Brytyjski serial „Duchy” to jedno z tych małych cudownych odkryć na jakie trafiłam jakiś czas temu szukając czegoś przyjemnego do oglądania. Niestety oryginalne brytyjskie „Duchy” nie są do zobaczenia w Polsce. Można za to obejrzeć ich amerykańską wersję. I zanim zaczniecie kręcić nosem – przestańcie, bo amerykański serial choć od brytyjskiego różny jest na swój własny sposób uroczy i zdecydowanie warto mu dać szansę.
„Duchy” to opowieść o dziewczynie, która dziedziczy dom jako ostatnia żywa przedstawicielka dużej rodziny. Przyjeżdża do domostwa, w którym mieszkają duchy kilku osób, które zmarły w tym domu. Nie są to tylko jej krewni, ale ludzie, którzy rozstali się z życiem na terenie posiadłości. Znaczy to, że będzie tu przedstawiciel jednego z plemion, które zamieszkiwały te okolice, wiking, żołnierz walczący w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, jazzowa piosenkarka, dumna właścicielka posiadłości, instruktor skautów czy biznesmen, który pożegnał się z życiem na początku wieku. W piwnicy zaś mieszkają duchy tych którzy zmarli na cholerę, a na pobliskich włościach można spotkać duchy angielskich żołnierzy, którzy tu zginęli.
Duchy nie są agresywne i przez wieki żyły sobie w nudzie i spokoju, nie dostrzegane przez nikogo. Ale po tym jak nasza bohaterka otarła się o śmierć – zyskuje umiejętność widzenia i słyszenia wszystkich mieszkańców posiadłości. Co prowadzi do uroczego i zabawnego wątku wspólnego mieszkania pod jednym dachem. Bo duchy to w sumie cała grupa współlokatorów z własnymi problemami, marzeniami i nie rozwiązanymi sprawami, które trzymają ich na ziemi. Trochę mamy dowcipu polegającego na tym, że duchy wchodzą w interakcje ze światem, trochę na tym, że są kapryśne trochę, że pochodzą z różnych epok. Najwięcej jest jednak w serialu ciepła, bo nasza bohaterka (a właściwie bohaterowie, bo jej mąż choć duchów nie widzi, to jednak się z nimi zaprzyjaźnia) odnajduje w nich swoją prawdziwą rodzinę.
Od razu powiem – jeśli znacie oryginał to jak w przypadku każdego remake – początek jest trudny – bo człowiek zawsze ma wrażenie, że przerobiono coś nieodłącznie brytyjskiego na amerykańską kopię. Ale tu uwaga – kiedy serial amerykański – trochę jak słynne „Biuro” zaczyna iść we własną stronę (bo ma zdecydowanie więcej odcinków) to zyskuje własną osobowość to robi się zdecydowanie lepszy. Wiem, sama nie lubię jak ktoś mi poleca „przeczekać” kilka odcinków ale prawda jest taka, że te pierwsze odcinki nie są złe, natomiast im dalej tym lepiej.
Sam serial jest bardzo miłą komediową produkcją, która z jednej strony opiera się na absurdach z drugiej – opowiada o życiu dużej i dość dziwnej, ale wciąż rodziny. Bohaterka i jej mąż nie tylko tolerują duchy, ale one same stają się częścią tej wspólnoty. Każdy z nich ma zresztą swoją własną historię, którą poznajemy w urywkach i często są to opowieści na swój sposób wzruszające. Do tego to też jest serial, w którym istotne jest to, że bohaterowie dojrzewają i mówią pewne rzeczy na głos – te których nie byli w stanie powiedzieć jeszcze za życia. Postaci duchów są rozpisane tak, że właściwie każdy może nas czymś zaskoczyć i każdy ma duże pole do zmiany i rozwoju.
Co więcej – bardzo podoba mi się postawienie w centrum opowieści młodego małżeństwa, które jednak nie jest ze sobą w permanentnym sporze (co zwykle napędza takie historie) ale wręcz przeciwnie – stanowi przykład udanego sympatycznego związku. Jasne są między nimi konflikty, ale serial znajduje swój komizm gdzie indziej a nie w ciągłym sporze żony i męża. Z resztą nie ukrywam jakoś przypadła mi do gustu aktorska para w głównych rolach (Rose McIver znana głównie z iZombie i wszystkich filmów o świątecznym księciu i Utkarsh Ambudkar, którego ja kojarzę z Pitch Perfect ale gał w wielu innych filmach) – mają fajną chemię i łatwo im kibicować. Inna sprawa – wiecie, że nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam w amerykańskim sitcomie czy nawet filmie – taką mieszaną parę gdzie pochodzenie i różnice kulturowe nie byłby jakimś elementem fabuły. Dopiero po „Duchach” zdałam sobie sprawę jak rzadko się takie pary w popkulturze pojawiają po prostu jako pary.
Ponownie tym co serial robi wyjątkowo dobrze to odnoszenie się do tego jak różną mentalność mają duchy z różnych czasów, ale jednocześnie – to dla twórców serialu niezły sposób by wytknąć kilka rzeczy z historii o których widz być może chciałby zapomnieć. Zwłaszcza, pojawienie się postaci rdzennego Amerykanina ładnie pozwala przypomnieć, że jednak nie Anglosasi byli na tej ziemi pierwsi. Przy czym – te elementy są poprowadzone zgrabnie i złośliwie – ale jednocześnie nie przysłaniają głównej fabuły skupiającej się na bardziej emocjonalnym dojrzewaniu bohaterów.
„Duchy” wpadają w mój ulubiony rodzaj produkcji tego typu – takich które po pierwsze – znajdują własny głos (co nie jest trudne, bo jeden sezon brytyjskiego serialu ma sześć odcinków, podczas kiedy amerykańska wersja ma ich osiemnaście) ale też po prostu tworzą przyjemną i ciepłą atmosferę. Bardzo lubię takie seriale i cieszę się, że udało się stworzyć taką wersję, która moim zdaniem nie konkuruje z oryginałem tylko istnieje obok. Zawsze mnie cieszy, kiedy się uda przełamać klątwę przenoszenia brytyjskich seriali na amerykański grunt i mam wrażenie, że to jest jeden z tych przypadków (fascynujące, że kochana przeze mnie „Miranda” zamieniła się w amerykańskim wydaniu w niemożebnie nudne i niezabawne „Call me Kat”).
Cały pierwszy sezon „Duchów” jest dostępny na Amazon Prime Video. Trzy sezony brytyjskich – cóż tu musicie kombinować, ale podpowiem że są VPNy a to produkcja BBC znaczy że jest w sieci. Moje polecenie wynika też z tego, że Duchy amerykańskie (które miały jeden sezon w przeciwieństwie do brytyjskiego który ma już trzy) zostały przedłużone na drugi sezon na początku roku więc można oglądać bez lęku, że zostaniemy z serialem, który spodobał się tylko nam. Dla mnie to zawsze komfort, choć tu powiem – nawet sam pierwszy sezon całkiem daje radę jako zamknięta całość.
Na koniec mam taką refleksję, że zbierałam się do tych amerykańskich „Duchów” bo oczywiście – mnóstwo osób napisało, że nie są tak dobre jak brytyjskie. Potem jednak okazało się, że jak zwykle – głosów które chcą stawiać jeden serial przed drugim jest mnóstwo, podczas kiedy sporo osób – do których ja się zaliczam, są w stanie pomieścić w sercu istnienie dwóch seriali, opartych o ten sam pomysł, ale jednak od siebie różnych. Im jestem starsza tym bardziej doceniam remake które próbują się wymyślić jakoś w przyjętych ramach, bo po co mam oglądać dwa razy dokładnie to samo. I jasne – sama często zadaję sobie pytanie – po co powstaje jakiś remake (zwłaszcza na linii UK/US) ale nie uważam by zawsze trzeba było zniechęcać do nowej wersji tylko dlatego, że lubimy starą. Ostatecznie – i amerykańskie, i brytyjskie „Duchy” można obejrzeć jednocześnie i nawet lepiej – bo oba seriale są bardzo przyjemne.