Zwierza raz na jakiś czas bierze by napisać post nie do końca z czymś związany. Ot tak sobie ponarzekać. A na co narzeka się lepiej niż na polskie kino. Od pewnego czasu co raz więcej osób pyta zwierza o kolejne polskie produkcje i chce wiedzieć czy już je zwierz widział i czy ma zamiar zobaczyć. Zwierz zazwyczaj grzecznie odpowiada że czeka do wydania DVD ale prawda jest taka, że w większości przypadków zwierz nie jest pewien czy kiedykolwiek je zobaczy. Pod tym względem zwierz nigdy nie był typowym przedstawicielem społeczeństwa, który szturmuje kina ilekroć jest w nich coś Polskiego. Do polskiego kina zwierz miał i ma stosunek ambiwalentny, który jednak co raz częściej bliższy jest prostemu zniechęceniu. Przy czym zniechęcenie zwierza do Polskiego kina nie wynika z jakiegoś przekonania, że film polski z założenia musi być gorszy. Raczej z prostego faktu, że kino polskie w ostatnich latach nie umiało albo nie chciało nakręcić filmu dla zwierza.
Przyjrzyjmy się podstawowym rodzajom filmów polskich jakie można spotkać w kinie. Po pierwsze mamy filmy problemowe. Pokazywane w Berlinie Za grzechy jest o homoseksualizmie czy pedofilii w kościele, Bejbi Blues jest o pozbawionej opieki młodzieży, Drogówka o złu jakie drzemie w ludziach, Pokłosie o polskim antysemityzmie, Sala Samobójców o niebezpieczeństwach korzystania z Internetu – wymieniać można długo. Problem polega na tym, że w tego typu filmach kwestia ludzi i ich historii jest drugorzędna wobec pewnej sprawy – nawet jeśli Smarzowski kręci znakomite kino, to zawsze chodzi u niego o ten sam zły świat, zasiedlony złymi ludźmi ze złych domów. W przypadku tego typu filmów zazwyczaj musimy się przyglądać jak na jakimś przykładzie ktoś rozkłada społeczeństwo polskie na części pierwsze szukając najczęściej tych naszych ludzkich i narodowych wad. Problem polega na tym, że po pierwsze – niewielu reżyserów i scenarzystów umie to zrobić dobrze, po drugie kiedy zaczyna rozważać się chęć obejrzenia takiej produkcji zawsze powstaje pytanie czy naprawdę chcemy rozgrzebywać swoje rany. Takie Polskie kino nie oferuje żadnej ucieczki od rzeczywistości, a nawet więcej przedstawia ją w zdecydowanie czarniejszych barwach niż moglibyśmy się spodziewać. Co więcej takie filmy domagają się często uznania nie za jakość scenariusza ale za podejmowaną tematykę. Zwierz do dziś ma wrażenie, że wielkość Sali Samobójców zasadza się przede wszystkim na tym, że przestraszyła całą masę rodziców, zaś Pokłosie choć opowiada o sprawach ważnych to jednak nie jest jako takie filmem wybitnym. Ale wszystko jednak blednie w obliczu ważnej sprawy jaką film porusza. Zwierz nie jest pewien czy to co teraz napisze jest prawdą, ale taki rodzaj kina wydaje mu się niesłuchanie staromodny a co więcej dość szkodliwy bo wpycha filmy opowiadające o ważnych sprawach d kategorii kinematografii poważnej, od której się często ucieka bo ile można oglądać nieszczęśliwych ludzi w nieszczęsnej Polsce. Przy czym to ważne – to nie jest narzekanie wyłącznie na poziom filmów – bo pod tym względem ostatnio bywa lepiej. Tylko na owo ciążenie kinematografii do kręcenia filmów problemowych tak jakby widz wybierał się do kina wyłącznie na wykład poświęcony ważnej historycznie czy społecznie sprawie.
Drugi rodzaj filmów to kino historyczne. Problem z polskim kinem historycznym to nie jak sugeruje ostatnio Przekrój dobór wyłącznie martyrologiczne/patriarchalnych tematów. Problemem polskiego kina historycznego jest jego straszliwa staro modność. Zachodnie kino już dawno pojęło, że historia musi być tłem dla opowieści o ludziach – postaciach, których losy paradoksalnie będą dla widza ważniejsze od wydarzenia historycznego ale jednocześnie będzie to dla nich przepustka do przyjrzenia się bliżej temu co działo się kiedyś. Teoretycznie próbował tego Hoffman w Bitwie Warszawskiej ale zamiast stworzyć prawdziwe postacie z krwi i kości i poświęcić film na tworzenie relacji pomiędzy nimi, po prostu rozegrał Sienkiewiczowski schemat. Dostajemy więc coś co nie mieści się w ramach rekonstrukcji ani też w ramach porządnego filmu dramatycznego dostając tym samym nudnawą hybrydę. Prawdą jest też to, że spośród mnóstwa ciekawych do sfilmowania fragmentów polskiej historii jak na razie udało nam się pominąć praktycznie wszystkie ciekawe i kontrowersyjne. Przy czym co najbardziej paradoksalne – zwierz ma wrażenie, ze w Polsce kręciło się kiedyś znakomite kino historyczne – i to w czasach kiedy lawirowanie pomiędzy tematami i polityką patrzenia na przeszłość było zdecydowanie trudniejsze niż dziś, gdzie nikt nie musiałby się zastanawiać nad kolejnością kręcenia Sienkiewiczowskiej trylogii. Co ciekawe zwierz w artykule z Przekroju, który miałby pokazywać te potencjalne nigdy nienakręcone scenariusze o polskiej historii zwierz znalazł tam niezłe pomysły (np. by nakręcić scenariusz o bojowniku Solidarności, który zmienił płeć czy o żonach strajkujących robotników) ale był w nich ten sam pomysł, który towarzyszy wszystkim reżyserom kręcącym o problemach. Możesz nakręcić o innej historii ale to nadal jest film nakręcony o sprawie a nie o ludziach, o polityce a nie o uczuciach, o Polsce a nie o jej mieszkańcach. Bo nawet jeśli obecnie trafi się dobry film historyczny – szukający prawdy o ludziach i czasach to niech nikogo nie zwiedzie ten trend – prawda o ludziach i czasach z rzadka bywa miła. To trochę tak jak z filmem o Wałęsie i książką na podstawie wspomnień jego żony. Film o Wałęsie nawet jeśli będzie pokazywał ludzkie oblicze legendy Solidarności (o ile ma on jakiekolwiek pomnikowe) to wciąż będzie to film o Wałęsie. Tymczasem społeczeństwo ekscytuje historia jego żony, która została z dziećmi w domu. Nie tylko dlatego, że to fragment historii nie znanej, ani też dlatego że mamy do czynienia z historią kobiety. Tym co ludzi naprawdę interesuje to odwrócona perspektywa gdzie wydarzenia historyczne są tłem dla zmagań kobiety pozostawionej w domu z mnóstwem dzieci, podczas kiedy mąż strajkuje. Prawdę powiedziawszy zwierz mógłby się założyć, że im mniej byłoby w takim filmie polityki tym chętniej ludzie by go obejrzeli.
Oczywiście jest jeszcze trzeci typ – filmów które tak strasznie chcą nam zapewnić ucieczkę z Polskiego piekła, które malują inne filmy, że w ogóle rezygnują z problemów, węzła dramatycznego nawet jakiegokolwiek podobieństwa do rzeczywistości. Te filmy wydmuszki dzieją się nigdzie, dotyczą nikogo, nie budzą żadnych emocji i jedyne co pokazują to że mamy w Polsce ładne centra handlowe i bardzo wiele firm które za dorzucenie się do produkcji filmu zażądają swojej marki przed ekranem. Wszyscy mieszkają tam w ładnych domach, uporządkowanych jasnych mieszkaniach, chodzą w ślicznych ciuchach i są pozbawieni charakteru. tego typu filmy zdają się mówić, że Polska pozbawiona wielkich historycznych czy społecznych problemów, żyje w świecie pełnym radości miłości i wzajemnego zrozumienia, gdzie nawet praskie podwórko jest urokliwe, wszyscy się lubią a czekanie na mężczyznę na białym koniu nie powinno zająć dłużej niż 90 minut seansu. Od czasu do czasu odejmuje się księcia na białym koniu i podrzuca się walizkę pieniędzy rozgrywając w tych samych dekoracjach farsę. Czasem odbiera się jedno i drugie i dolewa alkoholu sugerując, że Polak jest śmieszny kiedy jest pijany. Zwierz nie dyskutuje tu o poziomie tych filmów ale o zupełnym niedostrzeganiu komizmu, który nie wymaga romansu, walizki pełnej pieniędzy czy litrów alkoholu. Prawdę powiedziawszy zwierzowi wystarczy obserwacja życia codziennego by dojść do wniosku, że przynajmniej jego życie jest zaskakująco często bardzo śmieszne. Zresztą czy nie na tym opierał się komizm tak miło wspominanych dziś filmów Barei – czy nie były one groteskowym i przerysowanym obrazem codzienności – którą to codzienność w nieco mniej drastycznym wydaniu widz mógł sobie odnieść do swoich przeżyć. Czy współczesne kino polskie naprawdę miałoby taki olbrzymi problem z nakręceniem by przywołać coś innego niż filmy Barei – Nie lubię poniedziałku, składającego się właśnie z takich dowcipnych obserwacji społecznych. Ba, zwierz patrząc na swój blok uważa że spokojnie dałoby się w nim nakręcić współczesną odmianę Alternatyw 4. Zwierz już nad tym biadał w innym wpisie ale nadal go to męczy.
Są jeszcze filmy, które próbują konkurować z zachodem – efektami specjalnymi, sensacyjnym scenariuszem, drobną kradzieżą wyjściowego pomysłu. Zwierz nigdy nie zrozumiał tego trendu, bo nie ukrywajmy – kto ma więcej kasy ten robi to lepiej. W polskiej kinematografii nie ma kasy na widowiskowość. Ale to nie jest powód do płaczu. Jeśli ma się mało pieniędzy można się teoretycznie bardziej skupić na historii, zastanowić się czy zamiast próbować niezdarnie kopiować zachodnie rozwiązania nie zastąpić ich własnymi. Po co nam kolejny nieudany pościg samochodowy czy efekt specjalny budzący w widzu konsternację. Kino to gra wyobraźni, skoro nie stać nas na efekty specjalne to trzeba grać ujęciem, ruchem kamery, czy scenariuszem. Skoro nie mamy czego pokazywać w formacie 3D to po co się na niego porywamy? Czy nie lepiej za te pieniądze opłacić scenarzystę? Kinematografia europejska nie przebije widowiskowością kinematografii amerykańskiej, ale jeśli ma się odpowiedni pomysł to można nakręcić film niemy i czarnobiały i jeszcze zebrać razem z nim wszystkie nagrody na całym świecie. Zresztą zwierz jakoś nie wierzy by brak pieniędzy istotnie mógł stać na przeszkodzie w kręceniu dobrego kina. Skoro Irańskie Rozstania mogły być jednym z najlepszych filmów (a przynajmniej najczęściej nagradzanych) jakie kiedykolwiek nakręcono to zwierz jakoś nie wierzy by Polska kinematografia nie miała szans wyprodukować niczego wielkiego.
Oczywiście od wszystkich tych reguł istnieją wyjątki – filmy, które rzeczywiście da się z przyjemnością oglądać. Jednak tym czego zwierz jeszcze nie zobaczył w Polskim kinie był on sam. Z jednej strony historia rodzinna zwierza niesie w sobie nie jeden temat na mniej lub bardziej dramatyczny film – historia przetacza się przez każdą polską rodzinę, więc przetoczyła się tez przez rodzinę zwierza. Zwierz nie twierdzi, że historia jego rodziny jest ciekawsza niż innych (albo twierdzi), ale wskazuje, że niesamowite historie nie są u nas kwestią długich poszukiwań. Po drugie gdy zwierz rozgląda się wśród swoich młodych jeszcze rówieśników widzi temat na całkiem ładny fresk o współczesnym pokoleniu Polaków – ani szczególnie przygnębiający ani szczególnie podnoszący na duchu, taki po prostu ludzki. Zwłaszcza, że przecież zwierz należy do całkiem ciekawego pokolenia które radośnie żyło już w świecie kapitalizmu przez właściwie całe swoje życie. Jako że wszyscy znajomi zwierza jeszcze żyją to nawet nikt by nie musiał na końcu umierać. Zwierz zna też nie jedną romantyczną historię, która nie wymagałaby podrasowania rzeczywistości. I jest całkiem pewien, że mógłby napisać zabójczy scenariusz na jeden serial ;)
Widzicie ostatnio kiedy zwierz zastanawiał się nad tego rodzaju produkcjami przychodziły mu do głowy przede wszystkim filmy angielskie – te jednocześnie osobiste i zaangażowane społecznie produkcje, które oglądało się dal historii – niekiedy wesołej niekiedy smutnej i jakoś przy okazji widziało się czasy, społeczeństwo, nastroje. Ostatnio kiedy zwierz narzekał na poradnik pozytywnego myślenia zadał sobie pytanie dlaczego właśnie tego typu filmów nie widzi w Polskiej kinematografii. Balansujących między kinem poważnym – naszym ukochanym kinem wielkich problemów – a czymś dowcipniejszym lżejszym, czemu należy się dobre zakończenie, nawet jeśli w prawdziwym życiu niekoniecznie można byłoby na nie liczyć. No właśnie zwierz ma wrażenie, ze w Polskim kinie wciąż trwa lęk przed dobrym zakończeniem. poza twórcami komedii romantycznych, którzy uważają, że dobre zakończenie jest ważniejsze od scenariusza, i że poczęstowany nim widz wszystko wybaczy, cała reszta chodzi obok wizji że wszystko może się dobrze skończyć z pewnym przerażeniem. Tak jakby kino Polskie wciąż tkwiło w takiej dziecięcej dychotomii gdzie dobrze kończą się tylko filmy błahe w filmie poważnym ktoś koniecznie musi umrzeć. Zwierz który uważa, że złe zakończenie czasem trudniej napisać niż dobre, musi przyznać że średnio go to do chodzenia na polskie filmy zachęca. W końcu chcemy czegoś co pozwoli nam też zapomnieć o problemach. Rozdrapywanie narodowych czy społecznych ran jest potrzebne ale zwierz niekiedy odnosi wrażenie, że zdaniem polskich producentów to jedyna rzecz jaka bawi polskich widzów.
Oczywiście zwierz uogólnia. Uogólnienia biorą się stąd, że od pewnego czasu zwierz po prostu nie ma cierpliwości. Widzi plakat kolejnego filmu, który zapowiada się mu jako hit i przełom ale przecież wie, że jeśli pójdzie do kina to trafi na to samo. Na film, w którym nie znajdzie nikogo podobnego do osób, które go otaczają, na film, który nawet nie dzieje się w kraju w którym mieszka – tylko w jego albo podrasowanej albo jego poszarzonej wersji. Jasne wszystkie filmy pokazują rzeczywistość w sposób wykrzywiony – zwierz jest tego świadom. Ale dlaczego tak trudno mu rozpoznać Warszawę z kolejnych produkcji Polskich, a kiedy pojechał do Londynu znając go wcześniej tylko z filmów to rzeczywiście zobaczył to samo miasto? Dlaczego zwierz cały czas ma wrażenie, że twórcy filmowi nie ufali otaczającej ich rzeczywistości popadając ze skrajności w skrajność.
Polacy lubią polskie kino. Lubią nad złymi filmami biadać nad smutną polską rzeczywistością, lubią nad filmami cukierkowymi wyśmiewać się z ich oderwania od rzeczywistości. Ale lubią na nie chodzić do kina. Siedzieć na widowni bez konieczności czytania napisów i radośnie oglądać filmy, które niezależnie od tego czy są wybitne czy głupie dzieją się prawie w Polsce, opowiadają o prawie znanych nam ludziach a ich bohaterowie posługują się prawie znanym nam językiem. Zwierz niestety w takich przypadkach ogłasza jakieś indywidualne zwierzowe votum separatum. Nie umie jakoś żyć z taką wizją otaczającej go rzeczywistości. I tak zwierz szuka siebie w zagranicznych filmach. I ku swojemu zaskoczeniu znajduje się dużo częściej niż w produkcjach krajowych. Co go smuci. Bo przecież to nie jest tak, że zwierz nie lubi polskiego kina. To raczej ono nie chce się dać lubić.
Ps: Zwierz czuje się w obowiązku dodać w przypisie, że nie należy do grupy osób, które uważają, że w Polsce zawsze wszystko jest gorsze niż gdzie indziej. O dziwo nie należy do grupy osób, które uważają że w Polsce jest lepiej niż gdzie indziej. Zwierz należy do elitarnego grona osób, które uważa, że w Polsce jest mniej więcej tak samo jak gdzie indziej. Z jednym niesamowicie pozytywnym wyjątkiem. W innych krajach nie mieszka zwierz.
Ps2: BBC skasowało zwierzowi The Hour, dlatego zwierz i brytyjski nadawca mają ciche dni
Ps3: Jutro Walentynki więc będzie więcej pozytywnych emocji. Zwierz przypomina, że jeśli chcecie mu złożyć propozycję matrymonialną to jutro jest doskonały dzień by zebrać się na odwagę.??