Musimy porozmawiać o Michaelu Fassbenderze. Ja wiem, że to zawsze brzmi miło. Zaraz po tym zdaniu zwykle następuje piętnaście do dwudziestu minut (albo godzin) rozmyślań nad jego talentem, urodą, uśmiechem rekina i najpiękniejszymi ekranowymi łzami w historii. Ale nie o tym będziemy dziś mówić (no może trochę). Dziś zastanowimy się co właściwie stało się z jego karierą i jak się w takie dołki wpada i czy można się z nich wyczołgać.
Rok był 2011. Do kin trafiła nowa ekranizacja Jane Eyre, reboot historii o X-menach, refleksja nad życiem osobistym Junga i Wstyd historia seksoholika któremu nie jest lekko na duszy i ciele. Świat na chwilę westchnął. Oto bowiem za jednym zamachem dostaliśmy nowego Rochestera, nowego Magneto, niepokojąco freudowskie sny o Jungu i poruszający dramat zapewniający aktorowi w roli głównej worek nagród i nominacji. Jeśli rok 2011 miałby przejść do historii to byłby to rok Fassbendera. Od tego momentu o aktorze zaczęło się mówić zdecydowanie więcej, i to nie tylko dlatego, że amerykańscy krytycy jakoś nie byli w stanie przejść do porządku dziennego nad tym, że we Wstydzie na chwilkę pojawia się przed kamerą zupełnie nago (co jakoś amerykanów niesamowicie poruszyło). Wydawało się, że Hollywood zyskało nowego aktora, który może potwierdzić hegemonię młodych (bo jeszcze nie czterdziestoletnich) aktorów zza oceanu, którym nie obce lawirowanie między kinem rozrywkowym a poważniejszymi czy nawet niszowymi produkcjami.
W wielu analizach kariery Fassbendera pojawia się pytanie – co się potem popsuło. Zanim jednak przejdziemy do pytania co wydarzyło się w karierze aktora później warto zwrócić uwagę, że już wcześniej jego filmografia stanowiła taki bardzo eklektyczny zlepek produkcji doskonałych i doskonale koszmarnych. Na każdy poruszający, aktorski popis jak Głód, przypadały dzieła takie jak Centurion, na każdą doskonałą, niejednoznaczną rolę taką jak z Fish Tank, był jeden Jonah Hex – dzieło tak złe że wszyscy udają że go nie było. Obok cudownej roli w Bękartach Wojny, była też dość pretensjonalna rola w jeszcze bardziej pretensjonalnym Angel Francoisa Ozona. Innymi słowy – nigdy nie był to aktor samych dobrych ról i udanych projektów. Był to zaś na pewno aktor niesłychanie pracowity – i ta pracowitość wybuchła we wspomnianym 2011 doku kilkoma naprawdę udanymi projektami. Projektami po których pojawiło się jeszcze więcej pozycji.
Kolejny okres od 2012 do 2015 wydaje się potwierdzeniem na to, że jeden dobry rok może w życiu aktora zmienić wszystko. Fassbender trafia do obsady Prometeusza Ridleya Scotta – trudno o film bardziej wyczekiwany i taki który spotkał się z bardziej mieszanymi recenzjami. Niektórzy bronią Prometeusza do ostatniej kropli krwi, inni uważają że to doskonała komedia o ludzkiej niekompetencji i morderczych kałamarnicach. Ogólnie jednak panuje zgoda, że grany przez aktora andorid David z tlenioną blond fryzurą stanowi najmocniejszy punkt obsady. Co do zrealizowanego przez Scotta niedługo potem Adwokata ocena jest jednak jednoznaczna – to nie jest dobry film. Jednak ponownie – niekoniecznie zwala się to na aktorów. Osobiście uważam, że to jest taki film w którym nikt nie bawił się równie dobrze co Brad Pitt na drugim planie. W tym samym okresie po Fassbendera upomina się jeszcze raz Steve McQueen – twórca filmów w których aktor pokazał największe spektrum talentu czyli Głodu i Wstydu. Fassbender gra w Zniewolonym. Dostaje nominacje do Oscara, zaś sam film wygrywa Oscarową rywalizację jako najlepszy film. Jest dobrze. Status aktora jako gwiazdy (choć raczej nie takiego typowego kasowego gwiazdora) się umacnia. Do tego zrealizowana niedługo potem kolejna odsłona X-menów zbiera fenomenalne recenzje (po latach nie jest już taka dobra, ale wciąż dużo lepsza od tego co przyszło potem).
Co prawda widownia nie do końca rozumie dlaczego Fassbender decyduje się zagrać rolę w masce na głowie – w niszowym filmie Frank (którego mnóstwo ludzi nie lubi a ja absolutnie uwielbiam). I pewnie nie wszyscy do końca wiedzą o co chodziło Fassbenderowi gdy grał w pewnej powolnej i niekoniecznie poważnej refleksji nad westernem w Slow West. Ale niekoniecznie ma to znaczenie bo do kin wchodzi Steve Jobs (do scenariusza Aarona Sorkina) i Makbeth, dwa filmy które nawet jeśli niekoniecznie podobają się wszystkim krytykom to jednak potwierdzają, że Fassbender to aktor z ambicjami, który nie tylko bierze się za klasykę ale staje się jednym z tych aktorów pierwszego planu na których talencie i charyzmie opiera się całą produkcję. Co prawda Oscara jeszcze nie ma ale przecież niemal widać go ze statuetką w ręku, niemal czuć zapach tego ostatecznego potwierdzenia, że oto narodził się dla Hollywood nowy aktor pierwszoplanowy, kolejny w tym korowodzie młodych zdolnych z uśmiechem który jest bardziej niepokojący niż radosny. Choć już w sumie Steve Jobs zwiastował pewien trend w karierze aktora – był filmem który dużo lepiej wyglądał na papierze niż w ostatecznej realizacji.
I wtedy kiedy wydaje się że już wszystko będzie dobrze, że biografowie mogą spokojnie odpocząć a wielbiciele doklejać kolejne zdjęcia na ścianach i coraz bardziej wzdychać już nie tylko podczas przerwy na lunch ale także podczas kolacji. Ale tak jak nadszedł rok 2011, nadszedł też rok 2016 i rok 2017. Tu od razu należy zauważyć, że Fassbender roku tego zaplanować nie mógł. Wiele filmów które były w produkcji od wielu lat (jak Song to Song) pojawiły się w kinach w tym samym momencie. Innymi słowy – w przeciągu półtora roku można było obejrzeć filmy w których Fassbender grał od kilku lat. Niestety niemal wszystkie łączyło to samo. Były złe. A jeśli nie były złe to przynajmniej słabe. Na początku zawiodła seria która dała mu największą rozpoznawalność czyli X-men: Apocalypse. Bryan Singer nakręcił film zaskakująco wręcz słaby, miejscami niezamierzenie komiczny. Melodramat Światło pomiędzy oceanami, zebrał średnie recenzje, ale pewnie Fassbender udziału w produkcji żałować nie może bo poznał swoją przyszłą żonę Alicję Vikander. Sam film podobał się wielbicielom melodramatów, choć naprawdę trudno nazwać go produkcją wybitną. Wydaje się jednak że karierze aktora najbardziej zaszkodziło w tym okresie nawet nie wyjątkowo słabe Song to Song Terrence Malicka (który ponoć obiecał po nim że już więcej takich filmów robić nie będzie) ale przede wszystkim dwie produkcje. Jedna której wszyscy bardzo czekali i druga której chyba nie czekał nikt. Czyli Assassin’s Creed i Alien: Covenant.
Trudno krytykować udział Fassbendera w którejś z tych produkcji. Po pierwsze – współpracował z dwójką reżyserów z którymi pracował już wcześniej ( z Justinem Kurzelem przy Makbecie, z Scottem przy Prometeuszu). Gdyby Assassin’s Creed odniósł sukces Fassbender miałby zapewniony udział w kilku filmach – i kto wie czy nie stałe bezpieczeństwo finansowe i takiego angażowania się w mniejsze produkcje. Z kolei nie wiem czy do udziału w kolejnej części historii o Obcym zachęciła go wcześniejsza współpraca ze Scottem czy też zobowiązania kontraktem. Inna sprawa – wciąż nawet w średnio udanej odsłonie Obecnego Fassbender (pomnożony razy dwa) był najlepszym elementem fimu. Niestety zarówno Obcy jak i Assassin’s Creed odniosły porażkę – nie porwały widowni, i w jednym przypadku podważyły sens kontynuowania znanej serii, w drugim – rozpoczynania nowej serii ekranizacji gier. Ponownie przyglądając się tym produkcjom człowiek bardziej zastanawia się jak coś co z wierzchu wyglądało dobrze może ostatecznie zaowocować produkcją tak bardzo nijaką czy wręcz miejscami żenująco słabą.
Wszystko to sprawiło, że pytanie o ciąg dalszy kariery aktora zaczęto sobie powtarzać jeszcze w 2017 – jednocześnie upatrując jakiegoś renesansu jego obecności na ekranie w zapowiadanej ekranizacji powieści Jo Nesob o udręczonym Harrym Hole. Zwłaszcza, że za kamerą miał stanąć Tomas Alfredson, reżyser doskonałego „Szpiega”. Jeśli czyta się czasopisma czy strony filmowe z tamtego roku widać w nich nadzieję, że „Pierwszy śnieg” stanie się nie tylko trampoliną od dna dla Fassbendera ale też początkiem nowego filmowego cyklu. Niestety. Film jak na razie jest najsłabszym w karierze aktora. Być może dlatego, że reżyser zorientował się dopiero przy montażu, że scenariusz ma niesamowite dziury a ważnych scen dla fabuły nigdy nie nakręcono. Produkcja nie jest aż tak zła jak twierdzą niektórzy ale z całą pewnością nie udowodniła, że zła passa była tylko przejściowa. Od ostatniej doskonałej roli aktora mijało coraz więcej czasu. Zresztą ta wątpliwość mogła dopaść nie tylko widzów bo co symptomatyczne – po tym natłoku klęsk Fassbender wziął wolne. Powrócił dopiero w tym roku, ostatnią częścią historii o X-menach, która choć spotkała się ze słabymi recenzjami to jednak jest nieco lepsza od X-men: Apocalypse.
Czy to znaczy, że kariera aktora się posypała? Tu właściwie bardziej trzeba sobie zadać pytanie – co się dzieje kiedy dobry aktor pojawia się w złych filmach. Opcje są dwie. Może – trochę jak Nicolas Cage w pewnym momencie swojej kariery być równie zły jak te filmy. Może – jak niemal zawsze Fassbender (jednak z wyjątkami) być ich najlepszym elementem. Bo gra aktorska, nawet dobra, nie uratuje złego filmu. To jednak jest przedsięwzięcie nieco większe i trudno winić aktora za dziury w fabule których nie zauważył reżyser, za przeciągającą się produkcję, która sprawiła, że efekt końcowy jest inny od tego co zaplanowano. Tym co jednak w przypadku aktora jest istotne to dwie sprawy. Jedna to jego przełożenie na zyski – jeśli jest aktorem kasowym, druga to umiejętność doboru współpracowników. W przypadku doboru scenariuszy i reżyserów to można powiedzieć że Fassbender ma trochę pecha. Zagrać w najsłabszym filmie Mailcka to pech, załapać się na tragiczny film Thomasa Alfredsona to też niefart. Wśród reżyserów z którymi współpracował aktor są naprawdę znane nazwiska. Niekiedy realizujące właśnie trochę przypadkiem swój najgorszy film. Co zaś się tyczy pieniędzy to też warto pamiętać, że aż tak kasowym aktorem Fassbender nigdy nie był. Nie był też chyba nigdy jakoś niesamowicie łasy na sukces w box office, biorąc pod uwagę, że brał udział w niewielkich i na pewno nie nastawionych na wysokie zyski filmach.
Zresztą nie wygląda na to, by nowe propozycje się nie pojawiały, wiemy już że zagra w filmie Malko na podstawie powieści Gerarda de Villiers. Jeśli film odniesie sukces to w cyklu szpiegowskich thrillerów jest jeszcze kilka książek do zekranizowania. Aktor ma się też pojawić, co napawa niektórych wielkim niepokojem w Kung Fury 2. Ale może to dowód że wciąż nie traktuje on swojej kariery aż tak poważnie jak setki dziennikarzy i krytyków którzy zastanawiają się czy aby na pewno będzie jeszcze kiedyś w gronie tych aktorów o których mówi się w przypadku najważniejszych nagród. Być może będzie to historia kariery w której było kilka bardzo dobrych lat i kilka bardzo chudych lat. Choć jednocześnie sam rachunek filmowego prawdopodobieństwa podpowiada, że w końcu nadejdzie ten moment kiedy aktorski talent spotka się z nie tak słabym momentem jakiegoś reżysera i znów powstanie poruszając rola w dobrym filmie. A może po prostu wystarczy telefon do McQueena. On mam wrażenie rozumie spektrum możliwości Fassbendera najlepiej ze wszystkich twórców.
Wniosek z tego taki, że czasem są aktorzy nieco lepsi od swoich karier. Bo przecież nie ukrywajmy – choć filmy Fassbendera są złe to on sam nie stał się złym aktorem. Płakał tak samo, uśmiechał się tak samo rekinio, czy przekładał na ekran swoją intensywność i dystans (a przynajmniej takie wrażenie zawsze odnosiłam). Nawet w ostatnich nieudanych X-menach miał swoją jedną czy drugą scenę, w której można było pomyśleć, że się za aktorem bardzo tęskni – w porze lanczu, kolacji a czasem już od śniadania.
Ps: Choć widziałam tylko jeden odcinek polecam wam bardzo serial The Loudest Voice z Russelem Crowe na HBO GO. Bardzo dobry serial. A przynajmniej bardzo dobry pierwszy odcinek serialu.