Home Ogólnie Zwierz podróżny, wpis trzeci przemoknięty

Zwierz podróżny, wpis trzeci przemoknięty

autor Zwierz

?

Hej

 

Rano nie budzi mnie słońce tylko budzik. Niebo ma kolor ponuro szary a  siąpią­ca mżawka potwierdza wszys­tkie naj­gorsze Londyńskie stereo­typy. W metrze nie dzi­ała bilet, maszy­na poły­ka pieniądze, pan z obsłu­gi mówi nie wyraźnie, jadąc metrem mylimy Tate i zami­ast pod mod­ern lądu­je­my pod galer­ią sztu­ki zde­cy­dowanie nie współczes­nej. Wracamy więc, prze­si­adamy się, idziemy kory­tarza­mi, które ter­az oprócz charak­terysty­cznego zapachu metra wypełnione są też wonią mokrych ubrań i włosów. Aż w końcu wychodz­imy. Water­loo, stac­ja, na której prze­si­adałam się codzi­en­nie w cza­sie mojego pier­wszego poby­tu w Lon­dynie, wychodzę przed stację i nagle mżawka przes­ta­je mi przeszkadzać, prze­si­ad­ki sta­ją się przy­jem­nym dodatkiem, nawet fakt że kar­ta nie dzi­ałała daje się przetr­wać. Wystar­czy, że pomyślę, że sto­ję na uli­cy, pod para­solem. W Londynie

Sto­ję nie dłu­go bo trze­ba iść. Ale jaki to spac­er, deszcz siąpi niebo i Tamiza, której brzegiem idziemy mają ten sam kolor. Tłumy jeszcze nie wyległy na obow­iązkową przed­połud­niową przechadzkę, więc trze­ba tylko uskaki­wać przed bieg­ną­cy­mi przed siebie, nie baczą­cy­mi na prze­chod­niów wiel­bi­ciela­mi jog­gin­gu. Wszyscy w cieplut­kich leg­gin­sach z słuchawka­mi na uszach zda­ją się prze­by­wać gdzieś bard­zo daleko od zanur­zonego w szaroś­ci miejskiego nad­brzeża. Po drodze łapię kon­tem oka miejs­ca, które prze­cież znamy — Nation­al The­atre, którego ponu­ra betonowa syl­wet­ka w każdym innym miejs­cu budz­iła­by niechęć ale tu pasu­je jak ulał. Pomazane graf­fi­ti arkady pod, który­mi sza­le­ją ske­j­ci,  skrawek kamienis­tej plaży, tak kon­trastu­jącej z miastem schodzą­cym ku rzece — wszak znam te miejs­ca, braku­je w nich tylko detek­ty­wa w długim płaszczu.

 

Spac­er kończy się pod Tate Mod­ern. Oto na moja cześć w tym wciąż ponurym budynku elek­trowni wys­taw­iani są mis­tr­zowie popar­tu. Obok Licht­en­steina, na którego niemal piel­grzy­mu­ję do Lon­dynu, wys­taw­ia­ją, zde­cy­dowanie na moją cześć Big Splash Hock­neya. Ten obraz, znany i repro­dukowany mil­iony razy, jest i zawsze będzie dla mnie obrazem, który pokazu­je jak bard­zo nieobec­ność oso­by na obra­zie może być obec­noś­cią. Zawsze patrząc na ten obraz myślę o śmier­ci i nie wiem czy słusznie czy nie ale to miłe kiedy człowiek myśli cokol­wiek przed obrazem. Okazu­je się, że przeżyć duchowych prag­nę nie tylko ja, więc bilet odracza moje spotkanie z Licht­en­steinem na godz­inę pier­wszą. Cóż moż­na robić mając dwie godziny, na prze­ciw St. Paul’s Cathe­dral. Prze­chodz­imy przez ugi­na­ją­cy się pod stopa­mi prze­chod­niów Mil­le­ni­um Bridge, mija­jąc rozśpiewaną grupę, z koś­ciel­nego chóru. Pod St. Pauls sta­je­my oko w oko z różnicą kul­tur­ową. Świą­ty­nia nie świą­ty­nia ale w sobot­nie przed­połud­nia bilet kosz­tu­je 4 fun­ty. Bun­tu­je­my się prze­ciw kup­com w świą­tyni i idziemy na kawę. Gdy czekam aż w końcu zakrzykną moje imię, łapię wzrok starszej pani nad kubkiem cap­puc­ci­no. Pani kła­nia mi się uprze­jmie a ja do koń­ca dnia zas­tanaw­iam się z kim zostałam pomylona.

 

Licht­en­stein jest jed­nym z moich ukochanych malarzy od daw­na. Więk­szość osób patrząc na popart widzi jedynie bard­zo pow­ięk­szone obraz­ki z komik­sów zada­jąc sobie pytanie po kiego grzy­ba wieszać to na ścianach. Ja w sali z obraza­mi przed­staw­ia­ją­cy­mi namalowane w czerni i bieli przed­mio­ty codzi­en­nego użytku myślę tylko o tym jak wspaniale piękne mogą być codzi­enne przed­mio­ty gdy im tylko na to poz­wolimy. Sala w której umieszc­zono wojenne i melo­dra­maty­czne obrazy Licht­en­steina robi na mnie olbrzymie wraże­nie, gdzieś tam w tych pow­ięk­szonych opa­tr­zonych staran­nie dobrany­mi wzorowany­mi na komik­sowych pod­pisa­mi obrazach zna­j­du­je więcej prz­er­aża­ją­cych rozważań na tem­at wojny i ludzkiej samot­noś­ci niż w niejed­nym bardziej wyrafi­nowanym graficznie dziele sztu­ki. Zresztą obrazy Licht­en­steina widziane z bliska są po pros­tu piękne. Proste lin­ie, kolory, skala — coś czego nie jest w stanie odd­ać żad­na reprodukcja. 

 

 

Wchodzę z Tate, z poczu­ciem tego wewnętrznego niepoko­ju, które zawsze budzi we mnie wiel­ka sztu­ka. Żeg­nam się z wiernie towarzyszą­cym mi Żuczkiem, który bieg­nie do domu rozmyślać nad Owid­iuszem. Sama pozostaw­iona w cen­trum mias­ta postanaw­iam odd­ać się najcu­d­own­iejszej ze wszys­t­kich rozry­wek. Z mapą metra w kieszeni, i wiarą że w mieś­cie połąc­zonym podziem­ną kole­jką nie da się zgu­bić idę przed siebie, nie zważa­jąc na sklepy nazwy ulic, przyglą­da­jąc się otocze­niu jak­bym widzi­ała je po raz pier­wszy, choć rozpoz­na­ję niek­tóre place, skrzyżowa­nia, mijane teatry. Kątem oka dostrzegam szczegóły, które umknęły by mi w rodzin­nym mieś­cie. Różowy row­er, mężczyznę, który ma dokład­nie połowę brody, zupełnie nor­mal­nie ubranego fac­eta poza krwiś­cie czer­wony­mi buta­mi wykońc­zony­mi wzorkiem w pan­terkę. zaglą­dam w okna mieszkań (regały z dra­binką, bała­gan, Wielkie lus­tro dokład­nie na prze­ci­wko okna, odbi­ja mnie w cud­zym mieszka­niu). Tym­cza­sem pogo­da się zmienia, mżawka ustępu­je i słońce prze­bi­ja­jąc się przez chmury próbu­je wysuszyć chod­ni­ki. Nagle czu­ję, że ciepła kurt­ka, wypakowana niesły­chanie potrzeb­ny­mi rzecza­mi tor­ba zaczy­na ciążyć. Krótkie spo­jrze­nie na mapę przekonu­je mnie, że jak zwyk­le pokon­ałam jakieś dzikie odległości.

 

W Lon­dynie każ­da prze­jażdż­ka auto­busem budzi mój dzi­ki entuz­jazm. Fakt że jadę gdzieś czer­wonym piętrusem spraw­ia, że nie chcę być gdziekol­wiek indziej. Wysi­adam na Oxford Street. Znów leje, więc inau­gu­ru­ję zakupy, naby­ciem para­so­la. W końcu docier­am do świą­tyni moich bóstw i wchodzę pomiędzy pół­ki HMV. Choć z roku na rok wiz­y­ta w tym wielkim sklepie z DVD jest co raz mniej ekscy­tu­ją­ca (Ama­zon, co raz więcej pro­dukcji w Polsce) to włóczę się pół godziny między półka­mi, szuka­jąc okazji, pro­dukcji z daw­na poszuki­wanych, niespodzianek i olśnień. Pod koniec obchodu koszyk jest pełny ale czu­ję że powoli kończy mi się zasób kroków na ten dzień. W Cafe Nero dwa kro­ki od siedz­i­by Żucz­ka cała obsłu­ga mówi po Pol­sku, podob­nie jak dziew­czy­na, która wskaku­je wczes­nym popołud­niem poplotkować o wszys­tkim i o niczym. Przeglą­dam najnowszy numer Empire jem pysznego tos­ta z Moz­zarelą i słucham melodii ojczys­tego języ­ka, co chwila spoglą­da­jąc na ulicę, ta zaś stanowi niemal nieprz­er­wany ciąg sklepów z łóżka­mi i mat­er­a­ca­mi, co budzi we mnie tęs­knotę za snem i wypoczynkiem. Nic dzi­wnego, że gdy docier­am do mieszka­nia Żucz­ka, żądam strawy i napo­ju po czym padam na fotel celem regen­er­acji końcówek ner­wowych w stopach.

 

Utrzy­mać mnie w zamknię­ciu w obcym mieś­cie jest trud­no. Po kolacji i odpoczynku, wychodz­imy na mias­to. Moja kapryś­na kar­ta pozwala mi na nieogranic­zone zwiedzanie auto­busem więc jedziemy przez noc­ny deszc­zowy Lon­dyn do niemal pustego Cam­den, jedziemy dziel­nicą dokład­nie w porze gdy zamyka­ją się sklepy i otwier­a­ją się klu­by. Auto­bus sunie powoli brnąc przez kor­ki i omi­ja­jąc prace dro­gowe. Na chwilę zatrzy­mu­je­my się na prze­ciw okna, przy którym stoi trzech nagich mężczyzn. Łapię spo­jrze­nie jed­nego z nich i radośnie macham. I tak  swoim zwykłym brakiem zaskoczenia (dzi­wniejsze rzeczy się mi z zdarza­ły) oraz nat­u­ral­ną życ­zli­woś­cią, wpraw­iam w stan szoku mężczyznę, który prze­cież musi sobie zdawać sprawę, że jest widoczny z uli­cy i z auto­busu. Spac­er po Cam­den jest cud­owny bo naresz­cie moż­na zobaczyć miejsce, które zazwyczaj przykry­wa tłum turys­tów. Kończy się jed­nak szy­bko bo na ulice wyległ już alter­naty­wny tłum noc­nych marków zaś dro­ga wciąż prowadzi co raz dalej od rados­nego cen­trum miejskiego wszechświa­ta. Wracamy też auto­busem ale nie od razu do domu. Wysi­adamy na znanym mi skrzyżowa­niu. Idziemy powoli znaną mi ulicą. Zatrzy­mu­je­my się pod znanym adresem. 221B. Robię zdję­cie, sprawdzam czy na piętrze pali się światło. Ciemno.Sherlock śpi.

 

W małej jeszcze czyn­nej kaw­iarni nad ostat­nią tego dnia kawą, roz­maw­iamy o tym o czym roz­maw­ia się jedynie nad ostat­nią danego dnia kawą. Jest miło pus­to i jakoś tak blisko domu choć prze­cież kilo­m­e­try od mojego mieszka­nia. Wracamy na piechotę. W mieszka­niu Żuczek ćwiczy pasaże z Requiem przed jutrze­jszym kon­certem. Muzy­ka Mozar­ta  śpiewa­nia niezbyt głośno miesza się z dźwiękiem stuka­nia w klaw­iaturę. Jestem. Piszę. W Lon­dynie. Dodatek, który wszys­tko czyni lepszym.

 

Ps: Zwierz miał być bardziej konkret­ny ale jakoś nie wychodzi.

 

Ps2: Wszys­t­kich chęt­nych czytel­ników zwierz ma nadzieję zobaczyć jutro 11:30 Pub Sher­lock Holmes. Zwierz będzie ten zwier­zowy :P

 

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online