Czy możecie mi wyjaśnić jaki człowiek o zdrowych zmysłach budzi kogoś o 7:32. Jeśli chciał obudzić drugą osobę o godzinie w pół do ósmej powinien zrobić to dokładnie o tej godzinie, jeśli zaś ją przegapił przyzwoitość nakazuje poczekać chociażby do 7:35. Inaczej człowiek czuje, że stracił trzy bezcenne minuty snu. Taka jest przynajmniej moja filozofia. Nie jest to jednak, jak słusznie podejrzewacie, filozofia mojej matki, która zupełnie nie rozumie, że rabuje mnie ze snu i szczęścia.
Dziś matka postanowiła przekroczyć granicę. To znaczy nie udawajmy ona codziennie przekracza granice ludzkiej przyzwoitości budząc mnie przed ósmą, ale tym razem postanowiła przekroczyć granice państwa. Jak wam wczoraj pisałam – z jej wieczorne studiowanie przewodników zawsze zwiastuje niepokojący obrót sprawy. Tym razem jednak muszę, mimo, że boli mnie to bardzo przyznać – było po płaskim.
Matka zabrała mnie bowiem do doliny Białej Wody. Jest to być może jedno z najładniejszych miejsc w górach. Idziesz, idziesz, idziesz, idziesz i coraz bardziej zbliżasz się do wspaniałych lśniących jeszcze od śniegu szczytów wysokich słowackich Tatr. Człowiek czuje się niczym Hobbit zmierzający do Mordoru, gdzie wokoło zieleń i życie a przed nim tylko ciemność i skały, które jednak wyglądają zachwycająco. Jedyny problem polega na tym, że jeśli się w pewnym momencie nie zawróci, można rzeczywiście do tych szczytów dojść i z niejakim niesmakiem odkryć, że kto idzie dolinami ten musi niekiedy wejść pod górę. Spokojnie, nic takiego się nie stało – otóż w pewnym momencie – nieco zaniepokojona tym, ile to jeszcze możemy iść zapytałam czy planowany jest odwrót. Był. Po przejściu odpowiedniej ilości kroków. Wcześniej odwrót byłby kompromitacją.
Jeśli chcecie udać się na spacer na słowacką stronę, to musicie wiedzieć, że nie zastaniecie tam zbyt wielu Słowaków, szlaki, jak to w Tatrach bywa są pełne Polaków. Przez pełne, znaczy spotkałyśmy całe dziesięć osób, za to – co jest olbrzymimi plusem – widziałyśmy aż sześć piesełków. I tu od razu informuje tych, którzy są zaniepokojeni prowadzeniem psów w góry – naprawdę są to psy idące po płaskim. Wszystkie miały na mordach taki specyficzny wyraz psiego zachwytu – bo oto były wśród przyrody, wąchały mnóstwo nowych zapachów i jeszcze ludzie szli razem z nimi, dalej i dalej, i wcale a wcale nie przystawali. Nie wiem, czy widziałam w życiu tyle ucieszonych psów. Nie wiem czy w Polsce wolno wprowadzać psy do parku narodowego, ale Słowacy na to pozwalają, choć oczywiście – jeśli już psa prowadzić to do prostej doliny, bo piesełek to jednak nie kozica.
Powrót do Zakopanego przebiegł bez większych problemów za to busik który nas wiózł postawił mnie przed problemem składniowo- filozoficznym. Oto na naklejce nad miejscem dla kierowcy widniał napis „niezapięte pasy bezpieczeństwa obciążają mandatem pasażera”. Moje rozkminy dotyczyły głównie podmiotowości pasów, tego czy muszą zostać zapięte na pasażerze czy mogą być zapięte obok oraz kto właściwie powierzył pasom bezpieczeństwa prawo wystawiania mandatów. Innymi słowy dużo myślałam o tym jak wiele ciekawych zjawisk może do naszego życia wprowadzić składnia. W każdym razie, jeśli ktoś z was wie coś więcej o tajnych kontach pasów bezpieczeństwa będę bardzo wdzięczna za wszelkie informacje.
Tu nastąpi lekka zmiana nastroju bowiem pragnę państwu opowiedzieć o historii właściwie mrożącej krew w żyłach. Oto postanowiłam umyć włosy. Tu musi nastąpić przypis – mam włosy w kolorze różowym co znaczy, że nie tylko po myciu barwią wszystko na kolor różowy, ale też – co naprawdę ważne – nie mogę iść spać nawet z odrobinę wilgotnymi włosami. Gdybym tak zrobiła następnego dnia cała ja byłabym w kolorze bardziej niż zwykle różowym. Co prawda zabrałam ze sobą suszarkę podróżną, ale na miejscu okazało się, że suszarka z dwóch cech – bycia pakowną i suszenia włosów posiada tylko jedną. Jest naprawdę niezwykle pakowna. Uznałam więc, że skorzystam z tej najprostszej z usług fryzjerskich – umyję włosy w salonie. Wpisałam do map informacje, że chciałabym znaleźć salon fryzjerski i pozwoliłam się poprowadzić w dal nawigacji.
Pierwsze miejsce do którego mnie zaprowadziła, było jakimś ciemnym, zapuszczonym zaułkiem, gdzie na ścianie wisiał lekko zamazany napis „Fryzjer”. Było to niewątpliwie jedno z tych miejsc, gdzie przerabia się ludzi na paszteciki zgodnie ze starą fryzjerską tradycją. Drugie miejsce na mapie zaprowadziło mnie do salonu fryzjerskiego, gdzieś na piętrze budynku, gdzie za drzwiami były wczesne lata osiemdziesiąte, gdzie pani – wyglądająca jak z wczesnych lat osiemdziesiątych strzygła jakiegoś chłopca i absolutnie nie miała czasu ani możliwości umyć mi włosów. Podziękowałam grzecznie, zamknęłam kapsułę czasu i udałam się dalej. Miejsce trzecie które wskazała mi mapa po prostu nie istniało. Nawigacja prowadziła do środka osiedla i… nic. Absolutnie nic poza serwisem klimatyzatorów, który być może pokątnie obcinał ludziom włosy zaplątane w klimatyzację. Gdy straciłam już zupełnie, zupełnie nadzieję okazało się, że dosłownie obok mojego hotelu jest zakład fryzjerski. Widać go z moich okien. Dostałam do niego w godzinie zamknięcia. Jaki z tego wniosek? Usługi fryzjerskie w Zakopanem na pewno istnieją, ale nie znajdziecie ich na mapach dla plebsu. Plus, że czasem nie trzeba szukać fryzjera tyko kupić sobie lepszą suszarkę.
Na koniec chciałabym wam powiedzieć, że odkryłyśmy z matką miejsce, które powinien odwiedzić każdy. Od razu mówię – to żadna ukryta perełka, raczej miejsce, do którego nie trafiłyśmy, bo jakoś nigdy nie było po drodze. Miejsce nazywa się „Na szlaku” jest na górze Krupówek, dają tu craftowe piwo i kopytka ze skwarkami, śmietaną i oscypkiem po których człowiek widzi niebo i słyszy anielskie chóry. Do tego ceny są zupełnie nie Zakopiańskie czyli zaskakująco niskie. Kiedy pan spytał skąd jesteśmy i odpowiedziałyśmy, że z Warszawy, wyraził wyrazy współczucia. I powiem tak – z każdym zjedzonym kopytkiem coraz bardziej czułam, że było to współczucie szczere.
Na koniec pytanie – ileśmy przeszły? Otóż spacer górski plus poszukiwanie fryzjera złożyło się na osiemnaście kilometrów. Matka mówi, że to w sumie nic, bo po płaskim, twierdzi, że zupełnie nie jest zmęczona, ale rzeczywiście jest z nią coś nie tak bo inaczej nie umie odpoczywać. Jak to mówią – zauważenie, że ma się problem to pierwszy krok do rozwiązania. Niestety zdaniem mojej matki problem będziemy rozwiązywać, kiedy indziej a jutro idziemy na spacer. I tym razem to już pod górę, bo ile się można włóczyć po płaskim.