Jakiś czas temu Zwierz wracał do filmu Disneya pragnąc sprawdzić jak się zestarzały. Jednym z nich – była Atlantyda. Film który z jednej strony był uznawany za jedną z największych porażek Disneya z drugiej – przez lata zdobył sobie sporą grupę wielbicieli którzy do dziś twierdzą, że jest to produkcja zdecydowanie udana. Zwierz postanowił przyjrzeć się filmowi dokładniej i odpowiedzieć sobie na pytanie – czy mamy doczynienia z niedocenionym filmem kultowym czy może rzeczywiście – Disney tym razem nie miał na siebie pomysłu.
Atlantyda to ciekawy przypadek tego jak Disney z jednej strony jest zachęcany przez widzów i krytyków – by oderwał się od swoich tradycyjnych i wypróbowanych sposobów robienia filmów, ale ilekroć decyduje się na poważne zmiany – dostaje w zamian średnie wyniki w box office a często też krytyczne opinie recenzentów. Tym co przede wszystkim wyróżnia Atlantis – nawet do dziś – to fakt iż nie jest to musical. W filmie nie ma scen musicalowych – nie ma piosenki która byłaby częścią fabuły. Oczywiście do dziś się to zdarza – w Zootopii mamy piosenkę ale bohaterowie nie śpiewają, nie mniej – wciąż piosenki stanowią nieodłączny element Disnejowskich produkcji. Czasem przyczyniając się od ich sukcesu (jak w przypadku Let It Go i Frozen). Atlantyda miał być jednak inna – po sukcesie kilku dość klasycznych Disnejowskich musicali twórcy chcieli czegoś innego – filmu przygodowego, w którym bohaterowie nie będą przystawać co raz by zaśpiewać piosenkę.
W zamiarze twórców Atlantyda miała korzystać z dziedzictwa Juliusza Verne i jego przygodowych opowieści – zwłaszcza podróży do wnętrza Ziemi. Mamy tu też, podobnie jak w Dwudziestu tysiącach mil podmorskiej żeglugi niesamowitą łódź podwodną. Jednak – jeśli już mowa o inspiracjach – wielu widzów skazuje, że pod względem układu bohaterów i ich możliwości, film niepokojąco przypomina japońską animację – Nadia:Secret of the Blue Water. Nie byłby to zresztą pierwszy przypadek kiedy amerykańska animacja niesamowicie przypomina podobną historię zrealizowaną na potrzeby innego rynku. Jednocześnie – brak wstawek musicalowych, miał pozwolić skupić się twórcom na scenach akcji – te zaś miały wyglądać bez porównania lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystko dzięki przekraczaniu kolejnych granic w wykorzystywaniu efektów komputerowych przy tworzeniu filmów animowanych.
Czy się udało? I tak i nie. Z jednej strony nie ma wątpliwości że pod względem fabuły Atlantyda odstaje od innych produkcji Disneya – zwłaszcza realizowanych na przełomie wieków. To film, który wrzuca nas w środek akcji – rozpoczyna się sceną ataku na Atlantydę – w czasie którego ginie – w dość nieoczywistych okolicznościach – matka Kidy – księżniczki Atlantydy. Zaraz po tych fantastycznych wydarzeniach znajdujemy się w roku 1914 gdzie młody naukowiec Milo próbuje pozyskać finansowanie swoich badań nad Atlantydą i dostaje – niesłychanie hojną propozycję, która pozwoliłaby mu kontynuować swoje prace. Wszystko zaś w ramach spłacania długu wobec dziadka Milo, który także był odkrywcą. Korzystając z hojnego finansowania Milo wyrusza na wyprawę, w której pomaga mu grupa specjalistów. Ostatecznie kiedy udaje im się dostać do Atlantydy okazuje się, że Milo – działający na rzecz nauki ma nieco inną wizje tego co odkrycie Atlantydy i jej mieszkańców powinno oznaczać. Dla niego, to odkrycie naukowe i możliwość spotkania z zupełnie inną cywilizacją, ale dla Kapitan Rourke przydzielony mu jako szef ekspedycji ma zupełnie inne plany. Jak można się spodziewać – Atlantyda ma się dla niego stać źródłem zysku i broni. Ten konflikt jest na tyle jasny, że wielu krytyków – którzy jako pierwsi oceniali film, byli zaskoczeni tak wyraźnym antyimperialistycznym (a także w pewnym stopniu antyamerykańskim przesłaniem).
Film starał się dziury po piosenkach wypełnić dwoma rodzajami scen. Pierwsze to sceny akcji – ważne ponieważ miały wypełnić przestrzeń, która została po piosenkach ale też dlatego, że w filmie opartym o nowe efekty specjalne miały zaoferować widzowi coś czego jeszcze nie widział. I rzeczywiście – nawet patrząc jeszcze raz po kilkunastu latach widać że efekty specjalne musiały robić wówczas wrażenie, bo nawet dziś nie wyglądają tak źle. Zwłaszcza szerokie ujęcia Atlantydy i sceny kiedy pod sam koniec widzimy jak Atlantyda broni się przed napierającymi olbrzymimi masami lawy – są spektakularne i po prostu przyjemne do oglądania. Oczywiście niektóre rzeczy dziś trochę rażą (zwłaszcza pierwsza podwodna potyczka gdzie mamy wygenerowany komputerowo okręt podwodny/potwora morskiego – tu widać że film ma kilkanaście lat) ale ogólnie – Atlantyda pozostaje do dziś jednym z najbardziej widowiskowych wizualnie filmów Disneya tego okresu. Drugim elementem który miał jakoś wypełnić pustkę po piosenkach są sceny obyczajowe – takie na które pewnie normalnie nie znalazłoby się za dużo miejsca. Podróżując do Atlantydy bohaterowie biwakują, kładą się spać, rozmawiają nieco więcej niż zwykle. Co jest kluczowe w przypadku produkcji która opiera się między innymi na więzi jaka tworzy się pomiędzy bohaterami w czasie podróży. Wychodzi to tu zresztą dużo lepiej niż np. W Mulan – gdzie przyjaciele Mulan znikają wtedy kiedy jest to niepotrzebne fabule. W przypadku tego filmu – mimo, że Milo jest głównym bohaterem – w dużym stopniu mamy do czynienia z bohaterem zbiorowym. Warto też zaznaczyć, że twórcy filmu zdecydowali się tu na odrobinę szaleństwa. Włoski specjalista od wybuchów (który u nas mówi ze wschodnim akcentem), cyniczna paląca papierosa za papierosem specjalistka od komunikacji, olbrzymi czarnoskóry lekarz, czy w końcu Helga – postać która wygląda jak połowa femme fatale z filmów Noir. I tak – jest to zarówno jeden z ostatnich filmów Disneya w którym ktokolwiek pali, ale też pierwszy w którym główny bohater nosi okulary. I jeden z nielicznych wówczas – w którym była ważna czarnoskóra postać – nawet jeśli na drugim planie.
No właśnie jednym z większych problemów Atlantydy jest to, że trudno jednoznacznie powiedzieć do kogo ów film miałby być kierowany. Z jednej strony – fabuła jest dość prosta i zawiera wszystkie obowiązkowe elementy – młodego człowieka który podąża za marzeniem. Skonfrontowanie ideałów z chciwością, wątek romantyczny (choć niestandardowo rozegrany bo jednak bohaterów trochę dzieli – np. Kilka tysięcy lat w metryce), złych ludzi którzy wyglądają jak dobrzy, i dobrych którzy wyglądają jak źli. Z drugiej strony – to jeden z tych filmów który oferuje widzowi dość – jak na taki film animowany film – dużo wstępnych założeń i niestandardowych rozwiązań. Najważniejszym z nich byłaby informacja o tym, że kryształ Atlantów zyskał własną świadomość i kiedy Atlantyda jest zagrożona wybiera kogoś z rodziny królewskiej by przy jego pomocy obronić świat. To nie brzmi skomplikowanie na papierze, ale mam wrażenie że dla wielu widzów to zbyt skomplikowana koncepcja – pasująca bardziej do dorosłego kina niż do filmów Disneya. Inna sprawa – najciekawszy element filmu – czyli sama Atlantyda jest potraktowana trochę po macoszemu. Bohaterowie idą do Atlantydy a potem walczą o Atlantydę. Niestety spędzają w niej stosunkowo mało czasu. I głównie przekonując się, że niegdyś wielkie państwo zapomniało o swojej technologii – co zmusza Milo człowieka z zewnątrz by powiedział im jak się korzysta z ich własnych wynalazków (tyle jeśli chodzi o wycofanie się z imperialistycznych wątków).
Dla Zwierza dobrym odwzorowaniem tego braku pewności do kogo kierować film jest dobór aktorów do amerykańskiego dubbingu. Rolę Milo gra Michael J. Fox. Aktor oczywiście znany ale w latach dwutysięcznych – niekoniecznie wśród dzieciaków i młodej widowni. Z kolei ojca Kidy dubbingował Leonard Nimoy – ponownie – to taki aktor którego obecność w obsadzie ucieszy starszych widzów ale dzieciakom raczej nic nie powie. Zresztą w ogóle to jest bardzo ciekawe zjawisko – tej zmiany w podejściu do tego jaka jest rola aktora użyczającego głosu do filmu. To znaczy jak zmieniało się to przez lata tak że dziś zatrudnia się aktorów tak znanych i charakterystycznych że np. Zwierz nie oglądał Coco bo nie chce oglądać filmu w wersji polskiej – bo oznacza to, że nie usłyszy głosu Gaela Garcii Bernala – który podkładał głos w oryginalnym Coco. Przy czym ta przemiana nie jest aż tak liniowa bo np. Kilka lat wcześniej Robin Williams był kluczowy do stworzenia postaci Dżina w Aladynie. W każdym razie patrząc na te zjawiska w obsadzie Zwierz odnosi wrażenie, że twórcy być może zdawali sobie sprawę, że ich film prędzej spodoba się dojrzalszym widzom niż dzieciakom. A może to po prostu element trwającej walki o to by rodzice nie umarli z nudów na seansie.
Prawdę powiedziawszy oglądając Atlantydę nie mógł się Zwierz pozbyć myśli, że filmowi nie wyszłoby na złe gdyby poświęcił jedną czy drugą scenę akcji na dłuższy pobyt w Atlantydzie. Zwłaszcza, że np. Ważne rodzące się uczucie pomiędzy Milo i Kidą wyrasta – jak to często w filmach Disneya bywa na bazie kilku zaledwie rozmów z których żadna nie jest tak kluczowa by uznać, że rzeczywiście bohaterowie już się doskonale znają. Zresztą samą Kidę znamy stosunkowo słabo – bo po tym jak się pojawia, dość szybko staje się nośnikiem mocy kryształu co sprawia że sama bohaterka nie ma za wiele do powiedzenia. Ten krótki pobyt w Atlantydzie dziwi o tyle, że do jej stworzenia naprawdę się przyłożono. Do stworzenia języka mieszkańców Atlantydy zatrudniono Marca Okranda, który wcześniej stworzył język Klingonów. Zaprojektowano specjalny alfabet Atlantydów – i przemyślano go na tyle, że ustalono że kierunek czytania (naprzemienny pierwszą linię od lewej do prawej drugą od prawej do lewej) będzie przypominał to jak płynie woda. Ostatecznie można uznać że te wszystkie przygotowania poczyniono także ze świadomością, że jeśli projekt okaże się sukcesem to Disney planuje też serial telewizyjny (wysokobudżetowy) i podwodny park rozrywki. Z drugiej strony to być może jest największy problem Atlantydy – idąc na taki film chcesz zobaczyć jak najwięcej takiego świata – tymczasem film oferuje go zaskakująco mało. Jednocześnie – Atlantyda jest jak na film Disneya produkcja bardzo okrutną – jak ktoś policzył – to film z największą ilością ofiar (jak na film tego studio), który jako drugi w historii otrzymał kategorię PG a nie – jak zwykle, bez ograniczeń wiekowych.
Jednak Atlantyda pozostała w ciepłej pamięci widzów głównie ze względu na swój niepowtarzalny wizualny styl. Niewątpliwie wpływ na to miał Mike Mignola, rysownik komiksowy znany głównie z cyklu o Hellboyu. Ponoć kiedy ludzie z Disneya zadzwonili do Mignoli z pytaniem czy weźmie udział w projekcie rysownik był w szoku a jego pierwsze pytanie brzmiało “Skąd wzięliście mój numer telefonu?”. Jego charakterystyczna kreska sprawiła, że do dziś Atlantyda, a zwłaszcza wygląd głównych postaci wyróżnia się na tle innych – nieco bardziej standardowych animacji Disneya. Trzeba przyznać, że to ciekawy ruch ze strony Disneya – i ponownie – przypominający, że być może za bardzo nie należy próbować czegoś zupełnie innego bo choć w niektórych kręgach może się to bardzo spodobać to ostatecznie nie przekłada się na taki sukces jak trzymanie się utartych schematów. Film przywołuje sie też często jako jedną z niewielu popularnych produkcji w których występują elementy steampunku. Ta w sumie dość niszowa stylistyka (w latach dwutysięcznych bardziej niż obecnie) w filmie Disneya wielu zaskoczyła pozytywnie ale też wielu widzów zbiła z pantałyku. Trochę jak cały film, który próbuje – zwłaszcza wizualnie iść w trochę inną stronę.
Nie będę ukrywać – ponowny (po bardzo wielu latach) seans Atlantydy nie sprawił, że nagle film awansował na listę moich ukochanych produkcji. Jestem natomiast pod wrażeniem tego w jak wielu miejscach twórcy zdecydowali się na nieco inne – mniej standardowe rozwiązania. Osobiście chyba najbardziej widzę to przy zakończeniu – gdzie bohater decyduje się pozostać w świecie odciętym od znanej mu dotychczas rzeczywistości, podczas kiedy jego znajomi wracają do normalnego świata gdzie cieszą się pozyskanym bogactwem. To zakończenie – fabularnie ciekawe, staje trochę w poprzek typowemu dobremu zakończeniu filmów Disneya. Pewnie niejeden widz byłby nieco zawiedziony (choć może nie tak bardzo jak w przypadku zakończenia Pocahontas). Choć nauka która z tego wynika – że przedstawienie odkrycia czegoś nowego i zupełnie innego szerokiej publiczności na pewno by to zniszczyło – jest nauką która jest boleśnie prawdziwa.
Atlantyda to typowy przykład filmu, który jest zdecydowanie lepszy niż jego pierwotna recepcja. Jak często bywa z animacjami Disneya dopiero po pewnym czasie dostrzega się że to co przeszkadzało kiedy było się dzieckiem, dziś wyrasta na jedną z największych zalet filmu. Jednocześnie – potwierdza się zasada że Disney zwykle ponosi porażkę kiedy robi jedna z dwóch rzeczy. Albo zupełnie się nie stara albo wręcz przeciwnie – stara się za bardzo i próbuje zaoferować widzowi coś zupełnie innego – czego dotychczas nie było. Być może to dowód że Disney sam siebie zapędził w kozi róg – za bardzo stawiając na stylistyczną spójność swoich produkcji. I ostatecznie – ilekroć próbuje się wyrwać ze schematu widzowie kręcą nosem – bo skoro Disney to ma być po Disnejowsku. Osobiście bardzo żałuję, że wytwórnia nie miała nieco więcej odwagi by stanąć za swoim filmem. Kto wie czy gdyby doby serial powstał (z tego co Zwierz pamięta powstała słaba kontynuacja korzystająca po części z materiałów przygotowanych na potrzeby serialu) i gdyby zrobiono park rozrywki to po czasie widzowie nie patrzyliby na Atlantydę zupełnie inaczej.
Ps: Zwierza bardzo bawi oglądanie starszych filmów Disneya więc pyta o czym byście jeszcze poczytali – oczywiście jeśli was też bawi ten cykl oglądania po raz wtóry. Zwierz zastanawia się nad obejrzeniem jeszcze raz Nowych Szat Króla bo to film którego od bardzo dawna nie widział a który obrósł kultowym statusem.