?
Hej
Zwierz myśli nad tym wpisem od dobrych kilku dni, dokładnie od czasu, kiedy Ninedin zaraz po wpisie o popkulturalnych miłościach i zakochiwaniu się w bohaterach, zapytała czy na fali szczerości nie napisać o swoich ulubionych filmowych scenach miłosnych i pocałunkach. Propozycja Ninedin wydała się zwierzowi ciekawa – przestać udawać, że scen takich nie lubimy, że wychodzimy po kanapkę, że wcale nie czekamy na to aż nasza ulubiona para wreszcie padnie sobie w ramiona. Zwierz uważa, że szczerość w mówieniu o popkulturze jest cenna. O zbyt wielu rzeczach nie mówimy, udając mądrzejszych i w przekonaniu wielu doroślejszych odbiorców kultury popularnej. Czasem zaś się po prostu wstydzimy posądzenia o to, że idziemy do kina tylko na „momenty”. Tymczasem nie ma co ukrywać, że owe „momenty” są takim samym jak każde inne narzędziem narracyjnym, często kluczowym dla fabuły. Zwierz nigdy nie uważał, że w filmach jest za dużo nagości i seksu. A właściwie nie uważał, że jest ich za dużo z przyczyn moralnych, ze względu na własną pruderię itp. To akurat nigdy zwierzowi z tych względów nie przeszkadzało. Z drugiej jednak strony skoro przy szczerości jesteśmy, to zwierz musi zawieść Ninedin. Otóż zwierz zastanawiając się nad realizacją tego tematu uświadomił sobie, że to, co ma do napisania może zostać zinterpretowane, jako unikanie tematu. Bo tak naprawdę o seksie w filmie będzie w tym wpisie zaskakując mało.
Dlaczego? Po pierwsze zwierz zdał sobie sprawę, że właściwie nie przepada za scenami miłosnymi w kinie. Nie stoi za tym żadna pruderia (to chyba jedna z niewielu rzeczy, o którą trudno byłoby podejrzewać zwierza), ale raczej chłodne przyjrzenie się temu, czym tak właściwie jest filmowa scena seksu. Najpierw odłóżmy na bok filmy, w których seks odgrywa rolę absolutnie kluczową dajmy na to takie oczywiste przykłady jak Ostatnie Tango w Paryżu, Intymność czy 9 Piosenek. Tu seks, jaki by nie był jest dla fabuły tak kluczowy, że bez niego się nie da. Co więcej, tak naprawdę musimy w nich przyjąć taką a nie inną konwencję przedstawiania scen seksu z całym dobrodziejstwem inwentarza. Traktując je jako kluczowy element autorskiej wizji. W tej samej kategorii znajduje się też większość filmów o parach homoseksualnych (scenarzyści są tu wyjątkowo konsekwentni co nie dziwi bo filmy często koncentrują się przede wszystkim na seksualności bohaterów, i konsekwencji takich a nie innych skłonności), zdradach (niezależnie od tego czy sceny seksu w Skazie uznajemy za dobre i czy podoba się nam to, co widzimy w Niewiernej czy też nas nuży, to filmu o zdradzie bez aktu zdrady oglądać raczej nie warto) czy w końcu filmy o pierwszych doświadczeniach seksualnych, ( przy czym zaliczamy tu też filmy w stylu I twoja Matkę też). W takich filmach seks na ekranie jest właściwie głównym narzędziem, które najczęściej służy reżyserowi do opowiedzenia historii – zazwyczaj o czymś zupełnie innym a niekiedy tylko o tym. Takie sceny zwierz przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza, przyjmując, że są w jakimś stopniu narzędziem narracyjnym – a więc mają swój cel. Często są bardzo odważne, przełamujące bariery, głównie, dlatego, że scenarzyści tak naprawdę korzystają z seksu bardziej by powiedzieć coś o bohaterach i ich wzajemnych relacjach niż by po prostu zadowolić widownię. Zresztą takie sceny zdarzają się też w filmach niekręcących się wyłącznie wokół łóżka (metaforycznego, bo jak wiadomo, filmy za łóżkami nie przepadają) – sceny z American Psycho czy Historii Przemocy tak naprawdę pokazują nam w pierwszym przypadku narcystyczny charakter bohatera, którego najbardziej interesuje jego własne odbicie w lustrze, w drugim by przy pomocy dwóch radykalnie różnych scen pokazać jak bardzo zmieniły się relacje między małżonkami w filmie.
Gorzej z tradycyjnym prowadzeniem bohaterów filmów, które właściwie odpowiadają o czymś zupełnie innym (są przygodowe, sensacyjne, katastroficzne itp.) do łóżka, bo tak trzeba. Serio, liczba filmów w których nie ma żadnych elementów w postaci pocałunku czy sceny seksu jest niezwykle mała. Po pierwsze samo zbliżenie stanowi dla filmowców wyzwanie nie lada. Z jednej strony można pójść wizję romantyczną gdzie ludzie składają się jedynie z kolan i ramion, odpowiednio to wszystko oświetlić, dorzucić jakiś odpowiedni „romantyczny” soundtrack i z dużym trudem stworzyć wizję, która nijak się ma do niczego, co znać można z życia. Do tej kategorii zaliczają się te wszystkie niesamowicie nudne i bezpłciowe sceny, które wypełniają jakieś pięć minut prawie każdego hollywoodzkiego filmu, gdzie pokazanie nawet skrawka biustu uważa się za zagrażającą moralności erotykę albo właściwie pornografię. Tu nóżka, tak rączka gdzieś mignie pępek. Choć i tak dobrze, że filmowcy porzucili tą koszmarną mgiełkę, która rządziła kinem w latach 80. Istnieje też druga droga, czyli próba pójścia a naturalizm (modne to było w latach, 70) co właściwie zaskakująco często przeradza się na męczącą dziurę w konstrukcji filmu. Zwierz nigdy nie zapomni sceny z filmu Nie oglądaj się Teraz nakręconej właśnie w takim stylu. Scenę uznaje się za jedną z najlepszych scen seksu w historii kinematografii, chwaląc za naturalizm, delikatność i taką jakąś swojskość. Zwierz niczemu nie zaprzecza. Tylko, że suma summarum jest to przerażająco nudna scena. Serio nic się nie dzieje. No dobra coś tam się dzieje, ale nic, co by posuwało fabułę do przodu. Oczywiście, reżyser chciał przekonać widzów o czułości, jaka jest w małżeństwie bohaterów. Tylko problem polega na tym, że scena jest przy tym wszystkim nudna. Dobra, ale nudna. Rozumiecie zwierza?
Zwierz zawsze się śmieje z tej sceny, ale właściwie czasem ma ochotę krzyknąć do scenarzystów „Nie dopisujcie seksu. Wtedy zrobi się nudno i wasz scenariusz umrze”
Co więcej powiedzmy sobie szczerze wszystko jest jeszcze mniej więcej OK, kiedy oglądamy film sami albo nawet w kinie, ale kiedy siedzi się ze znajomymi, czy rodziną to wszyscy czują się trochę głupio. Przy czym, żeby nie było – zwierz nie twierdzi, że takie sceny nie przydają się fabularnie, czy nie są niekiedy kluczowe, ale prawda jest taka, że zdaniem zwierza dla widza w sumie niewiele w tym frajdy. No, bo powiedzmy sobie szczerze, oglądanie dwójki obcych nam ludzi, którzy udają, że uprawiają seks (serio udają, nie wierzcie, promocyjnym wywiadom czy sensacyjnym treściom – kiedy na sali jest reżyser, ekpia i oświetleniowiec i pan z mikrofonem, a do wszystkiego trzeba robić trzy duble, to serio jest to paradoksalnie całkiem ciężka praca), przy czym są najczęściej fotografowani tak, że składają się z tych mało seksownych kawałków ciała. Co więcej, pół biedy, kiedy oglądamy film, gorzej, kiedy oglądamy serial i dostajemy taką scenę ze cztery razy na odcinek. HBO korzysta z nich trochę w zastępstwie przerw reklamowych, żeby ludzie mogli wyjść po kanapkę (tak naprawdę chodzi o to, że HBO i inne stacje płatne mogą pokazać dużo więcej ciała i takimi scenami odwdzięczają się wiernie opłacającym abonament widzom). Do tego jak już zwierz napisał takie sceny spowalniają film – kiedy zwierz wychodził z ostatniego Bonda był w sumie bardzo zadowolony, że Skyfall podarował nam naprawdę najkrótszą tego typu scenę w historii Bonda od lat. Skoro, bowiem wybrałam się na film sensacyjny, chcę by akcja posuwała się do przodu. Zwłaszcza, że akurat w przypadku scen seksu w filmach sensacyjnych nie służą one budowaniu postaci, bohaterowie właściwie się nie odzywają (czasem nie wiele mówili do siebie wcześniej), więc w sumie seks staje się takim wypełniaczem i lepem na widza. Dla zwierza przykładem jak czasem strasznie źle to wypada jest przykład sceny z Mroczny Rycerz Powstaje, gdzie bohaterowie spędzają ze sobą noc tak totalnie z marszu, (choć z zadeklarowanym wielkim uczuciem), że widz naprawdę odnosi wrażenie, że wepchnięto mu tą scenę na siłę. Wiele filmów odwołuje się do tego schematu, właściwie z góry rezerwując jakieś kilka minut na seks, jednocześnie czyniąc wielkie wysiłki by były to sceny jak najbardziej bezpłciowe.
Sekundkę zwierzu, powie nie jeden czytelnik, co to ma być, jakaś taka wizja bezpłciowego filmy, gdzie seks jest tylko nudnym spowalniającym wszystko dodatkiem? No serio zwierzu, spodziewaliśmy się więcej, przecież miało być szczerze. No właśnie skoro przy szczerych wyznaniach jesteśmy zwierz pragnie się z wami podzielić swoją koncepcją dotyczącą tego, co jest naprawdę seksowne na ekranie. Widzicie zdaniem zwierza, chwila, kiedy nasi bohaterowie lądują w łóżku (bądź gdziekolwiek indziej z racji innowacyjności twórców filmowych) jest właściwie końcem zabawy dla widza. Tym, co sprzedaje się najlepiej to napięcie poprzedzające jakiekolwiek akty fizyczne. Znacie scenę z oryginalnej Afery Thomasa Crowna, w której Faye Dunaway i Steve McQueen grają w szachy? To jedna z najbardziej przesyconych seksualnym napięciem scen, jaką zwierz widział w filmie. To, że tak dłużej się nie da wiedzą wszyscy – bohaterowie i widzowie i właściwie tylko czekamy aż tak gra dojdzie do punktu kulminacyjnego. Zdaniem zwierza ta scena dokładnie oddaje to, co w filmach może być najbardziej pociągające. Widzicie to napięcie między bohaterami – niezależnie od tego czy wynika z wzajemnego przyciągania, powstrzymanego przez trudności, czy własne decyzje, albo niesprzyjające okoliczności – jest tym, co dla widza jest najbardziej satysfakcjonujące. Dlaczego? Bo to właściwie ostatni moment, kiedy widz współuczestnicy w tym, co dzieje się między bohaterami na ekranie. W chwili, kiedy bohaterowie przystępują do radosnej konsumpcji tego napięcia widz z uczestnika staje się wyłącznie podglądaczem i choć może czerpać z tego radość to jednak już zupełnie inną.
Przypomnijcie sobie genialną scenę w bagażniku czy w barze, z Co z oczu, to z serca – wszystko polega tu na budującym się napięciu, chemii poczuciu, że coś się stanie – jest ono ciekawe tak długo jak długo bohaterowie, nie mogą albo nic chcą nic z tym zrobić, będąc jednocześnie świadomymi, że coś z tego wyniknie. Zdaniem zwierza stąd zresztą bierze się taka popularność wątków filmowych, które opierają się na założeniu, że bohaterowie chcą się ze sobą przespać, ale albo nie chcą albo nie mogą – i choć w większości filmów w końcu się na seks decydują, to zainteresowanie widza (albo przynajmniej zwierza) jest już dużo mniejsze. To trochę jak z filmem Take This Waltz gdzie póki bohaterka wysłuchuje, co kochanek pragnie z nią robić jest bardzo seksownie a kiedy dostajemy niesłychanie kreatywny montaż, tego, co się wydarzyło (trzeba przyznać odważny) jest przynajmniej zdaniem zwierza, bez porównania mniej ciekawie. Mimo, że są to sceny jak na film nieeuropejski niezwykle odważne. Zresztą czasem bywa podobnie w przypadku scen nakręconych z zachowaniem zasady, że kobiety nigdy nie zdejmują staników (serio, dlaczego prawie wszystkie amerykańskie kobiety wstają z pościeli już w stanikach! To chyba najbardziej kretyńska rzecz, jaką widzi się w telewizji). Widzicie nagrodzona kilka lat temu nagrodą MTV scena wielkiego wybuchu namiętności między bohaterami łzawego Pamiętnika zwierza ani ziębi ani grzeje. Jedynym naprawdę warty uwagi fragmentem jest moment, w którym bohaterowie nagle spoglądają na siebie tak, że już wiemy, iż nie mają wyjścia tylko poddać się emocjom. To jest właśnie to napięcie, które widz może w pełni przeżywać z bohaterami – potem może tylko patrzeć.
Zdaniem zwierza właśnie z powszechności tego mechanizmu wynika filmowy a zwłaszcza serialowy fetysz pocałunku Właśnie pocałunku, który jest jednocześnie momentem, na który się czeka i który kończy ten okres budowania napięcia między bohaterami. Przyjrzyjcie się produkcjom filmowym – zwierz jest chyba na palcach jednej ręki wymienić filmy, w których nie było żadnego pocałunku. To taki element obowiązkowy, nawet w przypadku kiedy tak właściwie nie ma na taki wątek miejsca. Nie chodzi tylko eksploatowany właściwie przez każdy serial będą nie będą (nawet w przypadku, kiedy nie dotyczy to postaci drugoplanowych), ale też o samą pozycję pocałunku w funkcjonowaniu fabuły. Pomijając fakt, że widzowie niektórych seriali (typu Castle czy Bones i wiele, wiele innych.) Potrafią w naszym świecie powszechnej rozpusty (takie małe uogólnienie, ale rozumiecie, o co chodzi) czekać kilka lat w napięciu na jeden pocałunek (by przeżywać to, jako niesamowicie ważne wydarzenie), to na dodatek właściwie w serialach nie istnieją pocałunki przypadkowe. Widzicie zwierz (i jak podejrzewa wielu z was) zdaje sobie sprawę, że pocałowanie kogoś wcale nie oznacza, że darzymy go głębokim niedającym się opisać uczuciem, czy też, że relacje między ludźmi ulegną zmianie już na zawsze, że jest to zawsze preludium do czegoś więcej. W ciągu swojego życia całujemy całkiem sporo osób, które potem niewiele dla nas znaczą (o ile w ogóle przypominamy sobie jak się nazywały). Tymczasem we współczesnej telewizji właściwie nie można kogoś po prostu pocałować – być może w drobnej części seriali znajdziemy takie sceny, jednak w serialowym mainstreamie można spokojnie uznać, że jeśli dwie osoby się pocałują będziemy mieli z tego zamieszanie na kilka odcinków, jeśli nie sezonów.
Ale nie tylko o wagę pocałunku chodzi – twórcy zdając sobie sprawę, że tak naprawdę im dłużej przeciągają stan napięcia między bohaterami tym dłużej widz będzie zainteresowany wątkiem. Dlatego też serialowy wyczekiwany pocałunek zawsze wiąże się z trzema fazami – rosnącego napięcia, pewnego skrępowania i dyskusji oraz ponownego wybuchu namiętności. Z resztą po wybuchu namiętności, aby przywrócić równowagę – to znaczy konieczne dla zaangażowania widza napięcie większość twórców serialowych każe parze ukrywać łączące ich uczucie tym samym wracając do budzącego zainteresowanie widza napięcia wynikającego z niemożliwości spełnienia pragnienia. Kiedy nawet ta forma ulega wyczerpaniu większość scenarzystów decyduje się a jakże na takie komplikacje w związku bohaterów by doprowadzić do punktu, kiedy się rozstaną a potem rozegrać ten sam scenariusz w tym samym bądź zupełnie innym składzie? Niekiedy dochodzi do tego, że pocałunek jest o tyle ważniejszy od tego czy bohaterowie się ze sobą prześpią, że niektórzy autorzy – jak np. scenarzyści Bones, po prostu nad tym faktem radośnie przeskoczyli. Bo tak naprawdę, chwila, kiedy bohaterowie idą do łóżka jest z punktu widzenia serialowego fana bez porównania mniej interesująca, niż ta, w której się po raz pierwszy pocałują. Zwłaszcza, że nieobłożone takim wizualnym tabu pocałunki nie są kręcone w ten koszmarny „tylko żeby broń boże nic nie było widać” sposób. Zresztą, co ciekawe, Youtube pełny jest wyjętych z kontekstów odcinka montaży scen ulubionych pocałunków z filmów czy seriali – tego oswojonego przejawu namiętności, ludzie się nie boją, nie wstydzą i lubią kolekcjonować czy porównywać. Co więcej, sama scena pocałunku bywa dobrze napisana nawet wyjęta z kontekstu, podczas kiedy do scen miłosnych czy tylko scen seksu (nie bądźmy niczym niewinne dziewczę, któremu się wydaje, że to jedno i to samo, choć zwierz stosuje zamiennie z przyczyn językowych) jakiś kontekst jest jednak zdecydowanie potrzebny. Inaczej to naprawdę nie ma sensu. Bo serio jak chcemy seks bez budowania postaci i kontekstu to już nie lepiej udać się do gatunku wyspecjalizowanego.
Przy czym żeby było jasne. Zwierz nie twierdzi, że nie ma dobrych scen miłosnych w kinie, no są. Od czasu do czasu, kiedy reżyser jest kreatywny, a między aktorami jest dobra chemia, można się powstrzymać przed wyjściem po kanapkę. Ale w ostatecznym rozrachunku, dużo częściej są po prostu kolejną sceną, która dość często jest po prostu nudna i bardzo oddalona od tego, co można w najmniejszym stopniu uznać za seksowne. Oczywiście to wszystko jest subiektywna ocena, być może wynikająca z faktu, że zwierza zawsze w filmach, książkach i serialach interesowało to, co się między ludźmi nie działo, niż to, co się działo. Póki nic się nie stanie można, bowiem wyobrażać sobie absolutnie każdy scenariusz, jaki wydarzy się między bohaterami, można mu nadawać nieskończenie wielką wagę, znaczenie itp., Ale kiedy bohaterowie spędzą ze sobą noc, czy po prostu padną sobie w ramiona, to nagle schodzimy na ziemię. Bohater X pocałował bohaterkę Y i przespał się z Z. I jakby graficznie tego nie przedstawiono nie zmieni to faktu, że cała historia jest prawdę powiedziawszy dość prosta, nie tak wiele znacząca i sprowadzająca nas do bardzo ograniczonej liczby rozwiązań. I dla zwierza jest w tym coś smutnego.
Ps: Zwierz pragnie jeszcze dodać, że ma jedną obserwację, która nie chce go opuścić. Zwróciliście uwagę jak często w złych filmach, jedynymi dobrymi scenami – lepiej zagranymi, niekiedy niepasującymi do miałkości reszty materiału są sceny pocałunków? Tak jakby scenarzyści i reżyserzy wiedzieli, że widzowie zwrócą na to większą uwagę.
Ps2: Wiecie, że w tym wpisie nie ma nawet jednej dziesiątej tego, co ma zwierz do powiedzenia w temacie? A i jeszcze jedno. To taka specyficzna kwestia, w której chyba każdy ma własne zdanie, tak więc broń Boże nie traktować wypowiedzi zwierza, jako jakiejś stuprocentowo sprawdzalnej teorii, raczej jest to wynik zwierza preferencji i obserwacji.