Pastisz to obecnie trochę zapomniany gatunek. O ile parodie mają się dobrze, to pastisz wydaje się dziś nawet jeśli nie zapomniany, to zdecydowanie zbyt niejednoznaczny by z niego powszechnie korzystać. „Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie” to dość rzadki przykład pastiszu serialowego, który dość dobrze spełnia założenia przyjętej konwencji. Pytanie tylko czy sprawia frajdę.
Cofnijmy się nieco do początków. W 2018 roku pojawia się na rynku debiutancka powieść A.J Finna – „Kobieta w oknie”. Staje się bestsellerem, jest promowana międzynarodowo, w pisuje się w trend książek o kobietach które zmagają się z problemami a jednocześnie – wszystko wskazuje na to, że są świakiniami zbrodni. Przed „Kobietą w oknie” była „Dziewczyna w pociągu” a wcześniej wiele książek które należą do szerokiego nurtu domestic nori. Książka A.J Finna nie tylko stała się bestsellerem ale też sprawiła, że zaczęto się dokładniej przyglądać biografii autora. Szybko okazało się, że nie wszystko się w niej zgadza i wiele faktów ze swojego życia – które sprawiały, że wydawał się czytelnikom ciekawszy autor po prostu zmyślił.
To jednak nie koniec – w 2019 roku do kin miał trafić film „Kobieta w oknie” z Amy Adams w roli głównej. Historia cierpiącej na agorafobię kobiety, która jest świadkinią zbrodni ale nie może ufać własnej percepcji – ze względu na zażywane leki i liczne wypite lampki wina, miała być wielkim hitem. Stało się jednak inaczej – po pierwszych pokazach studio zdecydowało się poprawić film a kiedy w końcu miał wejść do kin pandemia sprawiła, że trafił na Netflix. Gdy już się na platformie pojawił spotkał się głównie z negatywnymi recenzjami – do tego stopnia, że dla wielu stał się swoistą guilty pleasure – ludzie oglądają go bo jest tak zły że znów dobry.
I tu właśnie jesteśmy kiedy pojawia się serial Netflixa „Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie”. Sam tytuł sugeruje nam już że nie będziemy mieli do czynienia z poważną historią ale sam serial przez pierwsze odcinki wcale nie idzie bardzo jednoznacznie w komediową stronę. Jasne przerysowuje pewne wątki które pojawiają się w historiach o kobietach na skraju załamania (np. naszą bohaterkę prześladuje nie tyle lęk przed otwartą przestrzenią co lęk przed deszczem) ale sama akcja posuwa się powoli i znam kilka osób które były początkowo przekonane że oglądają serial na podstawie „Kobiety w oknie”, który próbuje potraktować sprawę poważnie.
Dość szybko jednak rozpoznajemy serial jako pastisz. Pojawiają się tu wszystkie obecne w takich produkcjach wątki – bohaterka pije (jej kieliszki do wina są irracjonalnie duże), podgląda swojego przystojnego owdowiałego sąsiada i wspomina śmierć swojej córki. Oczywiście szybko każdy z tych wątków zostaje doprowadzony do absurdu, ale co ważne – sam świat przedstawiony i bohaterowie traktują siebie zupełnie poważnie. Każdy absurdalny dialog wypowiedziany jest z absolutną powagą, każda scena ma w sobie element który w innym filmie zostałby potraktowany jako dramatyczny. Pod pewnymi względami serial przypominał mi angielską produkcję „A Touch of Cloth” która w cudowny sposób parodiowała klasyczne elementy policyjnego proceduralu. Scena przesłuchania kanibala mordercy wydaje się być wzięta niemal idealnie z tej przerysowanej do granic narracji o dzielnych policjantach i ich moralnych dylematach, które nie dają spać po nocy.
Czy to jest dobry serial? Trudno jednoznacznie ocenić – ma niezłe momenty, kiedy jest cudownie absurdalny, ale też takie w których trochę nas nudzi. Być może dlatego, że trudno się nam zaangażować emocjonalnie co sprawia, że w sumie nie obchodzą nas bohaterowie i ich uczucia. Co sprawia, że część rozgrywanych na poważnie scen nuży zamiast bawić. Moim zdaniem byłby zdecydowanie lepszy, gdyby zamiast ośmiu odcinków miał ich sześć, bo cały czas miałam wrażenie, że oglądam nieco zbyt długo opowiadany dowcip. Zwłaszcza, że w pewnym momencie domyślamy się zakończenia i jest to już pewna męka (choć w ostatnim odcinku pojawia się na moment Glenn Close i to jest super!). Bardzo dobra w roli roztrzęsionej bohaterki jest Kristen Bell, która chyba powoli wyrasta na aktorkę, którą chętnie obejrzę w każdej produkcji, bo lubię na nią patrzeć i wydaje mi się idealna właśnie do grania takich postaci, które są bardzo poważne w komediowych sytuacjach.
Mam wrażenie, że do pewnego stopnia problemem tej produkcji jest fakt, że film „Kobieta w oknie” – zrealizowany zupełnie na poważnie, jest tak słaby że spokojnie można go oglądać jak pastisz gatunku. Ma scenariuszowe luki, jest zupełnie pozbawiony subtelności w zapowiadaniu pewnych wydarzeń czy problemów a aktorzy grają w tak przerysowany sposób, że ma się niemal wrażenie że oglądamy jakiś skecz. To jest problem, kiedy próbuje się parodiować coś co samo w sobie nie jest szczególnie dobre. Jednocześnie – ponieważ film nie okazał się wielkim sukcesem to zastanawiam się ilu widzów dostrzeże liczne nawiązania do wątków i elementów które pojawiały się w oryginalnej historii. Zastanawiam się jak wyglądał proces decyzyjny tworzenia tego serialu – czy Netflix założył, że „Kobieta w oknie” będzie większym hitem czy po prostu uznał, że taki rodzaj produkcji zawsze trafi do widzów – nawet jeśli nie do końca wiedzą co dokładnie jest parodiowane.
Być może serial byłby lepszy, gdyby pojawił się na platformie nieco bliżej tego kulturowego momentu, w którym można było odnieść wrażenie, że dosłownie wszystkie produkcje są poświęcone kobietom na skraju załamania. Tylko, że popkultura pędzi i dziś domestic noir nie jest już tak popularnym gatunkiem a sami czytelnicy i widzowie nabrali dystansu do tak napisanych i opowiedzianych historii z dreszczykiem. Trochę tak jakby dziś zrobić serial będący pastiszem produkcji kryminalnych rozgrywających się w krajach skandynawskich. Nawet jeśliby nas to rozbawiło to nieco inaczej niż kilka lat temu kiedy takie teksty były niesłychanie popularne i zapełniały całe półki księgarni.
Na koniec mam refleksję, że cały serial ma trochę nastrój takiego skeczu SNL który wyśmiewa popularne trendy w popkulturze (nie tak dawno w programie był świetny skecz wyśmiewający „Sceny z życia małżeńskiego”). Różnica polega na tym, że te skecze w amerykańskim programie mają maksymalnie siedem minut, a tu dostajemy osiem półgodzinnych odcinków. Kto wie, może najlepiej pomysł sprawdziłby się po prostu jako film, który można byłoby obejrzeć zaraz po tym jak obetrzemy łzy po seansie „Kobiety w oknie”. Te wszystkie moje rozważania wynikają chyba przede wszystkim z faktu, że mam poczucie, że tam jest pomysł na coś co mogłoby być całkiem niezłą rozrywką ale ostatecznie dostaliśmy coś bardzo umiarkowanie ciekawego i chyba skazanego na to zaginąć w pamięci widzów i w przepastnym katalogu Netflixa.