Hej
Zwierz zgubił karteczkę, na której spisał wszystkie kategorie filmów, o których chciał wam napisać. Niestety zwierz tak ma, że jak już spisze coś na karteczce wyrzuca to z pamięci. W związku z tym zwierz postanowił zrobić dziesiątkę, na którą po prostu ma ochotę. W sumie po to pisze się bloga czyż nie (pytanie retoryczne ale odpowiedzi można przesyłać pocztą). Ponieważ pierwsza setka powstała ponieważ zwierz chciał mieć jakąś wymówkę by wymienić dziesięć swoich ulubionych musicali. Ale musicali jest tak dużo, że dlaczego nie wymienić kolejnych dziesięciu musicali. Tym razem postanowił wybrać przede wszystkim te, o których wie, że odniosły na początku sukces na scenie i nie zostały napisane specjalnie dla kina. Choć oczywiście nie zawsze się udaje (wymienić dziesięć takich jest prosto ale aż trzy zwierzowi wypadły bo były w Pierwszej Dziesiątce). Druga uwaga, którą zwierz zamierza dorzucić do tej dziesiątki jest dość paradoksalna. Otóż zwierz nie uważa, że w musicalu muszą dobrze śpiewać. W tym momencie pewnie kilku czytelników złapało się za głowę. Jak to nie musi? Otóż w teatrze śpiewanie jest kluczowe, natomiast w filmie czasem można zastąpić idealnie zaśpiewaną rolę, nastrojem czy pewną spójną wizją. Zwierz idzie do teatru na wspaniałe głosy (najchętniej połączone ze świetną grą aktorską), w kinie rządza by wszystko się składało w jedną spójną całość – nawet jeśli wizja zakłada aktorów którzy niekoniecznie śpiewają idealnie. A i jeszcze jedno. Zwierz nie widział jeszcze Nędzników.
Sweeney Todd – opinie o tym musicalu są bardzo różne. Zadaniem niektórych jego głównym problemem jest to, że bardzo trudny dla wykonawców musical nagrano z udziałem nie koniecznie świetnie śpiewających aktorów. Rzeczywiście – są w tym musicalu miejsca, w których troszkę zęby bolą. Ale mimo to zwierz Sweeney Todda lubi. Dlaczego? po pierwsze nawet jeśli od czasu do czasu ktoś będzie fałszował to muzyka jest absolutnie piękna. Po drugie to musical z wizją. Oczywiście przede wszystkim plastyczną wizją Tima Burtona, który zawsze wie jak będą wyglądać bohaterowie, od fryzur po skarpetki. DO tego dochodzi spójna wizja biednej i brudnej części Londynu. Co więcej im dłużej ogląda się Sweeney Todda (a zwierz oglądał kilka razy i odsłuchał niepojętą ilość razy) tym mniej przeszkadza nam, że piosenki nie są zaśpiewane do końca czysta. Co więcej zaczyna nam się wydawać, że tak właśnie miało być, bo przecież pod tymi niekoniecznie czysto zaśpiewanymi nutami kryją się prawdziwe emocje. Zwierz najbardziej widzi to w piosence Pretty Women śpiewanej w duecie przez Deppa i Rickmana – ten utwór na pewno miał piękniejsze wykonania ale w tym czuć napięcie ze strony Todda, radość sędziego, którzy niczego się nie spodziewa. Kiedy się tego słucha w pewnym momencie krzywo zaśpiewane nuty znikają zastąpione przez wyczuwalne w muzyce emocje.
Hairspray – zwierz wie, że najpierw był film, potem musical i wie, że był musical sceniczny nie mniej z tego co zwierz odtworzył wyglądało to tak. Najpierw film, który nie był musicalem, potem musical na podstawie filmu, na samym końcu film, który jest musicalem na podstawie musicalu scenicznego. Skomplikowane ale będziemy mieli jeszcze jeden taki przypadek na liście. Dlaczego zwierz lubi Hairspray? Z wielu powodów. Po pierwsze dwa główne problemy – problem rasizmu i problem młodej grubej dziewczyny nigdy nie wychodzą z mody. Ale przy tym wszystkim musical jest cudownie radosny, przepełniony pełnymi życia piosenkami. Filmowa adaptacja jest dobrze obsadzona i nakręcona z odpowiednim rozmachem. Pełno w niej kolorów, radości życia i dobrej muzyki. Wszystko w tym filmie jest ładne i miłe dla oka a z kina wychodzi się z uśmiechem na ustach. nie ma to może wiele sensu ale z całą pewnością podnosi na duchu. Zwierz widział pierwszy film, który fabularnie jest niemal identyczny – ale pozbawiony radosnych piosenek znacznie się zestarzał i tylko niektóre elementy pozostają lepiej zagrane. A i zwierz musi tu jeszcze dodać, że on z musicalami ma jak z operetkami i operami (niektórymi) – póki muzyka jest dobra, nie pyta o sens.
Dreamgirls – zwierz obejrzał film za pierwszym razem bez większych emocji ale po drugim czy trzecim obejrzeniu zmienił zdanie. Autorom filmu udała się ciekawa sztuczka – nie tylko przenieśli znakomity muzycznie musical na scenę ale także trochę przez przypadek odegrali na żywo jego akcję. W filmie jedna z członkiń zespołu jest mimo talentu zmuszona odejść ze względu na to że nie pasuje do wizji zespołu. Oczywiście dostaje najlepszą piosenkę w całym musicalu i własną choć zupełnie inną karierę. Film przyniósł Oscara Jennifer Hudson, która wcześniej została wyeliminowana z wyścigu do Amerykańskiego Idola – jak wielu twierdziło – ponieważ jej talent nie szedł w parze z urodą. Dziś Jennifer jest poważaną aktorką i wciąż znakomicie śpiewa. Zwierz nawet nie pamięta, kto wygrał Idola w tamtym roku. Jedyne co zwierzowi przeszkadza w Dreamgirls to Beyonce, która jak zwykła powtarzać przyjaciółka zwierza, jest dobrą piosenkarką z tym, że strasznie fałszującą.
Piraci z Penzance – zwierz nie uznałby tego filmu za musical – bardziej za coś pomiędzy operetką a musicalem. Nie mniej jest to dziełko absolutnie genialne. W wersji filmowej dostajemy po prostu znakomite wykonanie, sztuki, która nudzić nie może bo jest niesamowicie zabawna i wypełniona znakomitymi piosenkami od samego początku po sam koniec. Nieporadni piraci, chłopak który nigdy w swym życiu nie widział młodej dziewczyny, nowoczesny generał z córkami, cale zastępy policji i wielka nie dająca się powstrzymać miłość do królowej Wiktorii. To tylko niektóre z elementów, które czynią Piratów z Penzance jednym z lepszych musicali jaki można obejrzeć. W wersji filmowej przedstawienie kradnie wszystkim Kevin Klaine, w roli króla piratów – niech się schowa Johnny Deep – to właśnie Klaine jako pierwszy zagrał pirata, który w niczym nie przypominał nieustraszonego pogromcy mórz. Z resztą podobne porównanie nasunęło się bodajże jednemu reżyserowi w Australii, który w swojej wersji Piratów przebrał pirackiego króla za Jacka Sparrowa. Genialna muzyka, absurdalne poczucie humoru i utwór o bardzo nowoczesnym majorze generale, którego zwierz próbuje się nauczyć śpiewać w odpowiednim tempie od lat.
Oklahoma – tu zwierz musi zaznaczyć, że pisze o jednym bardzo szczególnym ale dostępnym na DVD wykonaniu musicalu. Zwierzowi chodzi bowiem o odegrany na potrzeby DVD musical w reżyserii Trevora Nunna, który kilkanaście lat temu szedł w National Theatre. Zwierz ma to wydanie DVD i uważa, że to jeden z lepszych musicali jakie ma na DVD. Nie dlatego, że główną rolę gra w nim Hugh Jackman (no dobra nie tylko dlatego). Musical opowiadający historię z okresu kiedy Oklahoma została kolejnym stanem USA tocząca się wokół sporu pomiędzy farmerami i kowbojami ma znakomitą muzykę ale fabuła trochę kuleje. Nie mniej jednak muzyka sprawia, że nie zastanawiamy się nad tym czy to wszystko fabularnie ma sens. Trevor Nunn zrobił jednak z tego musicalu coś ciekawego, zarówno wizualnie jak i muzycznie. Zwierz uwielbia to wystawienie i tą realizację – co ciekawe wszystkie inne wydają się mu się zupełnie nie poważne, źle napisane i zupełnie niemożliwe do oglądania.
Producers – ponownie jak w przypadku Hairspary. Najpierw był film Mela Brooksa o dwóch genialnych żydowskich producentach (genialnych w robieniu przekrętów), którzy postanowili zarobić na totalnej klapie musicalu o Hitlerze. Potem powstał sceniczny musical, który z kolei Mel Brooks przeniósł na ekran. Tak powstał jeden z najśmieszniejszych musicali jakie zwierz kiedykolwiek widział. Więcej, zdaniem zwierza jest to musical zabawniejszy niż wyjściowy materiał filmowy co nie zdarza się często. Brooks nie bał się niczego, łącznie z przezabawną sekwencją musicalu o Hitlerze i piosenką „Spring Time for Hitler”. Całość jest przeurocza, przezabawna i znakomicie zagrana na wszystkich poziomach. Serio zwierz nie pamięta kiedy ostatnim razem tak bardzo śmiał się na musicalu. Jeśli nie widzieliście to spróbujcie koniecznie. Zwłaszcza jeśli jesteście fanami Doktora albo Torchwood – ku waszemu zaskoczeniu znajdziecie na ekranie śpiewającego (co akurat nie jest zaskoczeniem) Johna Borrowmana.
Mary Poppins – Disney uznał mary Poppins za porażkę, autorka powieści nienawidziła całego projektu, ale sam musical, który jest także krokiem w przód jeśli chodzi o łączenie animacji i żywych aktorów głęboko zapadł w pamięć zwierza. Głównie za sprawą kilku znakomitych piosenek, cudownej Julie Andrews (która jednak nie gra tej Mary Poppins którą zwierz pamięta z jednej z ukochanych książek swojego dzieciństwa) i koszmarnego udawanego angielskiego akcentu. Choć z książkowym pierwowzorem film nie ma wiele wspólnego ale ogląda się go przecudownie. No i po każdym seansie co najmniej połowa widowni próbuje zaśpiewać „supercalifragilisticexpialidocious”. Co ciekawe niektórym się udaje. No i nawet spór między Disneyem a autorką książki okazał się owocny bo właśnie nakręcono o nim – ponoć całkiem niezły -film
Chicago – zwierz został do tego filmu przekonany, przez swojego brata, ale właściwie nie powinien kręcić nosem na jeden z najbardziej poważanych i uznanych scenicznych musicali ostatnich lat. Historia dwóch aresztowanych kobiet oraz ich procesu to zjadliwa krytyka na amerykański system sądowy, który w istocie przypomina cyrk, w którym prawda jest najmniej znaczącym komponentem. Zwierz nie przepada za obsadą filmu, co nie zmienia faktu, że niektóre sceny (konferencja prasowa, pokaz stepowania zamiast mowy końcowej) są absolutnie filmowo znakomite. Szkoda tylko, że Hugh Jackman oświadczył, że jest za młody do roli i jego miejsce zajął Richard Gere. Zwierz nic nie ma do Richarda Gere poza tym, że nie za bardzo umie śpiewać. Ale jak zwierz wspomniał we wstępie nie jest to dyskwalifikujące. Być może największy problem jaki zwierz ma z tym musicalem jest taki, że nikogo w nim lubić nie można i chyba lubić się nie powinno. Zwierz nie może też przymknąć oka na fakt z jaka sprawnością przeniesiono musical na ekran. Stąd też zwierz umieszcza go na liście, choć nadal nie zaliczałby go do swoich ukochanych filmów.
Rent – z tym musicalem zwierz ma największy problem. Z jednej strony sam pomysł by przenieść Cyganerię do lat 90 i zastąpić Gruźlicę AIDS wywołuje w nim mieszane uczucia. Z drugiej sam sposób w jaki przeniesiono część wątków z Opery do czasów współczesnych zasłuchuje na pochwałę. Do tego muzyka jest naprawdę dobra. To co budzi sprzeciw zwierza to po pierwsze zakończenie – nie koniecznie pasujące do całej reszty, druga sprawa to sam film nie jest tak udany jak np. wystawienia sceniczne (zwierz widział kiedyś jedno późną nocą w telewizji prosto z Broadwayu i było zdecydowanie lepsze). Ponieważ jednak nie wszyscy mogą dotrzeć do dobrej wersji to zwierz poleca wam mimo wszystko zapoznać się z tą – nawet jeśli nie jest najlepsza ze wszystkich (choć nie można niczego zarzucić wykonaniu, które jest całkiem niezłe).
Grease – zwierz ze zdumieniem stwierdził, że jeszcze nie umieścił tego jednej ze swoich ukochanych musicali na liście. Z Grease jest tak, że nawet jeśli nieszczególnie przepada się za filmem (choć zwierzowi trudno to zrozumieć bo Olivia Newton Jones i John Travolta) to zwierz znajduje trudnym do uwierzenia, że w całym musicalu można nie znaleźć choć jednej piosenki, którą się lubi. To chyba największy zbiór hitów jaki zwierz zna – nawet mniej znane piosenki, gdzieś się słyszało, a spora część z nich wystarczy by rozkręcić każdą imprezę (łącznie z imprezą młodych socjalistów czego zwierz był kiedyś świadkiem). Co więcej zwierz, który widział zarówno film jak i musical na scenie może spokojnie stwierdzić, ze ta banalna historyjka o wakacyjnej miłości i problemach uczniów ostatniej klasy ogólniaka wciąga w każdym medium. Co prawda istnieje grupa osób nienawidzących tego musicalu ale prawdę powiedziawszy zwierz ignoruje ich istnienie.
O to się zwierzowi zrobiła całkiem ciekawa dziesiątka. Trochę wyborów zupełnie oczywistych trochę tytułów, o których może niekoniecznie słyszeliście. Zwierz wie, że czyta go kilkoro fanów musicali więc muszą oni wybaczyć zwierzowi, że jego podejście jest raczej laickie. Ci którzy musicali nienawidzą winni pamiętać, że opowiadanie z pomocą piosenki pojawiło się w kinie równie dawno co dźwięki i kiedyś prawie każdy film był musicalem. Sam zwierz pisząc wpis posłuchał sobie kilku musicalowych kawałków i po takiej mieszance od razu mu lepiej na duszy. Przy czym aby wszystkich was wielbicieli czystego śpiewania przyprawić o zawał – zwierz bez bicia wyzna, że zaczął jak zwykle dobrze i skończył na „Wszyscy mówią kocham cię” gdzie połowa obsady fałszuje ale ten film nakręcił Woody Allen i zwierzowi to wcale, ale to wcale nie przeszkadza.
Ps: Oglądajcie Ripper Street. Kolejne odcinki są co raz lepsze. Nastrój naprawdę fajny a główny bohater tak dobry, prawy i spoglądający swoimi smutnymi niebieskimi oczyma, że nie sposób choć trochę się nie zakochać. No i zgodnie z przewidywaniami nie ma żadnego Kuby Rozpruwacza. Serio. Warto.
Ps2: Zwierza spotkało całkiem miłe zaskoczenie i wyróżnienie ale szczegóły poznacie dopiero 23.01. Ha teraz trzymam was w niepewności.
Ps3: W sprawie czcionki zwierz postanowił zrobić jedyną rozsądną rzecz jaka przyszła mu do głowy. Posłuchać się mamy. Czyli wpisy będą większymi literami ale zwykłą zwierzową czcionką.??