Ocean’s 8 to kolejny już remake filmu w którym – początkowo całkowicie męską obsadę zastąpiono żeńską. I po raz kolejny film udowodnił, że takie działania – choć generują spore zainteresowania – nie sprawią, że film od razu stanie się dobry a nawet – niekoniecznie stanie się jakoś bardzo feministyczny. Przede wszystkim zaś największym problemem z Ocean’s 8 jest fakt, że nie poradził sobie z najważniejszym wyzwaniem tzw. „Heist movie” – na tyle dobrze uzasadnił działania bohaterów by przestało nam przeszkadzać że kibicujemy złodziejkom.
Długo się zastanawiałam nad tym czy napisać recenzję ze spoilerami czy bez ale ostatecznie doszłam do wniosku, że większość moich uwag dotyczy kwestii nie będących spoilerami więc tylko jedną – związaną z zakończeniem – zostawię na koniec do omówienia – już w kontekście konkretnych wydarzeń z fabuły. Stąd 90 % tego wpisu jest bez spoilerów a sam spoiler sami zobaczycie – będzie oddzielony linia poza którą nie wychodźcie wzorkiem.
Ocean’s 8 to film bardzo ładny. Serio dawno nie miałam w kinie takiej przyjemności z oglądania filmu. Ładne kadry, przepiękna obsada, z doskonałymi makijażami, fryzurami i zróżnicowanymi – ale wciąż perfekcyjnymi strojami. Ponieważ wielki napad, planowany przez siostrę słynnego Danny’ego Oceana rozgrywać się będzie w czasie Met Gali to ani przez chwile nie wychodzimy ze świata wielkich pieniędzy, cudownych kreacji i lśniących diamentów. Od momentu kiedy wypuszczona za dobre sprawowanie Debbie Ocean wychodzi z więzienia nie przestajemy obserwować pięknych ludzi w pięknych strojach na tle cóż.. przyjaznych dla oka okoliczności przyrody. Ta uroda filmu jest pociągająca i przyjemna, do tego stopnia, że można spokojnie zapomnieć, że oglądamy historię w której jest więcej dziur i problemów niż ktokolwiek chciałby przyznać.
Nie jest to też film źle zagrany. Sandra Bullock to jedna z tych aktorek, która co prawda ma wszystkiego cztery miny na krzyż ale to miłe miny. Cate Blanchett odwraca uwagę od faktu, że jej postać właściwie nie istnieje ciągłymi zmianami garderoby. Doskonale dopasowana do swojej roli jest Helena Bonham Carter. Rihanna tak dobrze znajduje się przed kamerą że można byłoby pomyśleć że to aktorka dorabiająca sobie śpiewaniem. Jednak największe zaskoczenie to Anne Hathaway, która przecież gra przerysowaną parodię swojej publicznej persony – doskonale grając z wyobrażeniami jakie na jej temat stworzyły tabloidy czy widzowie, którzy dość arbitralnie wybierają której aktorki nie będą w danym sezonie lubić. To w sumie jest rola perełka, trochę przewyższająca sam film. Talent więc na ekranie jest – choć niekoniecznie wykorzystany – aż trudno uwierzyć jak niewiele do zagrania mają Sarah Pulson czy Mindy Kaling. To już wchodzący w ostatnim akcie filmu James Corden dostał postać lepiej napisaną.
Bo to chyba największy problem produkcji – oto zebrano na planie kilka utalentowanych, czy wręcz niesamowicie utalentowanych kobiet, po czym scenarzysta mógł smutno rozłożyć ręce bo w scenariuszu właściwie nie było większych ról. Połowa postaci w tym filmie jest jednozdaniowymi opisami bohaterów – nie ma w nich nic więcej poza wybraną cechą, przypisanym stylem ubierania się i jakąś rolą w większym planie. Bohaterka grana przez Sarah Pulson jest paserem ale też kurą domową. Film zupełnie to ignoruje, choć teoretycznie w jej przypadku wpadka oznaczałaby dużo większe prywatne koszty. Mindy Kaling gra bohaterkę która od swojej matki słyszy ciągle że ma znaleźć męża, ale temat nie powraca. Między bohaterkami granymi przez Cate Blanchett i Sandrę Bullock jest napięcie, i jakaś historia ale w sumie zupełnie nie interesuje ona filmowców. Poświęcają sporo czasu na wspomnienie dlaczego Debbie Ocean pragnie się zemścić na pewnym przystojnym marszandzie (w tej roli istotnie przystojny Richard Armitage) ale nie tłumaczy nam co właściwie łączy ją z bohaterka graną przez Cate Blanchett. A szkoda bo to zdecydowanie najlepsza para w tym filmie i trochę chciałoby się lepiej znać tą historię.
Kolejna sprawa, której Zwierz trochę nie rozumie, to ilość dziur w całej narracji. Teoretycznie mamy do czynienia z nieprzemakalnym genialnym planem, który nasza bohaterka przygotowywała przez pięć lat. Problem w tym, że błędy jakie popełnia są absolutnie kluczowe. To nie jest kwestia jakiegoś przypadku tylko braku odpowiedniego sprawdzenia wszystkich informacji. Inna sprawa film nie jest w stanie unieść tego najważniejszego elementu – nie tylko przekonać nas do kibicowania bohaterkom ale także – co chyba jest ważniejsze – zaskoczyć nas tym czym naprawdę był pokazany nam skok na kasę. Przyzwyczailiśmy się już że wielki przekręt nie jest nigdy tym czym się wydaje. W najlepiej wykonanych heist movies nigdy nie chodzi o pieniądze czy kradzież ale o złamanie systemu, pokazanie, że się coś potrafi zrobić, ewentualnie – odwrócenie uwagi od prawdziwej – niekiedy zupełnie nie finansowej kradzieży. Ta zmiana perspektywy wychodzi w Ocean’s 8 bardzo słabo i ostatecznie kiedy poznajemy wielki plot twist pozostaje nam wzruszyć ramionami.
Oglądając film miałam wrażenie przede wszystkim leniwego scenopisarstwa. Skoro kobiety robią skok to na diamenty, gdzie ? Na gali mody bo wtedy można wszystkie bohaterki wcisnąć w cudowne sukienki. Trzeba wykonać kopię naszyjnika? Wymyślmy okulary ze skanerem. Trzeba wymyślić motywację? A co powiecie na chęć zemsty na byłym facecie. Patrząc z odległości na scenariusz można dojść do wniosku, że to jedna z najbardziej leniwych i zrealizowanych „po wierzchu” historyjek jakie ostatnio pojawiły się w kinie. I jasne – Ocean’s Eleven nie było filmem genialnym, ale – mimo, że to remake – miało miły posmak nowości i dynamiczną reżyserię ze scenami które długo zostają w pamięci (jak Danny Ocean nie odwracający się wraz z tłumem by obejrzeć wysadzenie kasyna). Poza tym – cóż – rabowanie kasyna rozwiązywało w dużym stopniu problem moralności bohaterów bo co jak co ale jakoś mało kto łka nad losem kasyn. Inna sprawa – tak bardzo w tamtym soku nie chodziło o pieniądze. Ocean’s 8 funkcjonuje jednak w świecie w którym ktoś już nakręcił Ocean’s Eleven, a nawet dwie dużo mniej udane kontynuacje. A to oznacza, że nasze wymagania względem takich filmów rosną. Obejrzenie po raz czwarty tego samego tylko słabiej (choć miejscami ładniej) nie budzi entuzjazmu.
Zresztą w ogóle to jest dość ciekawe – udało się zebrać fenomenalną obsadę – spokojnie można dyskutować czy nie lepszą niż w Ocean’s Eleven i ostatecznie – nie dać jej wybitnego scenariusza. Ani nawet takiego scenariusza w którym aktorki mogłyby w pełni pokazać swoje talenty. Jest jakiś osobny krąg piekieł dla wszystkich którzy mając w obsadzie Cate Blanchett nie dają jej nic wielkiego do grania. Z kolei Helena Bonham Carter została obsadzona po typie tak bardzo że aż miejscami boli. I choć aktorki się bronią (choć nie ukrywajmy Cate Blanchett w tym filmie borni się głównie tym jak fenomenalnie nosi wszystkie stylizacje jakie dla niej przygotowano. Serio kto się jeszcze nie przebudził by uznać Cate Blanchett za królową wszystkiego to na tym seansie się obudzi) to jednak nie trudno poczuć zawód, że wszystko wypadło tak płasko. Co ponownie budzi moje wątpliwości czy nie lepiej byłoby gdyby Hollywood koncentrowało się nie tylko na kompletowaniu kobiecych obsad ale także na zatrudnianiu dobrych scenarzystek i reżyserek. Zaznaczmy że scenarzystka Ocean’s 8 ma na swoim koncie koszmarny scenariusz do równie koszmarnego filmu „DUDE”. Ostatecznie film można obejrzeć bez cierpienia ale potem przychodzi moment w którym tak bardzo czuje się straconą szansę. Bo fakt że Ocean’s 8 jest średnie (choć zarobiło, to jeden plus) znów stanie się dowodem na to, że kobiety nie umieją unieść same filmu. Tymczasem to nie wina płci aktorek tylko dziurawej opowieści i chyba takiego przekonania, że jeśli wszystko będzie ładne i błyszczące to nikt nie zauważy, że bohaterki filmu nie mają różnych charakterów tylko różne garderoby. A to jednak nie to samo.
Tu następuje miejsce w którym chciałabym przez chwilę zająć się elementem spoilerowym, który nie daje mi spokoju. Jeśli nie widzieliście filmu albo nie lubicie spoilerów nie czytajcie dalej.
Otóż bohaterki ostatecznie kradną dwie rzeczy – pierwsza to bezcenny naszyjnik od Cartiera. Druga, co ma być twistem – klejnoty koronne wypożyczone na galę MET. No i tu mam dwa problemy. Pierwszy widzimy już w filmie – żeby sprzedać brylanty trzeba naszyjnik zniszczyć i podzielić na mniejsze elementy. Przyznam szczerze – dla mnie to barbarzyństwo niszczyć bezcenny przykład sztuki jubilerskiej dla kasy. Jubilerstwo jest sztuką czy właściwie rzemiosłem które traktuje z szacunkiem. Trudno mi nie pomyśleć źle o bohaterkach dla których taki naszyjnik to tylko zbiór kamieni które można upłynnić.
Nie mniej dajmy spokój naszyjnikowi – to w końcu tylko dzieło życia głównego Jubilera Cartiera. Ale potem bohaterki które deklarują, że nie okradną muzeum, ostatecznie okradają muzeum. Dowiadujemy się, że klejnoty koronne są wypożyczone od jakiegoś rosyjskiego magnata (sprawa tak drugorzędna że można to przegapić) ale ostatecznie – są to zabytkowe klejnoty królewskie siedmiu dworów królewskich Europy. Nasze bohaterki kradną je i jak możemy się domyślać – tną podobnie jak wyjściowy naszyjnik by opylić kamienie. I tu następuje druga wątpliwość, bo co innego kraść pieniądze a co innego bezcenne eksponaty. Co więcej gdyby nasze bohaterki kradły je w imię jakiejś przewrotnej redystrybucji dóbr np. wydały wszystko na sierociniec, czy zostawiły pod jakąś organizacją zajmującą się prawami poszkodowanych kobiet – gdyby zrobiły to wbrew systemowi – wtedy jeszcze dałoby się uznać tą kradzież za swoisty sprzeciw przeciwko tej dawnej zamożności. Ale nie – bohaterki kamienie sprzedają i w sumie zabierają kasę – wydają ją na film, mieszkanie, podróż do Paryża, czy motocykl.
Tu moja sympatia się kończy. Kradzież bezcennych zabytków i opylanie ich na czarnym rynku tylko po to by zaspokoić własne zachcianki to po prostu sprawa niemoralna. Dość odrzucająca prawdę powiedziawszy. Bohater Ocean’s Eleven wiedział, że właściwie z pozyskanych środków nie będzie mógł skorzystać. Zresztą film podkreślał że pieniądze (to nawet istotne bo kradzież pieniędzy od zamożnego nie zubaża dziedzictwa kulturowego – nawet jeśli jest nieuczciwa) nie były celem działania bohatera. Tu zaś pod koniec okazuje się, że w sumie chodziło o dużą kasę dla siebie. Kosztem czegoś co było zasadniczo rzecz biorąc historyczne, niepowtarzalne i bezcenne. Sorry, może to moje serce historyka a może kręgosłup moralny ale jakoś nie czuję tej kradzieży i jakoś nie wiem dlaczego miałabym komukolwiek tutaj kibicować. Nie wiem kiedy niemoralność zrobiła się cool, ale mam wrażenie, że w filmach jeśli ktoś jest ładny to w sumie filmowcom wystarcza by mógł robić co chciał. Trochę mnie to zakończenie zniesmaczyło. W sumie nie trochę. Wyszłam z kina myśląc głównie o tym, że mam dość takiego podejścia gdzie fajny złodziej to dobry złodziej.
Ostatecznie na film można iść – jeśli np. jest bardzo brzydko na dworze a wy chcecie na chwilę znaleźć się w idealnie oświetlonym świecie gdzie kobieta wychodząca z więzienia ma staranny makijaż i idealnie ułożone włosy (serio w scenie zeznawania przed komisją do spraw zwolnienia z więzienia Sandra Bullock ma tak zrobione oczy, że to aż razi – bo od razu widać że to profesjonalny makijaż) i Cate Blanchett ma więcej zmian garderoby niż linijek do powiedzenia – to możecie. Ale jeśli chcecie dobrego heist movie to może warto poczekać na jakieś Ocean’s 9 gdzie kobiety nie będą taką nowością i może ktoś się w końcu skupi nie na kieckach ale na scenariuszu.
Ps: W filmie jest całe mnóstwo mniejszych i większych cameo znanych osób. Całkiem to przyjemne choć jak odkryłam siedząc na Sali z mężem – trzeba mieć naprawdę sporo rozeznania wśród aktorów, projektantów i ludzi którzy przechadzają się po czerwonym dywanie na Met Gala by rozpoznać wszystkich.