Kiedy wsiadam do autobusu czuję się jeszcze niepewnie. Mam transparent zakryty strategicznie reklamówką. Żeby nie zmókł i żebym nie musiała rozmawiać z przypadkowym panem w autobusie odnośnie aborcji. Chłopak obok którego siadam co pewien czas popatruje na mnie z nad książki. Jestem niespokojna póki nie dostrzegam, że czyta „Opowieść Podręcznej”.
Trzy przystanki dalej jestem już spokojna bo autobus jest już bardzo jednoznaczny. „Przepraszam panią czy ten autobus jedzie na Wiejską” pyta mnie nieco wystraszony bardzo młody człowiek w okularach. Tłumaczę że jedzie ale wysiądziemy na Pięknej bo w sumie będzie szybciej. Kiedy wysiadamy starsza pani w drzwiach krzycz za nam „Jeszcze jeden przystanek dzieci”. Chłopak jest zestrachany więc trzyma się blisko. Najwyraźniej nasza ekipa redakcyjna rozsiewa wokół siebie aurę spokoju i pewności siebie. Zresztą robi słusznie bo chwilę po tym jak zaczepia nasz starszy pan (też protestuje choć sposób zagajania ma mocno nie feministyczny) młody chłopak wyraża zdziwienie że są wśród nas starsi ludzie. Natychmiast dostaje wykład z historii praw aborcyjnych w Polsce. I z tego, że za młodości wielu starszych ludzi aborcja była dopuszczalna. Jest zdziwiony. Punkt widzenia lekko się zmienia.
Dziewczyna która daje mi naklejkę z napisem „Golgota kobiet” pyta czy ja to ja, bo kojarzy mojego bloga. Jest mi jednocześnie miło i straszno – czyżby było nas tak mało, że spotkają się tu wszystkie znajome feministki? Istotnie w tłumie następuje łączenie rodzin – zwłaszcza mojej. Z mamą znajdujemy się w pięć minut z bratem w piętnaście (przypadkiem). Najwyraźniej nie umiemy się zgubić w tłumie. Trochę skandujemy. Trochę wymieniamy się uprzejmościami. „Najmocniej przepraszam czy może pani potrzymać mój transparent” „W prawo czy w lewo?” „Wbrew pozorom w prawo”. Po prawej nieco starsza pani stwierdza że coś się zmieni jak będzie nas milion. Po lewej młoda dziewczyna o wyglądzie licealistki tłumaczy koleżance że jej zdaniem tą ustawą będą nas szantażować tak długo jak długo będzie się tym dało przykryć inne polityczne sprawy. Przed nami trzy rozchichotane dziewczyny. Mają na plecach ewidentnie szkolne tornistry. Są miłe, trochę speszone i wygląda na to, że przeczekały trochę po lekcjach a teraz nareszcie są na demonstracji. Robią dużo zdjęć i trochę się śmieją. Skoro raz poszły na demonstrację może wrócą. Widać to już teraz. Kiedy ostatnim razem protestowano trudno było zaangażować studentów. W tym roku przychodzą już licznie. Dlaczego? Bo na studia poszli też ci zaktywizowani dwa lata temu. Kto raz poszedł na demonstrację, temu już zawsze będzie się łatwiej przełamać.
Uśmiech tu, uśmiech tam. Kogoś się rozpozna, kogoś się nie rozpozna ale uprzejmie skłoni się głową. Jest trochę zimno, ale Kampania Przeciw Homofobii karmi kanapkami i poi kawą. Wzdłuż demonstracji sceny obyczajowe. Pięciu robotników stoi i patrzy na ciągnący tłum. Na twarzach mieszanina znudzenia i irytacji. Ojciec z córką (jak mniemam z podobieństwa) stoją nieco dalej, oboje robią zdjęcia – może jakieś rodzinne zapędy reportażowe. Na nieczynnym przystanku spoczęły dwie starsze panie. Wyglądają jakby czekały na autobus który nie przyjdzie bo ulicą ciągnie się tłum. Nienawiść? W dyskusjach częściej pojawia się irytacja, zawód i przerażenie. „Niemal dziesięć lat temu szłam tą samą ulicą protestując za liberalizacją ustawy, dziś idę tą samą ulicą błagając by zachowali obowiązującą ustawę. Po co mi była tamta demonstracja, tamte kroki? Dla fitnessu?”.
„Najmocniej przepraszam”, „Czy mogłaby pani”, „Trochę zimno”, „Sporo nas tu jest”, „Co pan ma na transparencie”, „Ja proszę pana muszę panu wyjaśnić słowa rzymskiej przysięgi ślubnej”, „Słoneczko chodźmy tam tam pani da ci łapkę”. Przede mną idzie rodzina z dzieckiem. Rodzice mają transparenty, ojciec skanduje tubalnym głosem. Dziecko ma w rękach palemkę wielkanocną. Macha nią radośnie. „Jesteśmy pod palmą”, „Jesteśmy pod drzewem”, „Ty jesteś pod pomnikiem Regana ja jestem pod pomnikiem Witosa. Nie ten mój ma wąsy”. Proszę się poczęstować kawą, czy chce pani naklejkę, mamo czy zabrać ci wieszak na demonstrację.
Kiedy wychodzę z Marszu idę po ulicach z moim pustym transparentem (im dalej od marszu tym jakoś nie pewnej iść z odsłoniętymi hasłami), z plakatem Czarnego Marszu, od stóp do głów na czarno (jak to tylko potrafi osoba posiadająca dosłownie każdy element stroju w kolorze czarnym). Czuję jakbym nigdy wcześniej nie była ubrana tak bardzo na czarno jak w tym momencie. Kilka osób na ulicy uśmiecha się do mnie przyjaźnie, w moim wagonie metra, pewna ubrana na biało pani z walizką kiwa do mnie głową z uśmiechem.
Kiedy wracam do domu i czytam ile było osób na marszu (i wciąż jest bo nie wszyscy przecież jeszcze wrócili) to czuję odrobinkę nadziei. Głównie dlatego, że skończył się trochę czas kiedy mogłam bez wahania powiedzieć kto idzie czy jedzie na marsz, kto zmarszczy brwi widząc przypinkę czy strój, a kto się uśmiechnie. Choć wciąż łatwo mi odnaleźć znajomych w tłumie (wbrew naszemu hasłu „Oby było tyle osób żebyśmy się nie spotkali”) to już nie mam wrażenia, że tłum jest jednorodny. Jest zróżnicowany – dużo młodszy niż był nawet rok temu. Być może za kilka dekad to będzie ten młodzieńczy zryw który będzie się przypominało wnukom, które z zaskoczeniem patrzeć będą na babcię. A z jeszcze większym zaskoczeniem słyszeć w jakiej sprawie musiała protestować.
Wracam napełniona poczuciem wspólnoty. Poczuciem, że mimo iż z ważnymi decyzjami wszystkie jesteśmy same, to jesteśmy mniej same niż nam się wydaje. I że w tym tłumie, więcej niż złości było sporo uprzejmości, ciepła, solidarności. Solidarności w przekonaniu, że mamy prawo do decyzji. Nawet jeśli jest to decyzja niesłychanie ograniczona. I zwykle oznacza tragedię. „Myślę, czuję, decyduję” to moje ulubione hasło całej demonstracji. Kładzie nacisk na to co najważniejsze. Na to, że tą jedną decyzję należy zostawić kobiecie. Tej która myśli, rozmyśla, czuje, często ból i strach, często rozpacz i w końcu decyduje – biorąc pod uwagę wszystkie swoje przemyślenia i uczucia. I tylko ona może tą decyzję podjąć. Bo tylko ona wie co myśli i co czuje. I w sumie moja odpowiedź na wszystkich ludzi, którzy zarzucili mi już social media paskudnymi komentarzami (spokojnie już wszystko wykasowane, w imię wielkiego porażającego zmęczenia dyskusją w której powiedziałam już wszystko, dwa razy aż zabrakło słów).
W domu mąż podał mi kolację, współlokator który stał bliżej sceny usłyszał, że jeden z moich komentarzy był cytowany na demonstracji. O tym, że jeśli jedni się modlą a drudzy protestują to jeśli robią to obok siebie, to mamy kwintesencję demokracji. I że, nie można nigdy wypaść źle broniąc praw obywatelskich. Ostatecznie nieco pomięty plakat Marszu powiesiliśmy na lodówce. I nawet kanapki nie będzie sobie można zrobić bez przypomnienia sobie zarówno o kobiecej solidarności jak i o wyzwaniach jakie przed nami stoją. I stać będą jeszcze długo po tym jak w końcu po wielu latach rządy zrozumieją, że najlepszym sposobem by powstrzymać aborcje, jest dobra edukacja, dobra opieka, i poczucie sprawiedliwości.