Rzadko zdarza się serial, który tak bardzo marnowały swój potencjał jak „Uncoupled” ( po polsku „Singiel w Nowym Jorku”) – nowa produkcja Darrena Stara (odpowiedzialnego za sukces „Seksu w Nowym Jorku”) o bohaterze, który z dnia na dzień po siedemnastu latach związku zostaje porzucony przez swojego faceta i musi – tuż przed pięćdziesiątką ułożyć sobie życie na nowo.
Punkt wyjścia może się wydawać ciekawie przewrotny – przez lata ta narracja o porzuceniu u progu drugiej połowy życia dotyczyła głównie kobiet. Teraz jednak czasy się zmieniają i mamy już zamożne, akceptowane przez społeczeństwo queerowe pary, które mogą się rozstawać po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach razem. Star jest chyba świadom, że nasze myśli idą jednak w naturalny sposób ku porzuconym kobietom – bo tworzy postać Claire, zamożnej kobiety z towarzystwa która też zostaje porzucona przez męża. Michael, nasz bohater ma sprzedać jej mieszkanie, a jednocześnie – możemy rzucić okiem na tym czym różni się ich społeczna i uczuciowa sytuacja.
Nie ukrywam – mam z tym serialem kilka problemów. Po pierwsze – odejście Colina, partnera Michaela jest nagłe i niespodziewane. Tak niespodziewane, że można spokojnie sobie wyobrazić realną głęboką traumę, związaną z tym, że tak bardzo kogoś nie znaliśmy czy nie umieliśmy oceniać naszego związku. Star jest jednak w umiarkowanym stopniu zainteresowany tym jak bardzo traumatyczny jest rozpad związku po kilkunastu latach razem. Bardziej interesuje go zaczynanie na nowo, randkowanie po długiej przerwie, rzucanie dowcipami o tym jak radzą sobie już nie tacy młodzi mężczyźni na rynku serc i ciał. To wszystko sprawia, że coś co powinno być emocjonalnym centrum serialu – radzenie sobie z sytuacją, która jest autentycznie psychologicznie trudna, jest tylko przypisem do kolejnych zabawnych randkowych wpadek. Przy całym moim zastrzeżeniu do kontynuacji „Seksu w Wielkim Mieście” tam przynajmniej można było znaleźć zrozumienie dla tego powolnego żegnania się z pewną wizją własnego życia. Tu Michael jest właściwie znów „na rynku” i nawet jeśli te randki mają go czegoś nauczyć to psychologicznie wszystko jest bardzo płytkie. Na tym tle już lepiej wypada Claire – z resztą jedna z lepszych postaci w serialu. W przypadku Michaela nie mogłam się powstrzymać od refleksji, ze Star chce bardziej pisać singla niż rozwodnika, choć przecież zdecydowanie pomimo braku ślubu Michael pasuje do tej drugiej kategorii.
Kolejna sprawa – od pewnego czasu zaczynają mnie nieco drażnić seriale Stara, które wszystkie rozgrywają się wśród finansowych elit Nowego Jorku. Pieniądze nie chronią przed złamanym sercem, ale mam już powoli dość tych kolejnych seriali, które rozgrywają się w środowisku ludzi, których na wszystko stać – od mieszkania na Manhattanie począwszy, po weekendowe wyjazdy w góry, przez kolejne bankiety i imprezy. Nie da się ukryć, że telewizja jest trochę zakochana w tej finansowej elicie (zakładam, że wielu scenarzystów pisze trochę o swojej własnej grupie społecznej) co sprawia, że człowiek z czasem nabiera coraz większego emocjonalnego dystansu. Michael jako dobrze zarabiający, sprzedający mieszkania za grube miliony, specjalista od nieruchomości, ma w życiu nieco inne problemy niż gdyby Michaela urzędnika rzucił jego facet nauczyciel. Przyznam – byłoby to może ciekawsze, a na pewno – człowiek mniej miałby wrażenie, że znów wraca do jakiejś niewielkiej elitarnej grupki która uwielbia mówić sama o sobie. Do tego serial jest w sumie dość konserwatywny – to świat ludzi, którzy absolutnie nie chcą zmieniać status quo wokół siebie. To mieszczuchy i burżuazja do szpiku kości. Nawet ich seksualne eskapady są raczej pherformatywne, czy wspominkowe – ale osadzone w bardzo bezpiecznej, mocno zakorzenionej w ich pozycji społecznej przestrzeni.
No i jeszcze jedna uwaga – jak na serial, który opowiada o radzeniu sobie z pewnymi emocjami po rozstaniu czy próbach ułożenia sobie życia na nowo, serial jest za krótki. Pierwszy sezon dostał tylko osiem odcinków. Tymczasem akurat w tym przypadku potrzebne ich jest więcej (zwłaszcza gdy mają lekki komediowy ton) tak, żebyśmy mogli lepiej poczuć upływ czasu, żeby więcej się wydarzyło, żebyś lepiej poznali bohaterów. Taki króciutki sezon sprawia wrażenie co najwyżej przygrywki do jakiejś większej opowieści, a samego twórcę pozostawia jedynie z bardzo mocno naszkicowanymi postaciami, które często nie mają nic do zaoferowania poza jakiś stereotyp. Do tego serial sam w sobie jest po prostu mało zabawny, a w swoich obserwacjach na temat życia gejów w średnim wieku – zdecydowanie mało odkrywczy. I tak dostajemy dość ładne opakowanie tylko wyjątkowo skąpo wypełnione treścią – są jakieś pomysły, ale nigdy nie wybrzmiewają a sam punkt wyjścia, który mógłby zagwarantować jakąś głębię jest w sumie potraktowany bardzo pretekstowo. Zwłaszcza, że rzeczywiście – opowieść o byciu obecnie gejem w średnim wieku, zwłaszcza porzuconym, to pomysł doskonały. Można to potraktować i dowcipnie i z jakąś refleksją na temat tego, że kultura queer bardzo preferuje ludzi młodych. Ale nic tu takiego nie ma, a kiedy już się pojawia to na chwilę i zawsze w formie trochę koślawego żartu.
Inna sprawa – Star pisze już kolejny serial o kimś kogo życie zmienia się po latach (nie zapominajmy o „Younger”) i mam wrażenie, że za każdym razem wychodzi mu coraz gorzej. Trochę jakbyśmy dostawali coraz bardziej rozwodnione wątki, które już skądś znamy. Naprawdę szkoda tego serialu, bo też – myślę, że miał olbrzymi potencjał. Neil Patrick Harris w ostatnich latach ciekawie dobiera projekty – wyraźnie starając się stworzyć w telewizji na nieco innych zasadach niż w „Jak poznałem waszą matkę”. Nie ma aktorsko wielkiego problemu, bo grać umie ale byłoby miło gdyby dostał jakiś lepszy materiał. Tymczasem materiał jest albo banalny albo wydaje się wyjęty z kiepskich dowcipów o gejach. Mało co mnie tak wkurza jak postać Stanley’a. Stanley nie jest modelowo przystojny i wysportowany jak inni bohaterowie, w związku z tym ciągle żartuje się z jego wyglądu i wagi. Nawet kiedy dostaje dość dramatyczną informację o chorobie, to jest ona traktowana jak dowcip. Mam wrażenie, że ten rodzaj dowcipu wywołałby dużo większe poruszenie, gdyby nie chodziło o postać męską. Tymczasem jest to dość paskudne i mało zabawne.
Najciekawsze w tym średnio udanym projekcie są postaci kobiece. Niektóre z nich wypadają jako nieco bardziej dojrzałe i mniej sztuczne niż inni bohaterowie, dostaję też mniej jednoznaczne wątki Nie wiem dlaczego tak jest ale Star lepiej pisze kobiety niż mężczyzn. Inna sprawa, że wielu krytyków kłóciło się, że jego przedstawienie kobiet było ciekawe bo pisał je jak homoseksualnych mężczyzn. Niezależnie od interpretacji – coś w tych jego kobiecych postaciach jest całkiem ciekawe, czego nie można powiedzieć o Michaelu i jego znajomych. Nie znalazłam ich irytującymi, ale raczej… nie wiem po co miałabym spędzać więcej czasu na próbie poznania ich lepiej. Jestem ciekawa czy Netflix zdecyduje się na kontynuację czy pozostanie przy tych kilku odcinkach. Osobiście mam wrażenie, że właśnie takie – dobrze brzmiące na papierze, ale nie dające niczego więcej seriale stały się w ostatnich latach powodem, dla którego Netflix budzi coraz mniejszy entuzjazm. Dużo produkuje, ale coraz więcej tych serialowych produkcji wydaje się bardziej pomysłem na serial niż dopracowanym pomysłem. Jeśli „Uncoupled” miałoby dostać drugi sezon to mam nadzieję, że Star poważnie przysiądzie nad tym by wyjść z bezpiecznej przystani i da nam coś jednak odrobinę bardziej intrygującego.