Złe filmy o kosmitach i emocje piłkarskie za nami, więc możemy powrócić do naszej wielkiej listy filmów o malarzach. Pierwszą część znajdziecie TUTAJ. Ale jeśli jej nie czytaliście to wiedzcie że mamy do czynienia z wyborem bardzo subiektywnym i nawet nie pretendującym do zbioru „najlepsze z najlepszych”
Pod poprzednim wpisem pojawiła się uwaga, że nie wszystkie z prezentowanych na liście filmów są zgodne z rzeczywistością i tym co możemy nazwać prawdą historyczną czy bardziej biograficzną. Zwierz ma plan aby napisać na ten temat osobną notkę ale już teraz zaznaczy, że ogólnie spójność filmu i życia malarza nie jest dla zwierza ważna w takim przypadku. Malarz – żyjący czy wymyślony jest tu przede wszystkim bohaterem, nośnikiem pewnych cech i pewnej wizji twórcy. Tak więc jeśli chcecie się czegoś naprawdę o malarzach czy innych twórcach to film raczej wam tu faktograficznie nie pomoże. Chwilowo warto uznać, że nie spójność z faktami jest kluczem do tej listy.
Frida – czasem można dojść do wniosku, że w historii ludzkości za pędzel chwytali tylko mężczyźni. Dlatego zwierz ceni te filmy, które przypominają, że niekoniecznie tak było. Firda jak większość kierowanych do szerszej widowni filmów biograficznych o malarzach woli spojrzeć na życie prywatne tej najsłynniejszej meksykańskiej malarki i spojrzeć na jej twórczość przez pryzmat życia prywatnego – problemów ze zdrowiem czy niekoniecznie udanego małżeństwa. O ile w przypadku wielu malarzy takie podejście do biografii twórcy zwierza irytuje to w przypadku Fridy Khalo, której twórczość jest bardzo autobiograficzna i auto refleksyjna takie podejście wydaje się zwierzowi nieco mniej denerwujące niż zazwyczaj. Do tego – przynajmniej zwierz, czuje w tym filmie taką bardzo kobiecą perspektywę – choć może to być autosugestia wynikająca z faktu, że film nakręciła Julie Taylor. Na pewno nie ma się czego przyczepić aktorsko. Selma Hayek potwierdza smutną prawdę, że bardzo piękne aktorki potrafią grać ale rzadko im się na to pozwala, zaś zwierzowi chyba najbardziej podobał się w filmie Alfred Molina jako Diego Rivera. Nie jest to produkcja idealna i być może dałoby się tą historię opowiedzieć nieco lepiej, ale zwierz uważa że jak na film biograficzny wyszło całkiem ciekawie.
Zwykle filmy które koncentrują się niemal wyłącznie na biografii zwierz uznaje raczej za przejaw wścibstwa twórców produkcji ale w przypadku Fridy wątki osobiste są konieczne by zrozumieć jej twórczość
Andrej Rublow – trudno uznać film Tarkowskiego za prostą historię życia malarza. Po pierwsze – samego życia Rublowa nie jest tu aż tak dużo i można się kłócić czy w ogóle chodzi o jego pokazanie. Dużo ważniejsza jest średniowieczna Rosja pokazana w tle i kluczowa dla jej tożsamości religijność. Wszystko zaś pokazane w ośmiu scenach które łączy postać Rublowa. Ale nie tylko o to chodzi, jest też bowiem, cały długi i chyba najważniejszy wątek znaczenia artysty w życiu społeczności, w świecie polityki albo szerzej w ogóle w świecie. W filmie możemy zobaczyć różne podejścia do znaczenia artysty (chyba możemy tu wyjść poza samego malarza) i różne typy artystów z których każdy jest nieco inny – większości czegoś brakuje – niekoniecznie talentu, może brakować pokory, religijności czy może ich zwodzić ambicja. Film Tarkowskiego to monumentalne dzieło. Nie tylko dlatego, że film jest pieruńsko długi ale też dlatego, że rzeczywiście stara się w jednym obrazie zadać mnóstwo pytań, wrzucić sporo symboli i chyba dotknąć kwintesencji rosyjskości. Jednocześnie znajdzie się miejsce na odegranie pasji Chrystusa (uzupełnionej komentarzem o doli rosyjskiego chłopa). Brzmi to wszystko jak rzecz ciężkostrawna ale trzeba przyznać że jest to też dzieło hipnotyzujące. Zwierzowi powiedziano kiedyś że najlepiej oglądać je na dużym ekranie i chyba coś w tym jest bo ponownie mamy do czynienia z produkcją o artystach, niewątpliwie stworzoną przez artystę. Nie mniej jeśli nie odstraszy was długość produkcji, jej język czy nazwisko reżysera (kojarzące się niekiedy z takim snobistycznym nudnym kinem) to załapiecie się na jedną z najlepszych produkcji jaką kiedykolwiek nakręcono.
Rublow to dzieło monumentalne dla którego postać artysty jest tylko punktem wyjścia
Pollock – Jeśli artysta miał życie nie takie proste a na dodatek zmarł tragicznie to można założyć, że wcześniej czy później jego życie zostanie przełożone na film. Pollock był artystą który dla wielu osób jest dokładnie tym malarzem współczesnym który dowodzi że każdy z nas mógłby się zająć sztuką współczesną gdyby nam się tylko chciało, bądź co bądź co jest wielkiego w rozchlapywaniu farby na płótnie. Widać że film bardzo stara się wyjaśnić o co właściwie w sztuce Pollocka chodzi – nie tylko pokazując, że technicznie jego obrazy są zaawansowane a efekt końcowy nie tak prosty do osiągnięcia ale także informując nas – bardzo szeroko – jakie idee stały za takim a nie innym artystycznym wyborem. Niestety nieco za często można odnieść wrażenie, że twórcy skupili się na wkładaniu w usta postaci słów z książek o historii współczesnej sztuki amerykańskiej. Inna sprawa, że film ma taki cudny sposób tworzenia nastroju przez muzykę – że właściwie podnosząca na duchu muzyka towarzyszy niemal wyłącznie malowaniu – więc od razu wiemy, że artysta robi to co kocha. Choć film ma swoje wady – w tym koszmarnie przeszarżowaną ostatnią scenę to wygrywa przede wszystkim doskonałym aktorstwem Eda Harrisa któremu oddało się oddać na ekranie artystę inteligentnego, wrażliwego i jedna niespełnionego. To właściwie dzięki jego doskonałej grze Pollock ucieka z szufladki „Hollywoodzki film o artyście” i radzi sobie całkiem nieźle jako produkcja o interesującym bohaterze.
Pollock to taki film który bardzo chce nam udowodnić że wielki artysta był wielkim artystą ale zamiast polegać na obrazach polega na zdaniach z podręczników historii sztuki
Caravaggio – film Dereka Jarmana trudno opisać – prędzej trzeba go zobaczyć. Mamy tu z jednej strony portret niezwykłego artysty – malowany nie tyle skrótowo co symbolicznie – niekoniecznie najważniejsza jest tu sama treść opowieści, choć nie jest ona zupełnie nieważna. Sama linearność nie ma zbyt wielkiego znaczenia bo właściwie większość fabuły stanowią ni to wspomnienia ni to wizję umierającego malarza, który powraca pamięcią i do czasów młodości i do niemal kryminalnej historii której był świadkiem. Nie jest to jednak film historyczny czy tez jednoznacznie biograficzny – w produkcji pojawiają się liczne anachronizmy – bohaterowie czasem mają współczesne ubrania, niby barok a pojawia się kalkulator czy maszyna do pisania. Co ciekawe te elementy zupełnie nie przeszkadzają – wyjmują raczej obraz z okowów historycznej poprawności. Przy czym to film w którym znajdziemy pośrednie lub bezpośrednie „odegrania” czy „odmalowania” w kadrze kolejnych obrazów czy scen znanych z twórczości malarza. Jeśli już przyjrzeć się bliżej to jest to ciekawy dość intymny portret nie tylko samego artysty ale też artysty i jego modeli – ludzi których uwiecznia na swoich obrazach, często podnosi dużo wyżej niż ich wyjściowe miejsce w społeczeństwie. Jarman w jednym z wywiadów wyznał, że fascynujące jest to, jak bardzo nawet z współczesnego punktu widzenia skandalizujący był Caravaggio umieszczający ludzi z ulicy w swoich religijnych obrazach. Jest to też pozycja obowiązkowa dla wielbicieli brytyjskiej kinematografii. Nie tylko dlatego, że Jarman odgrywał w niej w pewnym momencie kluczową rolę ale też dlatego, że to ekranowy debiut Tildy Swinton i Seana Beana.
W sumie to o Caravaggio ciężko się pisze – po prostu musicie zobaczyć – trochę jak jego obrazy
Basquiat – zacznijmy od tego, że to nie jest najlepszy film na świecie. Z wielu powodów, jeden z nich jest taki, że reżyser i twórca scenariusza osobiście znał malarza i wpisał się do scenariusza (po czym jego rolę zagrał Gary Oldman. Trudno powiedzieć czy to spełnienie marzeń czy dowód niewielkiej psychozy). Jak zauważył jeden z recenzentów to bardziej historia z tylu „moja interpretacja twórcy” niż prawdziwy czy nawet bliski prawdziwego obraz artysty. Do tego to film miejscami niesłychanie pretensjonalny. Nie zmienia to faktu, że jeśli nie jesteście znawcami sztuki to być może jeden z niewielu sposób na to by w ogóle dowiedzieć się kim Basquiat był i jak malował (a czynił to niesłychanie ciekawie). Do tego to typowa historia niesłychanie uzdolnionego artysty który jak meteor przeleciał przez artystyczną scenę by skończyć tragicznie – co zawsze czyni takie historie zdecydowanie ciekawszymi dla filmowców. Do tego film ma rzeczywiście doskonałą obsadę w tym dość ciekawy pomysł obsadzenia Davida Bowie jak Andy Warhola. Nie mniej mamy tu pełną galerię znanych nazwisk, nawet w niewielkich rólkach na drugim planie (William Defoe pojawia się dosłownie na chwilę). Nie jest to film wybitny ale ciekawy a poza tym – spełniające pewne zasady narracji o artystach których być może zabiła sława a być może od zawsze skazani byli na taki a nie inny los. Na pewno film oddaje nastrój Nowego Jorku lat osiemdziesiątych i rodzącej się tam na ulicach nowej fali ciekawych artystów.
Film warto zobaczyć dla dobrej obsady aktorskiej i takiego porządnego pokazania jak sukces czasem nie jest najlepszą rzeczą jaka może się zdarzyć artyście
Udręka i Ekstaza – prawda jest taka, że jeśli uwielbiacie Michała Anioła to może lepiej nie oglądać tego cudu w Technikolorze z 1965. Prawda jest bowiem taka że Charlton Heston, jest co prawda miły do oglądania ale biednego malarza czy właściwie malującego rzeźbiarza gra tak że trudno go polubić. Natomiast są dwa słowa dla których film nie tylko warto ale wręcz trzeba zobaczyć. To Rex Harrison. Papież Juliusz II w jego wykonaniu to postać z krwi i kości – intrygująca, ciekawa i kupująca widza dużo bardziej niż dość gburowaty artysta. Nie zmienia to jednak faktu, że historia prac nad Kaplicą Sykstyńską, oraz sporów pomiędzy papieżem a artystą ogląda się naprawdę dobrze. Oczywiście jeśli ma się wystarczająco zrozumienia i cierpliwości dla wielkich filmów z lat sześćdziesiątych. Plusem jest to, że mamy do czynienia z jednym artystą pracującym nad jednym dziełem. Mimo, że wiemy iż dzieło ostatecznie powstało a niektórzy z nas widzieli je nawet na własne oczy to jednak produkcja generuje wystarczająco dużo napięcia byśmy zastanawiali się czy naszemu twórcy się uda. Jednocześnie jest to historia nieco odmienna od tych wszystkich w których artysta maluje coś w pięć minut. Zwierzowi się to nawet podoba bo pokazuje, że właśnie – obok ekstazy w twórczości musi być też udręka w tym fizyczna. Przy czym zwierz zaznacza że on sam klasyczne Hollywoodzkie produkcje bardzo lubi i ma dla nich wiele zrozumienia. Trudno powiedzieć jak się to ogląda bez tego sentymentu. Choć ponownie, dla Rexa Harrisona naprawdę warto.
Dla Rexa Harrisona warto – w starciu papież kontra artysta tym razem wygrywa papież
Pasja życia – właściwie kiedy mówi się o Hollywoodzkim filmie o malarzu to chyba jako taki typowy przykład podejścia bardzo biograficznego i klasycznego właściwie zawsze podaje się „Pasję życia”. Ponownie – to film mający sporo wad produkcji biograficznej nakręconej w latach 50. Z drugiej strony – to portret który stara się – podobnie jak wielu innych twórców zajmujących się życiem niespełnionego artysty – odpowiedzieć sobie na pytanie – kim tak właściwie był Van Gogh i czego w życiu chciał. Mamy więc obraz głównie jego życia prywatnego, choć nie tylko. Produkcja robi się najciekawsza w kilku dobrze napisanych dialogach, które brzmią zdecydowanie nowocześnie. Chyba najlepsza scena to rozmowa czy wręcz kłótnia pomiędzy Van Goghiem a mieszkającym z nim Paulem Gauguin odnośnie tego co i jak malować. Gdy Gauguin zarzuca Van Goghowi że tamten za szybko maluje Vincent odpowiada „Nie to ty za szybko patrzysz”. To ładny dialog. Poza tym w kwestii samych podsuwanych widzowi obrazów to film przemyślany pozwalający odnaleźć w kadrach inspiracje czy samą twórczość Van Gogha. Nie jest to z dzisiejszego punktu widzenia dzieło wybitne ale zdecydowanie warte obejrzenia – zwłaszcza że Kirk Douglas jest fenomenalny –właściwie najlepszy w swojej karierze. W każdym razie jego styl gry nie ma w sobie nic staroświeckiego a do tego jest niesłychanie podobny do Van Gogha z naszych wyobrażeń. Warto zobaczyć ten film chociażby dla tej doskonałej roli (która podobno wymagała od aktora mnóstwa wysiłku). Dobry jest też nagrodzony Oscarem Anthony Quinn jako Gauguin – sceny między nimi – jak zwierz wspomniał – są najlepsze w całym filmie.
Film jest nie tylko ciekawy psychologicznie ale dobrze umieszcza fragmenty świata z obrazów Van Gogha w świat przedstawiony np. to krzesło na pierwszym planie to wszyscy znamy
Love is the Devil – Szkic do portretu Francisa Bacona – tytuł może nie brzmi jakoś szczególnie zachęcająco ale film zdecydowanie warto obejrzeć. Skupia się on na jednym z najbardziej intrygujących (być może najważniejszych) artystów XX wieku – malarzu Francisie Baconie i jego kochanku (który potem stanie się też modelem) – drobnym włamywaczu, który w pierwszych scenach filmów właściwie dosłownie wpada do pracowni malarza. Ten zamiast zadzwonić na policję zaprasza go do łóżka i tak George Dyer wchodzi do życia Francisa Bacona. Nie jest to jednak film o historii prywatnej czy właściwie inaczej – trudno uznać ten film za produkcję linearną która skupia się jedynie na związku dwóch mężczyzn. Zresztą homoseksualizm nie jest tu żadnym wyzwaniem czy problemem. Raczej sam związek jest toksyczny, zwłaszcza dla człowieka który nie należy do artystycznej elity i nigdy należeć do niej nie będzie. Przy czym film nakręcono tak, że można odnieść wrażenie iż reżyserowi w równym stopniu zależało na samej historii co na wejście w świat obrazów Bacona, wytworzenie podobnej atmosfery niepokoju, horroru, tego wszystkiego co z twórczości malarza wychodzi. Jednocześnie znajdzie się w filmie mnóstwo nawiązań do tematów, zdjęć, filmów, wydarzeń które inspirowały Bacona. Przy czym chyba najciekawszy w tej produkcji jest sposób jej filmowania – zarówno poszczególne ujęcia jak i samo ustawienie scen czy specyficzny kont filmowania kamery sprawiają, że mamy raczej do czynienia z pewną interpretacją świata (być może widzianą oczyma artysty) niż z jakimikolwiek realistycznymi obrazami. Produkcja jest intrygująca i warta obejrzenia niezależnie od tego ile się wie o Baconie i jego kochanku. W głównej roli jak zwykle fenomenalny Derek Jacobi ale warto zwrócić uwagę na Daniela Creiga na długo przed jego Bondowską sławą. Ktokolwiek zastanawia się dlaczego nawet olbrzymia podwyżka nie skłoniła go do dalszego ganiania z bronią ten powinien spojrzeć na tego młodego, wrażliwego niesamowicie utalentowanego aktora kina niezależnego i zrozumieć że taki talent nie powinien się w filmie bondowskim marnować.
To jest taki dziwny mroczny film, który doskonale oddaje dziwną i mroczną naturę twórczości Bacona
No dobrze to wpis drugi a lista filmów nie opisanych wciąż długa. Ale tu już was zwierz zostawi sami sobie poszukajcie kolejnych, lepszych i gorszych tytułów by ułożyć w głowie własną listę. Co wale nie będzie aż takie trudne bo w sumie jakby tak spojrzeć surowym okiem to aż tak wielu filmów o samych malarzach niema. Np. zwierz nie uwzględnił tu bardzo ciekawego filmu Młyn i Krzyż bo nie jest on o samym malarzu ale o jego obrazie. W każdym razie tu kończy się wiedza i ekspertyza zwierza, oraz jego lista prywatna. I zwierz przyzna całe szczęście – bo powtarzanie większości tytułów na potrzebę wpisu (w całości czy w kawałkach) uczyniło ten niewinny temat niemal obsesją zwierza w ostatnich tygodniach. Niezbyt dobrą biorąc pod uwagę, że większość naszych bohaterów kończyła źle. A przecież nie chcecie żeby ktoś potem nakręcił film o zwierzu który co prawda dwóch prostych kresek postawić nie umie ale jak nic potrafi złapać doła od nadmiaru nieszczęśliwych artystów na ekranie.
Ps: Wpis jest jednym z kilku zaproponowanych przez was w ostatnim pytaniu „o czym chcielibyście przeczytać” już się ze zwierza w sieci śmieją że ma wybitnie hipsterskich czytelników.
Ps2: Dziś pomiędzy 22 a 23 zwierz będzie na żywo opowiadał o swojej książce w radiu RDC. Będzie mówił o swojej książce!