W każdym sezonie nagród jest film, o którym najpierw mówią prawie wszyscy a potem nagle milkną – niekiedy dlatego, że film jednak nie okazał się tak dobry jak się spodziewano, a niekiedy dlatego, że choć był naprawdę dobry to jednak nie trafił na odpowiednio zawziętego dystrybutora czy producenta który zapewniłby milion nominacji. W ciągu ostatnich lat jednym z takich filmów był „Pierwszy reformowany” (First Reformed), który w końcu udało mi się nadrobić i zestawić nakręcone przez recenzje oczekiwania z moim własnym odbiorem filmu.
Bohaterem pastor Ernst Toller, który opiekuje się 250 letnim amerykańskim kościołem, który już za chwilę zostanie ponownie poświęcony jako jeden z najstarszych kościołów w Stanach. Tollera poznajemy kiedy decyduje się prowadzić dziennik, w którym będzie przez rok szczerze zapisywał swoje emocje i przeżycia – potem ma zamiar go zniszczyć. Jednak bardziej istotne od decyzji o prowadzeniu dziennika jest pojawienie się w parafii młodego małżeństwa – Michael i Mary. Mary jest w ciąży, a Michael – jako radykalny ekolog (który ma już na koncie odsiadkę w więzieniu w Kanadzie) uważa że nie można powołać dziecka na tak zepsuty i skażony świat, w związku z tym wolałby żeby żona zdecydowała się na aborcję. Spotkanie z małżeństwem połączone z demonami które męczą Tollera prowadzi u niego do pogłębienia się kryzysu wiary, który zaczął się zapewne już dużo wcześniej, wraz ze śmiercią syna pastora, który zginął na wojnie w Iraku (pastora męczy głównie fakt, że sam zachęcał syna do zaciągnięcia się do wojska – gdyż służba wojskowa była rodzinną tradycją).
W swojej nieśpiesznej narracji film zestawia ze sobą osobistą drogę i osobiste przemyślenia bohatera na temat wiary, życia, odkupienia i Boskiego planu, z szerszą dyskusją, odnośnie tego jak Kościół powinien się odnieść do procesu niszczenia środowiska, czy powinien utrzymywać związki z dużymi przedsiębiorstwami i czy mamy prawo traktować Ziemię, dzieło boże w sposób taki jak się nam to podoba. Gdzieś w tle możemy zaś obserwować to jak działa taki amerykański mega Kościół, któremu chyba daleko od tego co reprezentował sobą „Pierwszy reformowany” i pełniący w nim posługę pastorzy. Przy czym byłoby błędem uznawać ten film za taką dyskusję w której rozważone są wszystkie za i przeciw. Kryzys klimatyczny jest tu wyraźnym zagrożeniem które zmusza bohaterów do odpowiedzi na pytanie – czy należy się poddać desperacji czy nadziei, czy wiara broni przed poczuciem opuszczenia czy wręcz przeciwnie – może je pogłębiać, bo skoro jest Bóg to dlaczego to uczucie pustki i zagubienia nie ustępuje.
Ten związek tego co zewnętrzne z tym co wewnętrzne najlepiej ujawnia się w wątku choroby bohatera. Wspomina on w swoich dziennikach że czuje się źle już od jakiegoś czasu, że odkłada badania, obserwuje swoje niepokojące objawy ale nie chce z nimi nic zrobić, dodatkowo jego dieta jest co najmniej niekorzystna składająca się głównie z alkoholu. Nawet kiedy już skonsultuje się z lekarzami i wie co mu dolega – nie reaguje, pogłębiając degenerację swojego ciała. Wątek choroby księdza jest niemal idealnie przeniesiony z francuskiego filmu „Dziennik wiejskiego księdza” (do czego reżyser się przyznaje, wskazując ten film jako inspirację). Trzeba jednak zauważyć, że to ignorowanie własnego wyniszczenia i choroby, zestawione z tą powszechną obojętnością wobec zmian klimatycznych tworzy intrygującą paralelę. Bohater po spotkaniu z Michaelem zaczyna się zastanawiać czy Bóg wybaczy nam niszczenie ziemi, zastanawia się nad tym jak wielka jest obojętność. Jednocześnie jednak sam niszczy siebie, jest ignoruje oczywiste oznaki choroby, jest wręcz gotów pogłębić ten stan. Świat psuje się wokół niego i on psuje się od wewnątrz. Zniszczenie i ocalenie to kolejne dwie strony tego samego sporu które film porusza nie tylko w kontekście natury ale i samego człowieka. Dodałabym tu też jedno pytanie – do jakiego stopnia nasza autodestrukcja jest przejawem altruizmu i poświęcenia dla ziemi a do jakiego pewną formą skrajnego skoncentrowania na sobie – ostatecznie wciąż stawia to nas ludzi w centrum całego stworzenia.
Z „Dziennika wiejskiego księdza” scenarzysta pożyczył też sam akt pisania dziennika, który ma być szczerym opisem własnych stanów psychicznych i spojrzenia na świat. Choć dziennik odgrywa w filmie mniejszą rolę niż można się spodziewać, ciekawe jest to jak doskonale udało się w filmie ująć to zjawisko autokreacji, która zachodzi ilekroć bohater opisuje swoje doświadczenia. Z jednej strony obiecuje dziennikowi absolutną szczerość, z drugiej widać jak próbuje korzystając z katolickiej i protestanckiej teologii ująć swoje codzienne, często autodestrukcyjne zachowania w jakieś religijne ramy. Widać jak bardzo kształtuje sam przed sobą narrację o swoich poczynaniach, być może głównie po to by nie przyznać się do tego, co naprawdę napędza jego autodestrukcyjne tendencje. Jednocześnie dziennik pozwala nam spojrzeć pod maskę bohatera, i zobaczyć w nim jednostkę niekoniecznie miłą co zresztą jest zabiegiem zawsze problematycznym. Przynajmniej dla części widzów którzy chcą lubić swojego bohatera, zwłaszcza jeśli kreuje się on na samotną, cierpiącą i niezrozumianą jednostkę.
Jednym z najbardziej intrygujących i najczęściej omawianych w kontekście filmu jest jego zakończenie – znalazłam niesamowitą ilość artykułów, które próbowały jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie – co oznaczają ostatnie sceny filmu. Muszę przyznać, że odrobinę mnie to rozbawiło, bo widać jak bardzo przeszkadza nam możliwość otwartej interpretacji i jak bardzo pragniemy prostej odpowiedzi „proszę mi powiedzieć o co chodziło teraz zaraz już”. Osobiście nie mam większych wątpliwości, że zakończenie filmu a właściwie jego klucz interpretacyjny w dużym stopniu zależy zarówno od naszej własnej wrażliwości, jak i od tego, co w tej wielkiej dyskusji, którą przedstawia nam film wybierzemy. Czy uważamy desperację za uzasadnioną czy też wierzymy w nadzieję. Zresztą wydaje się, że film trochę pokazuje jak te trzy cnoty boskie – wiara, nadzieja i miłość – muszą występować razem. Wiara bez nadziei zamienia się w desperację, bez miłości w osamotnienie. Choć oczywiście, jestem w stanie zrozumieć inne interpretacje. Przyznam jednak, że uważam iż reżyser słusznie postąpił nie odpowiadając jednoznacznie nie tylko jak się film kończy ale też gdzie przebiega granica między tym co prawdziwe a wyobrażone, otwierając film nad dużo więcej dyskusji.
Absolutną gwiazdą tego filmu jest Ethan Hawke. Produkcja, oparta o bardzo statyczne proste, puste, szare kadry (brak zieleni w filmie jest bardzo istotny, egzystencjalny lęk związany ze zmianami klimatu zdecydowanie lepiej zgrywa się z zimowym pozbawionym zieleni krajobrazem gdzie niszczycielska działalność człowieka jest dużo bardziej widoczna) wymaga od wszystkich specyficznego aktorstwa. Zwłaszcza że właściwie każda scena opiera się na pomyśle „człowiek w pomieszczeniu”. Rzadko w kadrze jest więcej niż jedna, dwie osoby. To film, który bardzo wiele osiąga spokojem i brakiem nadmiernej ekspresji aktorów. Wszystko wydaje się tu przytłumione, w pewnym stopniu tak wyciszone że odrealnione (zwłaszcza sceny żałoby, które wydawać by się mogło, powinny pokazywać ludzi w stanach niezwykle emocjonalnych są nakręcone bardzo spokojnie). Taki sposób gry nie jest prosty, zwłaszcza, że widzowie dość automatycznie kwalifikują tak zagrane i pomyślane filmy jako nudne, bo niewiele się dzieje. Nie mniej wydaje się, że film osiąga to co osiąga właśnie odpowiednio dawkując te nieliczne momenty wypełnione emocjami. Hawke w takim sposobie gry odnajduje się doskonale. Jego miła i przystojna twarz, przez większość czasu wyraża uprzejme zagubienie czy zakłopotanie. Bez trudu jednak widzimy w jego bohaterze smutek, ale też pewną maskę – w prywatnym zaciszu domu kiedy popijając alkohol pisze swój egotyczny dziennik jest już zupełnie kimś inny. Z racji na sposób narracji to film który niezwykle opiera się na grze jednego aktora. I Hawke dostał tu coś o czym wielu aktorów marzy – rolę która pozwala pokazać pełnię talentu bez nadmiernego dramatycznego zgrywania się przed ekranem.
„Pierwszy reformowany” to film Paula Schradera, scenarzysty i reżysera min. Taksówkarza czy Wściekłego Byka. Patrząc na dorobek twórcy widać, że nie odbiera tu od swojego ulubionego tematu – autodestrukcyjnej jednostki, w której lęk miesza się z gniewem (choć u Tollera gniewu jest stosunkowo najmniej). Nie trzeba nikogo przekonywać, że Schrader ma wyjątkowy dar do pisania postaci na krawędzi, o których od początku wiemy, że raczej nic dobrego nic im się nie przydarzy. „Pierwszy reformowany” był nominowany do licznych nagród, i sporo – zwłaszcza za scenariusz dostał. Nie skończyło się jednak na Oscarach które pewnie sprawiłby że film zyskałby większy rozgłos. A szkoda bo to produkcja, warta zobaczenia, zwłaszcza że dwa lata po wydarzeniach przedstawionych w filmie ten lęk przed zmianami klimatycznymi wyszedł już daleko poza teologiczne rozważania i staje się powoli diagnozowaną „depresją klimatyczną”. Zaś pytanie o to czy Bóg nam wybaczy, ma w sobie coraz mniej nadziei.
Film można w Polsce obejrzeć w serwisie Chili.com. Nie wiem czy wyszedł w Polsce na nośnikach, internet nie podpowiada by takie wydanie istniało więc podejrzewam, że nie. Natomiast jestem prawie pewna, że niemal nie było go w kinach, co jest o tyle przygnębiające, że mam wrażenie, że powoli przeszliśmy od „W kinach nie pojawiają się ambitne artystyczne filmy” do „Jeśli amerykańska kinematografia wyprodukuje coś odrobinę bardziej przygnębiającego to dosyłamy to do VOD”. Nie mówię, że ta produkcja wymaga seansu kinowego, ale w sumie każdemu filmowi należy dać taką szansę. Nie tyko w bardzo ograniczonej dystrybucji.
Ps: Ponieważ zapomniałam jaki film miał tytuł po polsku uznałam, że wskoczę wyjątkowo na Filmweb i sprawdzę. Sprawdziłam ale ponieważ nie jestem rozsądna postanowiłam przeczytać redakcyjną recenzję. Przeczytałam i wpadłam w stupor, bo chyba od dawna nie widziałam recenzji, przy której naprawdę miałabym wrażenie, że ktoś niekoniecznie zrozumiał co oglądał. To dziwne bo o ile rozumiem, że można mieć inne zdanie, to ta recenzja, była jakoś kuriozalnie nie przystająca do samego filmu. To mnie przekonało, po być może nieco zbyt małej próbce, by kontynuować moje dotychczasowe życie w zgodzie z zasadą że jednak Imdb jest moim źródłem informacji wszelkich (nie wiem dlaczego ale moje Imdb wbrew temu co powinno nie pokazuje tytułów polskich, może fakt że moje konto tam jest mega stare na to wpływa).