Tak to jest że najłatwiej trudne czasy przetrwać na wewnętrznej – czy może tylko lekko zewnętrznej emigracji do Śródziemia. Ponieważ mój ostatni wpis w którym przeżywałam raz jeszcze seans trylogii Władcy Pierścieni (rzucając wcale nie takimi pogłębionymi uwagami) zyskał na sporej popularności, to doszłam do wniosku, że podrzucę podobny tekst zawierający refleksje po sensach trzech części Hobbita. Tu od razu muszę zauważyć, że w przeciwieństwie do LOTR, którego z wielu powodów nie mogłam recenzować na bieżąco na blogu (powodów było milion ale najważniejszy taki, że nie miałam wówczas bloga) recenzje Hobbita już się tu pojawiały – podsyłam wam recenzję Pierwszej, Drugiej i Trzeciej części. Od razu zauważycie po nich że miałam, i wciąż mam słabość do tych produkcji mimo, że zdaję sobie sprawę, że na tle wcześniejszych produkcji Jacksona są zdecydowanie słabsze. Ponieważ ostatnia formuła rzucania po kolei wszystkich uwag, które przyszły mi do głowy się sprawdziła to ponawiam ją tutaj.
Po obejrzeniu trylogii dochodzę do wniosku, że to zdecydowanie powinny być dwa filmy. Ja wiem, że tam się dużo dzieje, ale przy odpowiednim montażu wyszłyby z tego dwa filmy. Wymusiłoby to wycięcie kilku elementów i skrócenie zbyt długich sekwencji. Ja wiem, że w Hobbicie dzieje się zaskakująco dużo (najbardziej bawi mnie, że w sama Bitwa Pięciu Armii rozgrywa się w książce „poza kadrem”) ale jednak – nic by filmom nie zrobiło tak dobrze jak wycięcie z nich naprawdę wielu rozciągniętych scen.
To jest dla mnie ciekawe, że Jackson tak jak nie umiał zrobić LOTR o Frodo tak totalnie nie umie zrobić Hobbita o Bilbo. Cały Hobbit jest w istocie o Thorinie. I żeby było jasne, fajnie się patrzy na Thorina ale żeby Thorin pasował do narracji to musiał właściwie zostać drugim Aragornem. I teraz cała ta historia wypada nieco inaczej.
Umówmy się, że po tym filmie zakazujemy wszelkich scen z cyfrowym płynnym złotem w dużej ilości. Te sceny są absolutnie najgorsze na świecie i przenoszą film ze współczesności do takiej produkcji przygodowej z lat osiemdziesiątych. Serio powinny być jakieś ustawy które tego zakazują.
Cały czas zastanawiam się – czy wątek romantyczny pomiędzy krasnoludem a elfką był od razu w scenariuszu czy ktoś spojrzał na Aidana Turnera i powiedział „Nie no on taki za ładny jest ktoś w tym filmie musi się w nim zakochać”. Ogólnie serio za ładne są te krasnoludy… za ładne.
Nie rozumiem, jak można mieć w jednym filmie Orlando Blooma i Luke’a Evansa, którzy są do siebie niesamowicie podobni i nie zrobić żadnego ale to żadnego dowcipu na ten temat. Oni wyglądają niemalże tak samo (choć nie ukrywam, że Orlando nie wygląda jak jakakolwiek żywa istota – nikt nie jest tak gładziutki).
To jest ciekawe jak te filmy się nie zgrywają emocjonalnie tzn. Pierwszy film bardzo wyraźnie próbuje znaleźć zabawną, lżejszą narrację w Śródziemia – jest kilka dowcipów, są piosenki, wyraźnie to nie ma być LOTR. A potem w kolejnych filmach wszystko nabiera większego rozmachu i idzie już bardzo w kierunku wstępu do Władcy Pierścieni. Problem w tym, że to się zupełnie nie składa w całość.
W ramach niespójności w moich wywodach – bardzo podoba mi się scena rozmowy Białej Rady – jest naprawdę fajna i pogłębia fabułę. Problem w tym co się potem dzieje z Białą Radą już jest straszne. Walka z Nekromantą jest taka trochę hmm… budząca ciarki żenady? Zwłaszcza efekt zielonkawej Galadrieli jest taki dziwnie sztuczny.
Gdzieś czytałam, że cały budżet drugiego filmu poszedł na zamienienie Benedicta Cumberbatcha w smoka. Niewygenerowanie smoka w CGI, tylko autentyczne zamienienie Cumberbatcha w smoka. Patrząc na to jak doskonale wyszedł Smaug jestem w stanie w to uwierzyć.
To jest niesamowite jak bardzo piękny jest w tych filmach Thranduil. Mam poczucie, że to najlepsza realizacja idei wysokiego elfa (dosłownie i w przenośni) w popkulturze. A skoro jesteśmy przy Thranduilu – jego tekst do Legolasa „Twoja matka cię kochała” jest chyba najbardziej żenującym zdaniem całej trylogii. Zresztą w ogóle Thranduil będąc postacią tak wyniosłą ma najbardziej telenowelowe kwestie do wypowiedzenia w całym filmie.
Bardzo ciekawe, że w sumie w ramach wycinania niektórych scen, wypadła zupełnie scena tłumacząca, dlaczego Thranduil się wraz z elfami z Mrocznej Puszczy wybrał pod górę. Mówi, że chcę część klejnotów które tam są, ale scena, w której wyjaśnia, że należały do jego żony już zupełnie zniknęła. Ostatecznie trochę trudno powiedzieć co elfy tam robią (poza tym, że przywożą ekologiczny jarmuż uchodźcom ze spalonego miasta)
Jest ciekawe jak bardzo fandom zmienia spojrzenie na filmy. Teraz nie jestem w stanie oglądać tych produkcji nie widząc wszystkich fanartów i pairingów jakie przez lata wymyślił internetowy fandom. Zresztą uważam, że to co najlepszego dał nam Hobbit to właśnie całe mnóstwo memów i fanartów. Co nie zmienia faktu, że teraz przez ten fandom co druga scena wydaje mi się mieć podtekst co najmniej romantyczny (zwłaszcza relacje między Thorinem a Bilbo gdzie oni sobie non stop patrzą w oczy)
Tak się zastanawiam która część jest moją ulubioną i chyba jednak najbardziej lubię pierwszą, bo jest najbliższa atmosfery lżejszej opowieści – jest też tam najwięcej Bilba i jego zachwytu wyprawą. Drugiej części nie lubię, bo ona się zaczyna w połowie akcji i w połowie akcji kończy. Natomiast w części trzeciej lubię bitwę Pięciu Armii, bo ja w ogóle lubię sceny batalistyczne.
To jest ciekawe, że Martin Freeman jest idealnie osadzony jako Bilbo ale jego postać z godziny na godzinę trylogii coraz mniej interesuje Jacksona. To do pewnego stopnia frustrujące – kiedy tylko pojawia się postać, która mogłaby lepiej pasować do schematu „bohatera trylogii” to Bilbo zostaje odsunięty na boczny tor.
Bard strzelający do Smauga nad ramieniem swojego syna, jest sceną, która powinna budzić jedne z największych emocji w całej trylogii. Mnie niezmiennie bawi. Coś takiego jest w tej scenie, co emocjonalnie zupełnie nie pasuje do całej historii. Zresztą podobnie jest z całą sceną ucieczki w beczkach, która jest zdecydowanie za długa i zdecydowanie za bardzo przypomina poziom jakiejś platformówki.
Nadal uważam, że najlepszą rzeczą w trylogii o Hobbicie są dodatki specjalne jakie się pojawiły – serio tak jak do filmów mam pewne zastrzeżenia to dodatki o tym jak ten film robiono są jednym z najciekawszych zapisów pracy nad produkcją filmową jakie widziałam. Myślę, że dla wielu osób, może to być zachęta by lepiej poznać świat filmu.
Muszę powiedzieć, że to jest niesamowite – jak słabą w sumie postacią jest Tauriel. Ja rozumiem, że zdecydowano się jakąś postać kobiecą dopisać (bo istotnie ich brakuje) – ale tak jak stworzona przez Tolkiena Eowina w jakiś sposób wynagradzała fakt, że tych postaci żeńskich jest tak mało, to Tauriel nie daje żadnej satysfakcji. Może dlatego, że jest zaplątana w jakiś przedziwny trójkąt romantyczny.
Uważam, że ktoś powinien powiedzieć Gandalfowi, że akcja osadzania króla pod górą w wyniku której ginie król, oraz jego potencjalni następcy i kończy się ta linia spadkobierców poprzednich władców, to nie jest udana akcja. Nie można sobie po postu pod koniec usiąść i zapalić fajeczkę. Panie Czarodziej, no nie…
Dawno temu napisałam, że osobą, której naprawdę najbardziej brakowało na planie to ktoś kto położyłby rękę na ramieniu Jacksona i powiedział z czułością „Peter, wystarczy”. Zresztą jak się ogląda materiały dodatkowe do Hobbita to widać ile decyzji w tej wielkiej produkcji podejmowana była na bieżąco – nie wszystkie dobrze wypadły.
Uważam, że to co wyróżnia całą serię to naprawdę dobre piosenki do napisów końcowych – najbardziej lubię „The Last Goodbye” do napisów końcowych „Bitwy Pięciu Armii”. Mam wrażenie, że piosenka tak wybrzmiewa, bo czuć w niej pożegnanie nie tylko z bohaterami filmu ale z całą przygodą jaką była ekranizacja Hobbita i LOTR
Z perspektywy czasu dużo surowiej oceniam te filmy, niż robiłam to tuż po seansie, ale jednocześnie – wciąż jestem osobą, która nie umie się powstrzymać by do nich nie wracać. Mam wrażenie, że pokusa by znów znaleźć się w Śródziemia jest u mnie zbyt silna. Jestem bardzo ciekawa co będę myślała o Hobbicie kiedy ta trylogia będzie miała dwadzieścia lat. Co ciekawe, kiedy pisałam ten wpis, to widzę, że od premiery Hobbita kilka razy do tej historii wracałam. Pisałam już poważnie i dowcipniejsze wpisy. Co znaczy, że jednak te filmy – których recepcja była przeze mnie obserwowana i komentowana na bieżąco – są w jakiś sposób dla mnie ważne. Co nawet mnie samą nieco zaskoczyło. Ale pozwalam sobie na tą słabość. Każdy musi jakąś mieć. Nawet smok.