Korespondencja Wisławy Szymborskiej i Stanisława Barańczaka to zapis nieżyczliwości przestrzeni i czasu. Dwoje ludzi, których łączyła sympatia i podobne podejście do przeplatania rzeczy poważnych z literacką zabawą zdanych jest na to by swoją znajomość prowadzić głównie za pośrednictwem listów, wycinanek i połączeń telefonicznych. Internetu jeszcze nie ma, jest poczta lotnicza i niedostarczone listy. Ale przyjaźń trwa, napędzana siłą ducha a przede wszystkim – poetyckim porozumieniem, ponad Atlantykiem. Porozumieniem, które składa się głównie z komplementów, których większość twórców nie usłyszy przez całe życie.
Czytając listy Barańczaka i Szymborskiej natrafiamy na ciekawe zjawisko, Barańczak – człowiek wiecznie zajęty przekładami, własną twórczością i pisaniem – pisze długo, szczegółowo i w najpłodniejszym okresie swojej twórczości, przesyła niemal z każdym listem nowy tom. Są tam poeci metafizyczni, uwagi o przekładzie, poezja absurdalna, własne wiersze. Szymborska przez cały ten czas przesyła mu jeden czy dwa wiersze. Podczas kiedy ona żartuje, że potrzebna jej nowa półka na wszystkie jego prace, on z podziwem stwierdza, że Szymborska oferuje światu mało ale niemal wyłącznie arcydzieła. Jej listy są lapidarne, krótkie, choć nawet napisane na odwrotach pocztówki słowa bywają cudownie trafne. On pisze długo, dużo dłużej, listy jakbyśmy rzekli „porządne”. A jednocześnie mimo tych różnic, widać autentyczne porozumienie – nie tylko wyrażane we wzajemnych zachwytach nad własną twórczością (połowa listów Szymborskiej zawiera niepokój czy praca nad przekładami jej wierszy nie wpłynie negatywnie na czas pracy nad własną poezją Barańczaka) ale też w podejściu do słowa. To ludzie, którzy kiedy chcą umieją napisać wiersze ważne, poważne i godne nagród. Ale jednocześnie rozumieją wagę faktu, że nie ma limeryków o miejscowości Ocypel (już są po tym jak na prośbę Szymborskiej ten brak w literaturze polskiej uzupełnił Barańczak).
Jednocześnie jest to korespondencja tłumacza i poetki, wypełniona uwagami Barańczaka odnośnie prac nad anglojęzycznymi wydaniami wierszy Szymborskiej. Sporo tu zwykłej księgowości i papirologii, choć ta wydaje się też mieć ciekawy wymiar. Oto poezja Szymborskiej podbija stany, a jej teksty drukowane są w znaczących wydawnictwach, ale już kwestia tego za co czasopisma zapłacą a za co nie, nie jest pewna. W pewnym momencie, sam czytelnik zaczyna z niecierpliwością wypatrywać tych tytułów na rynku amerykańskim które honoraria płacą, bo przecież jest w tym jakaś niesprawiedliwość by poeta i tłumacz za swoją pracę nic nie dostawali. Szymborska do kwestii finansowych podchodzi z dużym dystansem (choć nie tak dużym by nie zatroszczyć się o prawidłowe uiszczenie podatków) i chyba oboje z Barańczakiem są głęboko przekonani, że co jak co ale na poezji zarobić się nie da. Co wydaje mi się jest tym momentem w którym wszyscy inni polscy poeci powinni głęboko westchnąć i znaleźć sobie jakiś porządny zawód. Zresztą te fragmenty o nie płacących czasopismach, można byłoby z powodzeniem wykorzystać do głębszej refleksji nad rynkiem kultury na świecie, gdzie niekiedy za dzieło najwyższej próby można nie dostać złamanego gorsza. Jest w tym też jednak jakaś typowa dla ludzi, którym przyszło parać się kulturą świadomość, że gdyby chcieli mieć przede wszystkim pieniądze to by zostali bokserami.
Czytając tą korespondencję człowiek instynktownie wyczekuje momentu, który najlepiej może oddać charakter wzajemnych relacji, czyli momentu przyznania Szymborskiej Nobla. Kiedy czyta się listy z poprzedzających ten moment miesięcy, to nagle staje się jasne, że nagroda nie mogła być zupełnym zaskoczeniem. Korespondencja zaczyna się wypełniać nie tylko pochwałami, i innymi nagrodami, ale także nazwiskami wybitnych poetów, krytyków i tłumaczy. Istotnie widać już wtedy, że na chwilę przed dostaniem Nobla Szymborska stała się w świecie, przynajmniej tym anglojęzycznym, osobą nie co do której znaczenia nie miał chyba wątpliwości zupełnie nikt. Jednak najbardziej rozczula przywołana przez Barańczaka anegdota o młodej sekretarce, która odbierała faks z wierszami Szymborskiej (przeznaczonymi dla krytyka czy redaktora) i jeden z nich tak ją poruszył, że spędziła z nim cały dzień. Jestem to sobie w stanie wyobrazić. Żyjesz sobie w świecie bez Szymborskiej a tu ci nagle jej poezja wyskakuje z faksu. Sama byłabym pewnie w szoku. Barańczak jednak moment odebrana przez Szymborską nagrody, odbiera też jako jej tłumacz co jest zabawne gdy i u niej i u niego rozdzwaniają się telefony zaraz po werdykcie.
Jednak najcudowniejszym dowodem na to jak dobrze Szymborska i Barańczak się rozumieli jest jego dowcipny list w którym wyśmiewa kolejne ponoblowskie konferencje prasowe z udziałem poetki. Co prawda nie trzeba było być dobrym znajomym Szymborskiej by znać jej niechęć do występów publicznych, ale w tym jednym liście łączy się wszystko to co świadczy o naturze znajomości – wyśmianie nie tylko samych dziennikarzy, ale też całego narodowego napięcia jakie przy okazji tej nagrody powstało. Szymborska odpisuje mu cudownym akapitem „Niełatwo mieszkać w Polsce po nagrodzie Nobla, oj niełatwo. Dla jednych mam być od tej pory Królową Korony Polskiej, z nożyczkami do przecinania różnych wstęg orz młotkiem do wbijania gwoździ sztandarowych w rękach. Dla drugich jestem w dalszym ciągu zagorzałą bolszewiczką, która była szczera tylko w dwóch pierwszych tomikach, a potem przez 40 lat uprawiała chytry kamuflaż żeby przypodobać się tym naiwnym Szwedom. Są również i tacy, którzy panią Wiesławę Szymberską czytali od zawsze, więc chyba zasłużyli na to, żeby się z nimi teraz tą nagrodą pokojową Nobla podzieliła. Zwłaszcza biednym parafiom coś się należy”. Och jak doskonale ten akapit oddaje cały stan ducha Polaków ilekroć jakaś osoba odniesie sukces. Tokarczuk pewnie by sama mogła w swojej korespondencji mailowej westchnąć że Nobla w Polsce nie jest łatwo mieć.
Nie jest to korespondencja programowa, literacka czy polityczna. Niesie wszystkie znamiona korespondencji głównie prywatnej. Ale jednocześnie – mimo, że wspomina się tam o chorobie (tu głównie Barańczak pisze o ograniczeniach wynikających z postępującego Parkinsona) to jednak ma się wrażenie, że piszący nie mają ochoty akurat w listach ujawniać tego co najbardziej bolesne czy najważniejsze. Dlatego tak poruszające są dwa zdania gdzie Szymborska prosi by Barańczak nie wybierał tytułu wiersza „Kot w pustym mieszkaniu” na tytuł jej anglojęzycznego tomiku. Zdanie „Wolałabym nigdy tego wierszyka nie napisać, ale skoro już musiałam, niechże sobie będzie cicho, w środku książki”. Jedno zdanie a przecież tyle się za nim kryje. Zresztą co ciekawe, Szymborska o swojej twórczości zawsze pisze „wierszyki” tak jakby nawet w okolicach Nobla nie chciała przesadzać pisząc o swoich wierszach. Przy czym warto zaznaczyć, że jest to zbiór listów po którym nie ma się wątpliwości, że wymieniali je ludzie darzący siebie wzajemnie olbrzymią sympatią, zrozumieniem i przyjaźnią, która tylko z powodów geograficznych wymagała korespondencji a nie częstych wzajemnych wizyt.
Warto tu jeszcze zaznaczyć, że dla czytelnika jest to też korespondencja budząca oczywistą zazdrość. Mamy tu bowiem dwie osoby, które dla własnej czystej przyjemności i ćwiczenia poczucia humoru, umieją wzajemnie przerzucać się mniejszymi i większymi formami poetyckimi, i znajdować przyjemność w takim posługiwaniu się słowem, które nam śmiertelnym nigdy by nie wyszło. Owo poczucie humoru, wyczucie absurdu a przede wszystkim – wyczulenie na możliwości języka, to coś czego większość z nas nigdy nawet nie dotknie. A jednocześnie cały czas mam wrażenie, że być może to jest cecha naprawdę wybitna – nigdy nie być tak wielkim by nie poświęcić odrobiny czasu na rzeczy zabawne i bezsensowne. A może tylko z ludźmi którzy to rozumieli przestawała Szymborska (wszak nawet jej korespondencja z teoretycznie poważnym Herbertem pełna jest przeuroczych absurdów). W każdym razie jest taki poziom talentu, erudycji i zrozumienia świata przy którym można już być tylko bardzo zabawnym.
Im dalej w korespondencji tym bardziej na pierwszy plan wysuwa się odległość. On nie przyjedzie bo choroba, ona jest już coraz starsza i każda podróż staje się coraz bardziej wymagająca. Ślą sobie wzajemnie zaproszenia na które, jak można się spodziewać, zdają sobie sprawę, druga osoba już nie odpowie pozytywnie. Dzielący ich Atlantyk staje się granicą ostateczną, nie do przekroczenia przez żadną ze stron. Są znajomi, z którymi można się spotkać jak z łącznikami, pod sam koniec pojawiają się maile, które jednak wciąż, mogą jedynie potwierdzić, że na osobiste spotkanie nie ma nadziei. Pozdrowienia za pozdrowieniami, życzenia za życzeniami staje się coraz bardziej jasne że już innego wymiaru tej przyjaźni nie będzie. Barańczak pociesza że przecież choroba to nie problem, bo zawsze był domatorem, Szymborska pociesza, że przyjdzie jak tylko będzie młodsza.
Pozostaje mieć jednak tylko nadzieję, że istnieją jakieś wspólne zaświaty dla poetów, gdzie można w końcu usiąść razem przy jednym stoliku, i przez pozostającą cząstkę wieczności, układać limeryki o mieszkańcach nienazwanych jeszcze przez żyjących planet.
Ps: Korespondencję wydało wydawnictwo a5 z licznymi przypisami Ryszarda Krynickiego, który korespondencję złożył i opracował. Znalazłam w jednej z recenzji zarzut, że poszedł za daleko i np. wyjaśnia że w latach osiemdziesiątych szynka była towarem rzadkim i trudnym do dostania. Autorka recenzji miała za złe autorowi opracowania że umieścił tak oczywistą wiadomość i chyba zrobił to tylko dla młodego czytelnika. Po pierwsze – nie tak młodego – ludzie którzy pamiętają lata osiemdziesiąte jak przez mgłę bo mieli lat kilka są już po trzydziestce (nawet ostatni rocznik 89 już tą granicę przekroczył). Druga sprawa – opracowań korespondencji nie wydaje się jedynie dla żyjących, ale i dla przyszłych pokoleń, te zaś za lat dziesięć czy dwadzieścia lat osiemdziesiątych z perspektywy szynki za bardzo nie będą pamiętać a książka, daj jej panie długie życie na bibliotecznych półkach, żyć może i daleko poza pamięć tych którzy w latach osiemdziesiątych szynki na oko nie widzieli. Stąd uważam, że nie ma się co czepiać tylko należy przyjąć do wiadomości, że książki żyją dłużej niż deficyty szynki i tych którzy doskonale je pamiętają *
Ps2: W tytule, wykorzystałam cytat z niedokończonego wiersza Wisławy Szymborskiej z ostatniego jej tomu „Wystarczy”.
*Wydaje się, że rant na inną recenzję poczyniony w przypisie jest dobrym hołdem dla krytycznego wymiaru twórczości Barańczaka