„Nasze magiczne Encanto” to pewien fenomen. Film wszedł do kin bez większej pompy – zresztą w okresie, kiedy nikt się chyba nie spodziewał wielkiego hitu. Ponieważ jednocześnie pojawiło się w kinach i na Disney+ to trudno porównywać jego popularność z innymi filmami (ma wyniki box office zdecydowanie słabsze niż „Coco”, czy „Moana” ale lepsze niż „Naprzód”). Minął jednak miesiąc a cały świat śpiewa o tym, że nie rozmawia o Bruno a sam film powoli wygrywa serca kolejnych widzów. Ja załapałam się chyba jako ostatnia na seans i muszę powiedzieć, że rozumiem, dlaczego historia rodziny Madrigal zamiast zniknąć podbija kolejne serca.
Historia jest z jednej strony fantastyczna z drugiej – zaskakująco kameralna. Rodzina Madrigal mieszka w odgrodzonej od świata magicznej dolinie, która zapewnia spokój i bezpieczeństwo zarówno im jak i mieszkańcom okolicznej wioski. Trafili tu uciekając przed prześladowaniami i miejsce to jest nasyconą magią bezpieczną przystanią. Każda osoba z rodziny ma specjalny dar, z którego korzysta pomagając ludziom z wioski. To znaczy nie każda swojego daru nie otrzymała Mirabel. Nikt nie wie dlaczego, ale dziewczyna czuje, że z tego powodu nie jest do końca akceptowana przez rodzinę. Zwłaszcza jej babcia surowo odnosi się do dziewczyny, sugerując, że ma coś wspólnego z tym, że magia nie działa już tak ja kiedyś. Zwłaszcza że sama Mirabel dostrzega, że magiczny dom, w którym mieszka cała rodzina zaczyna się powoli rozpadać i nie wiadomo co stoi za problemami z magią. Mirabel postanawia więc rozwiązać tą tajemnicę i być może zasłużyć na swoje miejsce w rodzinie.
W „Encanto” nie ma smoka do pokonania. W zasadzie nie ma też żadnego antagonisty. Całość przypomina bardziej mały rodzinny dramat, który – gdyby nakręcił go jakiś ponury Europejczyk pewnie składałby się z wielu bardzo dramatycznych scen. No ale to nie ponure kino tylko produkcja kierowana do dzieci – co znaczy, że tam gdzie zwykle mielibyśmy łzy i tłuczenie talerzy oraz bardzo długie pauzy, mamy piosenki które – jak to zwykle w przypadku piosenek napisanych przez Lina Manuela Mirandę, powoli wchodzą do twojego mózgu i zostają tam na zawsze. Jednocześnie – mam wrażenie, że z wielu produkcji jakie w ostatnich latach wypuścił Disney – ta ma potencjał by najlepiej przygotować młodego widza na pewne wyzwania przyszłości. Nie da się bowiem ukryć – to jest film, który uczy o kilku ważnych elementach dynamiki rodzinnej.
Mamy więc członków rodziny którzy czują zdecydowanie za dużą presję by być idealni, są tacy którzy pragną zostać zrozumienia przez rodzinę ale cały czas spotykają się tylko z odrzucaniem, ostatecznie – sytuację w której dana osoba czuje taki ciężar rodzinnych obowiązków, że cały czas boi się, ze wszystkich zawiedzie. Jednocześnie film uczy młodych ludzi – nie jest tak, że miłość do własnej rodziny znaczy, że nią ma problemu. Wręcz przeciwnie – czasem przywiązanie i miłość sprawiają, że stajemy się zakładnikami pewnych wymagań ludzi którzy mają nad nami niesamowitą władzę – są naszą najbliższą rodziną. W tym filmie wszystko się ładnie kończy i wszyscy rozumieją swoje błędu, ale nie ukrywajmy – zwykle zanim toksyczna babcia zaczyna rozumieć, że zamienia życie rodziny w piekło mija trochę czasu na terapii. Nie mniej – mam wrażenie, że film jest pod wieloma względami bardzo potrzebny – bo odwołuje się do tej skomplikowanej rodzinnej dynamiki i poczucia obowiązku. Jednocześnie – co bardzo mi się podoba- Mirabel jest w pełni akceptowana przez swoich rodziców, ma dobre kontakty z kuzynem (serio najsłodsze dziecko w animacjach Disneya jakie widziałam) ale niekoniecznie to wystarczy by nie czuć się gdzieś z boku.
Co mnie zaskoczyło w „Encanto” to fakt, że wielu członków rodziny Magridal jest naprawdę nieszczęśliwych. Począwszy od nieszczęsnego Bruno, który ma w tym filmie chyba najsmutniejszą historię, przez Isabelę, która zawsze ma być idealna i dla rodziny jest gotowa poświęcić prywatne szczęście, po Luisę, która dosłownie czuje, że ciężar całej rodziny jest na jej barkach i kim jest, jeśli nie może służyć innym. Miejscami dorosłego widza bierze wręcz złość, że nikt po drodze – zwłaszcza rodzice trzech sióstr, nie przeciwstawili się apodyktycznej babci i nie stanęli w obronie córek. Choć być może jest w tym jakaś psychologiczna prawda, że często jeśli młodzi ludzie nie zawalczą o siebie to nie mogą w toksycznych rodzinnych relacjach liczyć że ktoś się za nimi ujmie. W każdym razie oglądając film miałam poczucie, że ta przewodnia historia ma w sobie paradoksalnie dużo realizmu a przede wszystkim – pokazuje jak zniuansowane są stosunki rodzinne. Niekoniecznie trzeba się wdawać z rodziną w otwarty konflikt, żeby pojawiły się problemy. Jestem też wielką fanką obecności w filmie wielu pokoleń rodziny Madrigal – coś czego zawsze brakowało mi w historiach o (zazwyczaj) osieroconych bohaterach czy bohaterkach.
Nie uważam „Encanto” za film zupełnie pozbawiony wad – mam wrażenie, że zwłaszcza sama końcówka nieco za bardzo uprościła skomplikowany temat, można też zadać sobie pytanie odnośnie do pewnej pasywności rodziny w kwestii biednego Bruno. Można się też zastanowić czy puenta opowieści, gdzie ostatecznie – magia ma swoje kluczowe miejsce nie byłaby lepsza gdyby rodzina Madrigal musiała się nauczyć żyć w zupełnie nowej dynamice. Jest to też historia niesamowicie prosta fabularnie i kiedy się ją ogląda w kinie można pewnie czuć jakiś zawód, biorąc pod uwagę jak mało wykorzystana jest magia i jak niewiele w sumie wiemy o świecie bohaterów. Nie mniej, mam wrażenie, że to taki film, który trochę jak ścieżka dźwiękowa – rośnie w widzu. Nawet jeśli kinowy seans mógłby jakoś zwieść to im dłużej się myśli o tej opowieści tym bardziej wydaje się potrzebna i zaskakująco zniuansowania jak na animację dla dzieci.
Nie jestem w stanie powiedzieć czy „Encanto” to dobry czy zły film. Na pewno ma w sobie coś co sprawia, że widzę do niego nawiązania codziennie na Tik Toku, że piosenki z filmu wskoczyły na sam szczyt listy przebojów czego się nikt nie spodziewał. Być może zadziałał tu mechanizm, który zawsze pomaga filmowym produkcjom. Wiele osób zobaczyło siebie i swoje relacje w tych przedstawionych w produkcji. Osobiście mam wrażenie, że dla wielu osób przed telewizorami piosenka Louisy jest szczególnie bliska, bo oddaje ciężar poczucia obowiązku – coś co jest udziałem wielu pozornie najsilniejszych członków rodziny. Rzadko się zdarza by animacje tak dobrze trafiały w czyjeś emocje a ta chyba idealnie zgrała się z tym coraz mocniejszym w społeczeństwie poczuciem, że nikt nie rani nas tak jak rodzina, którą kochamy. I też chcielibyśmy wszystko naprawić tak łatwo jak przychodzi to Mirabel. I choć może nie każdy pięciolatek się w tym odnajdzie to mam takie przeczucie, że dwadzieścia lat później takie „Encanto” pomoże zrozumieć, że nie jest ze swoimi emocjami ani pierwszy, ani ostatni.
A już na sam samiuśki koniec – muszę powiedzieć, że po raz pierwszy oglądałam sobie animację i myślałam „Hmmm mogłabym zrobić cosplay tej postaci”. Choć może to jest głównie zazdrość o ciuchy – nie wykluczam.