Hej
Ponura zarzuciła wczoraj zwierzowi, że w sumie nic mu się nie podoba. Rzeczywiście, najczęściej kiedy recenzje wam filmy, na które poszedł do kina to trochę nosem kręci. Nie mniej zarzut jest na tyle słuszny, że zwierz postanowił uraczyć was już trzecim wpisem z gatunku zwierz poleca. Zwłaszcza, że akurat mija miesiąc od poprzedniego, więc zwierzowi nazbierało się trochę pozytywnych informacji na temat produkcji, których wcale nie ma zamiaru omawiać w osobnych wpisach. Pewnie zauważycie, że ponownie wszystkie produkcje łączy pewien wspólny mianownik – są to filmy brytyjskie. Zanim przewrócicie oczyma i stwierdzicie, ze zwierz zrobił się monotematyczny chciałby się zwierz wytłumaczyć. Otóż, zwierz już dawno zdał sobie sprawę, że nie ma szans by zobaczył wszystko co chce obejrzeć. Ale zdał sobie jednocześnie sprawę, że produkcji brytyjskich jest mniej niż amerykańskich więc ma szansę obejrzeć przynajmniej większość. A skoro sprawiają mu one przyjemność to w sumie czemu by nie podjąć szalonej próby obejrzenia wszystkiego co produkowali w ostatniej dekadzie Brytyjczycy. Mało prawdopodobne by zwierzowi się udało ale takie łowy przynoszą sporo satysfakcji i zaskakujących wyników. Tak więc dziś o trzech filmach, które zwierz obejrzał z przyjemnością (choć nie jest całkowicie bezkrytyczny).
French Film – sam tytuł filmu właściwie wystarczył by zwierza zaintrygować. Do tego zwierz musi przyznać, że jeśli chodzi o angielskich aktorów to zwierz zalicza grającego tu główną rolę, Hugh Bonneville (dla tych, którzy drapią się teraz w głowę zastanawiając się o kim zwierz mówi – pan domu w Downton Abbey) do tych, którego nazwisko raczej go zachęca by sięgnąć po produkcję o której nic nie wie. Ale tym kogo zwierz naprawdę chciał zobaczyć w tym filmie to znakomity piłkarz, i nie do końca udany rewolucjonista Eric Cantona. Zwierz nigdy wcześniej nie widział go w żadnym filmie, ale zdążył się o nim nasłuchać i naczytać. Koncepcja jest bardzo ciekawa bo mamy właściwie do czynienia z filmem w filmie. Nasz bohater przygotowujący się do wywiadu z wielkim francuskim reżyserem, który za główny wątek swej twórczości wybrał miłość. W sumie najciekawszy z całego filmu jest oglądany przez bohatera film dokumentalny w którym słynny reżyser (właśnie Cantona, który jest w tej roli genialny, i można by zobaczyć film tylko dla niego) tłumaczy, swoje poglądy na miłość z jednej strony sypiąc samymi banałami z drugiej, czyniąc to w tak przekonywujący sposób, że my podobnie jak bohaterowie filmu zaczynamy się zastanawiać czy aby nie ma racji. Bo główną tezą słynnego reżysera jest to, że miłość musi się dobrze zacząć, że oglądając film w ciągu pierwszych piętnastu minut musimy wiedzieć, czy bohaterowie będą razem czy nie. Koncepcja ta wydaje się szczególnie niepokojąca w zetknięciu z kryzysem w związku naszego bohatera. Oto bowiem jego związek stanął na granicy załamania po tym jak po dziesięciu latach wspólnego życia oświadczył się swojej dziewczynie. Z resztą ich wspólne wizyty u francuskiego terapeuty są jednym z lepszych kawałków filmu (zwłaszcza, że terapeuta wydaje się być bardziej zainteresowany zakończeniem tego związku niż oni. Zwierz nie będzie przed wami ukrywał, że film ma swoje wady. Część fabuły jest trochę idiotyczna (zwierz nie zdradzi jaka, ale w każdym razie troszkę przekombinowano) ale nie trudno polubić bohaterów i troszczyć się o ich losy. Poza tym film każe nam wszystkim się zastanowić czy wierzymy w taką miłość, która zmienia smak kawy, sprawia, że widzimy drugą osobę w zbliżeniach i w zwolnionym tempie. Z jednej strony film sugeruje, że takie rzeczy się nam przydarzają i nie da się tego zamienić, z drugiej wydaje się, że nie koniecznie wszystko musi się rozegrać na pierwszym spotkaniu. Jednak przede wszystkim zwierz poleca film ze względu na Erica Cantone (to się odmienia)? Jest genialny w swojej niewielkiej roli i prawdę powiedziawszy, zwierz zapałał chęcią by zobaczyć produkcję poświęconą mu w 100%. Na całe szczęście taka powstała więc zwierz będzie ją musiał tylko gdzieś znaleźć.
Wild Target – zwierz naprawdę nie przypomina sobie kiedy oglądał film z większą przyjemnością. Serio to jeden z sympatyczniejszych filmów jakie zwierz widział od dawna. Nasz główny bohater (Bill Nighy) jest płatnym mordercą. I to nie byle jakim, najlepszym w zawodzie. Żyje skromnie i samotnie odwiedzając czasem matkę w domu starców. Matka czeka na wnuka, który mógłby zająć się rodzinnym fachem jakim jest zabijanie ludzi. Ale biednego bohatera otacza pustka. I właśnie wtedy dostaje zlecenie zastrzelenia pięknej i uroczej złodziejki( którą gra pięknie i uroczo Emily Blunt). Tu moglibyśmy dostać smutną historię o miłości niemożliwej, lub dramat obyczajowy z wyrzutami sumienia w tle. Ale zamiast tego dostajemy świetną komedię, która ani na moment nie traci tempa. Na skutek dość zabawnych zbiegów okoliczności nasz samotny morderca ląduje opiekując się dziewczyną i zupełnie bogu ducha winnym przypadkowym chłopakiem (bardzo dobry Rupert Grint czyli Ron z Harrego Pottera). A że cała banda mocno podpadła wysłany zostaje za nimi drugi płatny morderca – popisowa rola Maritna Freemana, który ani na moment nie przestaje się uśmiechać i jest to uśmiech czysto psychopatyczny. Największym plusem filmu jest to, że nie ma w nim ani jednej złej roli. Serio – zwierz ma wrażenie, że dawno nie widział filmu w którym wszystkie elementy tak dobrze by grały. Sprawdza się zarówno Rupert Everett jako podły kolekcjoner kradzionych dzieł sztuki, jak i wszystkie drugoplanowe postacie, które zazwyczaj są dużo gorzej napisane. Oczywiście film ma pewne uproszczenia ale jest w nim coś niesamowicie sympatycznego. Zwierz wie, że nie powinien szczególnie lubić bohatera który jest płatnym mordercom ale czy można mieć do niego pretensje skoro na ósme urodziny dostał pierwszy pistolet. Co więcej film jakoś tak przedstawia bohaterów że właściwie o nic nie mamy do nich pretensji – w sumie nie ich wina, ze są jacy są. W sumie zwierz nie chce was przekonać, że to wybitna produkcja – wręcz przeciwnie to jeden z wielu sensacyjnych i komediowych filmów, jakie przetaczają się przez ekrany. Ale zwierz tak się dobrze na nim bawił, że nawet jeśli nie jest to produkcja szczególnie odkrywcza to ma nadzieje, że kiedyś na nią traficie.
Separate Lies – zwierza do filmu przyciągnęło nazwisko reżysera i scenarzysty Juliana Fellowsa (to jego głowy domagał się zwierz po zakończeniu drugiego sezonu Dowton Abbey). Zwierz bardzo lubi scenariusze spod jego ręki a był ciekawy jak poradzi sobie z reżyserią. I tu zwierz ma problem. Film wprowadził go bowiem w pewną konfuzję. Z jednej strony zwierz ma wrażenie, że nigdy takiego filmu nie widział, z drugiej że widział go już wielokrotnie. Mamy więc pewne fragmenty jak ze „Zbdoni i Kary”, pewne jak ze wszystkich dramatów małżeńskich jak w „Niewiernej” kiedy indziej zwierz ma wrażenie, że ma do czynienia ze sztuką na kształ Rattigana gdzie pozory szczęścia klasy wyższej zostają rozsadzone od środka.
Problem jednak polega na tym, że nasi bohaterowie choć kłamią całemu światu, praktycznie nie kłamią sobie. To jakaś nowa jakość, której zwierz nie kojarzy z innych produkcji. Mąż i kochanek doskonale zdają sobie sprawę z wzajemnego istnienia, a dość nietypowa sytuacja w jakiej się znaleźli zmusza ich do współpracy. Z resztą taka prawdomówność jest chyba konieczna, bo film rozgrywa się trochę jak sztuka (jest oparty o powieść, której zwierz nie czytał) – w statycznych scenach wypełnionych dialogami. Nie widzimy właściwie tego co dzieje się poza percepcją naszego bohatera (albo bohatera, na którym w danym momencie koncentruje się kamera) tak więc większość zdarzeń pozostaje w warstwie opowieści. Nie jest to ponownie film wybitny – jest w układzie fabuły znaczna luka, której zwierz nie może za bardzo zdradzić (film ujawnia nam fakty o bohaterach po kolei więc właściwie nie powinniśmy o nich za wiele wiedzieć), ale w każdym razie czyni ona opowieść mało prawdopodobną psychologicznie. Z drugiej jednak strony film na każdym kroku każe się zastanawiać nad tym czy nasi bohaterowie postępują moralnie czy też nie. Ale największym plusem filmu jest Tom Wilkinson w roli zdradzanego męża – jego postać jest w jakiś sposób spowinowacona z panem domu z Dowton Abbey. To człowiek, który chce postępować właściwie, co nie zawsze okazuje się proste i zgodne ze zdrowym rozsądkiem, o dziwo nie zawsze jest też stu procentowo moralne. Wilkinson gra swojego bohatera wyśmienicie, tak że nawet jeśli nie pałamy do niego sympatią (chyba z resztą nadmiernie nie powinniśmy) to chcemy wiedzieć co się z nim stanie dalej. Co więcej nie jesteśmy do końca w stanie przewidzieć, jak zachowa się za chwilę, co jest cechą, którą zwierz bardzo ceni w postaciach filmowych. Niektórzy skarżyli się, że obsadzenie Ruperta Everetta w roli kochanka to zły pomysł, ale zwierz uważa, że to ciekawe posunięcie by żona rzucała męża dla kogoś nie szczególnie miłego. Jedyny błąd to ciągłe ubieranie bohatera Everetta w jakieś luźne codzienne ciuchy rodem z ameryki, kiedy wszyscy wiedzą, że to aktor, którego trzeba ubierać albo w surduty albo we włoskie garnitury – inaczej wygląda zupełnie nie poważnie. Zwierz nie powie, że film jest arcydziełem, ale tak dobrze się przy nim zwierzowi rozmyślało nad postępowaniem bohaterów, że jest przekonany, że nie był to seans stracony.
Tak więc widzicie, zwierz ma w sobie jeszcze jakieś pokłady życzliwości wobec oglądanych produkcji. Być może dlatego, że wszystkie wymienione tu filmy, to produkcje mniejsze (chyba największą produkcją jest Wild Target), które chyba nie starają się zadowolić wszystkich – zwierz miał wrażenie, że autorzy tych filmów dużo bardziej niż rozbawić zwierza starali się ze zwierzem podzielić jakimiś przemyśleniami – ale nie na zasadzie – dziś będziemy rozważać problem życia i śmierci, tylko raczej tak jak wtedy kiedy ktoś pyta nas o zdanie w ciekawej konwersacji. Być może tu jest odpowiedź na pytanie Ponurej, która chciała wiedzieć, jak zwierz czerpie przyjemność z oglądania filmów, które nie do końca mu się podobają. Zwierz ma prostą odpowiedź. Niekiedy pytanie jakie stawia mu film jest na tyle ciekawe, że zwierz jest w stanie zignorować fakt, że nie zadano go idealnie.
Ps: Zwierz wątek brytyjski pociągnie jeszcze jutro co jest oczywiste skoro właściwie mentalnie jest już w Londynie.??