Zwierz przyzna wam szczerze że na Agentkę – nowy film z Melissą McCarthy szedł ze sporymi obawami. Parodie filmów szpiegowskich to dziś gatunek filmowy szerzej chyba dziś reprezentowany niż same filmy szpiegowskie. Wśród filmów zdarzają się zarówno dobre jak i niesłychanie rozczarowujące. A zwierz bardzo się nie chciał Agentką rozczarować. I na całe szczęście tym razem się udało.
Agentka to film który spokojnie mógłby opowiadać o grubej babie która jest śmieszna. Na całe szczęście to nie jest ten rodzaj filmu
Jeśli chcecie poznać punkt wyjścia to nie jest on szczególnie odkrywczy Susan Cooper jest agentką CIA ale zamiast pojawiać się na przyjęciach i strzelać do złych ludzi jest tylko głosem w słuchawce agenta działającego w polu niczym James Bond. Agentem tym jest Bradley Fine i posiada on urok i prezencję grającego go Jude Lawa. Jednak w pewnym momencie okazuje się, że wszyscy szpiedzy są skompromitowani i właściwie CIA nie ma wyjścia tylko posłać w świat Susan, która całą swoją służbę spędziła przed komputerem, przekonana, że do niczego więcej się nie nadaje. Jak sami widzicie punkt wyjścia przypomina wiele komediowych parodii filmów szpiegowskich z Dorwać Smarta na czele. Zwłaszcza że intryga w tle – związana ze sprzedawaniem bomby atomowej terrorystom tak naprawdę jest tylko takim raczej przyczynkowym schematem do kolejnych dowcipów. Choć z drugiej strony – jeśli przyjrzycie się fabule dokładnie to ma ona ani mniej ani więcej sensu niż historie z części Bondów (a już na pewno jest bardziej przemyślana niż fabuły kolejnych Mission Impossible).
Jude Law jest ładny. Na Bonda się nie nadaje ale popatrzeć można
Film miał właściwie do wyboru dwie drogi. Opowiedzieć nam historię Susan która jest śmieszna, gruba i nieporadna ale znajduje w sobie odwagę by stawić czoła niebezpieczeństwu, albo opowiedzieć nam historię bardzo zdolnej i zaradnej agentki, która przez brak wiary w siebie spędziła ostatnie dziesięć lat za biurkiem. Agentka wybiera pomysł drugi i dlatego film jest zabawny a przede wszystkim- wcale nie irytujący. Jak słusznie zauważył brat zwierza – produkcja w której główną rolę gra aktorka z nadwagą uniknęła żartów z jej tuszy, a także wskazywania wyglądu bohaterki jako głównego czynnika dla którego jej życie potoczyło się tak a nie inaczej. Jasne nikt nie widzi w niej materiału na aktywną agentkę ale to głównie przez jej osobowość (choć jak się szybko dowiadujemy – nie jest taką cichą myszką jak się wydaje) i wpajane jej przez lata przekonanie że do niczego się nie nadaje. Oczywiście film naśmiewa się z jej mało Bondowskich wcieleń przydzielanych przez CIA (kobieta z głębokiego południa, rozwódka z dziesięcioma kotami itp.) ale raczej wskazując tu na kwestie różnicy pomiędzy tym jakie przebranie pozwala kobiecie pozostać niezauważoną a jakie mężczyźnie. Jednak poza tym szybko okazuje się że nasza Susan niczym nie ustępuje swoim kolegom po fachu – z tą różnicą, że nieco dłużej musi nabierać pewności siebie. Jednak (co cieszy) obędzie się tu bez wielkich przemów, czy momentów przełomowych. Akcja poprowadzona jest płynnie i gdzieś między jedną a drugą sceną Susan przestaje przypominać zahukaną pracownicę biurową a staje się niespodziewanie skutecznym szpiegiem. Do tego (ponownie uwaga brata) to jeden z tych rzadkich filmów, gdzie w ciągu kilkunastu minut mamy okazję zobaczyć aktorkę w kilku zupełnie różnych strojach – we wszystkich wygląda fenomenalnie. Zwłaszcza w jednej ze scen ma sukienkę za którą można zabić. Zwierz jest radosny kiedy widzi, że waga postaci nie jest jej główną cechą – a nawet nie prowadzi do tego, że jest inaczej postrzegana (nadal musi się użerać ze zdecydowanie za bardzo nadskakującym jej agentem). Agentka uniknęła więc tego czego zwierz się najbardziej obawiał – tak naprawdę bohaterka ani przez chwilę nie jest zagubioną panią zza biurka – gdy tylko bohaterka znajdzie odrobinę pewności siebie zamienia się w niesłychanie skutecznego (i miejscami nieco przerażającego ) agenta. A bije się nie gorzej niż Bond. Przy czym prawdę powiedziawszy – to jest dla widza największa przyjemność – a zarazem zaskoczenie, kiedy Melissa McCarthy pierwszy raz wyciąga na ekranie pistolet widz spodziewa się katastrofy. To co widzi potem jest cudowną grą z tym oczekiwaniem widza.
Zaskakujące jest jak szybko nasza bohaterka wyciągnięta zza biurka staje się bardzo sprawnym i nieustraszonym szpiegiem
Inna sprawa, to fakt, że ciężar komediowy rozłożono tu na kilka doskonale napisanych postaci. Mamy więc wspominanego Bradleya Fine – agenta który wygląda jak spełnienie marzeń o Bondzie wyglądającym jak Jude Law. Fine jest idealnie skrojonym bohaterem, bo jednocześnie go nie lubimy, lubimy i całkowicie rozumiemy dlaczego nasza bohaterka ma do niego słabość. Przy czym nie ukrywajmy – twórcy musieli mieć dobrą zabawę przebierając Jude’a Law za Bonda, zaś sam aktor wygląda jakby dostał w końcu szansę by udowodnić że ludzie, którzy decydowali o obsadzie Casino Royale pominęli najbardziej oczywistego kandydata. Poza tym Jude Law jest śliczny co zawsze jest plusem filmu. Bardzo dobrą postać ma też Rose Byrne – gra tutaj postać raczej negatywną – czyli sprawczynię większości zamieszania – bo to ona ma zamiar sprzedać bombę atomową. Jej bohaterka chodzi na koszmarnie wysokich obcasach, ma wymyślną fryzurę, ton typowej złej kobiety z filmów o szpiegach, ale od schematu różni ją jedno. Jest zabawna. Gdzieś w połowie filmu widz orientuje się, że jej bohaterka ma być postacią komiczną. I co więcej –doskonale to wychodzi zwłaszcza w tych fragmentach filmu gdzie nie możemy do końca powiedzieć kto jest tak naprawdę zły. Warto jeszcze wspomnieć o przecudownej roli Petera Serafinowicza. Jego agent Aldo jest tak przerysowany, że można mu wybaczyć rzeczy, których żadnej innej postaci by się nie wybaczyło. Ale i tak najzabawniejszy jest na samym końcu.
Olbrzymią zaletą filmu jest dobre aktorstwo – co przykrywa wszelkie ewentualne problemy ze scenariuszem
Nie zmienia to faktu, że przynajmniej zdaniem zwierza film większości obsady ukradł dość bezczelnie Jason Statham. Aktor kina akcji, który ma na swoim koncie kilka komedii, gra tu brytyjskiego szpiega, przekonanego że nasza bohaterka sprowadzi na wszystkich klęskę. Dlatego też pojawia się wszędzie, niesłychanie pewny siebie i zwykle powoduje jeszcze większy chaos. Do tego opowiada niesamowite historie o tym co robił na kolejnych misjach. Jest to rola cudowna na kilku poziomach. Po pierwsze nikt nie potrafi tak parodiować Stathama jak on sam. Jego bohater w filmie nie różni się tak bardzo od jego innych postaci poza tym że bicie wszystkich dookoła nie wychodzi mu tak idealnie (jego bohater nie jest też szczególnie bystry ale w sumie można mu to trochę wybaczyć). Po drugie – kiedy słucha się tych niestworzonych rzeczy jakich bohater dokonał na innych misjach, to ma się wrażenie, że to mniej więcej streszczenie wcześniejszych produkcji Stathama, którego bohaterowie zwykle przeżywają rzeczy, których nikt śmiertelny by nie był w stanie przeżyć (do Transportera, przez Adrenalinę po Szybkich i Wściekłych). Przy czym widać, że twórcy scenariusza doskonale się bawili wymyślając co mógłby przeżyć taki twardziel jak bohater Stathama. I serio – to są rzeczy których się szybko nie zapomni. No i po trzecie – jego przemowy i tajniacki sposób bycia są po prostu prześmieszne. Zwierz który aktora strasznie lubi (każdy ma swojego aktora kina akcji aktorem zwierza jest Statham) był zachwycony jego rolą. A zwłaszcza jej uroczą puentą, która sprawiła, że zwierz jeszcze bardziej polubił postać. Przy okazji warto jeszcze wspomnieć o doskonałej roli Alison Janney – jako szefowej CIA bez poczucia humoru. Zwierz uważa że filmy ocenia się najlepiej patrząc jak sprawują się aktorzy nawet w najmniejszych rolach i pod tym względem Agentka nie zawodzi – co rola to mała komediowa perełka.
Jason Statham jest w tym filmie fenomenalny. Serio tak parodiować samego siebie w innych filmach, to nie wszyscy potrafią
Dobrze zagrany film (jedyne co zwierza nieco zawiodło to rola Mirandy Hart za to cameo 50 Centa było doskonałe), dobre tempo (większość filmów pod koniec trochę siada a ten miał kilka najlepszych scen na samym końcu) i brak pewnych stereotypów sprawiły, że zwierz wyszedł z filmu zaskakująco zadowolony. Czy ma uwagi? Tak dwie. Jedną zupełnie techniczną. Otóż film rozgrywa się w trzech stolicach. Paryżu, Rzymie i Budapeszcie. O ile jeszcze przy Paryżu zwierz jest w stanie uwierzyć, o tyle niestety – kiedy bohaterka jeździ po Rzymie to jak na dłoni widać że to Budapeszt. Bo prawda jest taka, że wszystkie trzy stolice gra jedno miasto. Co więcej – twórcy np. przekonują nas że słynny budapesztański pasaż (kto widział Tinker Tylor Soldier Spy ten pamięta) znajduje się w Paryżu. Zwierz wie, że większość widzów tego nie zauważy ale zwierzowi to trochę psuje zabawę. No ale może wy znacie geografię i architekturę Budapesztu nieco gorzej niż zwierz (albo jesteście normalni i nie zwracacie uwagi na takie rzeczy). Druga sprawa – to jak zwykle problem zwierza z nielicznymi (jak na produkcję amerykańską bardzo nielicznymi) wulgarnymi żartami. Co to jest że nawet w najbardziej uroczej komedii która broni się własnym – bardzo dalekim od wulgarności humorem musi się choć jeden taki dowcip. Nie jest to jak w Kingsmenach coś co zepsułoby zwierzowi zupełnie przyjemność z filmu ale jakoś dziwi zwierza że taki element obowiązkowo musi być. Nie mniej tu właściwie kończą się żale zwierza, który przyzna szczerze, że nadal jest w lekkim szoku jak doskonale bawił się w kinie (nie spodziewając się zbyt wiele).
Plusem jest to, że źródłem komizmu w filmie nie jest tylko postać Melissy McCarthy
Jeśli szukacie przyjemnej komedii na letni weekend zwierz z ręką na sercu może Agentkę polecić. Sam śmiał się w kinie szczerze, chwaląc w duchu pomysł na obsadzenie tylu ról angielskimi aktorami – co zawsze się sprawdza gdy szukamy postaci potrafiących śmiać się same z siebie. Zresztą może to jest trochę klucz do sukcesu – w końcu dobre aktorstwo jest przy odrobinie dobrej woli sprawić, że nie dostrzeżemy luk scenariusza, co zawsze cieszy. Poza tym zwierz doszedł do wniosku, że dla filmów jest jeszcze nadzieja, jeśli ktoś potrafił skoordynować i wymyślić dowcipną ale i angażującą scenę walki w której biją się dwie kobiety, a jedną z nich jest Melissa McCarthy uzbrojona tylko w patelnię. Zresztą w ogóle wszystkie sceny walki w filmie są fajne, a choreografia wiarygodna (I widać ile aktorka sama robiła). Pod koniec zaś kiedy przyglądamy się temu co tak naprawdę się wydarzyło nachodzi nas całkiem przyjemna refleksja, że spokojnie można byłoby nakręcić część drugą. I zwierz powie wam szczerze, jeśli tylko miałaby tyle uroku i tak samo dobry pomysł na obsadę to zwierz pewnie jako pierwszy pojawiłby się w kolejce.
Ps2: Serio jutro musi być podsumowanie miesiąca.