Nie będę ukrywać – znów jestem rozdarta. Serio im więcej filmów powraca do kin tym bardziej się czuję jak ta rozdarta sosna. Nie mniej nie jestem w stanie inaczej opisać moich uczuć po obejrzeniu „Cruelli” – filmu, który oglądało mi się doskonale ale kiedy wyszłam z kina poczułam, że uwiera mnie całkiem sporo rzeczy w tej historii o szaleństwie i geniuszu. I wcale nie są to mordercze dalmatyńczyki.
Zacznę od pochwał, żeby potem nie było, że dodaję je na koniec, jakby od niechcenia. Cruella to film niesłychanie spójny – wszystko tu zostało z całą pewnością przemyślane pod kątem wizualnej przyjemności. Od obrazu Londynu lat siedemdziesiątych, gdzie nowe trendy wypierają powoli stary utrwalony ład, przez doskonałą ścieżkę muzyczną (choć zupełnie nie zrozumiałą pewnie dla większości młodych widzów) po fenomenalną grę aktorską. Emma Stone radzi sobie doskonale jako Estella/Cruella – miła dziewczyna, która stara się sobie poradzić w Londynie i zrobić karierę w świecie mody. Nie trudno polubić jej bohaterkę (ja w ogóle mam słabość do Emmy Stone, i zawsze lubię patrzeć na nią na ekranie) ale też widać jaką radość sprawia aktorce ujawnienie tej bardziej punkowej i anarchistycznej strony Curelli.
Obok fenomenalnej Stone, jest też niezastąpiona Emma Thompson. Pod pewnymi względami kradnie ona film pozostałym aktorom i aktorkom bo jest po prostu fenomenalna. Jest w niej trochę tej klasycznej Curelli, trochę Mirandy z „Diabeł Ubiera się u Prady”, trochę każdej perfekcyjnej szefowej, która nie toleruje żadnych odstępstw od zasad. Jednocześnie jednak Thompson gra ją – jak zresztą często robi – z odrobiną humoru i autoironii co sprawia, że ta postać, która w innym wykonaniu byłaby przekomicznie zła, tu nabiera całkiem ciekawego rysu. Prawdę powiedziawszy dawno już nie widziałam tak perfekcyjnie zagranej złej postaci kobiecej w filmie. Być może to jest najlepsza rola jaką w ogóle stworzono w nowych filmowych adaptacjach Disneya.
Filmowa „Cruella” doskonale sprawdza się też pod względem tempa – dzięki kilku sekwencjom mniej lub bardziej udanych skoków udaje się zbudować całkiem przyzwoite napięcie i nawet nie przeszkadzały mi pomagające rabusiom psy, mimo że zwykle reaguję alergicznie na wszelkie zwierzęta w roli pomocników. Jest to też produkcja, która już dużo, dużo mniej ogląda się na młodego widza. Można powiedzieć – mimo, że w jakiś sposób spodziewa się go na widowni (brak przekleństw, seksu i krwi) to trochę go też ignoruje. Konflikty, rozmowy, problemy i sama stylistyka są tu zdecydowanie skierowana do widza dorosłego. To on się będzie dobrze bawił i on wyłapie wszystkie te kulturowe nawiązania jakie pojawiają się w czasie seansu. Co w sumie jest kierunkiem po części zrozumiałym biorąc pod uwagę, że dzieciaki, które mają sentyment chociażby do aktorskich „101 Dalmatyńczyków” mają dziś po trzydziestce.
Nie da się ukryć – zwłaszcza, na tle innych – niekoniecznie udanych aktorskich filmów Disneya „Cruella” wyróżnia się pozytywnie jako film i spektakl. Co prawda – nie wiem czy jest to produkcja dla młodszych widzów, ale ponieważ jestem widzem dorosłym to mogę uznać, że i mnie się coś od życia należy. Wszystko wizualnie w tym filmie zachwyca ale przede wszystkim – cudowna jest moda. Udało się złapać zarówno klasyczne kroje lat sześćdziesiątych jak i nowe punkowe trendy. Wszystko zaś jest tu takie cudownie niewymuszone, że po wyjściu z kina człowiek ma ochotę przerzucić całą swoją szafę i znaleźć w niej wszystko co zbliżyłoby nas do tego glamour świata wielkiego krawiectwa. Tu nie popełniono żadnego błędu – wszystko przyciąga uwagę, oddaje charakter postaci i każe prosić o więcej.
Skoro jest tak dobrze to skąd we mnie ten konflikt? Z kilku powodów. Pierwszy jest chyba najprostszy – trudno jest osadzić tą historię bohaterki w świecie Disneya. Poznajemy tu młodą, zdolną dziewczynę, która odkrywa swoją mroczną stronę i zmuszona przez świat zaczyna ją eksplorować. Wciąż jednak jest w tej eksploracji ludzka – nawet jeśli gdzieś pod powierzchnią czai się skłonność do szaleństwa czy okrucieństwa. Trudno jest nam sobie wyobrazić by ta bohaterka – kochająca psy i z nimi żyjąca, miałaby się zamienić w Cruellę pragnącą wymordować szczeniaczki na futro. Więcej sam film sugeruje, że ktokolwiek mógłby ją o to podejrzewać rzuca w jej stronę kłamstwa i niepotwierdzone oskarżenia.
To stawia nas w trudnej sytuacji – czy mamy założyć, że poza filmem stało się coś strasznego co zmieniło jej postawę? Czy założyć, że wszystko co wiedzieliśmy o niej to plotki? Ale co w związku z tym z fabułą „101 Dalmatyńczyków”? Cruella zbierała szczeniaczki, bo je kochała. Oczywiście nie jest to problem kluczowy dla świata, ale pokazuje, że jednak Disney nie był w stanie wymyślić czegoś co by skłaniało nas do sympatii, do osoby która pragnie stworzyć futro z dalmatyńczyków. W związku z tym stworzyli postać, która tak naprawdę z istniejącą ma wspólną fryzurę i imię. Co jest jakimś wyjściem, ale jednocześnie – trochę to jest taki unik. Co zresztą potwierdza moje przypuszczenia, że o tej książkowej czy oryginalnej Cruelli nie da się zrobić sympatycznej historii.
Druga sprawa – tu już poważniejsza – Curella sprawia frajdę tylko jeśli nie spróbujemy przekładać założeń świata przedstawionego na ten który nas otacza. Gdyby bowiem kogoś pokusiło o to by zastanowić się co Cruella mówi o świecie to nagle dostalibyśmy obraz dość problematyczny. Dowiedzielibyśmy się że zło i geniusz są absolutnie dziedziczone, i nie ma takiej ilości miłości, która mogłaby cokolwiek zmienić w dziedzicznych morderczych skłonnościach. Jest tu też trochę niepokojącego powiązania bycia innym z bycia złym co też chyba nie miało być intencją twórców, ale tak wyszło. Musielibyśmy też dojść do wniosku, że nie ma na świecie gorszych kobiet niż te które uważają, że najważniejsza jest kariera a nie rodzina, i które wyznają publicznie że jakiekolwiek relacje ciągną je w dół (co nie ukrywajmy – nie jest zdaniem zupełnie bez podstawy zwłaszcza w latach 60), musielibyśmy się też skonfrontować z jakimś dziwnym – chyba niespodziewanym nawet dla samych twórców przesłaniem pro life* które w tym filmie jak najbardziej jest i które mnie samą nieco zaskoczyło (ciekawe czy taka była intencja scenarzystów czy o tym nie pomyśleli). Wszystkie te elementy nie bolą jeśli uznamy, że „Cruella” to film, którego absolutnie nie można czytać w kontekście otaczającej nas rzeczowości. Problem w tym, że niestety kultura tak nie działa.
Na koniec – sprawa trzecia – która jest zarzutem, który być może nie jest dla wszystkich problemem. Otóż przez lata była taka niepisana zasada, że filmy Disneya – zwłaszcza te które starały się w jakiś sposób docierać do dzieci i ich rodziców miały moralne przesłanie. Jakieś – niekoniecznie zawsze takie z którym się zgadzam – ale jakieś miały. Nawet te filmy poświęcone postaciom złym – jak „Maleficent” starały się je odnaleźć i wyłuskać. Nie zawsze były to rzeczy głębokie, ale były. Jakie jest przesłanie moralne „Cruelli”? Otóż w sumie go nie ma. Chyba, że uznamy dobrze przemyślaną zemstę jako przesłanie dla rodziców i dziatek. Bohaterka w sumie uczy się tego żeby być może chwilowo nie być najgorszą wersją siebie. Wciąż jednak trudno powiedzieć by z całego filmu wynikała jakaś nauka. Trudno nawet patrzeć na to jak na film, który wspiera bohaterów, którzy godzą się z własną innością bo tu inność oznacza przyjęcie swojej złej persony jako dominującej. Być może tu gdzieś pogubili się scenarzyści przygnieceni koniecznością zrobienia dwóch dość sprzecznych filmów na raz.
Czy więc warto obejrzeć „Cruellę”? Moim zdaniem tak, pod warunkiem, że przyjmiemy założenie, że to taki spektakl, który oglądamy bez próby wyciągnięcia z niego czegoś więcej. Na pewno nie powinniśmy się też pochylać za bardzo na tym, że Disney po raz kolejny – tworzy opowieść o kobietach przeciwko kobietom jakby nie umiał stworzyć innego konfliktu. Tylko ponownie jak zaczniemy się nad tym za długo zastanawiać to może nam to przesłonić fantastyczny spektakl i co będzie. W ogóle – jak długo skoncentrujemy się na grze aktorskiej, atmosferze i modzie, tak długo będziemy na seansie bezpieczni. Sama zaś „Cruella” dość dobrze pokazuje, jak bardzo to przedstawianie „czarnych charakterów” w nowej odsłonie jest skomplikowane zwłaszcza, kiedy chce się ostatecznie pokazać świat jako dobry lub zły. A on wiecie, taki w ciapki jest. Jak dalmatyńczyk.
Ps: W filmie jest scena z morderczymi dalmatyńczykami, która kończy się czyjąś śmiercią. Zastanawiam się czy mimo wszystko Disney przemyślał to jaki wpływ mają jego filmy na postrzeganie określonych ras psów. Po „101 Dalmatyńczykach” mnóstwo osób je kupowało, teraz sporo osób może uważać te psy za agresywne. Wiem, że to jest takie trochę czempioństwo ale zawsze bardzo bym uważała przy przedstawianiu konkretnej rasy w takim świetle bo niestety takie rzeczy mają konsekwencje.