Kiedy ma się ustawiony telefon tak by pilnował wszystkich newsów ze stron popkulturowych można się – jak dziś obudzić do wiadomości, z której pośrednio wynika, że Brie Larson – laureatka Oscara za rolę w filmie Pokój i nasza przyszła Capitan Marvel nienawidzi mężczyzn. Na całe szczęście świat jest nieco bardziej skomplikowany niż nagłówki w gazetach. Bo nie o nienawiść tu chodzi.
Przemawiająca na wydarzeniu „Women in Film Crystal + Lucy Awards” w Los Angeles Brie Larson odwołała się do wyników badań jakie kilka dni temu opublikował Uniwersytet Południowej Kalifornii. Wedle tych badań w świecie krytyki filmowej mamy do czynienia z olbrzymimi dysproporcjami. Autorzy raportu przeanalizowali recenzje 100 najlepiej zarabiających filmów umieszczone w serwisie Rotten Tomatoes. Chodziło tu nie tyle o recenzje widzów ale o recenzje krytyków i czołowych krytyków. Jeśli znacie tę stronę wiecie że opinie może tam pozostawić każdy widz ale jest ona prezentowana w innej sekcji niż opinie krytyków (i też inaczej zlicza się te głosy). Dane wykazują, że pośród wszystkich krytyków aż 77,8 % stanowią mężczyźni a tylko 22,2% kobiety. Jeśli dodamy do tego czynnik związany z pochodzeniem i kolorem skóry to okaże się, że 63 % krytyków to biali mężczyźni, 4, 1% stanowią krytyczki o innym pochodzeniu i kolorze skóry z czego trochę ponad 2% to czarnoskóre kobiety. Badacze zauważyli też, że nawet jeśli film miał kobiece role główne to był częściej recenzowany przez mężczyzn.
W swojej przemowie Brie Larson przywołała sytuację w której film taki jak „Pułapka czasu” recenzuje biały mężczyzna, podczas kiedy film nie został wyprodukowany z myślą o nim. I tu warto zauważyć, że ogólnie „Pułapka czasu” od nikogo nie dostała za dobrych recenzji (choć te dobre otrzymywała częściej od kobiet niż mężczyzn) – więc nie chodzi o to, że ktoś napisałby na pewno lepszy film. Nie ulega jednak wątpliwości, że film z głównymi rolami żeńskimi, nakręcony przez kobietę, umieszczający w centrum akcji czarnoskórą nastolatkę – być może odwoływał się do nieco innej grupy niż ta reprezentowana przez większość recenzentów. Może się wydawać że płeć recenzentów nie ma wielkiego znaczenia. Tymczasem okazuje się, że nie do końca. Parę lat temu badacze przeanalizowali wszystkie filmy z Meryl Streep – okazało się, że kobiety oceniały je znacznie lepiej niż mężczyźni. A nawet w przypadku kiedy zarówno kobiety i mężczyźni oceniali film dobrze – to negatywne recenzje częściej pochodziły od mężczyzn – w przypadku filmu „Godziny” aż 97% negatywnych opinii pochodziło od męskich krytyków. Inna sprawa – w przypadku najwyżej zarabiających filmów z kobietami w rolach głównych są one oceniane głównie przez mężczyzn, o tych nieco bardziej niszowych – zaczynają pisać już kobiety.
Nierówność w krytyce filmowej to nie tylko kwestia płci – to także kwestia pochodzenia i koloru skóry. Nie da się ukryć, że nawet jeśli z naszej polskiej perspektywy może się to wydawać mało znaczące, to rzeczywiście w amerykańskim społeczeństwie zdecydowanie ciekawiej byłoby spojrzeć na film z różnych perspektyw – w tym z perspektywy osób mówiących o swojej reprezentacji z wewnątrz pokazywanej grupy. To trochę jak z recenzjami o przedstawicieli mniejszości pisanych przez przedstawicieli tych mniejszości – zawsze jest ciekawie zobaczyć ich perspektywę bo mogą nam powiedzieć – co jest ważne, co jest dziwne, a co wyśnił reżyser. Takich rzeczy nie zobaczy i nie podpowie nam osoba która z daną grupą nie ma nic wspólnego. Co ciekawe – pisanie recenzji nie zawsze było klubem dla facetów – przez dekady krytyka filmowa albo była zdominowana przez kobiety (lata 20 czy 30 kiedy filmy były takimi śmiesznymi mało znaczącymi rzeczami) po lata 80 czy 90 . Co więcej nadal mamy mnóstwo doskonałych kobiet piszących o filmie – w Polsce, czy za granicą. To nie jest tak że kobiet nie ma w ogóle. Tylko jest ich mniej. Co ciekawe – w Stanach Zjednoczonych kierunki związane z filmoznawstwem i produkcją filmową kończy mniej więcej po połowie kobiet i mężczyzn – niestety gdzieś po drodze kobiety się gubią (nie dlatego, że mniej umieją). Do tego warto dodać, że przyczyny dla których jest mnie kobiet w krytyce są wieloskładnikowe. Podobnie jak przyczyny tego, że np. jest zdecydowanie zbyt mała krytyków latynoskich – mówiąc o krytyce amerykańskiej.
Brie Larson wyraźnie powiedziała w swoim przemówieniu, że nie powoduje ją nienawiść do krytyków którzy piszą teraz – w przeważającej grupie – białych mężczyzn. Bo nie chodzi też o to by ich uciszyć, czy zabrać im głos. To nie miałoby sensu. Chodzi o to by dodawać nowe głosy i nowe perspektywy, by wziąć pod uwagę, że filmy mówią do różnych społeczności i być może romans o nastolatkach w liceum nie musi spodobać się panu po 50, a film o cierpieniach kobiet porzucanych przez mężów – nie został nakręcony dla faceta po 30. Dywersyfikacja głosów nie oznacza że kogoś się ucisza – ale że wprowadza się nowe głosy i perspektywy. W tym roku Sundance i Toronto – dwa ważne festiwale filmowe przeznaczą 20% swoich wejściówek dla niedoreprezentowanych grup wśród krytyków – co oznacza, że być może – wyrośnie nam nowe, bardziej zróżnicowane pokolenie recenzentów. I to nie jest tak, że dziś w nocy wszyscy biali mężczyźni zatrudnieni w największych tygodnikach i najważniejszych mediach stracą pracę. Bo nikt do tego nie nawołuje.
Wbrew pozorom Brie Larsson nie powiedziała nic nowego, bo badania które przeprowadzono w 2018 roku przeprowadza się w Stanach od kilku lat – jeśli poszukacie w Internecie znajdziecie artykuły już z 2013 roku pytające, co się stało z krytyką filmową że stał się to klub tylko dla facetów. I pytające – jak można to zmienić – zwłaszcza w kontekście pisania o filmach produkowanych i kręconych przez kobiety – które męscy recenzenci opisują rzadziej. I w tych dyskusjach pojawiają się głosy kobiet, które dość wyraźnie mówią, że one nawet nie chcą pisać specjalnie „kobiecym głosem” bo nie chcą być sprowadzone tylko do swojej płci – ale chcą pisać na równi. Wiem, że dla niektórych wszelkie nawoływania do zróżnicowania pewnych homogenicznych grup zawsze brzmią straszliwie. I zawsze – jak by się nie argumentowało – oznaczają obniżenie poziomu. Tak jakby tylko dominująca (z bardzo wielu powodów grupa była gwarantem jakiegokolwiek poziomu. Tymczasem w narracji o kulturze im więcej głosów, narracji, podejść, teorii, doświadczeń tym lepiej. Pewne grupy pewne filmy oglądają inaczej – jednego krytyka coś zachwyci, drugiego rozdrażni, sama po sobie widzę, że reprezentując specyficzną perspektywę (kobiety, feministki, żydówki z pochodzenia, mieszkanki dużego miasta, naukowczyni) widzę pewne wątki inaczej. Wiele różnych głosów na ten sam temat nie sprawia, że mówimy o czymś gorzej – mówimy inaczej.
Postulat Brie Larson jaki padł ze sceny brzmi mniej więcej tak – dajcie jak najszerzej grupie krytyków obejrzeć swój film – nie o nim napiszą ze swojej perspektywy a traficie ze swoją twórczością do grup które mogą mieć na jej temat coś naprawdę ciekawego do powiedzenia. Moim zdaniem to brzmi rozsądnie. Ostatecznie – film nie będzie się wam podobał, czy się wam spodoba niezależnie od tego co powie krytyk. Ale to jak będziemy myśleć o kulturze – może się już zmienić.
PS: Nie uważam by Polska miała aż tak duży problem z tą dysproporcją – zwłaszcza w nowym pokoleniu autorek widać mnóstwo ciekawych osób – tegoroczny konkurs dla młodych krytyków im. Krzysztofa Mętraka wygrała Klara Cykorz, w czasopismach takich jak Ekrany czy Kino widać coraz silniejszą obecność krytyczek. Ale jednocześnie – jeśli przegląda się wszystkie recenzje filmowe z całego tygodnia ze wszystkich czasopism (tygodników opinii) to po obu stronach politycznego podziału jest kobiet bez porównania mniej niż mężczyzn.
Ps2: Co ciekawe nierówność w pisaniu o kulturze jest dużo mniejsza w przypadku seriali i w ogóle telewizji. Może dlatego, że jest mniej poważna i jest w niej wciąż mniej pieniędzy. Jak powszechnie wiadomo – kobiety zwykle wypycha się z jakiejś dziedziny pracy w przemyśle filmowym kiedy pojawiają się tam duże pieniądze.