reali­ach. Dlat­ego, zwierz zas­tanaw­iał się, dlaczego w Nowym Jorku prak­ty­cznie nie ma prze­chod­niów (serio zwierz zwyk­le nie zwraca na to uwa­gi, ale to mias­to wyglą­da na opuszc­zone), jak to możli­we by dzi­en­nikar­ka nie umi­ała obsługi­wać maszyny do mikro­filmów (dla niezori­en­towanych – korzys­tanie z mikro­filmów jest dziecin­nie proste a jak nie umiesz to ci każdy bib­liotekarz pokaże), i dlaczego ojciec ukochanej naszego bohat­era sta­jąc oko w oko z grożą­cym wybuchem picem decy­du­je się przy nim stać twierdząc, że jest jak kap­i­tan na statku (zwierz nie zna się na piecach, ale jego przy­ja­ciel, który ze sprzętów domowych napisał mag­is­teri­um stwierdz­ił, że ciekawym jest, iż nikt pieca nie próbu­je wygasić), – co wyda­je się pre­destynować go do bycia najgłup­szym wydaw­cą gaze­ty w his­torii. Zwierz wie, że w cza­sie oglą­da­nia his­torii trze­ba zaw­iesić niewiarę. I zwierz może na dwie godziny zacząć wierzyć w lata­jące konie i agen­tów dia­bła na Man­hat­tanie. Ale w dwa doku­men­ty tożsamoś­ci żeby dostać kartę bib­lioteczną zwierz nie wierzy (zwłaszcza w przy­pad­ku archi­wum gaze­towego, ale to może, dlat­ego, że zwierz w takim pracuje).

Sce­na z mikro­filmem jest malut­ka ale tak to jest jak człowiek wie jak coś działa…

Gwiazdy to takie świ­et­li­ki – dobra zwierz zna ludzi, którzy dobrze reagu­ją na poe­t­y­ck­ie stwierdzenia o przez­nacze­niu cud­ach i gwiaz­dach, który­mi sta­je­my się po śmier­ci. Sam zwierz reagu­je na takie stwierdzenia wysyp­ką. Nie, dlat­ego, że jest pozbaw­iony wyobraźni i nie jest w stanie docenić ład­nej metafory. Gorzej, kiedy to nie jest metafo­ra i nasz bohater czy bohater­ka naprawdę zosta­ją świecącą gwiazdą na niebie po tym jak spełnili już swo­je cuda, żywiąc się miłoś­cią i nadzieją, której nie pokona żadne zło. To jest dokład­nie ten moment, w którym serce zwierza zamy­ka się z ogłusza­ją­cym trza­sk­iem.  Metafory trak­towane zbyt poważnie to dokład­nie to, co nawet w świecie bajkowym zwierza odrzu­ca. A kiedy dowiadu­je­my się, że wszyscy jesteśmy równie ważnie i każde życie ma znacze­nie i że każde­mu właś­ci­wie należy się cud – zwierz zde­cy­dowanie zamienia się w najbardziej zgorzk­ni­ałą jed­nos­tkę na zie­mi. Bo czym innym jest real­izm mag­iczny, – który zwierz w dobrym wyko­na­niu lubi a czym innym jest pró­ba wyciśnię­cia pod płaszczykiem takiej opowieś­ci, strasznie sen­ty­men­tal­nych bzdur.

Może macie w swoim ser­cu miejsce na miłość i suchot­nicz­ki bie­ga­jące boso po śniegu.  Zwierz nieste­ty w swoim miejs­ca na ten zestaw nie znalazł.

Zwierz was nie zna drodzy czytel­ni­cy. To znaczy zna, ale nie wszys­t­kich. Być może są wśród was tacy w których ser­cach jest miejsce na miłość która zwycięża śmierć z pomocą konia o skrzy­dłach ze światła, który skruszy lód by bohater po stocze­niu bohater­skiej wal­ki na pięś­ci z wyz­nacznikiem dia­bła mógł spełnić swo­je przez­nacze­nie i ocal­ić małą dziew­czynę od śmier­ci by potem stać się jed­ną z gwiazd i dołączyć do zmarłej na suchoty ukochanej za którą tęskni tak że aż umrzeć przez sto lat nie mógł. Dla was ten film może nieść nadzieję, mądrość i ciepło, które ogrze­je was w te zimne lutowe dni. Jeśli jed­nak jak zwierz zna­j­du­je­cie w ser­cu ogranic­zona ilość miejs­ca dla cud­ów, zaś walkę dobra ze złem woli­cie rozu­mieć nieco bardziej abstrak­cyjne i jesteś­cie abso­lut­nie przeko­nani, że gwiazdy to wielkie kule gazowe odd­alone o mil­iony mil (tak to cytat) wtedy film może podob­nie jak zwier­zowi wydać się wam pro­duk­tem słabym, męczą­cym (zwierz miał wraże­nie, że film trwał dwa tygod­nie a nie dwie godziny) i kosz­marnie wręcz gra­ją­cym na emoc­jach – nieste­ty w sposób, który rzad­ko wydoby­wa czyste tony.  I naprawdę zwierz nie zna­j­du­je przy­jem­noś­ci w byciu srogim jak brwi Col­i­na Farel­la (przy czym żeby nie było – to nie jest tylko odczu­cie zwierza – film na Rot­ten Toma­toes ma osza­łami­a­jące 9% na 100). Zwierz nie miał­by nic prze­ci­wko roman­ty­cznej trochę sen­ty­men­tal­nej his­torii o miłoś­ci. Ale na nią chy­ba przyjdzie mu poczekać do następ­nej zimy. Chwilowo jego serce z kamienia trochę pomarznie.

Ps: Tak na mar­gin­e­sie – zna­jomy zwierza słusznie zauważył, że film zaw­iera chy­ba naj­gorszą scenę miłos­ną od lat – serio kamerzys­ta ma dosłown­ie dwa uję­cia, z czego ¾ obu zaj­mu­je brak Col­i­na Farel­la – i powiedzmy sobie szcz­erze – nie jest to jakoś szczegól­nie roman­ty­czny ani sek­sowny bark (zwierz uważa, że sam Col­in wyglą­da w filmie dobrze wyłącznie w wer­sji z długim włosa­mi, które zaraz zresztą ści­na). Nie mniej zwierz po powro­cie sprawdz­ił czy film przy­pad­kiem nie był dla najsz­er­szej możli­wej wid­owni i z zaskocze­niem stwierdz­ił, że jed­nak dostał PG13. Może ze wzglę­du na przek­leńst­wa? Zwłaszcza te rzu­cane ze strony widowni

Ps2: Jeszcze jed­na waż­na uwa­ga. Uznanie fil­mu za adap­tację książ­ki to naprawdę bard­zo daleko idące założe­nie. Sce­narzys­ta wyciął połowę postaci, praw­ie cały humor i ogól­nie spraw­ił­by na sto pro­cent całość nie miała za dużo sen­su i uroku. Tak, więc zwierz BARDZO zniechę­ca do fil­mu, ale decyzję o książce musi­cie sobie wyro­bić sami – najlepiej przed seansem, co byś­cie się nie zniechęcili.

Ps3: Dziś walen­tyn­ki, więc jeśli czu­je­cie się niekochani macie przy­na­jm­niej uczu­cie zwierza. Który swoich czytel­ników z zasady ciepłym uczu­ciem darzy. Jeśli chce­cie obe­jrzeć coś roman­ty­cznego wiec­zorem to zwierz jak zwyk­le pole­ca Piękną i Bestię, a jeśli nikt was za rękę nie trzy­ma i chce­cie zbo­jko­tować całe świę­to to zwierz pole­ca Ojca Chrzest­nego. Ogól­nie zwierz zawsze pole­ca Ojca Chrzestnego.

Walen­tyn­ka od zwierza dla was.

34 komentarze
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online