Home Film Jak ma zachwycać, jak nie zachwyca czyli o Bohemian Rhapsody

Jak ma zachwycać, jak nie zachwyca czyli o Bohemian Rhapsody

autor Zwierz
Jak ma zachwycać, jak nie zachwyca czyli o Bohemian Rhapsody

Bohemi­an Rhap­sody powin­na być filmem pokazy­wanym na zaję­ci­ach dla przyszłych fil­mow­ców – o tym jak trud­no jest zro­bić dobry film biograficzny – nawet jeśli ma się w ręku wszys­tkie niezbędne ele­men­ty. Nie ma bowiem wąt­pli­woś­ci, że reżyser Bryan Singer miał wszys­tko o czym twór­ca kina biograficznego może zamarzyć. Rozpoz­nawal­nego twór­cę, z ciekawym życiem pry­wat­nym, charyz­maty­czną osobowoś­cią, sławą rów­na­jącą się Królowej bry­tyjskiej i trag­iczną śmier­cią, która zawsze jest dobrą puen­tą opowieś­ci biograficznej. Prob­lem w tym, że z tego rogu obfi­toś­ci trze­ba coś wybrać. Singer uznał, że nie wybierze niczego. Więc wszys­tko zaprzepaścił.

Gdy­bym miała wymienić najwięk­szy błąd jaki popełnili twór­cy fil­mu, to nie było­by to luźne pode­jś­cie do fak­tów, czy jak­iś stras­zli­wy lęk przed pokazaniem jak naprawdę wyglą­dało życie rock­mana w lat­ach siedemdziesią­tych czy osiemdziesią­tych. Tym co najbardziej w filmie przeszkadza jest fakt, że twór­cy cały czas ogry­wa­ją ten sam motyw. Otóż pojaw­ia się jakaś sce­na, która ma mieć swo­ją włas­ną dra­maturgię np. Zespół po raz pier­wszy prezen­tu­je swo­je­mu pro­du­cen­towi Bohemi­an Rhap­sody. Wewnętrz­na dra­matur­gia sce­ny powin­na opier­ać się na sporze pomiędzy twór­ca­mi, którzy chcą wydać sześ­ciomin­u­towy singiel a pro­du­cen­tem który nie uważa go za hit. Prob­lem w tym, że twór­cy bardziej tworzą film na napię­ciu pomiędzy tym co się dzieje (kłót­nia o singiel) a naszą wiedzą (singiel okaże się jed­nym z najwięk­szych prze­bo­jów muzy­ki rozry­wkowej w his­torii). Kiedy tak jest w jed­nej sce­nie, moż­na to jeszcze znieść. Ale to motyw który przewi­ja się przez cały film. Pojaw­ia się postać i całe znacze­nie jej w filmie wyni­ka z tego, że my wiemy coś czego jeszcze nie wiedzą bohaterowie. Pojaw­ia się sce­na i jej dra­matur­gia całkowicie wyni­ka z tego, że my już wiemy jaki hit się właśnie rodzi. Co spraw­ia, że zasad­nic­zo rzecz biorąc cały ciężar dra­matur­giczny leży poza samym filmem tylko opiera się na pewnym napię­ciu pomiędzy naszą wiedzą a tym co zdarzy się dalej. To wyjątkowo den­er­wu­jące bo przy­pom­i­na to trochę w kółko opowiada­nia dow­cipu z tą samą puentą.

Film w dużym stop­niu opiera się na naszej wiedzy o his­torii zespołu. Co ostate­cznie prowadzi do tego, że sam film cały czas gra tym samym sche­matem sce­ny — my mamy wiedzieć, że dzieje się coś znaczącego, mimo, że bohaterowie jeszcze tego nie wiedzą

 

Moż­na było­by jeszcze to jakoś wybaczyć, gdy­by film miał dobry rytm i tem­po. Tym­cza­sem his­to­ria Mer­curego spraw­ia wraże­nie dość luźno pow­iązanych ze sobą scen, z których każ­da teo­re­ty­cznie powin­na nam coś o twór­cy czy jego roli w zes­pole powiedzieć. Nieste­ty, mają one nat­u­ral­ność teatru telewiz­ji. W niemal każdej sce­nie czułam jakieś dzi­wne napię­cie i sztuczność, jak­by bohaterowie fil­mu wiedzieli, że to jest ważny moment ich życia. Sporo jest też scen które może dobrze brzmi­ały na papierze ale w filmie są po pros­tu żenu­ją­co szty­wne i takie… kwadra­towe. Serio oglą­da­jąc film nie raz miałam wraże­nie jak­bym znalazła się na pokazie wysokobudże­towego fil­mu telewiz­yjnego, w którym każ­da sce­na albo będzie emocjon­al­na albo będzie frag­mentem przy­powieś­ci o smut­nym samot­nym życiu muzyków rock­owych. Nawet sce­na zała­ma­nia musi się roze­grać w deszczu, a oznaką złego samopoczu­cia bohat­era będzie kasłanie krwią w chus­teczkę, co poczy­tam jako hołd dla wszys­t­kich oper­owych hero­in, schodzą­cych na suchoty przed ostat­nią arią.

 

To jest fan­tasty­czne, zro­bić film o rock­manie i zad­bać by nie było w nim sek­su, narko­tyków i więcej niż kilku kieliszków alko­holu. Grzeczni chłop­cy z tych rock­manów byli.

Nie jest tajem­nicą że po uważnym prze­jrze­niu sce­nar­iusza przez wszys­t­kich zain­tere­sowanych dostal­iśmy wer­sję ugrzecznioną. Mogę znieść fakt, że pokazano nam życie rock­mana w trzech pocałunkach, pię­ciu kieliszkach i jed­nym zbliże­niem na kokainę na sto­liku. Niech będzie – sko­ro już idziemy w pro­dukcję a la Hall­mark – jestem w stanie przeżyć. Bo w sum­ie nie przy­chodzę na biografię Mer­curego dla scen sek­su czy ćpa­nia. Nie jestem jed­nak w stanie przeżyć tego, że twór­cy nigdy nie pokusili się o pokazanie gorszej strony charak­teru swo­jego bohat­era. Jeśli ktoś obe­jrzy film, może dojść do wniosku, że najwięk­szym prob­le­mem z charak­terem Mer­curego było noto­ryczne spóź­ni­an­ie się i nieopa­trzne zau­fanie komukol­wiek z Belfas­tu (jak wiado­mo, nie wol­no ufać ludziom z Belfas­tu, jeśli się nie jest Irland­czykiem). Ponown­ie, nie żebym chci­ała by twór­cy się po kimkol­wiek prze­jechali, ale pokazy­wanie dobrych i złych cech bohaterów spraw­ia, że są oni ludz­cy. Może­my zobaczyć w nich ludzi. Tym­cza­sem fil­mowy Mer­cury jest trochę wycię­ty z papieru, a właś­ci­wie zro­biony z recyk­li­nowanego mate­ri­ału z którego robi się w fil­mach pop­u­larnych „Wielkiego artystę”.

 

Twór­cy fil­mu niby bard­zo chcą nam wyjaśnić dlaczego Queen było wielkie a Mer­cury wspani­ały ale nie umieją wyjść poza kil­ka banałów które tak naprawdę niczego nie tłumaczą

No właśnie – to jest ten prob­lem, który chy­ba doskwiera mi najbardziej. Queen to jeden z najlep­szych zespołów jaki był. Fred­die Mer­cury to jeden z najbardziej charyz­maty­cznych wykon­aw­ców jakiego widziano. To jest ciekawe. Jaki­mi byli twór­ca­mi. Co ich napędza­ło. Dlaczego byli lep­si od innych. Skąd brali siłę, energię, pomysły. Jak widzieli swo­ją artysty­czną wiz­ję. Gdzie w tym wszys­tkim był ten mag­iczny pier­wiastek. Film zupełnie nie umie tego zła­pać. Mamy kil­ka frag­men­tów sesji nagran­iowych (zresztą najlep­sze frag­men­ty fil­mu), mamy ze dwa hasła rzu­cone to tu to tam. Ale gdzieś w tym wszys­tkim braku­je opowieś­ci o twór­cy. Naprawdę mam trochę dość opowiada­nia o genial­nych muzykach, pis­arzach, malarzach itp. W sposób który wskazu­je, że najważniejsze w ich życiu było w kim się zakochali, czy­jego tele­fonu nie ode­brali i jak samot­ni się czuli w swoim olbrzymim domu. To są takie schematy które łat­wo roze­grać i potem tylko trze­ba dodać trag­iczną chorobę na koniec i moż­na uciec od koniecznoś­ci kon­fron­towa­nia się z pytaniem – co takiego było w tych genial­nych ludzi­ach co odróż­ni­ało ich od całej resz­ty. Fakt, że twór­ców fil­mu to nie intere­su­je spraw­ia, że mimo wielu starań film jest płas­ki, a od pewnego momen­tu iry­tu­ją­cy. Bo roz­gry­wa już niesamowicie schematy­cznie sce­ny oby­cza­jowe i nie daje wyna­grodzenia w postaci uważnej obserwacji pro­ce­su twórczego.

 

Sce­ny kon­certów to najlep­sze sce­ny w całym filmie. Ale jed­nocześnie — bard­zo widać że twór­cy fil­mu zupełnie nie umieją odd­ać pro­ce­su pra­cy nad utwora­mi, raczej sprowadza­jąc je do anegdoty.

Jed­nym z ele­men­tów o których się sporo mówi w kon­tekś­cie fil­mu jest kwes­t­ia pokaza­nia sek­su­al­noś­ci Mer­curego. Przyz­nam szcz­erze – wyszło im to jak poka­zowa pro­dukc­ja mają­ca pokazać dlaczego niskie kat­e­gorie wiekowe dla filmów są zarazą. I od razu zaz­naczę – nie chodzi mi o seks – choć prawdę powiedzi­awszy – w chwili w której opowiadamy o rocka­manch bez sek­su i narko­tyków to jak­byśmy opowiadali o żołnierzach bez czołgów i kara­binów. Więk­szym prob­le­mem jest to, że film strasznie się tu boi, a z tego stra­chu wychodzą niezbyt fajne rzeczy. Jakie ? Np. po wielu lat­ach związku z kobi­etą Mer­cury mówi jej w końcu „Myślę, że jestem bisek­su­al­istą” na co ona odpowia­da „Nie, jesteś gejem”. Film nigdy więcej nie wraca do tej dyskusji, nie dokonu­je żad­nej korek­ty drugiego stwierdzenia. Od tego momen­tu pokazu­je Mer­curego tylko w związku z mężczyz­na­mi. I tak jed­na z najbardziej znanych bisek­su­al­nych postaci w his­torii kul­tu­ry pop­u­larnej (bisek­su­al­izm Mer­curego jest do tego stop­nia znany, że mam wraże­nie, że przy­na­jm­niej dla mnie była to pier­wsza oso­ba pub­licz­na o której się dowiedzi­ałam, że była bisek­su­al­na) zosta­je w filmie biograficznym o niej samej „popraw­iona” jeśli chodzi o iden­ty­fikację. I o ile rozu­miem, że postać w filmie może się mylić – albo mówić językiem i sposobem myśle­nia epo­ki, to współczes­ny sce­narzys­ta nie może tak zostaw­ić sce­ny. Bo inaczej kole­j­na bisek­su­al­na postać zosta­je uznana tylko za zdezorientowaną.

 

Film ma olbrzy­mi prob­lem z sek­su­al­noś­cią Mer­curego. NIby poświę­ca jej sporo miejs­ca ale zupełnie nie umie jej pokazać inaczej niż w kat­e­gorii “Prob­lem wielkiego artysty”

Kole­j­na sprawa – to ten paradoks który pole­ga na tym, że film boi się nam pokazać życia sek­su­al­nego bohat­era, ale oczy­wiś­cie uwzględ­nia AIDS. I tu pojaw­ia się prob­lem. Fab­u­larnie AIDS pojaw­ia się w życiu Mer­curego zaraz po tym jak odszedł on od zespołu by tworzyć samodziel­nie. Nar­ra­cyjnie choro­ba pojaw­ia się niemalże jako kara za ode­jś­cie od swo­jej właś­ci­wej rodziny jakim był zespołu. Dosta­je­my więc wiz­ję, w której Mer­cury nie słuchał się kolegów, wyjechał do Niemiec, otoczył się zły­mi ludź­mi i ostate­cznie dostał AIDS. To jest bard­zo niedo­bry ciąg przy­czynowo skutkowy. Zwłaszcza, że spraw­ia, że AIDS które było tragedią wielu homosek­su­al­nych i bisek­su­al­nych mężczyzn (a potem też kobi­et) – zamienia się w jakąś karę za to, że bohater postanow­ił być sobą zami­ast robić to co robił doty­chczas. Co jest tym głup­sze, że solowe albumy Fred­diego Mer­curego nie są złe (jest na nich kil­ka fenom­e­nal­nych piosenek) – czyli nie mówimy tu o kimś komu się tylko wydawało, ze sam ma cokol­wiek do powiedzenia.  Poza tym – mam poważny prob­lem z tym, że jed­ną z cen­tral­nych postaci w filmie o ikonie twór­ców queer jest kobi­eta z którą był związany. Tak rozu­miem znacze­nie dłu­go­let­niej przy­jaźni, ale naprawdę mam zupełnie dość wątku tych wiernych kobi­et, które trwa­ją u boku homosek­su­al­nych mężczyzn, i nigdy nie pod­niosą gło­su. Taka postać żeby zagrała musi być dużo lep­iej napisana. Tu zaś jest zupełnie nija­ka, jak więk­szość kobi­et w fil­mach o genial­nych mężczyz­nach. Mam też prob­lem z wątkiem rodz­iców, który jest napisany tak że Hall­mark by się nie pog­niewał. Ale to może się już nie będę znęcać.

Wiem, że zach­wycanie się Malikiem jako Mer­curym jest dość powszechne ale nie ukry­wam, że ja wyczuwałam w jego grze sztuczność

 

Czy w filmie są dobre ele­men­ty? Są. Najlep­szym jest odt­worze­nie na ekranie frag­men­tu kon­cer­tu Live Aid. Tam nikt za bard­zo niczego nie doda­je, więc moż­na poczuć emoc­je jakie niesie muzy­ka Queen. W sum­ie bronią się niemal wszys­tkie sce­ny gdzie bohaterowie zaj­mu­ją się muzyką. Choć już spory wewnątrz zespołu, brzmią jak­by tam członkowie grupy stali i wykreślali wszys­tko co spraw­ia, że pomyśleliśmy by o nich inaczej niż jak o grupie dobrze baw­ią­cych się sym­pa­ty­cznych anglików, który zawsze są odrobinę sarkasty­czni. Co nie zmienia fak­tu, że jed­nak fajnie się słucha piosenek jed­nego z najlep­szych zespołów jakie były. Do tego nie przeszkadza bard­zo dobra charak­teryza­c­ja i odt­worze­nie stro­jów z epo­ki.  Sce­ny kon­certów są naprawdę doskon­ałe i tu trochę nawet szko­da że nie ma ich więcej – spoko­jnie moż­na było­by wyciąć trochę snu­jącego się Mer­curego w poszuki­wa­niu uczuć.

 

Sercem fil­mu są rekon­strukc­je kon­certów. Tu wszys­tko gra i czuć wspani­ałą energię. Może dlat­ego, że utwory i wys­tępy Queen wymyka­ją się tej kosz­marnej sztampie wiszącej nad resztą filmu

Tu dochodz­imy do kwestii chy­ba najsz­erzej dysku­towanej czyli tego jak dobry jest Rami Malek jako Fred­die Mer­cury.  Dla kro­nikarskiego porząd­ku powiem – więk­szoś­ci osób w Internecie gra akto­ra niesamowicie się podo­ba. Sporo osób mówi o Oscarze dla najlep­szego akto­ra. Wiele wskazu­je, że pokazał niesamow­itą energię. Taka jest opinia więk­szoś­ci. Ja mam prob­lem z rolą Ramiego bo cały czas oglą­da­jąc film miałam w głowie „To jest Rami Malek ze sztuczny­mi zęba­mi, który gra Fred­diego Mer­curego”. Trud­no mi powiedzieć z czego to wyni­ka ale przez cały film miałam poczu­cie, że oglą­dam akto­ra który wciela się w rolę, a niekoniecznie samego bohat­era. Być może wyni­ka to z fak­tu, że wiele stro­jów, póz, zdań i zachowań zostało prze­nie­sionych pros­to z nagrań Mer­curego – stąd widać że aktor coś repro­duku­je a niekoniecznie tworzy od nowa. Jed­nocześnie – nie da się ukryć, że ponieważ  to bard­zo śred­nio napisany film, to ilość drętwych dialogów jest trud­na do zniesienia. Ja nie wiem czy moż­na z drętwych dialogów zro­bić wielką rolę. Może gdy­bym była w stanie zapom­nieć, że są drętwe to rola była­by wiel­ka. Malek spraw­ia wraże­nie zupełnie swo­bod­nego – wyz­wolonego z całej prze­bier­an­ki – tylko pod sam koniec w cza­sie otworzenia kon­cer­tu z Wme­b­ley. Może wtedy poczuł, że nic nie musi dodawać, tylko przekazać emoc­je.  W każdym razie miałam cały czas wraże­nie, że oglą­dam akto­ra recy­tu­jącego kwest­ie i bard­zo stara­jącego się prze­bić przez pro­tezę (zresztą wciąż nie wiem czy to było konieczne – jak­by nie zęby czyniły Mer­curego, tym kim był).

 

Prob­le­mem fil­mu jest to, że nie umie on stworzyć fil­mowego bohat­era. Opiera się na tym, że wszyscy się intere­su­ją Mer­curym ale nie umie o nim naprawdę nic ciekawego powiedzieć.

Widzi­cie z fil­ma­mi biograficzny­mi jest tak, że one naprawdę nie opowiada­ją o tym o kim opowiada­ją. Tzn. film biograficzny opowia­da o swoim bohaterze, który co praw­da nazy­wa się tak samo jak człowiek żyją­cy real­nie, ale żeby film zagrał – musi w nim być dobrze napisany bohater – na potrze­by fil­mu. Takie pode­jś­cie uwzględ­nia pewne nieś­cisłoś­ci doty­czące tego jak wyglą­dała his­to­ria czy­je­goś życia, czy nawet dopisy­wanie scen których nie było, ale jed­nocześnie – wyma­ga od twór­ców by nie opier­ali się wyłącznie na wiedzy widzów i na takim ustalonym, gdzieś poza filmem fak­cie, że sko­ro o kimś kręcimy biopic to znaczy, że był to człowiek wiel­ki sam w sobie i nic więcej nie musimy robić. Nie znaczy to, że twór­cy fil­mu muszą opowiadać o czy­imś całym życiu – mogą sobie wybrać tylko jeden aspekt dzi­ałal­noś­ci twór­cy – ale konieczne jest by umieli opowiedzieć taką spójną his­torię o tym swoim wybranym i co najważniejsze stwor­zonym na potrze­by fil­mu bohaterze. Inaczej dosta­je­my coś takiego jak w Bohemi­an Rhap­sody gdzie to na pewno jest film o kimś tylko nie za bard­zo wiemy o kim.

Moja zasa­da jest taka, żaden film biograficzny nie powinien być mniej ciekawy od not­ki na Wikipedii poświę­conej jej bohaterowi. Nieste­ty not­ka na ang­iel­skiej Wikipedii o Mer­curym jest dużo ciekawsza od Bohemi­an Rhapsody

 

Dlaczego film się nie udał? Myślę, że zagrało wiele czyn­ników. Z jed­nej strony – na pewno członkowie Queen nie poz­wo­lili­by na opowieść, która kogokol­wiek staw­iała­by w choć trochę gorszym świ­etle. Z drugiej – życie Fred­diego Mer­curego zaskaku­ją­co słabo nada­je się do takiego kina głównego nur­tu, które każdego twór­cę czy naukow­ca musi włożyć do jakiejś szu­flad­ki. A nawet opowiada­jąc o osobach które się stereo­ty­pom wymykały zna­j­du­je w nich jak­iś punkt zaczepi­enia do dość melo­dra­maty­cznej his­torii. W końcu mam wraże­nie, że wszys­t­kich nas zaw­iodła muzy­ka. Nie dlat­ego, że jest sła­ba, ale dlat­ego, że jest tak fan­tasty­cznie dobra. Nie trud­no, oglą­da­jąc sce­ny z muzy­cznym pod­kła­dem od Queen zapom­nieć, że one są w sum­ie słabe i miałkie. Cieszymy się bo po raz kole­jny może­my posłuchać jed­nych z najlep­szych rozry­wkowych piosenek jakie napisano. I być może to najwięk­szy tri­umf Queen, które umknęło kine­matografii ale udowod­niło, że był to zespół którego muzy­ka obroni się zawsze. Nawet jeśli będzie musi­ała wal­czyć z bard­zo miałkim scenariuszem.

Ps: Jak wiado­mo film pow­stawał nie bez kon­trow­er­sji, łącznie ze zwol­nie­niem reży­sera, tuż przed zakończe­niem zdjęć. Jestem ciekawa jak inny był­by to film gdy­by pow­stawał w mniej napiętej atmos­ferze. Zas­tanaw­ia mnie też czy jakiekol­wiek inne stu­dio zde­cy­du­je się na stworze­nie pro­dukcji o Mer­curym nieza­leżnie od poglądów jego kolegów z zespołu. Bo sporo jeszcze zostało do opowiedzenia.

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online