Hej
Czytelnicy komentują (na potęgę!), zwierz pisze dalej. A sporo od pisania odciąga. Zamieszanie wokół recenzji zwierza trwa, BBC radio nadaje kolejny wspaniały odcinek Cabin Pressure („Timbuktu Timbuktu”), BBC, które nadaje Spies in Warsaw i Ripper Street (drugi odcinek lepszy niż pierwszy!). Wszystko żeby zwierza zdekoncentrować! No i jeszcze od czasu do czasu ktoś każe zwierzowi pracować. Czysty skandal. Dziś lista, którą teoretycznie powinno być łatwo ułożyć a w praktyce sprawiła zwierzowi nie lada kłopot. Zwierz postanowił bowiem umieścić na niej filmy historyczne. Problem polega na tym, że sporo filmów historycznych opartych jest o powieści (napisane najczęściej długo po opisanych wydarzeniach) więc właściwie należałoby oceniać jakimi są adaptacjami literatury. Do tego dochodzi spora ilość filmów, które choć dobre fabularnie, są koszmarne, jeśli chodzi o przedstawienie realiów epoki. Jak więc zwierz wybrnął z tego gąszczu problemów? Jak zwykle z gracją słonia. Poniższa lista (jeśli czegoś wam bardzo brakuje sprawdźcie czy nie było na poprzedniej setce) będzie więc ułożona wedle najprostszej zasady. Za film historyczny uznajemy każdy, który opowiada o wydarzeniach z dalszej lub bliższej przeszłości, które to wydarzenia mają charakter polityczny lub społeczny. Innymi słowy – zwierz uzna za film historyczny np. Potop ale nie uzna Rozważnej i Romantycznej. Przy czym żeby było jasne. To nie jest głos zwierza w dyskusji co jest a co nie jest filmem historycznym (wtedy oba się łapią) ale klucz wedle, którego zwierz wybrał filmy do zestawienia. Co się zaś tyczy kwestii tego, czy dany film przedstawia wydarzenia, zgodnie z autentycznym ich przebiegiem i czy oddaje realia epoki, to zwierz na razie odkłada te pytania na bok. Bo zdaniem zwierza nawet opowiadające o przeszłości dzieło filmowe, jest przede wszystkim dziełem sztuki, co oznacza, że zarówno fakty jak i realia muszą być w pewnym stopniu nagięte do zasad narracji. Oczywiście nie za bardzo (jak w Bitwie pod Wiedniem) ale zwierz dopuszcza pewną licentia poetica. Dobra to chyba tyle jeśli chodzi o zastrzeżenia czas zabrać się za wyliczanie.
Królowa Margot – fabuła filmu, rzecz jasna, oparta jest o powieść Aleksandra Dumasa (ojca), więc prawdziwość części wydarzeń należy, wsiąść w duży nawias. Nie mniej przedstawione w filmie wydarzenia – noc św. Bartłomieja i jej następstwa wydarzyły się naprawdę, podobnie jak spora część przedstawionych w filmie epizodów. Zwierz uwielbia ten film z kilku powodów. Po pierwsze jest znakomicie zagrany – francuscy aktorzy zawsze jakoś lepiej czuli się w strojach z epoki – tu nie trudno nam przejąć się ich losem i sam zwierz załapał się na tym, że ogląda film w takim napięciu, jakby nie wiedział bardzo dokładnie, co będzie dalej. To zdaniem zwierza największy triumf jaki może odnieść kino historyczne. Do tego film jest znakomitym przykładem jak powinno się stosować zasadę brudnych paznokci. Zasada brudnych paznokci, o której zwierz kiedyś pisał (i sam to pojęcie stworzył) odnosi się do pozornego realizmu przedstawienia przeszłości w filmach. Jego najlepszym wyrazem są brudne paznokcie bohaterów (ale w większości przypadków -idealne zęby). Tu mamy Francję dawno, nie umytą, niemal czuć że śmierdząca, ale jednak w niektórych scenach piękną i poruszającą przepychem. Całość robi wspaniale wrażenie wizualnie a jednocześnie sam film dotyka zaskakująco aktualnego problemu. Przyglądając się bezwzględnej rzezi wyznawców innej religii można sobie bowiem zadać pytanie czy powinniśmy patrzeć na Islam z takim poczuciem wyższości. No ale to temat na zupełnie, ale to zupełnie inny blog. Warto też jeszcze dodać, że skomponowana przez Gorana Bregovcjia muzyka do filmu to jeden z lepszych soundtracków jakie zwierz słyszał.
1492: Conquest of Paradise – zwierz wie, że wielu widzów uważa to podejście do losów Krzysztofa Kolumba za nieudane. Ale zwierzowi ta historia się podoba o tyle, że jest właściwie historią klęski. Oczywiście wizja zachowania Kolumba na nowo odkrytej ziemi wydaje się idealistyczna, ale sama historia pokazuje właściwie dzieje, kolejnych niepowodzeń jednego człowieka. Kolumb jest tutaj złym zarządczą, marnym odkrywcą i niezbyt dobrym kolonizatorem. Do tego podwójnie nie dociera tam gdzie chciał bo przecież nie jest ani w Indiach ani na nowym kontynencie – udaje mu się odkryć coś pomiędzy. Depardieu jako Kolumb przynajmniej zwierzowi wydał się wiarygodny choć nie ma wątpliwości, że to jednak wyidealizowana wizja odkrywcy. Z drugiej jednak strony wydaje się, że mimo strasznych konsekwencji potrzebujemy romantycznego mitu odkryć. Nie dlatego, że przyniosły nam (Europejczykom) zyski, ale z ludzkiej potrzeby wiary w ciekawość świata. Zwierz ma też słabość do filmów wykorzystujących motywy marynistyczne, zwłaszcza takich, w których podróż się ciągnie i wiąże się z niewygodami. Życie na statku zawsze fascynowało zwierza, tak więc lubi wszystkie te historie, w których rośnie napięcie pomiędzy załogą a kapitanem. Warto też jeszcze wspomnieć o Sigourney Weaver, która ku zaskoczeniu zwierza gra bardzo dobrą Królową Izabelle. No i na sam koniec. Ten film ma taką muzykę, że nawet jak się go nie cierpi t posłuchać trzeba
Rozpustnik (The Libertine)- czy jest coś lepszego od filmu gdzie bohaterowi odpada nos. No dobra bez żartów Libertyn opowiada o losach Johna Wilmota w czasach panowania Karola II. Nasz bohater kocha teatr, romanse i nie chce zajmować się polityczną grą, choć nie stroni w swoich dramatach od politycznych tematów. Napięcie pomiędzy chęcią wolnego, radosnego i przepełnionego rozrywką życia, a monarchą domagającym się odpowiedniego zachowania, tworzy główny zrąb fabuły. Ale prawda jest taka, że to przede wszystkim rzut oka na wybitną jednostkę, duszącą się w swojej społecznej roli, szukającą ucieczki w teatrze. Głównego bohatera gra Johnny Deep i jest to znakomita rola. Zwierz nie chce zabrzmieć podle, ale odniósł wrażenie, że Depp w tym małym filmie wreszcie grał, a nie tylko wykorzystywał któryś ze swoich ulubionych gestów, które do niego przylgnęły przez lata współpracy z Burtonem. Zwierz lubi też film za sposób w jaki go nakręcono – jest w nim coś surowego – zwierz ma wrażenie jakby oglądał kino jednocześnie bardzo nowoczesne i bardzo tradycyjne. Zwierz ma też słabość do sposobu w jaki przedstawiona jest tu przeszłość – dużo błota, brudu, słabego oświetlenia no i syfilis, który pozbawi naszego bohatera właściwie wszystkiego. Poza możliwością odniesienia ostatecznego zwycięstwa. Teoretycznie film ma być w jakimś sensie obrazoburczy czy wypełniony rozpustą. Ale prawda jest taka, że film jest po szumnych zapowiedziach, zaskakująco grzeczny.
Jej Wysokość Pani Brown – Jej wysokość Pani Brown to popis gry dwójki aktorów – Judi Dench i Billa Connolly. Ona gra pogrążoną w żałobie królową Wiktorię, on jej Szkockiego służącego, z którym połączyła ją niespodziewana dość przyjaźń. Jednak przede wszystkim film wydaje się być studium dwóch charakterów – zarówno królowa jak i Brown są uparci, pewni siebie i właściwie jedyne co naprawdę ich różni to pozycja społeczna. I właśnie ta subtelna gra pomiędzy tym co wypada powiedzieć przyjaciółce, a czego nigdy nie należy mówić królowej sprawia, że film jest tak dobry. Do tego idealnie wykorzystuje się tu ten motyw spotkania dwóch osób, które raczej nie mogą być razem. Reżyser przygląda się spacerom, rozmowom, kłótniom, więcej sugerując niż opowiadając, nigdy nie przekraczając granicy poza, którą zaczynamy zachowywać się jak ci podli plotkarze. Tu o romansie mowy nie ma – co najwyżej o wzajemnym zrozumieniu, przyjaźni może odrobine fascynacji. Film oczywiście nakręcili Anglicy więc zamiast uderzyć w melodramatyczną nutę, poszli bardziej w kierunku tego co mogą dla nas zrobić ludzie, których spotykamy na swojej drodze i jak można się za takie spotkanie odwdzięczyć. Oczywiście trochę nam żal, że Królowa i Brown nie mogą razem osiąść w Szkocji i kłócić się godzinami ale przypominamy sobie szybko, że to nie bajka i lepsze jest takie nieco smutniejsze zakończenie.
Gallipoli – ze wszystkich filmów opowiadających o pierwszej wojnie światowej, zwierz wybrał taki przy, którym najmniej (jeśli w ogóle) nie boli go brak historycznej poprawności, przedstawionych zdarzeń. Cóż bowiem zwierz wie o udziale Australijczyków w I wojnie światowej – bardzo niewiele (zwierz na swoje usprawiedliwienie doda, że wie za to gdzie takie informacje ewentualnie znaleźć). Galipoli to zdaniem zwierza film idealnie oddający idiotyzm wojny (nie tyle pierwszej co każdej, oczywiście bez oceniania ludzi, którzy brali w niej udział). Nasi bohaterowie – nie mający z Europejskim konfliktem nic wspólnego, znajdują się w środku działań wojennych, których przebieg przynajmniej oglądany na filmie wydaje się być w dużym stopniu przypadkowy i pozbawiony sensu. Do tego zwierzowi bardzo podoba się, ten sposób prowadzenia narracji, gdzie niesłychanie ważny na początku filmu element (kto biega najszybciej) wraca pod koniec. Galipoli to też film o młodych ludziach, często zachowujących się zupełnie irracjonalnie, ale łatwych do polubienia, co rzecz jasna sprawia, że jeszcze nam smutniej gdy poznajemy całość losu naszych bohaterów. W filmie gra młody Mel Gibson z czasów kiedy był sensacją australijskiego kina i jednym z najlepiej zapowiadających się młodych aktorów. Rzeczywiście gra w filmie wyśmienicie. I czy zwierz wspomniał, że Galipoli ma znakomitą ścieżkę dźwiękową
Lista Schindlera – zdaniem niektórych to film szkodliwy – czyniący z Zagłady opowieść z dobrym zakończeniem, w sam raz ku pokrzepieniu serc. Ale zwierz patrzy na film nieco inaczej. Przede wszystkim trudno tak naprawdę o produkcję, która bardziej starałaby się oddać historyczną prawdę, jeśli nie czasów to miejsca. Spielberg przyjechał do Krakowa i kręcił tutaj, zamiast przekonywać nas, że Kalifornijskie światło pada tak samo jak nasze. W tle pojawiają się polscy aktorzy i choć główne role grają Brytyjczycy, to jednak jest to zdaniem zwierza słuszny zabieg. Nawet wybór czarnobiałej taśmy zwierz uznaje za uzasadniony, bo przecież w naszym współczesnym odbiorze, przeszłość jest czarnobiała (ale nie w znaczeniu prosta). Mamy więc historię dobrego Niemca, utracjusza, który w obliczu tego co dzieje się wokół niego, zmienia swoją moralną postawę i ratuje tylu żydów ile może. Mamy też złego Niemca – mistrzowsko zagranego przez Ralpha Fiennsa – jednocześnie przerażającego i żałosnego, uwięzionego we własnej nienawiści i własnych uczuciach. Bohater, którego chcemy nienawidzić a jednocześnie dość przerażająco, zaczynamy mu w pewnych chwilach współczuć. Film ludzi wzrusza i to bardzo, mimo właściwie dobrego zakończenia. Nie jest to łatwe do osiągnięcia ale zwierz musi przyznać Spielbergowi, że nakręcił film poruszający. Co więcej zwierz musi powiedzieć, że chyba na tle innych filmów o Zagładzie najmniej manipulujący uczuciami (jak Chłopiec w pasiastej piżamie czy Wybór Zofii) a z drugiej strony, mimo roli dobrego Niemca nieco bardziej „typowy” niż np. Pianista (gdzie sytuacja bohatera jest absolutnie wyjątkowa). Oczywiście wszystkie te uwagi tyczą się filmu jako dzieła sztuki. Nikt się przecież z Listy Schindlera historii uczyć nie powinien. Ale film, który wzbudza ludziach współczucie wobec ofiar, czy przerażenie tym czym była zagłada nikomu niczego złego uczynić nie może. Z resztą w ostatecznym rozrachunku Lista Schindlera jest bardziej opowieścią o człowieku, o tym jaką postawę może przyjąć wobec zła, niż o konkretnym wydarzeniu historycznym.
Lawrence z Arabii – są filmy i jest Lawrence z Arabii. Właściwie to nie ma się co rozpisywać na temat filmu, który ma a.) genialną obsadę b.)genialną obsadę c.) genialną obsadę. Peter O’Toole chyba zagrał tu rolę życia, choć oczywiście potem bywał jeszcze znakomity. Do tego pustynia, wielbłądy i poczucie, że ogląda się prawdziwe filmowe widowisko. Och, już się tak nie kręci. Film jest z resztą na tyle długi, że jakoś przyzwyczajamy się do bohaterów i z pewnym zaskoczeniem przyjmujemy, że opowieść musi się skończyć. Zwierz nie lubi filmóm dziejących się na pustyni, ale Lawrence z Arabii to zupełnie inny przypadek, bo tam pustynia jest piękna, ciekawa i fascynująca, a nie nudna i amerykańska (tak jakoś ostatnio się tam Amerykanie rozprzestrzenili). Do tego krąży plotka, że w jednej scenie wielbłądy biegną w złą stronę, ale reżyser oraz twórcy zorientowali się, że w filmie jest pomyłka, dopiero po dwudziestu latach od premiery, w czasie pokazu wersji rozszerzonej. Jeśli nie widzieliście Lawrence z Arabii obejrzycie, istnieje małe prawdopodobieństw, że wam się nie spodoba. Choć trzeba przyznać, że to bardzo męska przygoda. W filmie nie ma ani jednej kobiecej roli mówionej.
Good Night and Good Luck – zbliżamy się do naszych czasów i dostajemy film z gatunku – wierzę, że w naszej amerykańskiej demokracji, nie ma miejsca dla ludzi, którzy nadużywają swoich stanowisk. Tu w roli tych dobrych występują dziennikarze – a zwłaszcza Rob Murrow, w roli tego złego McCarthy, w roli tego prawdziwego zła – Bush. Za kamerą i przed kamera staje pełny dobrych intencji i słusznych przekonań George Clooney. Powinna wyjść trudna do oglądania polityczna czytanka, ale dostajemy film niesłychanie sprawnie zrealizowany, dobrze zagrany i przypominający czasy, kiedy kino strzegło pewnych wartości. Co więcej to film, który nawet w widzu nie amerykańskim budzi uczucie pewnej satysfakcji, wynikającej z faktu, że jednak są mechanizmy obrony przed nadużyciami władzy. Oczywiście, można się zastanawiać gdzie dzisiejsze media, a gdzie Murrow, ale nie koniecznie trzeba zaprzątać sobie tym głowę. Lepiej obejrzeć znakomity film gdzie gra pomiędzy dobrymi i złymi rozgrywa się na argumenty, programy, przemowy a nie pistolety i fangi w nos. Choć zwierz nie ma nic przeciwko jednemu i drugiemu na ekranie to większą satysfakcję czuje gdy nasz bohater wygrywa słowem. Plus Robert Downey Jr. w tle, i przeciwnik bohatera, który pojawia się wyłącznie na archiwalnych nagraniach
Amazing Grace –wracamy do Anglii. Tym razem premierem jest Pitt Młodszy a naszym bohaterem William Wilberforce przeciwnik handlu niewolnikami. Zwierz lubi film z kilku powodów – po pierwsze zwierz, który ma zdecydowanie nieromantyczny i smutny obraz przeszłości, lubi od czasu do czasu zanurzyć się w fantazję, w której maszyną dziejów sterują nie tylko jednostki wyrachowane czy żądne zysku, ale także te pełne ideałów. Taki jest bohater znakomicie grany przez Ioana Gruffudda, który po prostu nie jest w stanie zgodzić się na obowiązujące prawo dotyczące niewolnictwa. Zwierz lubi takich idealistów z przeszłości, nawet jeśli ich zachowanie nie jest tak idealne, jak się nam to przedstawia. Druga sprawa to coś co najczęściej znajdujemy w angielskich produkcjach historycznych – rozłożenie na czynniki pierwsze jakiegoś mechanizmu tak by pokazać, że obowiązujące prawo czy zasady, to coś co nie zawsze można zmienić, ale można przechytrzyć (tu za pomocą odpowiednio zinterpretowanego prawa). Oczywiście film nie jest idealnym zapisem wydarzeń historycznych – bardziej pewną fantazją o ludzkiej uczciwości i o tym, że porządny człowiek mający cel w życiu może zmienić bieg historii. Zwierzowi taka wizja nawet jeśli nieprawdziwa bardzo przypadła do gustu. No i premiera gra Benedict Cumberbatch co jest absolutnie bez związku z powyższymi uwagami.
Zwierz patrzy na dzisiejsze zestawienie i jest z niego całkiem zadowolony. Może nie skacze pod niebiosa ale musi przyznać, że rzeczywiście jest raczej różnorodnie. Co prawda w czasie zestawiania tej listy zorientował się, że tak naprawdę lubi przeszłość pokazaną w serialach historycznych – gdzie jest więcej czasu by pokazać życie codzienne czy wstawić sceny gdzie po prostu przyglądamy się przeszłości. W takich filmach lepiej też wychodzi polityka bo nie trzeba robić tylu skrótów. No ale to lista filmów a nie seriali. Jutro nie będzie kolejnej dziesiątki bo zwierz chciałby wam zrecenzować Szpiegów W Warszawie. A potem powrócimy. I chyba będzie najwyższy czas na listę z filmami polskimi. Miejmy nadzieję że się uda.
Ps: Cabin Pressure is back! Serio kiedy zwierz usłyszał pierwsze takty uwertury do Rusłana i Ludmiły Glinki zrozumiał, że strasznie tęsknił. Pierwszy odcinek 4 sezonu dostarczy z całą pewnością nowych haseł do słownika wielbicieli Cabin Pressure :) Jak miło widzieć że było na co czekać :)
Ps2: Zwierz w dniach 19-20. 01 będzie w Krakowie. Tak tylko pisze.??