Jeśli uważnie śledziliście informacje o wydatkach platform streamingowych na pewno wiecie, że jedne z największych kwot wydano na prawa do popularnych sitcomów. Takich zupełnie klasycznych – tworzonych w ograniczonej liczbie dekoracji, ze śmiechem widowni i jasno nakreślonymi postaciami. Wydaje się bowiem, że nic tak nie cieszy widza jak klasyczny sitcom. „The Crew” (Po polsku „Mechanicy” co jest ciekawe bo mechanicy to tylko dwóch bohaterów tego serialu) od Netflixa to próba stworzenia kolejnego, typowego sitcomu dla platformy. Wcześniej, wychodziło to ciekawie, ale „The Crew” (będę korzystać z angielskiego tytułu) przypomina, że zrobić dziś serial, który przenosi widza do telewizji z lat 90 nie jest łatwo.
„The Crew” to sitcom o bardzo prostym punkcie wyjścia. Dzieje się w świecie wyścigów NASCAR a więc rozrywki arcyamerykańskiej. Do tytułowego zespołu w roli dyrektorki dołącza córka właściciela całej drużyny. Ma odpowiednie wykształcenie, miłość do samochodów i pewność, że uda się jej wyprowadzić drużynę na dobre pozycje (na których dawno się nie znajdowała). Jej propozycje zmian zaburzają wcześniej ustalony porządek. Nie przypadają do gustu zwłaszcza Kevinowi Gibsonowi, który jest szefem zespołu, a wcześniej odnosił sukcesy jako kierowca. W zespole znajdziemy też niezbyt rozgarniętego kierowcę Jake’a , który nie jest zachwycony, że nowa szefowa zatrudniła kierowczynię Jessie de la Cruz. Na drugim planie mamy też dwóch mechaników o bardzo różnych charakterach i Beth, która przyjaźni się z Kevinem i zarządza biurem.
Każda z postaci ma kilka charakterystycznych cech i zachowań. Każda inaczej reaguje na zmiany wokół siebie. Komizm ma tu wynikać ze spotkania typowo męskiego świata (choć jest kilka postaci kobiecych) z dziewczyną, która ma odpowiednie wykształcenie i pomysły by coś zmienić na lepsze. Schemat jest dość dobrze znany, podobnie jak puenty większości odcinków. Bohaterom wydaje się, że jakaś zmiana jest niekorzystna podczas kiedy okazuje się dobrym pomysłem. Niekiedy nowa szefowa popełnia błąd i dowiadujemy się, że nie ma całej wiedzy o tym specyficznym świecie. Ostatecznie wrogość zostaje tu przykryta humorem i twórcy bardzo chcą żebyśmy z jednej strony śmiali się z tego jak bardzo to nowe nie przystaje do świata wyścigów, ale z drugiej żebyśmy lubili wszystkich bohaterów i nie przyszło nam do głowy, że ktoś jest seksistą.
Patrząc na punkt wyjścia serialu dochodzę do wniosku, że to była próba Netflixa, by stworzyć serial nie dla swojej typowej grupy odbiorców (młodych zmęczonych na kanapach) ale pozyskanie nieco tradycyjnych widzów, być może o nieco bardziej konserwatywnych poglądach. Nie chodzi zresztą jedynie o scenariusz serialu ale też o decyzje castingowe. W główną rolę w serialu gra Kevin James, znany z takich produkcji jak „Diabli nadali” czy „Kevin Can Wait”. Sitcomy z Kevinem Jamesem łączy kilka elementów. Zwykle ich humor opierał się na relacjach damsko męskich (typowe „mąż i żona się nie rozumieją”) nie opowiadały o bohaterach niekoniecznie zamożnych i co ważne – bardzo amerykańskich. Takie seriale miały swoją własną widownię i niekoniecznie składała się z zachwyconych krytyków choć skutecznie wypełniała ramówkę. Dla wielu widzów Kevin James kojarzy się z takim sitcomem, który nie chce rewolucjonizować świata i komentować współczesnych wydarzeń, tylko koncentruje się na typowych sporach pomiędzy małżonkami i ich codziennych perypetiach.
„The Crew” nie jest pierwszym serialem komediowym stworzonym przez Netflixa, ale bardzo dobrze pokazuje pewne ograniczenia platformy. O ile np. „The Ranch”, wykorzystywało formułę sitcomu, ale zestawiało komedię z powagą, czy nawet tragedią a „One Day at a Time” nie bało się komentarza społecznego, to „The Crew” które chce być po prostu niczym więcej niż sitcomem o problemach profesjonalnego zespołu na wyścigach nie ma żadnego punktu zaczepienia. Mamy się po prostu śmiać i choć w produkcji zdarzają się niekiedy niezłe sceny i udane dowcipy, to całość jest bardziej męcząca niż zabawna. Coś co może oglądalibyśmy jednym okiem na „Comedy Central” wrzucone całym sezonem na Netflixa udowadnia, że jednak nie zawsze pokazywanie wszystkich odcinków na raz jest dobrym pomysłem.
Jednocześnie Netflix przyzwyczaił nas do tego, że nawet sitcomy mają mocny wątek przewodni spinający sezon. W „The Crew” taki element nie za bardzo pasuje, i kiedy twórcy starają się stworzyć jakąś poważną stawkę, o którą mogliby grać wygląda to sztucznie. Nie wiem czy próbowaliście kiedyś obejrzeć całodniowy maraton z „Diabli nadali” gdzie po pięciu odcinkach właściwie nie wiecie co się dzieje i czasem odzyskujecie poczucie że coś oglądacie na jeden dobry żart. Tu jest podobnie – jakoś nie da się tego oglądać w wielkim skupieniu bo wszystko jest tak bardzo powtarzalne, schematyczne i wpisane w pewien wzorzec, który już do Netflixa chyba nie przystaje.
Żeby było jasne – nie chodzi mi nawet zawsze o jakiś błąd fabuły. Na przykład uważam, że postać przystojnego, ale bardzo nierozgarniętego głównego kierowcy zespołu jest całkiem sympatyczna a jego relacja z nową kierowczynią – nieźle poprowadzona. Uważam też, że jest w tym serialu kilka scen zabawnych, kilka niezłych pomysłów. Ale całość tak nie przystaje do tego jak oglądamy produkcje na platformach streamingowych, że ostatecznie – chyba lepiej byłoby np. kupić prawa do międzynarodowej dystrybucji „Kevin Can Wait” (zresztą tych samych twórców). Inna sprawa, że kiedy zestawimy ten serial np. z produkcją Ted Lasso (też produkcja komediowa, też spotkanie różnych światów, też mężczyźni i kobiety i próby wzajemnego zrozumienia) to nagle dostajemy jak na dłoni dlaczego serial od Apple Plus TV to jedna z najlepszych produkcji mijającego roku, a „The Crew” chyba nie zapisze się w pamięci widzów.
Jak już mówiłam – rozumiem, że Netflix szuka sposobów by zaspokoić pragnienia bardziej konserwatywnych czy staromodnych widzów telewizyjnych. Nie ma w tym nic złego ani dziwnego, ostatecznie – nie da się tworzyć naprawdę wielkiego biznesu jeśli nie zarzuca się szeroko sieci. Dlatego jestem w stanie zrozumieć, że taki bardziej konserwatywny sitcom dostał zielone światło. Natomiast uważam, że jest to niewykorzystana szansa, by jednak ten nowy sposób dystrybucji wpłynął na tempo fabuły, na sposób jej podania. Zwłaszcza, że przecież odcinki są dłuższe, więc jest sporo miejsca na eksperymenty czy lekką zmianę tonu. No ale może strych sitcomowych wyg nie sposób nauczyć nowych sztuczek. W każdym razie – Kevin James jeśli chce stać się kolejną gwiazdą ze stajni Netflixa powinien się poważnie zastanowić czy nie czas na wyjście z pewnego schematu i próbę stworzenia czegoś co pasowałoby widzom, którzy już dawno nie zasnęli przed telewizorem czy ekranem.
Tak na koniec, muszę powiedzieć, że to jest niesamowite jak czasem widać, że Netflix doskonale wie, że nie stworzył produkcji dla widza międzynarodowego. Bo „The Crew” tak mocno zakorzenione w świecie NASCAR jest trochę hermetyczne dla większości Europejczyków. Jednocześnie – widziałam bardzo mało promocji tego serialu i gdyby nie moja namiętność do wszystkich sitcomów pewnie w ogóle bym go przeoczyła. I co ciekawe, mimo mojej negatywnej opinii – pewnie bym tego żałowała, bo nic nie fascynuje mnie tak jak ten najstarszy telewizyjny gatunek i jego przemiany w czasach streamingu. Tak więc trochę odradzam a trochę polecam do celów badawczych i porównawczych.