Jak wiecie, staram się oglądać absolutnie wszystkie sitcomy jakie pojawiają się na Netflix. Z wielu powodów – po pierwsze kocham sitcomy jako gatunek, a po drugie jestem ciekawa jak platformy streamingowe radzą sobie z tym gatunkiem. I to prowadzi mnie do serialu „Country Comfort” który jest absolutnie fascynującym przykładem braku kreatywności a także odpowiedzią na pytanie – czy Netflix tworzy treści, których za nic nie dałoby się nazywać „lewackimi” (gdyż niektórzy są przekonani, że platforma programowo tworzy tylko takie seriale).
Punkt wyjścia – porzucona właśnie przez swojego ukochanego piosenkarka country, która nie ma za bardzo pomysłu co dalej robić ze swoim życiem wchodzi w czasie burzy do domu na dużym ranchu. A tam gromadka dzieci od razu bierze ją za nową nianię. Nim dziewczyna zdąży zaprotestować, pojawia się ojciec, wdowiec ze swoją niezbyt przyjemną ukochaną. Ojciec nie jest do końca pewien czy może przyjąć jako niańkę do dzieci kobietę, która zupełnie nie ma kompetencji, ale szybko dzięki urokowi osobistemu i niekoniecznie standardowemu podejściu, dziewczyna podbija serca dzieci, które nie wyobrażają sobie innej niańki. Jednocześnie jej pewność siebie, umiejętność grania na gitarze i śpiewania, a także otwartość sprawia, że do rodziny, która wciąż pamięta tragedię wchodzi nowe życie.
Wydaje się wam, że znacie skądś ten scenariusz? Sitcom zatrzymuje się gdzieś pomiędzy „Nianią” (mając w sumie niemal identyczny punkt wyjścia a także układ relacji pomiędzy postaciami) a „Dźwiękami Muzyki”. Przy czym nawiązania do „Dźwięków muzyki” pozwalają przede wszystkim wpleść do każdego odcinka jakąś piosenkę country – co jest ważne bo dzięki temu mogą się pojawiać co pewien czas gwiazdy country no i obsadzona w głównej roli Katharine McPhee może sobie pośpiewać (jeśli nie kojarzycie aktorki, to zaczynała ona jako piosenkarka, która fantastycznie poradziła sobie w American Idol, a potem grała min. w musicalowym serialu SMASH). Oczywiście skłamałabym gdybym nie podpowiedziała wam pewnych drobnych różnic – otóż chyba największą jest ta, że postać dziewczyny ojca całej gromadki nie jest aż taka wredna jak bywała zwykle w tego typu narracjach. Choć wiąż jest to postać niezbyt miła.
Dzieci w serialu jest piątka, przy czym bardzo wyraźnie widać, że twórcy mieli pomysł tak plus minus na trójkę. Mamy więc koniecznie najmłodszą córkę, która jest w sumie dokładnie tą samą postacią którą grały bliźniaczki Olsen w „Pełnej Chacie”, mamy jedną bardziej rozbudowaną postać starszej córki, która najbardziej przeżywa śmierć matki (to amerykański serial więc fakt, że dziewczynka potrzebuje więcej niż dwóch lat żałoby jest tu przedstawiane jako problem). Mamy też trzech starszych synów, z których jeden jest przedsiębiorczy, jeden jest nieśmiały a jeden jest mięśniakiem. Przy czym najstarszy syn, który ma tu z 16/17 lat właściwie nie ma charakteru. Natomiast syn najmłodszy, który jest niesamowicie przedsiębiorczy i zachowuje się jak „stary malutki” bardzo przypomina mi postać z „Niani” gdzie też był taki dzieciak.
Fakt, że jakaś produkcja pożycza sobie punkt wyjścia z innych to nie ma w tym nie dziwnego. Ostatecznie każde z nas obudzone w środku nocy potrafi wymienić kilka sitcomów o grupie przyjaciół, którzy szukają w życiu szczęścia i miłości, produkcję o mężu który spiera się z żoną, czy historię dużej rodziny gdzie nagle okazuje się, że mężczyźni muszą zająć się dziećmi. Problem w tym, że „Country Comfort” nie jest w stanie wyjść poza to co już widzieliśmy. W żadnym z dziesięciu odcinków nie pojawiają się wątek, który nie byłby już wcześniej w jakiś sposób wykorzystany w tego typu historii. Serio oglądając produkcję można grać w bingo. Mamy wszystko – łącznie z wątkiem – stawiania przywiązania do nowej rodziny nad szanse zrobienia kariery, powrót ukochanego, który w przykrej sytuacji rzucił, ważne rozmowy o pamiętaniu zmarłej matki (serio te matki w serialach padają jak muchy), złośliwości dzieci pod adresem potencjalnej macochy, która oczywiście jest dość zdesperowaną kobietą. Jeśli widziało się w życiu jakąkolwiek produkcję, o kobiecie, która nagle musi się opiekować gromadką dzieci i korzysta do tego nie z doświadczenia czy wykształcenia, ale z dobrego serca i sprytu, to widziało się ten serial. Więcej, gdyby grać w drinking game – „wątek, który już gdzieś był” to koło drugiego odcinka groziłoby poważne zatrucie alkoholowe.
Przy czym ta tematyczna bliskość staje się nieco bardziej oczywista, gdy spojrzymy kto odpowiada za serial Caryn Lucas była jedną z producentek oryginalnej amerykańskiej „Niani”, współpracowała potem z Fran Dresher przy „Szczęśliwych rozwodnikach” (zresztą całkiem przyjemnym serialu). Ostatnio zrobiła „Young and Hungry” – sitcom o którym wam kiedyś pisałam bo doskonale wpisywał się w nieco zapominany rodzaj produkcji komediowych kierowanych do całej rodziny (nadawało go zresztą ABC Family). Pod tym względem trudno było się od scenarzystki i producentki spodziewać czegoś zupełnie nowego. Ale jej pozyskanie przez Netflixa wskazuje, że stacja bardzo chciałaby mieć wśród swoich propozycji także taki nieco bardziej konserwatywny (oczywiście z amerykańskiego punktu widzenia) i rodzinny program komediowy, który spełniłby potrzeby widzów, którzy raczej odpuszczą nowy sezon „Sex Education”. Zresztą to absolutnie nie jest pierwsze podejście do takiej widowni bo przecież częściowo te potrzeby spełniał serial „Pełniejsza Chata” – który o czym wiele osób zapomina, by bardzo popularnym serialem na Netflixie.
Nie ukrywam, że tym co ostatecznie okazało się dla mnie najciekawsze w produkcji, to fakt, że wyraźnie Netflix próbuje kierować swoje komedie do widza bardziej konserwatywnego. Widać to było już przy „Mechanikach” – gdzie układ relacji i postaci przypominał taki klasyczny sitcom o amerykańskich „niebieskich kołnierzykach”. Tu mamy historię rozgrywającą się w Teksasie, gdzie nie tylko nikt się nie śmieje z country ale jest to właściwie świętość. Najciekawszy wydał mi się jednak odcinek, w którym nasza bohaterka ma zrobić wszystko by zawieść jedną ze swoich podopiecznych do kościoła. Dziewczynka odmawia chodzenia do kościoła od czasu śmierci matki (w sumie trudno się dziwić dziecku, które w tym przypadku nabiera poważnych wątpliwości co do istnienia boga). Pod tym względem serial dość dobrze przypomina, że w amerykańskiej kulturze popularnej istniej bardzo mocno zakorzeniony wątek wiary (istnieje przecież cała osobna działka kina chrześcijańskiego) i Netflix nie jest stacją która by widzów, czekających na takie oczywiste potraktowanie chodzenia do kościoła, by jakkolwiek pominęła.
Wrzucam tą uwagę, bo niedawno pisałam dla OKO.Press tekst o tym, że wizja Netflixa jako siedliska samego lewactwa jest bardzo subiektywna i niekoniecznie znajduje zawsze potwierdzenie w rzeczywistości. Jednocześnie wydaje mi się ciekawe by przyglądać się co platforma oferuje swoim bardziej konserwatywnym widzom. Nie tylko dlatego, że zawsze ciekawie jest wyjść ze swojej kulturowej bańki, ale też dlatego, że mam niekiedy wrażenie że widzowie w Polsce zupełnie nie mają tego instynktu dostrzegania kiedy spotykają się np. z chrześcijańskimi filmami amerykańskim. Jest w nas pokusa wrzucania wszystkiego ze znaczkiem „N” do jednego światopoglądowego worka, tymczasem bywa to zdecydowanie bardziej skomplikowane. Co dla mniej jest akurat ciekawe i zasługuje na zainteresowanie. Zwłaszcza, że jak podejrzewam takich produkcji może się pojawiać więcej – bo Netflix musi walczyć o wszystkich widzów.
Kiedy skończyłam oglądać pierwszy sezon „Country Comfort” naszła mnie myśl, że to nie jest prawda, że nie ma potencjału w historii dość przypadkowej opiekunki która bierze pod swoje skrzydła gromadkę dzieci (przy czym już wiemy, że to oznacza też seriale gdzie przypadkową opiekunką jest mężczyzna). Problem jest taki, że zwykle założenie jest takie, że to musi być osoba zupełnie pozbawiona kompetencji, która dzięki sprytowi daje sobie radę. Ale czy nie macie wrażenia, że we współczesnym świecie dużo bardziej bawiłoby zupełnie inne podejście do tematu.
Cały czas myślę sobie jakby wyglądał taki serial gdyby np. opiekunką została dziewczyna, która rzuciła doktorat z pedagogiki, po tym jak nie wytrzymała presji, i teraz musi przyłożyć swoją teoretyczną wiedzę do opieki nad dziećmi. Co gdyby była zbyt wykwalifikowana do tej pracy a nie za mało. To byłoby chyba ciekawsze, a przy okazji – pasowałoby do współczesnych realiów gdzie coraz więcej ludzi ma za sobą co najmniej jedno załamanie nerwowe. Myślę, też że fajnie byłoby zmienić układ i np. byłaby to pracująca wdowa z piątką dzieci. Nie mówię, że nie mogłoby być wątku romantycznego (ostatecznie mamy XXI wiek) ale wizja, historii gdzie ostatecznie to dwie kobiety stają przeciw światu opiekując się gromadką dzieci brzmi fajnie. To jest niesamowite, że ten punkt wyjścia się właściwie prawie nie zmienia od lat – łącznie z tym, że zawsze jest tu też wątek Kopciuszka bo ojciec dzieciom jest dużo zamożniejszy.
„Country Comfort” fascynuje mnie jako przykład tego nieco zapomnianego kierunku rozwoju platform streamingowych, które poza produkcjami nastawionymi na prestiżowe nagrody, muszą wypełniać swoją ofertę także serialami, które nigdy nie były aż tak sławne i podziwiane. To przejęcie schematu produkcji, które miały miejsce w serialowych ramówkach stacji takich jak TV Land, czy wspomniane ABC Family, dość dobrze pokazuje jak bardzo nie da się zrozumieć posunięć platform streamingowych bez dobrej znajomości krajobrazu amerykańskiej telewizji. Co przynajmniej dla mnie jest fascynujące. Bo to wszystko jest ze sobą powiązane a my zwykle orientujemy się, że po prostu na Netflix jest nowy serial, który wcale nie wydaje się bardzo zabawny. Serio napisałabym o tym książkę gdyby nie fakt, że już to zrobiłam.