Zimowa Opowieść to sztuka w której jedna z postaci zostaje zjedzona przez niedźwiedzia i przypomina się nam o tym trzy razy. Książe zakochuje się w córce pasterza nie wiedząc, że to księżniczka. Posąg ożywa. Kochankowie dostają błogosławieństwa. Mężowie odnajdują żony. Wieśniacy śpiewają a królów toczy zazdrość. Nam jako widzom przychodzi się z tym pogodzić. Twórcom przedstawienia zaś – znaleźć w tej całej historii coś co zaintryguje współczesnego widza. Pytanie tylko – czy z Zimowej Opowieści da się coś wyciągnąć? Poza przestrogą przed niedźwiedziami.
Zimowa Opowieść to „ta sztuka z niedźwiedziem”. Plus jest taki, że nikt nie próbuje udawać że jest inaczej
Rob Ashford i Kenneth Branagh podjęli się zdania dość karkołomnego. Wystawienia prostej i pełnej niespotykanych zbiegów okoliczności sztuki Szekspira bez nachalnego dodawania do niej nowych wątków. Jeśli dwóch jest królów to będą oni królami – co prawda dostaną piękne XIX wieczne stroje (zdaniem zwierza Branagh ma wielką słabość do ubierania swoich bohaterów wciąż w ten sam kostium) ale zarys fabuły będzie ten sam. Kiedy tańczyć będą wieśniacy, to będzie piszczałka i bębny i scena zamieni się na chwilę w miejsce wiejskiej zabawy. Branagh zostawi też swoje dwa obowiązkowe ślady – obecne właściwie w każdej jego szekspirowskiej lekkiej sztuce – taniec i piosenkę. Piosenkę, by widz wszedł do sztuki z odpowiednią melodią w głowie i wyszedł podśpiewując i taniec, który z dobrą teatralną tradycją ma widza rozbawić ale też zastąpić nieobecne w sztuce „momenty”. Bo widz – zwłaszcza współczesny jakieś momenty mieć musi, a jak połowa męskiej obsady nagle straci koszule i zostanie w samych szelkach to widzowi przykro nie będzie. Poza tym jeśli jest zima to musi padać śnieg a jeśli żałoba to wszyscy przywdzieją twarzowe żałobne płaszcze, które będą się pięknie odcinać na tle białych marmurów. Subtelne to jakoś szczególnie nie będzie, ale uroda takiego scenicznego rozwiązania spokojnie wystarczy. Wszak widzowi czasem należy się bajka.
Kostium wybrano estetyczny choć przeniesienie w czasie jest w sumie symboliczne
No właśnie, można próbować ukształtować Zimową Opowieść tak by stała się historią bardziej ponurą czy poważną. Wyrwać z niej te pół baśniowe, pół farsowe rozwiązania i za wszelką cenę znaleźć jakiś klucz. Zwierz niesłychanie ceni kiedy twórcy mają dobry pomysł na takiego Szekspira na nowo, na takiego Szekspira inaczej. Ale nie oznacza to, że jest to warunek obowiązkowy. Wręcz przeciwnie – pozostanie przy dość prostej i miejscami zwyczajnie głupiej fabule pozwala lepiej dostrzec co w sztukach Szekspira nadal gra bez zarzutu. Jak na przykład humor. Humor Szekspirowski to sprawa trudna. Dobrze wystawiony bawi jakby nie minął nawet jeden dzień od czasu kiedy ktoś pierwszy raz opowiedział dowcip. Źle wystawiony, nie bawi i przypomina nam, że trudno o dowcip z dłuższą brodą niż ten z czasów Elżbiety I. W Zimowej Opowieść dowcipy bawią, postacie komiczne są komiczne, przebieranki działają, przyśpiewki wpadają w ucho. Głupcy są głupcami, oszuści oszustami, wszystko na miejscu. I my się na miejscu śmiejemy choć naprawdę minęło już sporo czasu od kiedy Szekspir postanowił nas rozbawić.
Pasterze tańczą tam gdzie mają i śmiejemy się tam gdzie mamy. Głębi wielkiej w tym nie ma
Druga sprawa – to niesamowita umiejętność z jaką Szekspir by w stanie opisać jak działa człowiek ogarnięty obsesją – w tym przypadku zazdrością. Kiedy widzimy jak król Sycylii przechodzi od podejrzliwych spojrzeń i podejrzeń do absolutnej pewności, że żona nie tylko go zdradziła (z jego przyjacielem królem Czech) ale też jest w szerszej zmowie – to jest to doskonały obraz tego jak pracuje mózg zarażony chorobliwą wizją. Zresztą te krótkie momenty kiedy przez bajkę przenika jakaś psychologiczna prawda – wściekłość króla, duma królowej która woli stracić życie niż honor, wściekłość ojca którego syn decyduje się poślubić dziewczynę z niższego stanu. Widać, że u Szekspira nie ma mniej ważnych, poważnych monologów. Mowę zazdrosnego męża można by spokojnie włożyć w usta Otella i pewnie nikt by nie zauważył. Ten wers, ten sposób obrazowania – tu nie ma poezji drugiego sortu. Podobnie jak wtedy kiedy Szekspir staje się liryczny, dopisując czas do swojej sztuki by nie musieć opowiadać tego co na scenie. Zresztą w ogóle zwierz ma wrażenie, że ktoś powinien kiedyś stworzyć wielki leksykon wydarzeń, które u Szekspira mają miejsce poza sceną, bo np. w takiej Zimowej Opowieści nawet sceny najważniejsze i kluczowe dzieją się poza sceną.
Szaleństwo i zazdrość, zupełnie poważne, wypadają w sztuce najlepiej. Widać, że Szekspir poważny starzeje się wolniej
Sprawa trzecia może najmniej oczywista – Szekspir doskonale wie co chcemy obejrzeć. Można się śmiać i pukać po głowie, ale jeśli znajdzie się dobre narzędzia to widać to jak na dłoni. Bo chcemy zobaczyć księcia który zakochuje się w córce pasterza i jest dla niej gotowy wszystko porzucić. Bo wiemy, że córka pasterza nie jest z ludu ale jest zagubioną córką króla. I chcemy by ten złamany przez żałobę król dotknął niemal żywego pomnika swojej żony i odkrył, że jest on ciepły, bo to żaden pomnik tylko wymierzona kara. Chcemy by pasterz i jego głupi syn dostali tytuły szlacheckie. Chcemy by na końcu jedyne dwie myślące osoby w całej sztuce – dwoje starszych służących, zeszło się razem. Może jesteśmy lepiej wykształceni, obeznani czy nawet wychowani na wciąż przepisywanych wątkach tej samej opowieści, ale jest ten moment na chwilę przed tym jak dłoń króla Sycylii dotknie ożywionego pomnika jego żony kiedy wstrzymujemy oddech. Bo jakbyśmy dobrze tej baśni nie znali, to póki nie padnie na kolana przed swoją dawno zagubioną żoną, wstrzymujemy oddech. Wydaje się, że twórcy tej scenicznej wersji doskonale o tym wiedzą, więc poza zarzuceniem na ramiona bohaterom niesłychanie twarzowych kostiumów (lub zrzuceniem z nich koszul) nie dodają za dużo. Pozwalają baśni być baśnią. Słuszna droga.
Wychodzimy od bajki, niemal opowieści Wigilijnej. Stąd wiemy jak to się skończy zanim się zacznie
Aby się udało trzeba jednak Szekspira zagrać a tym zawsze jest problem. Kenneth Branagh, chodząca sceniczna próżność (mogę tak pisać bo aktora szczerze kocham więc to tak z czułością) obsadza sam siebie w roli Sycylijskiego króla. Dostaje więc najlepsze sceny w sztuce – tą spiralę zazdrości, która prowadzi do szybkiej dekonstrukcji całej rodziny i dotychczasowego życia. Branagh dobrze się czuje w tym narastającym szaleństwie swojego bohatera. Miota się po scenie, mówi co raz szybciej, pozwala szekspirowskiej frazie brzmieć jak nieco wyrwane z kontekstu zdanie dialogu. Co prawda czasem dopada go teatralna maniera i wije się nieco za bardzo (i komu to przeszkadza) ale kiedy trzeba zapłakać robi to zupełnie prawdziwie. Jednak najlepiej wypada wtedy kiedy ten rozpalony przez zazdrość ogień wygasa i pozostaje tylko skorupa człowieka. Jaki jest wtedy mały i wycofany, król który jest jednocześnie poddanym bo gdzieś w swojej żałobie powierzył cały swój los w ręce Pauliny, kobiety która jako jedyna nie waha się mówić tego co myśli.
Humor Szekspira nadal bawi. Znaczy, że dobrze dobrano obsadę i reżyserzy wyczuli tempo dowcipu
No właśnie Paulinę gra Judi Dench. Przede wszystkim to jest niesamowite bo wszyscy na scenie (z Branaghem włącznie) Szekspira w mniejszym lub większym stopniu recytują, a Judi Dench nim mówi. To jest jej głos, jej fraza, jej intonacja. Jest złośliwa i kąśliwa kiedy trzeba, łagodna i stanowcza. Kiedy aktorka mówi ma się wrażenie, jakby fraza powstawała na nowo, jakby nikt jej nie spisał. Coś magicznego, co sprawia, że wszyscy inni aktorzy wypadają jak szkolna trupa – nawet jeśli są obiektywnie bardzo dobrzy. Po premierze pojawiło się wiele głosów że to idealna rola dla aktorki. Istotnie. Po pierwsze – w scenach z nią i Branaghem dostajemy dokładnie to czego chcemy. Dench potrafi Branagha przyćmić, wyciszyć, niemal dosłownie sprowadzić do parteru. To uczeń, który czeka na polecenie nauczycielki, pouczany chłopak który nie ma siły się bronić. Nie ma wątpliwości kto tu jest silny a kto słaby. Ale jednocześnie to jest Judi Dench. Wystarczy drobna zmiana tonu i inteligencja, złośliwość, wściekłość czy skłonność do mówienia bolesnej prawdy, zastępuje życzliwość i troska. Jedno nie stoi w sprzeczności z drugim. Wszystko zaś składa się na portret mądrej kobiety, która wszystko by naprawiła gdyby ktokolwiek słuchał mądrych kobiet a nie królów. W ogóle sztuka uczy nas że lepiej słuchać kobiet niż władców.
Młodzi są piękni i młodzi. Szkoda tylko, że aktor średnio radzi sobie z rolą
Choć Branagh i Dench radośnie porwali większość lepszych kawałków sztuki to jednak zostało co nieco dla innych, zwłaszcza w akcie drugim który rozgrywa się w Czechach (jak wiadomo położone blisko Sycylii państwo, które ma własne brzegi i plaże oraz mnóstwo niebezpiecznych zwierząt, zwłaszcza niedźwiedzie. To jest tak uroczo niedorzeczne, że zwierz cieszy się, że Szekspir miał gdzieś geografię. Niech wszystko dzieje się w takich właśnie Czechach) i naszego gwiazdorskiego duetu nie ma. Jessie Buckley jako Perdita jest ładniejsza niż ustawa przewiduje i ma w sobie lekkość jaką zwierz życzyłby każdej młodej aktorce podchodzącej do Szekspira. Ponownie – mówi tak łagodnie i prosto, że jej fraza brzmi jak mowa młodej dziewczyny a na dodatek – w przeciwieństwie do Ofelii jest w stanie rozdać kwiatki i zaśpiewać piosenkę, bez dodatku szaleństwa i zgonu. Niestety mimo niewątpliwych przymiotów ciała zupełnie nie spodobał się zwierzowi Tom Bateman jako Florizel. Zwierz przez cały czas miał wrażenie, że obserwuje aktora, który zamiast zagrać swoją rolę młodego zakochanego księcia (szybko uwalniającego się od nadmiaru ubioru) ogląda aktora „KTÓRY GRA W SZTUCE SZEKSPIRA”. Zwierz specjalnie używa dużych liter bo Bateman połowę swojej roli wykrzyczał tak, że aż bolały uszy. Szkoda bo byłby z niego uroczy młody kochanek. Pozostała część obsady sprawuje się jak to zwykle w teatrze brytyjskim bywa znakomicie, warto wspomnieć jeszcze Hermionę (dzięki Opowieści Zimowej Anglicy w ogóle wiedza jak się wymawia to imię) graną Mirandę Raison. Jest w niej tyle życia, ciepła i jakiejś dobroci, że widzowi naprawdę pęka serce kiedy staje się ona ofiarą nieuczciwych oskarżeń.
W akcie trzecim zwierz głównie podziwiał płaszczyk
Nikomu ta Zimowa Opowieść oczu na świat nie otworzy, ale może sporo nauczyć o przyjemności płynącej ze spotkania z Szekspirem. Możemy się głośno śmiać z naszych nadmorskich braci Czechów, czy z rozbawieniem przyglądać płatkom śniegu przysypującym Sycylijskie marmury, ale przecież Szekspir napisał durną sztukę dla przyjemności widowni. I tej przyjemności się nam tu nie odmawia. Mamy się śmiać, troszkę wzruszyć, i potupać stopą w klepisko przy tańcach słowiańskich. A potem wyjść oglądając się przez ramię. Czy przypadkiem nie śledzi na niedźwiedź.
Inni Szekspira recytują, Judi Dench Szekspirem mówi
Na koniec uwaga już ze sztuką nie związana. To chyba nasza pierwsza transmisja w ramach transmisji organizowanych poza NT Live i poza Digital Theatre. Przed nami jeszcze kilka sztuk, które będą lepiej znane. W przypadku Zimowej Opowieści napisy są jednak kluczowe. Szekspir nie pisał językiem współczesnym, nie każdy aktor ma dykcję Judi Dench, a poza tym o dziwo są na świecie ludzie którzy angielskim nie władają biegle, bo nie chcą albo nie mogą. Dla nich wszystkich – czy to ludzi biegłych czy niebiegłych są napisy. W przypadku te transmisji mieliśmy do czynienia z ciekawym eksperymentem. Otóż chyba w hołdzie Zwierzowi postanowiono zasymulować jak wyglądałyby napisy do filmów gdyby ich redaktorem był zwierz. Literówki, brak przecinków, błędy ortograficzne. Do tego były to napisy tak twórcze, że właściwie nie dało się – słuchając jednocześnie treści i czytając wysnuć w którym właściwie miejscu schodzą się z poezją Szekspira. Cudowne jest też umieszczanie w napisach kolokwializmu. Ten radosnych rechot widowni kiedy w najbardziej dramatycznym momencie sztuki dowiadujemy się, że młody książę „zszedł”. Zwierz nie ma pojęcia skąd taka wpadka, ale ma nadzieję, że to wypadek przy pracy. Jasne ciekawy jest eksperyment społeczny „zredaguj sobie napisy sam w swojej głowie” ale zwierz, chciałby mieć monopol na zmuszanie ludzi do prowadzenia amatorskiej redakcji czytanego tekstu. Ogólnie – albo lepsze napisy albo zadzwonimy po niedźwiedzia. A wszyscy wiemy czym to się kończy.
Ps: Zwierz ku swojemu zaskoczeniu skonstatował, że wciąż jest pierwszy na liście w konkursie na Tekst Roku. Co oczywiście oznacza, że strasznie wam dziękuje. Poza tym zwierz sprawdził – jesteśmy do przodu bo kilkadziesiąt osób weszło na bloga przez zgłoszenie i poczytało o problemie seksizmu. Mój szczwany plan zaczyna działać (wstawcie demoniczny śmiech i dźwięk wysyłanego smsa zamiast błyskawicy)
Ps2: Jutro będzie bardzo osobisty wpis zwierza. Why not.
Sztukę obejrzał zwierz dzięki uprzejmości Multikino Polska które pokazało sztukę na swoich ekranach.