Home Ogólnie Zwierz podróżny, wpis drugi śródnocny

Zwierz podróżny, wpis drugi śródnocny

autor Zwierz

?

Hej

 

Wszystkie lotniska są takie same. Przygnębiający ciąg bezosobowych korytarzy, który zdaje się nigdy nie będą miały końca. Dzieci płaczą, dorośli szukają bagażu i wszyscy ciągle stoją w kolejkach. Metro w każdym mieście ma ten sam specyficzny zapach palonej gumy i stojącego powietrza. Sprawdzałam, Warszawskie, Londyńskie, Praskie i Paryskie. Ten sam zapach, który w Warszawie budzi we mnie wspomnienia wszystkich innych miast, w których zdarzyło mi się jechać metrem. Ludzie w podziemnej kolejce nie patrzą sobie w oczy tylko czytają i każdy kto nie posługuje się językiem wspólnym zachowuje się tak jakby nikt wokół go nie słyszał. Dwie dziewczyny naprzeciw mnie skarżą się głośno po polsku na niekompetencje ludzi zatrudnionych w swoich firmach, dziewczyna siedząca obok ma najdłuższe sztuczne rzęsy jakie widziałam w życiu. Nie jestem w stanie jej nigdzie przypisać więc z jakąś ulgą przyjmuję kiedy odbierając telefon odzywa się po rosyjsku. Tyle jeśli chodzi o uniwersalne podobieństwa. 

Jak już pisałam koncept budzenia się w jednym mieście i zasypiania w innym zawsze wydawał mi się co najmniej dziwny. Chyba nikt nie sprawdzał co dzieje się z psychiką człowieka, który budzi się w mroźnej przykrytej śniegiem Warszawie (komunikaty w radio donoszą o prawdziwej śniegowej klęsce żywiołowej), by po zaledwie dwóch godzinach w samolocie znaleźć się w dużo cieplejszym Londynie gdzie w zapachu deszczu wyczuwa się (jak na marzec przystało) lekki zapach nadchodzącej wiosny. Przecież nie zostaliśmy stworzeni do tak nagłych zmian podobnie jak nie zostaliśmy stworzeni do widoków jakie oferują nam okna samolotu. To jedna z tych refleksji, która nigdy mnie nie opuszcza, gdy przyglądam się słońcu kładącemu się na szczyty chmur, czy cienkim, przypominającym lawę sznurom samochodów, które suną po widzianym z góry mieście. Tym razem chmury uniemożliwiły ten niesamowity przelot nad miastem, który wita każdego nadlatującego do Londynu, jakby miasto chciało jeszcze przed wylądowaniem pochwalić się swoją wspaniałością. Może i dobrze, mrok i chmury przykryły wielkość miasta i przynajmniej tego jednego wieczoru wydało się niewielkie i swojskie.

 

Od gościnnego apartamentu Żuczka do którego zwierz trafił koło dwudziestej do radosnego bulgoczącego centrum miasta jest naprawdę niedaleko. Czy może być coś lepszego niż zacząć pobyt w mieście od wieczornego spaceru (jesteśmy w Londynie więc ten tak uciążliwy wszędzie indziej deszcz nagle wydaje się być zupełnie znośny), prowadzącego pod pomnik Admirała Nelsona (któremu należy się grzecznie ukłonić skoro już przywitało nas do jego miasta), czy  na Picadilly, które za każdym razem robi na mnie to samo wrażenie jakby tam pory dnia i nocy zupełnie nie miały znaczenia. Miasto rzecz jasna nie śpi, ani nawet nie ziewa, w końcu jest piątek więc ludzie włóczą się po ulicach grupami i parami, niektórzy już szukając miejsca gdzie zakończą wieczór inni dopiero szukają, jeszcze inni pod murem powoli zaczynają żałować tego że w ogóle wyszli z domu. Dziewczyny w przykrótkich sukienkach i za wysokich obcasach zdecydowanie nie zadowolone z tego, że deszcz niszczy ich fryzury, rodziny wracające z piątkowego obiadu na mieście, niedobitki turystów tarasujące przejścia, młodzi ludzie wrzeszczący do siebie słowa pozdrowienia takim tonem, że nie sposób od razu stwierdzić czy chcą się przywitać czy wymordować.

Tylko zamknięte sklepy pozwalają się zorientować, że godzina nie jest już wczesna, poza tym iluminacje, światła, neony dają tyle blasku, że niekiedy można pomylić dzień z nocą. Tłum nie przypomina tego warszawskiego, nie tylko ze względu na swoją radosną różnorodność, ale przede wszystkim ze względu na gęstość. Papieros w ustach spieszącego się mężczyzny mija krawędź włosów mijającej go na pasach dziewczyny zaledwie o parę milimetrów, nie ma czasu do stracenia, trzeba przechodzić przez ulicę, przemykać się między samochodami, nawet nie czekać na zmianę świateł. Z każdej restauracji dobiegają człowieka przecudowne zapachy, przed knajpami zupełnie nie naszym zwyczajem stoją ludzie, oddający się nie tylko karmieniu potencjalnego raka płuc ale także rozmowie. Tak jakby ich przywiązanie do tego a nie innego miejsca, kazało im się trzymać jednego pubu nawet wtedy kiedy nie ma już dla nich stolika, i wyjście oznacza konsumpcję piwa z dużą ilością deszczówki.

 

Przy Trafalgar Square tłum wylewa się z kościoła po koncercie muzyki klasycznej i niemal natychmiast przechodzi w tłum tych, którzy cierpiąc na gastrofazę szukają jakiegokolwiek miejsca do zabicia głodu, sam plac jest właściwie pusty cały zajęty przez puste o tej porze stragany, które w ciągu dnia mają zapełnić się wystawcami z okazji tygodnia kultury Rosyjskiej. W wielkim domu towarowym, panują ciemności ale zalana światłem witryna poświęcona jest wystrojowi pokoju a’ la Przeminęło z Wiatrem. Na wielkim telewizorze leci film i łapiemy się akurat na ostatnie sceny, gdy Rhett mówi Scarlett, że ma to gdzieś. Stoimy przesz chwilkę, dla porządku i obchodzimy gdy sylwetka ukochanego głównej bohaterki znika we mgle, podobnie jak ona pomyślimy o wszystkich ważnych rzeczach jutro.

Po skromnych zakupach (jedzenie!) docieramy o północy do mieszkania. Pan w windzie nasłuchujący rozmowy, żegna się z nami po francusku, przyjmując, że ktoś z nas na pewno ten język rozumie. Za oknem wieża telewizyjna informuje o red nose day, który przeminął gdzieś po drodze (choć na wystawach pełno czerwonych nosów, a dziewczyna w supermarkecie zbiera pieniądze malując klientom hennę na rękach), i słychać spokojny szum miejskiego ruchu,  który chyba jeszcze długo nie ustanie. Powoli dzień na pół kontynentu chyoi się ku końcowi, pozostawiając mnie w surrealistycznym poczuciu że nie w ogóle nigdy nie powinien móc się zdarzyć. Zmęczona, najedzona, z herbatą w ręku powoli idę spać. Jestem w Londynie. Jak na razie niczego więcej mi nie trzeba.

 

Ps:  Znów popadłam w ten sam styl, najwyraźniej powinniście się cieszyć, że zwierz jest waszym codziennym przewodnikiem bo nie popada w nadmiernie poetyckie tony

 

Ps2: Oczywiście w czasie lotu słuchałam Cabin Pressure – pan siedzący obok z minuty na minutę miał co raz bardziej zaniepokojoną twarz, ewidentnie zastanawiał się czy by się nie przesiąść albo nie poprosić obsługi by coś zrobiła z tą lekko szaloną osobą, która cały czas chichocze obok niego .

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online