Moim ulubionym faktem historycznym dotyczącym wojny stuletniej jest ten, że właściwie to nie trwała sto lat. W zależności od tego, kogo spytacie, pewnie poda wam trochę inny zakres czasowy (historycy są dużo mniej przywiązani do jednoznacznych dat niż się wydaje) ale najpopularniejszy zakres czasowy wyznacza ją między 1337–1453 co daje nam 116 lat z kawałkiem. Nie powiem by na tym fakcie kończyła się moja wiedza historyczna na temat tego konfliktu, ale też – nie ukrywam, nigdy nie zagłębiałam się w te Angielsko-Francuskie spory bardziej. Na całe szczęście, tam, gdzie nie zaprowadzą nas badania historyczne tam zaprowadzi nas literatura. Bo właśnie w czasie tej wojny toczą się „Psy z Essex” Dana Jonsa.
Post sponsorowany przez wydawnictwo Znak
Muszę zaznaczyć, mam słabość do popularyzatorskich książek Dana Jonsa. Kiedy w Polsce wychodzili jego „Templariusze” na moim blogu pojawił się nawet wywiad z autorem (wciąż go polecam, podobnie jak bardzo fajną do lektury książkę). Książki Jonesa mają w sobie doskonałe połączenie przywoływania najciekawszych historycznych tematów, z faktami, które nieco osłabiają nasze popkulturowe wizje tego jak wyglądała przeszłość. To są takie pozycje, które moim zdaniem, świetnie pokazują, że historia jest fascynująca sama w sobie i wszystko co w niej najciekawsze znajdziemy bez teorii spiskowych, po prostu zaglądając do dokumentów i kronik.
Tym razem Dan Jones, nie proponuje nam jednak książki popularyzatorskiej a powieść. Więcej – pierwszy tom powieściowego cyklu. Oczywiście historycznego. „Psy z Essex” zaczynają się w 1346 roku, kiedy siły króla Edwarda przybywają do brzegów Normandii. Nasi bohaterowie to jednak nie arystokracji czy ludzie walczący dla idei. Tytułowe Psy, to grupa najemnych żołnierzy, których główną motywacją jest przetrwać czterdzieści dni. Właśnie wtedy dostaną swój żołd. Grupa jest niewielka, złożona z ludzi, których bardzo różne życiowe drogi dorpwadziły do zawodu najemnego żołnierza. Przy czym, wbrew pozorom, nie mówimy tu o jednostkach cynicznych czy pozbawionych moralności. To po prostu ludzie, wykonujący określony zawód, którym w tym przypadku jest wojna.
Choć nasz oddział (nazywany przez wszystkich Psami) to bohater bardziej zbiorowy, to jednak najczęściej patrzymy na wydarzenia z perspektywy ich dowódcy, FitzTalbota Lovedaya. To chyba najlepiej napisana postać w całej powieści. Człowiek, w średnim wieku, mający za sobą już wieloletnie doświadczenie zdobyte w najróżniejszych bitwach i potyczkach. Mam wrażenie, że wielu autorów nie oparłoby się pokusie, stworzenia bohatera cynicznego, znieczulonego, twardego i być może antypatycznego. Tymczasem Loveday, jest przede wszystkim bardzo pragmatyczny, ale też świadom, że wojna przynosi tyle satysfakcji co cierpienia. Przede wszystkim zaś cały czas jest czujny – zarówno na zachowanie swoich podwładnych (którzy niekoniecznie są najbardziej subordynowaną grupą na świecie) ale też dowódców i możnych. To obserwator uważny, podejrzliwy, ale też – co wydaje mi się ważne, często wrażliwy. Nie jest to jeden z tych współczesnych bohaterów wrzuconych do historycznej przeszłości, by wszystkiemu się dziwił, raczej czujny obserwator, który nie stracił do końca swojego człowieczeństwa.
Jednak nie w postaciach drzemie największa siła książki Jonesa. To co autor zrobił absolutnie fantastyczni to pokazanie realiów wojny, które wielu pisarzy historycznych pomija. Oto zaczynamy do naprawdę wspaniałej sceny akcji, gdzie oddział Psów ląduje na plaży i musi szybko pozbyć się kuszników stojących na klifie. Wszystko po to by łodzie królewskie mogły przybić do brzegu. Akcja, walka o życie, spieniona woda, niemal widzimy kolejne kadry, tej czysto filmowej narracji. Tylko, że potem – następuje ten moment, który film zwykle pomijają. Król musi rozstawić namioty, trzeba iść po zaopatrzenie, wyznaczyć drogę, sprawdzić, jak wygląda droga. I taka jest ta książka, wypełniona zarówno akcją jak i czekaniem, bo też – jeśli francuzi podpalili most (zupełnie nie po rycersku) to piechota nie przejdzie – trzeba czekać. Trzeba sporej odwagi by pokazać nie tylko to co w wojnie jest ekscytujące, ale też porażającą nudę dnia codziennego, która nie raz na żołnierza czy najemnika czekała.
Tu warto zaznaczyć, że Jones się nie śpieszy, możemy wręcz dojść do wniosku, że specjalnie pokazuje nam, ile zajmowało średniowiecznej armii przemieszczanie się od miasta do miasta, jak skrócona w podręcznikowym opisie wojna, w istocie składała się z bardzo wielu małych zadań, potyczek, niewielkich misji. Nasi bohaterowie jako najmniej wojownicy, mają właśnie wypełniać takie zadania – oczyścić miasto, sprawdzić czy ktoś nie czai się za węgłem, iść do przodu, znaleźć jeńców. Jones dobrze gra ich perspektywą – z jednej strony sa bardzo blisko centrum wydarzeń – nie raz zdarza im się zobaczyć króla na własne oczy, z drugiej – cała ta wojna składa się dla nich z wyznaczonych wcześniej niebezpiecznych zdań i rozkazów przekazywanych przez arystokratów, którzy wezmą dla siebie całą chwałę, gdy kolejny etap zdobywania francuskich ziem się powiedzie.
Oczywiście w przypadku książek historycznych zawsze pojawia się pytanie – czy ta proza na pewno dobrze oddaje realia epoki. Tu nie będę udawać ekspertki, która wie, o wojnie stuletniej tyle by wyłapać każdy najmniejszy błąd. Nie zmienia to faktu, że nie udało mi się znaleźć żadnej oczywistej bzdury, choć nie każe rozwiązanie fabularne (bo nie historyczne tu autor trzyma się kronik i faktów) jest równie prawdopodobne, to nie znalazłam w książce niczego absolutnie niemożliwego. Więcej, mam wrażenie, że jeśli książka ma jakieś wady, to właśnie nawyk autora by skupiać się bardziej na historycznym tle niż budowaniu postaci. W niektórych momentach fabuły wychodzi z niego autor piszący pozycje popularnonaukowe, który bardziej chciałby nam nakreślić tło średniowiecznych wojen, niż opowiedzieć o swoich bohaterach. Przy czym – mnie osobiście to nie przeszkadza, bo też bardzo się cieszę, że komuś zależy na faktach i szczegółach, gdy pisze historyczną prozę.
Czytając „Psy z Essex” zdałam sobie sprawę, że od bardzo dawno nie miałam w ręku takiej pozycji. Książki historycznej, która nie byłaby romansem, nie szukałaby elementów fantastycznych, nie wybierała jednostek wyjątkowych, nie doszukiwałaby się w przeszłości historii współczesnej. To jest taka niezwykle porządna powieść historyczna, która bardzo chce nas zabrać do świata wojny stuletniej i pokazać jak wtedy było. Jest w twórcy dużo ufności, że sama rekonstrukcja historycznych faktów jest wystarczająco ciekawa dla współczesnego czytelnika. Muszę przyznać, że po pierwszym tomie się z nim zgadzam. Od chwili, gdy nasi bohaterowie lądują we Francji jestem ciekawa co będzie dalej. Nawet jeśli przecież wiem co będzie dalej, bo jest to przecież znany kawałek historii. Ale wciąż, to obserwowanie angielskiej armii jest bardzo wciągające, nawet jeśli nie ma tam dodatkowych ozdobników.
Nie ukrywam, im bliżej byłam końca tym częściej wracałam myślami do lat moich historycznych studiów, do moich znajomych, którzy z uwagą pochylali się nad planami i mapami dawnych potyczek by studiować historię wojskowości. Och jak chętnie podsunęłabym im tą książkę do lektury, mam poczucie, że byliby jej idealnymi czytelnikami. I pewnie podobnie jak ja obiecywaliby sobie, że już zaraz pójdą spać ale jeszcze tylko jeden rozdział, bo nikt przecież nie wie co dalej czeka nasze „Psy z Essex”.