To jest ten wpis, który piszę w wielu rozmowach na raty, który w jakiejś formie pisałam już tutaj wiele lat temu. Ale ponieważ wciąż i wciąż widzę te same stwierdzenia, postawy i problemy, to postanowiłam napisać go jeszcze raz. To będzie wpis o tym kiedy życie się zaczyna i kiedy się kończy. I nie będzie miał nic wspólnego z aborcją czy eutanazją.
Co pewien czas wpadam na kogoś – zwykle dziewczynę, która w rozmowie sugeruje, że właściwie, skoro zbliża się do trzydziestki a nie ma faceta, to życie już za nią. Widzę w sieci ludzi, którzy zupełnie poważnie piszą, że przygnębiają ich trzydzieste urodziny, bo przecież kończy się młodość. Sieć pełna jest ludzi wyrzucających sobie, że nie osiągnęli wszystkiego zanim jeszcze w ogóle poważnie weszli w dorosłość. Gdzieś tam widzę jakieś przekonanie, że życie nasze liczy się w jakimś krótkim nawiasie pomiędzy 18 a 30 roku życia a potem to już właściwie powolna degrengolada, końcówka i nie ma szans. Nic już się nie da zrobić, pracy zmienić, osoby partnerskiej znaleźć, miejsce zamieszkania na zawsze ustalone, no i jeśli świat nie dostrzegł naszego geniuszu zanim doszliśmy do 40 to przepadło, historia o nas zapomni. W sumie to po trzydziestce należy poszukać sobie miejsca na cmentarzu, bo życie się skończyło.
Przychodzę wam więc powiedzieć abyście wszyscy razem DALI SPOKÓJ.
Życie nie kończy się po dwudziestce, trzydziestce, czterdziestce czy pięćdziesiątce. Życie kończy się kiedy zamykacie oczy na wieczność i nic więcej już nie zrobicie. Jasne, różne momenty życia oferują nam różne możliwości, czasem wiek na coś nam nie pozwala, ale czasem dopiero do pewnych rzeczy dochodzimy z wiekiem. Nasze możliwości i ograniczenia bardziej niż z wieku zależą od naszej sytuacji życiowej. Jeśli jesteśmy biednymi jak mysz kościelna dwudziestolatkami to możemy często w życiu dużo mniej niż pięćdziesięciolatek z miłą poduszką finansową na koncie. Etapy życia się od siebie różnią, ale każdy coś oferuje, często coś czego nie mieliśmy wcześniej. Sami też się zmieniamy, dojrzewamy, nabywamy niekiedy cierpliwości, wiedzy, zrozumienia albo po prostu zaczyna nam być trochę wszystko jedno co o nas myślą.
Nie ma też żadnego uniwersalnego planu naszej pobytu na tym globie (albo poza nim jak zostaniemy astronautami). Naszych życiowych partnerów możemy spotkać na każdym etapie. Naprawdę nie jest tak, że jak do trzydziestki nie spotkacie dziewczyny czy faceta to przepadło, myślicie, że ludzie spotykają się tylko w młodości? Że koniecznie trzeba mieć czterech partnerów zanim się spotka właściwego? Że trzeba się rok spotykać, dwa lata razem mieszkać, a ślub brać po pięciu? Prawda jest taka, że nie ma tu żadnej zasady. Zarówno, jeśli chodzi o związki szczęśliwe jak i te kończące się rozstaniem. Wiek jest tak naprawdę drugorzędny – pierwszorzędne znaczenie ma przypadek, trochę szczęścia i to czy istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że kogoś poznamy (także przez sieć). Nie ma żadnej reguły.
Podobnie z naszymi osiągnięciami. Nie wiem czemu tyle osób ma w głowie wizję, że wszyscy jesteśmy młodymi sportowcami, którzy muszą się z życiowymi rekordami wyrobić przed wczesną emeryturą. Jeśli nie skaczecie przez płotki i nie jest wam pisane bieganie krótkich dystansów to w sumie macie na swoje życiowe osiągnięcia dokładnie tyle czasu ile rozciąga się pomiędzy waszym pierwszym krzykiem a ostatnim snem. Cudowne dzieci są fajne, ale naprawdę nie jest tak, że to jest jakikolwiek wzór. W humanistyce im człowiek starszy tym ma więcej do powiedzenia, bo tym więcej przeczytał innych i zdaje sobie sprawę, że wszystko już powiedziano, ale nie jego głosem. Zresztą powiedzmy sobie szczerze – jeśli wbijemy sobie do głowy, że sukces może nas spotkać w każdym momencie życia to poczujemy się dużo lepiej – zamiast się martwić przyszłością będziemy na nią czekać – bo któż wie co nam przyniesie. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że taka postawa już będzie sukcesem.
Wiem, że walczę tu nie tyle z waszymi charakterami co z jakąś wdrukowaną przez kulturę i wychowanie wizją świata. Dlatego nie jestem na was zła, ale czuję konieczność potrząsania ludźmi. Średnia życia kobiety w Polsce to uwaga, uwaga 81 lat, mężczyzny 74. Chcecie naprawdę koło trzydziestki uznać, że większość waszego życia nie będzie miało większego znaczenia? Nawet jeśli koło sześćdziesiątki dalibyście za wygraną zakładając, że nic was więcej nie spotka znaczyłoby to 20 lat (lub 14) czekania na koniec. Przecież to jest bez sensu. Nie mówię, że całe życie trzeba przeć do przodu, ale rezygnować z marzeń, poddawać się, uznawać, że nic więcej nie będzie? Że nic nas nie czeka? Że nic nie możemy? Jasne, jak pisałam – nasze możliwości się zmieniają ale życie trwa.
Ilekroć ktokolwiek zaczyna przy mnie utyskiwać na swój wiek w okolicach trzydziestki przypominam sobie historię moich prababek i w ogóle innych kobiet które przeżyły wojnę. Potem wyrabiając nowe dokumenty (w miejsce tych zniszczonych przez wojenną zawieruchę) niejedna z nich odjęła sobie kilka lat – coś w stylu kosmicznego zadośćuczynienia za to, że wojna zabrała im kawałek życia. Szły potem przez życie kilka lat młodsze, odrabiając sobie stratę, poznając mężczyzn, rodząc dzieci, pracując, i wymagając by świat przyznał za właściwy ich nowy wiek. Nic się od tego nie stało, ich życie biegło dalej, i w sumie nikogo w ostatecznym rozrachunku nie obchodziło ile lat mają. Zawsze to powtarzam – gdybyśmy jutro wyszli i powiedzieli ludziom na ulicy, że mamy o cztery lata mniej to czy cokolwiek by to zmieniło? Skończyliśmy już podstawówkę i to kto jest starszy a kto młodszy nie ma znaczenia. Kiedyś powiedziałam moim przyjaciółkom, że uśredniłam raz ich wiek i od tego momentu mają 25 lat. To było pięć lat temu więc je awansowałam do 30. A rozstrzał wiekowy w istocie jest wśród nich kilkanaście lat. Ale ponieważ to nie ma znaczenia i ponieważ wciąż się przyjaźnimy to łatwiej mi założyć, że wszystkie mają tyle samo. Na nic to nie wpływa.
Oczywiście jest jakaś część naszej aktywności, która zależy od naszego wieku biologicznego. Ale jest to tylko część – nawet jeśli nasz zegar biologiczny tyka, to nie jest tak, że to tykanie jest jedynym rytmem jakiego mamy słuchać. A zwłaszcza osoby z macicami którym często wmawia się, że istnieje jakaś kobieca „przydatność do spożycia”. Serio płodność nie jest jedyną miarą życia. Jest jego aspektem i ani się na niej nie zaczynamy ani nie kończymy. I nawet jeśli ten przystanek nam umknie to nie znaczy, że nie ma w tym pociągu życia żadnych innych ciekawych przystanków. Podobnie zresztą z urodą – jasne, że przemija, ale czy nie ma w nas wszystkich trochę tęsknoty za tym momentem, kiedy nikogo nie będzie obchodziło (a zwłaszcza nas) jak atrakcyjni jesteśmy i będzie można nosić dresy już dosłownie wszędzie.
Jest takie powiedzenie „Póki życia póty nadziei” osobiście mam poczucie, że powinniśmy sobie częściej powtarzać „Póki życia póty życia” – póki nie leżymy z oczyma zamkniętymi na wieczność wszystko się może zdarzyć, a to życie, które wydaje się nam że tak dobrze znamy zawsze może nas zaskoczyć. I wbrew dzisiejszym czasom – nie tylko negatywnie. Dlatego nie pozostaje nic innego jak wyrzucić wszelkie życiowe kalendarze przez okno. W życiu jest tylko jeden pewny deadline. I to do tego czasu musimy się z naszymi ambicjami i marzeniami wyrobić. Wszystkie inne terminy możemy spokojnie przekraczać nie oglądając się na innych.